Polowanie na męża. Jak to robiono w XIX wieku

Łukasz Czarnecki
Młode panny na wydaniu i służąca. Zdjęcie ze spektaklu „Moralność pani Dulskiej” w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu (1977 r.): Grażyna Falkiewicz, Daria Trafankowska (w środku) i Krystyna Wójcik
Młode panny na wydaniu i służąca. Zdjęcie ze spektaklu „Moralność pani Dulskiej” w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu (1977 r.): Grażyna Falkiewicz, Daria Trafankowska (w środku) i Krystyna Wójcik krzysztof czarski/encyklopedia teatru
W XXI wieku znalezienie życiowego partnera jest łatwiejsze niż kiedykolwiek. Osoby płci przeciwnej spotykamy codziennie w szkole, na uczelni i w pracy, a fakt, że mężczyźni i kobiety chodzą na randki, nikogo nie gorszy. Tymczasem nasi dziewiętnastowieczni przodkowie uznaliby większość normalnych dla nas zachowań za wołającą o pomstę do nieba rozpustę. W ich czasach poszukiwanie drugiej połówki stopniem skomplikowania przypominało kampanię wojenną i bardzo rzadko przynosiło komukolwiek szczęście.

Podczas gdy społeczeństwo dawało mężczyznom przyzwolenie na prowadzenie wesołego życia kawalerskiego, dziewczyna, która do 25. roku życia nie znalazła sobie męża, uważana była za nieudacznicę i pośmiewisko.

Los, jak je wówczas określano, „starych panien”, był niewesoły. Musiały znosić niewybredne komentarze, rysowała się przed nimi perspektywa starości spędzonej w nędzy i samotności (chyba że miały krewnych gotowych dobrotliwie je przygarnąć), a co gorsza, były bezwzględnie wykorzystywane przez bliższą i dalszą rodzinę. Jeśli ktoś zachorował i potrzebna mu była opieka, wzywano do niego właśnie taką niezamężną „ciotkę” lub „kuzynkę”, wychodząc z założenia, że jako kobieta stanu wolnego i tak nie ma własnego życia, a jeśli zarazi się od pacjenta i umrze, nikt nie będzie po niej płakał.

Nic dziwnego, że w tej sytuacji młode dziewczęta wprost rwały się do zamążpójścia. Jednak odnalezienie tego jednego jedynego nie było łatwe.

Jak nie zostać podfruwajką

Jeśli młoda kobieta XIX wieku decydowała się rozpocząć poszukiwania kandydata na męża, na samym początku natykała się na przeszkodę nie do pokonania - jako panna na wydaniu była całkowicie uzależniona od swych rodziców.

Reżim, w jakim żyły, przypominał ten obowiązujący dziś w niektórych krajach islamskich. Dziewczęta nie prowadziły własnego życia towarzyskiego - ich krąg znajomych ograniczał się do krewnych, zaprzyjaźnionych z rodziną osób i koleżanek ze szkoły. Nie do pomyślenia było, by utrzymywały one samodzielne kontakty z osobami płci odmiennej.

Gdyby nierozważna panna z mieszczańskiej rodziny wdała się, spacerując po Plantach, w rozmowę z poznanym w trakcie przechadzki młodzieńcem, jej reputacja ległaby w gruzach, a cały Kraków zahuczałby od plotek na jej temat. Zdobyta w ten sposób łatka osóbki niemoralnej ciągnęłaby się za nią przez resztę życia i mogłaby skutecznie uniemożliwić jej zamążpójście.

Poradnik dla panny na wydaniu

Warto przy tej okazji wspomnieć o przeznaczonych dla panienek z dobrych domów poradnikach. Literatura z dziedziny tzw. osobistego rozwoju nie jest bowiem wynalazkiem naszych czasów. W końcu już starożytny poeta Owidiusz udzielał w swej „Sztuce kochania” porad, w jaki sposób skutecznie poderwać wybrankę.

Ludzie od zawsze szukali rad dotyczących różnych dziedzin życia i zawsze znajdowali się tacy, którzy gotowi byli ich udzielić. Inna rzecz, że porady te niekoniecznie były sensowne - te zaś, którymi w XIX wieku raczono poszukujące miłości dziewczęta, ewidentnie wychodziły spod piór osób (zazwyczaj płci męskiej), które o prawdziwym życiu i ludzkiej naturze miały dość mgliste wyobrażenia. Za to w dziedzinie tworzenia zakazów i nakazów ich fantazja hulała beztrosko.

Oto przykład przestrogi, jakiej pannie na wydaniu udzielał w roku 1890 w jednej ze swych książek amerykański lekarz, a przy tym zawsze skłonny udzielić dobrej rady omnibus - dr Melville C. Keith: „Nadmierna poufałość obniża wartość dziewczyny nawet w oczach jej ukochanego i kładzie podwaliny pod przyszłą zazdrość, a może i morderstwo”.

Oprócz autorów pokroju Keitha swoją niszę znaleźli też twórcy poradników zalecających kobietom coś zupełnie przeciwnego niż amerykański homeopata. Jeden z nich, Henry J., przygotował specjalny słowniczek przeznaczony dla zalotników.

Postępując zgodnie z przedstawionymi przez tego pana zasadami, można było prowadzić ognisty (jak na dziewiętnastowieczne warunki) flirt, nie wymieniając między sobą ani słowa. Tak więc, gdy kobieta upuszczała na ziemię parasolkę lub przeciągała chustką po policzku, romansujący z nią młodzieniec mógł mieć pewność, że jego uczucia są odwzajemnione. Gorzej, jeśli panna gryzła palce rękawiczek - zachowanie to niechybnie oznaczało, że ma dość niechcianego adoratora. Nawet wtedy, gdy wszystko szło dobrze, trzeba było się mieć na baczności - dziewczyna mogła w każdej chwili przeciągnąć wachlarzem po czole, co ostrzegało zalotnika przed kierującymi się w stronę kochanków spojrzeniami jej krewnych.

Los „starych panien” był niewesoły. Rysowała się przed nimi perspektywa starości w nędzy i samotności

Powyższe przykłady pochodzą co prawda z literatury amerykańskiej, ale jak pisał Rej: „Polacy nie gęsi” i swych dziewiętnastowiecznych „coachów” też mieli. Jeden z nich, nazwiskiem Zawadzki, popełnił np. książkę „Przewodnik zakochanych”, jednak jako że była ona przeznaczona dla chcących dobrze się ożenić młodzieńców, nie będziemy się nią tu zajmować.

Strzeż się dandysa!

No właśnie - młodzieńcy! W końcu, żeby wyjść za mąż, należy znaleźć zdatnego i chętnego do ożenku mężczyznę, najlepiej dość młodego (no, chyba że jesteście, Drogie Czytelniczki, łowczyniami spadków, wtedy szukajcie możliwie najstarszego kandydata).

Każda epoka ma przy tym swój ideał męskości, do którego dziewczęta wzdychają, jak kraj długi i szeroki. W dzisiejszych czasach istnieje tyle wzorców, że serce kobiety może zdobyć zarówno ucharakteryzowany na drwala brodaty dżentelmen, jak i metroseksualny młodzieniec w typie elfa.

XIX wiek charakteryzował się pod tym względem większą stałością i panienki na wydaniu najczęściej traciły głowy dla jednego, określonego typu mężczyzny - mówiącego po francusku światowca i ubranego według najnowszej paryskiej mody bywalca salonów, czyli jednym słowem - dandysa.

Dandysi, ach dandysi! Dzisiejszy świat już ich nie zna i może to lepiej, bo u większości z nich, jak mawiano, był „Paryż na grzbiecie, a w głowie pustynia”. Jednym słowem, wartość takiego młodzieńca często równa była wartości jego ubrania, bo nic sensownego do powiedzenia nie miał. Trochę żałosna sytuacja, umieć mówić biegle w kilku językach, a nie potrafić sformułować w nich żadnej własnej myśli.

Mimo to dandysi cieszyli się nadzwyczajnym powodzeniem wśród kobiet. Na balach obtańcowywali wszystkie młode panny, w salonach rzucali powłóczyste spojrzenia, a przy stolikach karcianych przegrywali fortuny. Kiedy zaś trzeba było szybko spłacić zaciągnięte długi, a rodzina nie miała lub z jakichś powodów nie chciała użyczyć na ten cel pieniędzy, dandys zaczynał rozglądać się za żoną, przy czym głównym atutem jego przyszłej połowicy miała być wysokość jej posagu.

Stąd wielu rodziców niechętnie spoglądało na starającego się o rękę ich córki młodzieńca o wypomadowanych wąsikach i bokobrodach. Chyba że zalotnik ten był potomkiem ziemiańskiego rodu, a już najlepiej, jeśli jego tata lub on sam nosił jakiś arystokratyczny tytuł, wtedy to już była insza inszość.

Męża znajdę w karnawale

Wiemy już, kto niepodzielnie panował w marzeniach młodych panien.

Pytanie brzmiało tylko, jak takiego dandysa znaleźć? Jeśli dziewczyna nie miała brata, wśród którego kolegów mogłaby szukać księcia z bajki, sytuacja wyglądała niewesoło. Zresztą, nawet gdyby dziewczę było pobłogosławione całym zastępem braci, to nikt nie mógł zagwarantować, że przyjaciel któregoś z nich okaże się tym wymarzonym dandysem.

Wiele matek i ojców ze zgrozą patrzyło, jak ich córeczka traci głowę dla lwa salonowego, który jest spłukany, ale świetnie tańczy

Poza tym kandydat na męża musiał przecież zdobyć serce nie tylko dziewczyny, ale także jej rodziców. Trudno zaś spodziewać się, by ci pobłogosławili związkowi swej córki, np. z ubogim studentem.

Gdzie zatem młoda dama miała szukać partnera?

Odpowiedź była prosta - na balu! Dlatego też, gdy nadchodził karnawał, mieszczanie wyjmowali z szaf najlepsze toalety, zaś ziemianie pakowali walizki, wsiadali w powóz i jechali do najbliższego dużego miasta.

Karnawał w XIX wieku nie był bowiem tylko okresem beztroskiej zabawy, wręcz przeciwnie - dla rodzin panien na wydaniu te kilka tygodni stanowiło wyczerpującą kampanię wojenną, której celem było znalezienie odpowiedniej partii dla córki.

Kiedy dzisiaj wybieramy się na taneczną imprezę, myślimy głównie o tym, aby się wyszaleć. W opisywanej epoce bale traktowano jednak śmiertelnie poważnie. Jako że młodzi mężczyźni i kobiety nie mieli poza karnawałem właściwie żadnych okazji do tego, by się spotykać, karnawałowe zabawy starano się maksymalnie wykorzystać. Tyle tylko, że i tu roiło się od konwenansów, a przed potencjalnymi zakochanymi mnożyły się przeszkody.

Najbardziej zaaferowani byli zawsze rodzice. Sam Jan Matejko, gdy jego córki osiągnęły wiek zdatny do zamążpójścia, zamiast odpoczywać, wędrował z nimi nocną porą po balach i uważnie obserwował, z kim tańczą jego dziewczynki w nadziei na wyłowienie spośród danserów odpowiednich kandydatów na mężów.

Z reguły poszukiwaniem partnera dla córki zajmowały się matki. Ojcowie mieli to szczęście, że mogli zniknąć w pokoju obok sali balowej, gdzie palono cygara i grano w karty, ich połowice dzielnie trwały na posterunkach. Kiedy jakiś młodzieniec decydował się zatańczyć z panną X, podchodził do niej, kłaniał się grzecznie i patrząc na jej mamę, proponował taniec. Dziewczę spoglądało trwożliwie na rodzicielkę, a jeśli ta wyrażała aprobatę, dokonywało w specjalnie przeznaczonym do tego karneciku rezerwacji tańca dla tego określonego partnera.

Zdarzało się też, że młoda kobieta niekoniecznie chciała iść w tany z danym kawalerem, w takim przypadku musiała wić się niczym piskorz i szukać wymówek. A i wówczas sytuacja nie zawsze kończyła się szczęśliwie. Znane są przypadki, gdy wzgardzony adorator wyzywał na pojedynek bardziej szczęśliwego dansera. Skandal, jaki wtedy wybuchał, prócz tego, że miał niekiedy dla jednego z tancerzy skutki śmiertelne, mógł skutecznie pokrzyżować rodzinne plany znalezienia męża dla córki.

Karnawał stanowił wielką giełdę matrymonialną. Jeśli tańczący ze sobą młodzi przypadli sobie do gustu, ich rodzice się dogadywali i nie mijało dużo czasu, a ogłaszano ich zaręczyny. Gorzej, gdy w trakcie tańców panna ulegała urokowi nieodpowiedniego kandydata.

Wiele matek i ojców ze zgrozą patrzyło, jak ich córeczka traci głowę dla jakiegoś młodocianego lwa salonowego, który co prawda jest spłukany, ale świetnie tańczy. Czasami dochodziło do rodzinnych konfliktów, gdy rodziciele decydowali, że najlepszym mężem dla córki będzie mocno już wyłysiały pan radca w średnim wieku. Nieszczęśliwie dla siebie ówczesne panny na wydaniu nie miały w kwestii wyboru małżonka zbyt wiele do powiedzenia.

A gdy zabrzmiał dzwon weselny

Załóżmy na koniec, że przykładowa dziewiętnastowieczna dwudziestolatka pogodziła się z wyborem dokonanym przez swoich rodziców. Aby nie być zbyt okrutnymi, uznajmy, iż jej narzeczonym został rzutki prawnik przed trzydziestką.

Po odpowiednio długim okresie narzeczeństwa, młodzi biorą ślub. Chciałoby się rzec, że teraz zacznie się ich „i żyli długo i szczęśliwie”.

No niestety, moi drodzy, naszą parkę czeka jeszcze noc poślubna, ta zaś w danej epoce jest dla kobiety przeżyciem traumatycznym. A potem będzie jeszcze ciekawiej.

Ale to już zupełnie inna historia...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Polowanie na męża. Jak to robiono w XIX wieku - Plus Gazeta Wrocławska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl