Po każdych wyborach jesteśmy świadkami tego, jak zwycięzcy czyszczą podległe sobie instytucje z osób związanych z poprzednią ekipą, a ich miejsce zajmują fachowcy - przynajmniej tak są przedstawiani. Ale ci odwoływani, zwłaszcza z pierwszego szeregu, szybko znajdują pracę tam, gdzie akurat reprezentowana przez nich opcja wygrała lub utrzymała władzę. I też słyszymy, że są potrzebni, bo to fachowcy.
Przykłady? PiS zaczął rewolucję kadrową w Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu jednostkach. Ludzie związani z PO i PSL tracą posady, ale wielu z nich ma już pracę u prezydentów Krakowa (o czym dziś piszemy szerzej), Tarnowa czy nawet Nowego Sącza. A np. osoby zwalniane w tym ostatnim mieście, gdzie PiS straciło władzę, trafiają pod skrzydła samorządu województwa, gdzie ta partia właśnie przejęła władzę od koalicji PO-PSL.
Nie ma partii, która oparłaby się pokusie obsadzania intratnych stanowisk swoimi ludźmi. Na pewno część z nich to rzeczywiście fachowcy, ale część to osoby, które na rynku pracy nie mają żadnych szans na dobrze płatne stanowisko.
Obie te grupy nie zostałyby zatrudnione w urzędzie, spółce czy innej instytucji, gdyby nie ich związki z polityką. To dzięki niej mogą liczyć na to, że zostanie stworzone dla nich ekstra stanowisko albo zajmą miejsce akurat zwolnione przez kogoś mniej znaczącego.
I może dlatego większość wyborców przyjmuje zatrudnienie polityka na państwowej czy samorządowej posadzie jako coś naturalnego. Nie dziwią już nawet wyniki konkursów na kierownicze stanowiska - znane zanim będzie wiadomo, kto w nich wystartuje. A przecież powinno to budzić sprzeciw i niezadowolenie, niezależnie od tego, która partia to robi.
POLECAMY - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?