Połajanki i ciskanie gromów. Jak liberalne elity budują PiS-owi społeczną bazę

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Krystyna Janda na marszu "Kocham Cię Europo" w Warszawie (2017 r.)
Krystyna Janda na marszu "Kocham Cię Europo" w Warszawie (2017 r.) fot marek szawdyn/polska press
Liberalne elity swymi głosami oburzenia, połajankami i ciskaniem gromów bez przerwy zwiększają dystans między sobą a resztą społeczeństwa. PiS doskonale nauczył się z tego korzystać.

Polityczne liberalne centrum ma bardzo licznych kibiców wśród wielkomiejskich elit - w tym wśród tych najbardziej rozpoznawalnych ich przedstawicieli. Ci kibice są równie kłopotliwi jak ci stadionowi w polskiej lidze. Niby chcą pomóc, niby chcą zagrzewać piłkarzy do boju oraz bronić barw klubu aż do utraty tchu albo i ręki. Ale najczęściej to właśnie przez nich klub albo musi zapłacić karę, albo nie może normalnie zagrać meczu, albo wreszcie musi się tłumaczyć i wydawać ciężką kasę na PR-owców po kolejnym ich kompromitującym wyskoku.

Z drugiej strony - tak jak polskie kluby piłkarskie już od dawna nie potrafią żyć bez swych najostrzejszych kibiców, tak i polityczni liberałowie w coraz większym stopniu stają się zakładnikami swych elit. Ten proces tym mocniej przybiera na sile, im bardziej zwiększa się w sondażach różnica między notowaniami PiS a opozycją. Za sprawą swych zagorzałych kibiców, polityczni piłkarze coraz bardziej odklejają się od murawy - czyli społeczno-politycznej rzeczywistości.

Im zaś mocniej liberalne elity się wzmagają w swym kibicowaniu, tym bardziej klasowy charakter przybierają polityczne wybory czy też polityczne impulsowe zakupy Polaków. Dzieje się tak ku zgubie i liberalnych elit, i ich politycznych reprezentantów. W tej walce klas pierwszej połowy XXI wieku liberalne elity nie mają bowiem najmniejszych szans - choćby ze względu na liczebność. Nijak nie chcą tego jednak przyjąć do wiadomości.

Przy całym zupełnie jawnym i nieskrępowanym antyelitaryzmie Prawa i Sprawiedliwości, którego najwyżsi rangą przedstawiciele mówią wprost, że zamierzają dokonać „wymiany elit” - bojowe okrzyki, gesty zniesmaczenia i womitalne jęki przedstawicieli liberalnych są wodą na młyn rządowej propagandy. Oburzone gdakanie niemal zawsze naznaczone głębokim poczuciem wyższości tylko zwiększa tak pożądany przez PiS dystans między liberalnymi elitami a szeroko rozumianym „ludem”, co natychmiast sprawnie - choć bez żadnej finezji, która przy tak doskonałym podkładaniu się nie byłaby zresztą do niczego potrzebna - wykorzystuje PiS-owski aparat w partii i podporządkowanych jej mediach.

„Trzeba się bić. Ja zawsze to lubiłem. W podstawówce ciągle biłem się z chłopakami z pobliskich slumsów, których ojcowie pracowali w państwowej tuczarni świń kierowanej przez mojego ojca” - wyznaje Leszek Balcerowicz w najnowszym „Newsweeku”, trochę tak, jakby miał skłonność do autoparodii. Tymczasem chłopaki ze slumsów nie chcą już siedzieć w slumsach. A jeśli nawet, to chciałyby najpierw dokopać synowi szefa świniarni. I to mocno. Akurat jest okazja.

Tymczasem chłopaków ze slumsów należałoby z powrotem zagonić do slumsów, niech tam siedzą cicho, pracują i się nie wychylają - rozumują dzieci szefów świniarni, czyli liberalne elity. Ich reakcje na wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego dowodzą tego w pełni. Oczywiście znów słychać było gromkie okrzyki o wyborcach „kupionych” za obietnicę 500 zł na pierwsze dziecko, czy za 13. emeryturę. Jak można się było „sprzedać” za takie grosze? - zżymały się i zżymają gwiazdy wielkiego ekranu i łamów liberalnych gazet. Na wszelki wypadek odpowiadam - droga gwiazdo ekranu, jeśli miałabyś 1500 zł emerytury, albo pracowałabyś za polską medianę, to 888 zł raz w roku, a tym bardziej 500 zł co miesiąc byłoby dla ciebie kupą forsy, mniej więcej tym samym, czym dziś dla ciebie jest gaża za tę koszmarnie obciachową reklamę Czoperanu, w której właśnie zgodziłaś się zagrać. Hmm, gwiazdo, a właściwie to zgodziłaś się zagrać, czy może raczej się sprzedałaś?

Krystyna Janda była wprawdzie tylko twarzą linii kosmetyków i znanego producenta herbaty, ale zasłynęła po wyborach publikując na swoim Facebooku obrazek przedstawiający starszą biednie ubraną kobietę klęczącą niczym pies przed trzymającym nad nią plik banknotów politykiem mówiącym „daj głos”. Maciej Stuhr ogłosił zaś po wyborach, dziwiąc się ich wynikowi, że „Sytuację, która panuje w Polsce, trudno ogarnąć rozumem”. Nie doprecyzował, niestety, czy chodziło mu o rozum Macieja Stuhra.
Na proopozycyjnych profilach w mediach społecznościowych zaroiło się od innych memów. Na przykład od mapek z charakterystycznym podziałem województw, w których większość zdobyły PiS i opozycja. Na tych mapkach po stronie wschodniej dorysowywano a to karaluchy, a to twarz Jarosława Kaczyńskiego klęczącego pod krzyżem. Nieważne, że ten „podział” widać tak ładnie tylko na poziomie województw, bo już na poziomie powiatów sytuacja robi się skomplikowana. Ważne, że można podkreślić, że PiS wygrywa raczej na biedniejszym i bardziej „zacofanym” wschodzie niż na zamożniejszym, bardziej „nowoczesnym” zachodzie kraju.

W dodatku na PiS głosują nędzarze, lenie oraz cwaniacy - tak twierdzi niemal explicite nie byle kto, bo były prezydent Polski. - Jest charakterystyczne, że PiS wygrywało w tych kręgach wyborczych, które nie płacą podatków - tym spostrzeżeniem podzielił się ze światem Bronisław Komorowski, który jednocześnie zastrzegł, że liczył na lepszy wynik Koalicji Europejskiej. Trochę to dziwne, zważywszy na to, że trzy lata temu liczył również na lepszy własny wynik, a tymczasem obecną kampanią KE zajmowali się ci sami ludzie, którzy kierowali sztabem Komorowskiego w 2015 roku. I jedno, i drugie świadczy jednak o tym, że były prezydent nie do końca jeszcze przepracował temat przyczyn swej porażki.

Babina klęcząca przed politykiem z banknotami, „kręgi, które nie płacą podatków”, mapy z karaluchami - to wszystko pokazuje, że liberalne elity widzą polską politykę jako coś w rodzaju starcia cywilizacji o ostatecznym wręcz charakterze. Liberalne elity od 2015 roku pozostają bowiem w stanie wojny z Hunami, którzy wówczas podbili Polskę a obecnie ją brutalnie okupują. Tak bowiem właśnie postrzegają nie tyle nawet same rządy PiS, co ich społeczną bazę - a zarazem społeczny mandat. Mandat, który został rządom PiS udzielony przez tę jedną trzecią (z górką) głosujących Polaków, która jesienią 2015 roku okazała się przeważać nad tą niespełną jedną trzecią głosujących Polaków, która poparła obecną opozycję.

Ta baza PiS to grupy, których miejsce według liberalnych elit jest na dole drabiny społecznej, grupy tak zdaniem liberalnych elit nieważne, tak źle wyedukowane, tak mało obywatelsko samoświadome, że właściwie niegodne prawa głosu. Problem liberalnych elit polega jednak na tym, że owe grupy prawo głosu jednak mają, a próba jego odebrania byłaby jeszcze bardziej karkołomna i ekstrawagancka niż nagła obrona konstytucji, której całych rozdziałów nikt nigdy w Polsce nie przestrzegał.

Obecnie PiS zdaje się być na dobrej drodze do pewnego poszerzenia tej swojej społecznej bazy - czego na przykład dowiodła znacznie przekraczająca oczekiwania nawet komentatorów sprzyjających prawicy - mobilizacja na wsi przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Zżymanie się, że zadziałał z miejskiej perspektywy rzeczywiście cokolwiek zabawny program „Krowa Plus”, nic tu nie da. Raczej należałoby się zastanowić, jakim cudem Koalicja Europejska i wchodzący w jej skład PSL nie zdołały przeciwstawić obietnicom Jarosława Kaczyńskiego dosłownie niczego, co mogłoby przekonać do głosowania wyborców wiejskich.

Kiedy przed wyborami ośmieliłem się na łamach „Polski” zwrócić uwagę na fakt, że Koalicja Europejska nie przygotowała właściwie żadnych propozycji programowych, które mogłyby trafić do tak zwanego „zwykłego człowieka”, czołowi publicyści „Polityki” Mariusz Janicki i Wiesław Władyka, których ranga w chórach liberalnych elit jest bliska dyrygenckiej, zżymali się, że podnoszone przez KE kwestie tak ważkie jak ustrój państwa i jego demokratyczna rama (sic!), uznałem za pozostające w sferze „symboli i abstrakcji” i zasugerowałem, że mogą oddziaływać na wyborców znacznie słabiej niż na przykład „piątka Kaczyńskiego”. Niestety, w wyborach okazało się, że nie tylko ja uznaję „demokratyczną ramę” za pojęcie abstrakcyjne.

Być może zresztą „demokratyczna rama” znaczy po prostu dokładnie tyle, ile w danym momencie ma znaczyć. - Jeśli te wyniki się potwierdzą, to znaczy, że Polakom po prostu podoba się brunatny odcień schyłku demokracji. Bezprawie, afery i patologiczne kłamstwa nie przyćmiły rozdawnictwa i siły propagandy. Demokratom zaszkodziła zbyt mała mobilizacja i Biedroń - to tweet Przemysława Szubartowicza. Tu mamy ciekawy miks sprzeczności. Wynik wyborów - nadal, mimo wszystkich ustrojowych wyczynów PiS, demokratycznych, chyba że coś przegapiłem - ma być potwierdzeniem brunatnego schyłku demokracji. Z kolei Biedroń ma szkodzić demokratom - zapewne tym, że ośmielił się założyć własną partię, co jak wiadomo, jest rzeczą w demokracji zupełnie niespotykaną i niedopuszczalną. Motyw „winy Biedronia” jest znamienny, bo zastąpił w liberalnej publicystyce „winę Razem” z 2015 roku. Uderza jednak przede wszystkim bardzo interesujące rozumienie „demokratycznej ramy”. Takie wręcz nadludzko demokratyczne.
Ale kłody rzucane są demokracji i jej ramie pod nogi dosłownie z każdej strony. Agnieszka Holland żali się ostatnio na przykład, że żadna stacja telewizyjna ani żaden serwis streamingowy nie chcą wyłożyć pieniędzy na jej serial o polskiej polityce - telewizje i Netflixy obawiają się bowiem, że jej wizja mogłaby zniechęcić wyborców PiS do oglądania ich produkcji. Wielka reżyserka dodaje również, że to samo - tylko w odwrotnym kierunku, jeśli chodzi o sympatie polityczne zniesmaczonych widzów - dotyczyło analogicznego projektu firmowanego przez Grzegorza Brauna. Odpuśćmy już sobie te nieco zbyt łatwe złośliwości na temat „Ekipy”. Zadajmy sobie tylko pytanie - czy aby na pewno kinowo dobry serial o polityce powinien zniechęcać czyichkolwiek wyborców? Może i dobrze, że producenci nie chcą politycznej czytanki ani w wykonaniu Agnieszki Holland, ani w wykonaniu Grzegorza Brauna? Czy „Wszyscy ludzie prezydenta” zniechęcali amerykańskich Republikanów do wizyt w kinach? Czy serial „House of Cards” w swych najlepszych (pierwsze 2 sezony) czasach irytował Demokratów? A taki „Makbet”? Wkurza bardziej liberałów czy prawicę? Czy królowa Elżbieta, zamawiając sztuki u Szekspira, chciała może powstrzymać PiS?

W czasie, w którym władza PiS robi wszystko, by zmniejszać dystans między sobą a wyborcami, liberalne elity nie szczędzą sobie trudów, by ten dystans zwiększać. PiS podstawia wyborcom kolejne archetypiczne figury polityki - najpierw Andrzeja Dudę w roli „dobrego zięcia”, potem Beatę Szydło w roli „cioci z rosołem” - przede wszystkim po to, by wyborcy tej partii, patrząc na nich, czuli się dokładnie jak we własnym powiecie. Liberalne elity przeciwnie - chcą, by lud korzył się, wijąc w pyle, besztany przez Krystynę Jandę wespół z Tomaszem Lisem. I chcą tak strasznie mocno ten lud zbesztać, żeby się zawstydził i w końcu przestał głosować na PiS.

Trudno o bardziej naiwne, bardziej oderwane od rzeczywistości myślenie. Wyborcy PiS połajanek Jandy i Lisa albo nie słuchają, albo też działają one na nich jak płachta na byka. Jest jednak pewna grupa społeczna, która tych połajanek słucha, i która momentami za nimi podąża.

To politycy opozycji. Nie mając pomysłu na siebie i własną kampanię, szukają kogoś, kto im ten pomysł w końcu da. Bo przecież pomysł na pokonanie PiS z pewnością gdzieś jest - tylko trzeba go znaleźć - ogłosił przed chwilą nie kto inny, a sam lider opozycji Grzegorz Schetyna.

Kto wie, może to właśnie Przemysław Szubartowicz z Maciejem Stuhrem odnaleźli tego Świętego Graala? W ten właśnie sposób politycy opozycji maszerują do pułapki, do której prowadzą ich grające na zaczarowanym puzonie liberalne elity. Ale cóż, taka jest rola w polskim systemie politycznym „liderów opinii” znakomicie, choć bezwględnie scharakteryzowanych przez Roberta Krasowskiego w jego najnowszej książce. To już nie obserwatorzy ani nie komentatorzy polityki. To już nawet niekoniecznie kibice - mówi nam Krasowski. To uczestnicy politycznej gry, czasem bardziej wpływowi niż sami politycy.

My ograniczamy się raczej do twierdzenia że to wciąż tylko kibice. Za to tacy, którzy są bardzo, ale to bardzo rozwrzeszczani. I wciąż pakują się na murawę i biorą za bicie po twarzy, a to drużyny przeciwnika, a to odszczepieńców z własnego klubu. Problem polega na tym, że reszta publiczności stadionowego widowiska cały czas na to patrzy i doskonale wie, co jest grane.

Jojczące, ciskające gromy na „tępe i bezwolne masy” liberalne elity zamiast odzyskiwać wpływy i poszerzać zasięgi swego oddziaływania, same, na własne życzenie, coraz mocniej się alienują. Na koniec pozostanie im luksusowy hotel w Jastarni odgrodzony od pobierającego 500 Plus plebsu siatką pod wysokim napięciem. Obowiązywać tam będzie demokracja idealna i wolna od obcych klasowo elementów.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl