Polityka i pieniądze. Politycy PiS powinni wybrać: mieć czy być

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Na pewno wpływ na decyzję prezesa miał szeroki oddźwięk społeczny informacyjnej akcji opozycji o zarobkach działaczy PiS.
Na pewno wpływ na decyzję prezesa miał szeroki oddźwięk społeczny informacyjnej akcji opozycji o zarobkach działaczy PiS. Piotr Krzyżanowski/Polska Press
Osoby, które zarabiają dużo w spółkach Skarbu Państwa, nie będą na listach PiS w wyborach do samorządu - zapowiedział prezes Kaczyński. I wywołał panikę wśród niektórych członków partii.

Problem dojenia spółek Skarbu Państwa przez polityków jest tak stary jak same spółki i dotyczył wszystkich rządów. - I wszystkie partie zapowiadały już, że zrobią z tym porządek. Ale żadna nie zrobiła - mówi jeden z polityków PiS.

Ostatnia zapowiedź prezesa partii PiS Jarosława Kaczyńskiego wywołała jednak dużo większy popłoch w partyjnych szeregach niż poprzednie takie deklaracje. Jarosław Kaczyński publicznie podkreślił, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy, i zrobił to, by zdobyć poklask u wyborców. Wyraził się dosłownie tak: - Ci, którzy funkcjonują w spółkach, są przez nas szanowani, jeżeli dobrze wykonują swoje obowiązki. Ale nie będziemy łączyć tych dwóch funkcji. To znaczy, że te osoby nie będą kandydowały na żadnym szczeblu samorządu - powiedział szef partii.

Nie do końca wiadomo, co prezes miał na myśli

Deklarację taką powtórzyła za prezesem rzeczniczka PiS Beata Mazurek: - Komitet Polityczny PiS podjął decyzję, iż na listach kandydatów w wyborach samorządowych na radnych wszystkich szczebli nie zostaną umieszczone osoby, które są zatrudnione na wysoko płatnych stanowiskach kierowniczych i doradczych w spółkach Skarbu Państwa i samorządu terytorialnego.

Problem jednak w tym, że deklaracje nie są precyzyjne. Nie wiadomo również, czy chodzi o obecnie zatrudnionych, zatrudnionych w momencie wyborów, czy również np. o osoby, które pracowały w takiej firmie tylko przez kilka miesięcy.

Jaki wpływ będzie to miało na opolską scenę polityczno-samorządową i nadchodzące, jesienne wybory w naszym regionie? Obecnie w sejmiku województwa opolskiego zasiada pięciu radnych z obozu zjednoczonej prawicy. Leszek Antyszczyszyn oficjalnie jest bezrobotnym. Mariusz Bochenek pracuje w starostwie w Brzegu jako naczelnik wydziału sportu i oświaty. Dariusz Byczkowski jest dyrektorem Muzeum Piastów Śląskich w tym samym mieście. Jerzy Niedźwiecki w złożonym przez siebie dwa miesiące temu oświadczeniu majątkowym także nie wymienił żadnego miejsca pracy (ani dochodów), a Arkadiusz Szymański pracuje jako doradca wojewody.

Żaden z obecnych radnych klubu PiS nie pracuje więc w spółce Skarbu Państwa, czyli nic nie stoi na przeszkodzie, aby ubiegał się o kolejny mandat.

W Gdańsku poszli szeroko

Dla porównania: w Gdańsku niemal wszyscy radni PiS mają posady w spółkach Skarbu Państwa. I zarabiają tam naprawdę potężne pieniądze. Na przykład radny Grzegorz Strzelczyk za zasiadanie w zarządach spółek Skarbu Państwa miał zarobić w latach 2016-2017 prawie milion złotych. Znany gdański radny Piotr Walentynowicz, wnuk Anny Walentynowicz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej, tylko w ubiegłym roku w spółce zbrojeniowej Pit Radwar zarobił ponad 100 tysięcy złotych. Od czerwca jest jednak na bezpłatnym urlopie.

Spośród 21 radnych PiS w Radzie Miasta Krakowa w spółkach Skarbu Państwa pracuje pięciu. Nieco większy odsetek radnych obozu zjednoczonej prawicy pracujących w SP jest w sejmiku małopolskim, bo blisko połowa. Rekordzista, Paweł Śliwa, w zeszłym roku zarobił ponad 1 mln zł pracując dla PGE Polskiej Grupy Energetycznej.

Kilku samorządowców związanych ze zjednoczoną prawicą udało nam się znaleźć na niższych szczeblach opolskiego samorządu. Radny powiatu nyskiego Paweł Stępkowski pracuje w spółce CTL Chemkol. Miał tam zarobić już minimum 330 tysięcy złotych. Jan Stępkowski, również radny z Nysy, znalazł zatrudnienie w Agencji Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa, gdzie miał zarobić co najmniej 280 tys. złotych. Z kolei w Grupie Azoty pracę na stanowisku wiceprezesa znalazł niedawno Artur Kamiński, radny z Głuchołaz, który jest jednocześnie wiceszefem regionalnych struktur PiS.

Pracę w Grupie Azoty znalazł niedawno także radny PiS z Kędzierzyna-Koźla Grzegorz Mateja, ale nie jest to intratne stanowisko.

Na razie poznaliśmy niewielu kandydatów PiS na burmistrzów i prezydentów. Andrzej Chrzanowski, kandydat na prezydenta Kędzierzyna-Koźla, jest dyrektorem ds. infrastruktury w Grupie Azoty ZAK SA. Sprawa może go więc bezpośrednio dotyczyć. Ale czy na pewno? Tak jak wspomnieliśmy wcześniej, deklaracje są mało precyzyjne. Nie wiadomo, czy chodzi o członków zarządu, spółek czy również dyrektorów.

- Ja zrozumiałem prezesa, że chodzi o osoby z zarządów spółek Skarbu Państwa. Ja jestem co prawda pełnomocnikiem zarządu, ale w mojej ocenie te deklaracje nie będą mnie bezpośrednio dotyczyć - mówi w rozmowie z nto. Dodaje jednak, że gdyby okazało się, że prezes i komitet polityczny partii zdecydują, że również dyrektorzy będą objęci tą zasadą, to dostosuje się do niej i nie będzie polemizował z władzami partii.

Niektórzy politycy mówią o nadgorliwości prezesa

- Kaczyński przesadził i wkurzył tym wielu ludzi - mówi nam proszący o anonimowość jeden z polityków PiS. - Za rządów SLD, a potem PO i PSL mnóstwo samorządowców pracowało jednocześnie w spółkach Skarbu Państwa. Rozumiem, że to fajnie teraz wygląda, podobnie jak obniżanie pensji samorządowcom. Ale to populizm, który w rzeczywistości osłabia partię.

Nieoficjalnie wiadomo, że trwają próby zmiękczenia prezesa PiS. Pojawiły się również plotki, że w partii planowane są „wycinki” ludzi związanych z tzw. zakonem PC. Spora część z nich ma posady w spółkach państwowych.

Być może decyzji Jarosława Kaczyńskiego o niewystawianiu w wyborach samorządowych ludzi zatrudnionych w spółkach Skarbu Państwa by nie było, gdyby nie głośna w mediach społecznościowych akcja „Sami swoi”. Od kilku miesięcy działacze Polskiego Stronnictwa Ludowego informowali, ile zarabiają radni PiS zatrudnieni w SSP.

Akcja PSL rozpoczęła się równo ze startem kwietniowej konwencji Prawa i Sprawiedliwości. Wtedy to ludowcy zarzucili Twitter infografikami przedstawiającymi wielu działaczy partii rządzącej, którzy zarobili setki tysięcy złotych w spółkach Skarbu Państwa.

Kolega byłej premier zarobił pół miliona

W momencie gdy Jarosław Kaczyński przemawiał do członków swojej partii, mówiąc o „skromności” polityków rządzących, a premier Mateusz Morawiecki podkreślał sukcesy rządu w uszczelnianiu systemu podatkowego, twitterowe konto PSL wypuszczało kolejne grafiki dotyczące działaczy PiS.

Internauci dowiedzieli się wtedy, że np. Zdzisław Filip, radny PiS z Małopolski (wg ludowców - kolega Beaty Szydło ze szkolnej ławki), zarobił 484 tysiące złotych m.in. ze spółki Tauron Wydobycie. Z kolei radny z Dolnego Śląska Krzysztof Skóra wzbogacił się o 1,3 mln złotych z KGHM. Hasztag #SamiSwoi bił w tamtym czasie rekordy popularności w mediach społecznościowych.

- Pokazaliśmy wtedy kilkanaście twarzy „dobrej zmiany”. Te osoby zarobiły średnio ponad milion złotych „na głowę”. Gdy później ruszyliśmy z przedstawianiem kolejnych radnych, to nasze zasięgi dochodziły do kilkuset tysięcy osób dziennie - opowiada Miłosz Motyka, prezes Forum Młodych Ludowców, który koordynował akcję „Sami swoi”. Motyka tłumaczy, że ludowcy skorzystali po prostu z publicznych danych, do których dostęp ma w zasadzie każdy.

Działacze PSL zapewniają, że będą uważnie śledzili rozwój wypadków po słowach Jarosława Kaczyńskiego. Na razie na ich liście jest 150 nazwisk, w tym trzy z Opolszczyzny.

Rząd nadzoruje obecnie 19 przedsiębiorstw państwowych, 230 jednoosobowych spółek Skarbu Państwa oraz 50 spółek z jego większościowym udziałem. Do tego dochodzi jeszcze blisko pół tysiąca spółek, w których państwo posiada co prawda mniejszościowe udziały, ale zachowało wpływ na obsadę części stanowisk. W sumie we wszystkich spółkach i instytucjach całkowicie kontrolowanych przez rząd lub takich, w których Skarb Państwa ma udziały, pracuje ponad 200 tysięcy ludzi. Pod nadzorem Ministerstwa Rolnictwa pozostaje ponad 40 agencji, ośrodków doradczych i różnego rodzaju fundacji oraz instytucji. Mało tego - o ile liczba zatrudnionych w sektorze prywatnym w Polsce spada, o tyle rośnie właśnie w sektorze państwowym.

Były premier i lider PO w swoim exposé w 2007 roku zapowiedział zakończenie „politycznego procederu zawłaszczania spółek z udziałem Skarbu Państwa”. Jego słowa miały wówczas podobny wydźwięk jak deklaracja Jarosława Kaczyńskiego sprzed kilku dni. Czy dotrzymał słowa? Pięć lat później „Puls Biznesu” opublikował listę 428 polityków Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, którzy znaleźli pracę w państwowych firmach. Dziennik podkreślał, że byli ministrowie, posłowie czy szefowie lokalnych struktur zarobili na państwowych posadach 200 milionów złotych. A „Lista wstydu PO” to tylko wierzchołek góry lodowej.

Gazeta ustaliła, że tylko w zarządach i radach nadzorczych rządzący mieli decydujący wpływ na obsadę blisko 8 tysięcy stanowisk. Około 30 procent tych stanowisk obsadzili ludowcy, reszta to łupy PO.

Symbolem upartyjnienia państwowego majątku była między innymi spółka PGE. Firma energetyczna tylko w zarządach i radach nadzorczych swoich spółek znalazła posady dla 50 działaczy PO. Dziś na czele opolskiego oddziału PGE stoi związany z PiS Bernard Ptaszyński, przed laty m.in. kandydat tej partii na prezydenta Kędzierzyna-Koźla.

Wśród wyborców podobne emocje jak politycy w spółkach Skarbu Państwa wywołuje sprawa nagród dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe. Niedawno sprawdziła to Najwyższa Izba Kontroli, zbadała m.in. wypłaty nagród osobom zajmującym kierownicze stanowiska państwowe, w szczególności w zakresie ustalenia podstawy i częstotliwości wypłacanych nagród.

W 2017 r. w 68 kontrolowanych w tym zakresie jednostkach na nagrody dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe wydano 8,6 mln zł. Kwota nagrody wypłacona w 2017 r. dla jednej osoby zajmującej kierownicze stanowisko państwowe kształtowała się przedziale od 5 tys. zł do 138,1 tys. zł. Co do zasady średnia roczna kwota nagród dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe pozostawała na poziomie średniej nagrody wypłaconej w tym okresie osobom zajmującym stanowisko dyrektora departamentu lub komórki równorzędnej.

Wątpliwości Najwyższej Izby Kontroli wzbudziło przede wszystkim zjawisko comiesięcznej wypłaty środków bez pisemnego uzasadnienia.

- Problem z nagrodami dla ministrów nie polegał na tym, że członkowie rządu zaczęli za dużo zarabiać. Patologią jest, że zamiast uczciwie przekonać opinię publiczną do konieczności racjonalizacji wynagrodzeń w polityce, zdecydowali się na małe kombinatorstwo - uważa Paweł Trudnowski z klubu Jagiellońskiego, jednego z konserwatywnych think thanków.

- Trudno zatem nie przyklasnąć poleceniu zwrócenia wątpliwych nagród i pomysłowi likwidacji dodatków w spółkach Skarbu Państwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Polityka i pieniądze. Politycy PiS powinni wybrać: mieć czy być - Plus Nowa Trybuna Opolska

Wróć na i.pl Portal i.pl