Polacy powierzyli PiS pełnię władzy. Jakie będą rządy jednej partii?

Paulina Jęczmionka
Beata Szydło udzielała poparcia wielkopolskim politykom. Tadeusz Dziuba (na zdjęciu po lewej) otrzyma mandat do Sejmu, ale Paweł Szałamacha (z prawej) nie. Jest za to typowany na ministra
Beata Szydło udzielała poparcia wielkopolskim politykom. Tadeusz Dziuba (na zdjęciu po lewej) otrzyma mandat do Sejmu, ale Paweł Szałamacha (z prawej) nie. Jest za to typowany na ministra Łukasz Gdak
Po raz pierwszy w historii wolnej Polski jakaś partia zdobyła bezwzględną większość w Sejmie. Pełnia władzy to wielka odpowiedzialność. Jak poradzi z nią sobie PiS? Jaka będzie Polska za rządów tej partii?

Obniżenie wieku emerytalnego, zwiększenie kwoty wolnej od podatku, 500 zł na każde dziecko, darmowe leki dla seniorów, milion miejsc pracy dla młodych, budownictwo komunalne - to tylko część obietnic wyborczych złożonych przez Prawo i Sprawiedliwość. Brzmi jak bajka. Obiecująco zwłaszcza dla ludzi, którzy dzisiaj liczą każdy grosz, chorują, boją się inwestować, boją się zakładać rodziny. „Żeby Polacy mogli godnie żyć” - to przecież jedno z najczęściej powtarzanych przez kandydatkę na premiera Beatę Szydło haseł. Trudno się na nie nie skusić.

- W naszym społeczeństwie widać wyraźny wzrost popytu na obietnice socjalne - mówi profesor Rafał Drozdowski, dyrektor Instytutu Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. - Tak naprawdę to element ciągłości roszczeń o charakterze lewicowym, z którymi mamy do czynienia od czasów przełomu. A całe mnóstwo obietnic PiS ma właśnie taki charakter. Co ciekawe, to sama Platforma Obywatelska, powtarzając nam, jak to jest w Polsce dobrze, podniosła nasz poziom aspiracji. Skoro jest tak dobrze, kraj się rozwija, my chcemy to widzieć i odczuwać w codziennym życiu.

Nie na darmo więc Beata Szydło posługiwała się jeszcze jednym zdaniem: „Polacy statystyk do garnka nie włożą”. Polacy opowiedzieli się za zmianą. Bo nawet jeśli nie negują tych zaistniałych za Platformy, jak np. nowe drogi, pociągi, przedszkola, wydają się im one zbyt odległe. Chcą zmian tu i teraz, na ich podwórku.

- Po ośmiu latach rządów PO i PSL potrzeba zmiany okazała się powszechna - ocenia prof. Rafał Drozdowski. - Ale paradoksalnie to właśnie osiem poprzednich lat dało nam takie poczucie stabilności, że możemy sobie pozwolić na zmianę, eksperyment. Człowiek nie decyduje się na niewiadomą, gdy ma poczucie zagrożenia - dodaje socjolog.

Bo na razie rządy PiS to rzeczywiście niewiadoma. Zarówno kampania prezydencka, jak i parlamentarna pokazały zupełnie nową twarz partii Jarosława Kaczyńskiego. A nawet - nowe twarze. Nie było Smoleńska, aborcji, Kościoła, obsesyjnego poszukiwania wrogów czy rozliczania komunizmu, z czym kojarzą się dwa poprzednie lata rządów PiS i jego egzotycznych koalicjantów. Pojawiły się nowe, świeże głowy z pomysłami na gospodarkę, edukację, sprawy społeczne. Była atrakcyjna kampania w amerykańskim stylu. A przede wszystkim - codzienna obecność wśród ludzi, na ich podwórkach, w ich miejscach pracy. I obietnice, które mają poprawić codzienność każdego z tych spotkanych Polaków.

Czy zatem tylko takie zmiany czekają nas za rządów Prawa i Sprawiedliwości? I co one tak naprawdę mają oznaczać, kiedy zaczną obowiązywać i realnie wpływać na nasze życie? Czy zmiana partyjnej twarzy oznacza, że zmieniła się również twarz samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego? Jak silny będzie jego wpływ na Beatę Szydło? Czy będzie samodzielnie podejmować decyzje? Czy sama stworzy rząd, otaczając się swoimi ludźmi? Jak długo będzie stała na czele rządu? Jak względem niego będzie zachowywał się prezydent Andrzej Duda? Jakie tematy okażą się najważniejsze?

Pytań jest znacznie więcej. My spróbujemy odpowiedzieć na część z nich, bazując na programie partii. Bo taka - przynajmniej w teorii - ma być Polska Prawa i Sprawiedliwości.

Program społeczny i gospodarczy - to one zdecydowały o zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości. Platforma nazywała je rozdawnictwem, PiS - zwrotem ku obywatelom. I nadal utrzymuje, że na tym będzie polegać zasadnicza zmiana rządów.

- Cechą charakterystyczną polityki rządu Platformy była osłona interesów dużego kapitału, w tym i międzynarodowego, a także interesów środowisk klienckich względem PO - uważa Tadeusz Dziuba, wybrany na kolejną kadencję poseł z Poznania. - Cechą charakterystyczną rządów PiS będzie działanie w interesie różnych grup obywateli i w dobrze pojętym interesie naszej wspólnoty państwowej.

"Rodzina 500 plus" jednak pod ścisłą kontrolą urzędników

500 zł na każde dziecko - to priorytetowe założenie rządu PiS. Ostro krytykowane przez przeciwników partii, z niedowierzaniem przyjmowane przez ekonomistów. Ale ma być pierwszą spełnioną obietnicą.

Zgrzyt wokół programu „Rodzina 500 plus” pojawił się od razu po konwencji PiS. Bo hasło „na każde dziecko” zmieniło się w „na każde drugie dziecko”. Pieniądze na pierwszego malucha rodzina dostanie tylko wtedy, kiedy dochód na osobę nie przekroczy 800 zł lub 1200 zł, gdy świadczenie dotyczy dziecka niepełnosprawnego. Dopiero w przypadku drugiego i kolejnych dzieci nie będą sprawdzane dochody.

500 zł mamy dostawać co miesiąc do pełnoletności dziecka. O jakiej kwocie mowa? Tylko w przypadku jednej pociechy wychodzi 6 tysięcy złotych na rok, czyli 108 tys. zł przez 18 lat. Robi wrażenie. Dlatego Platforma grzmiała, że może też prowadzić do nadużyć i wcale nie iść na dziecko. PiS odbijało piłeczkę, wskazując, że PO nie ufa obywatelom. I że spora część tej kwoty z pewnością pójdzie na bieżące potrzeby rodziny, więc wróci do budżetu w postaci VAT.

- Nawet jeśli przyjmiemy, że częściowo powróci, to sama powszechność tego dodatku jest bardzo wątpliwa - uważa prof. Tadeusz Kowalski z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. - Wadą jest zwiększenie kwoty wydatków sztywnych w budżecie. Poza tym, decyzje prokreacyjne nie są podejmowane na podstawie kryterium ekonomicznego. Przekonamy się o tym za kilka lat.

PiS twierdzi, że to będzie spora zachęta. Ale jak się okazuje, i w tej partii nie ma pełnego zaufania do rodziców. Będzie kontrola. Z projektu ustawy wynika, że pieniądze na dzieci będą pod czujną obserwacją. Przyznawać je, ale i odbierać, będzie wójt czy prezydent miasta. Wypłatę będzie mógł wstrzymać wtedy, kiedy np. opiekun z ośrodka pomocy społecznej czy inny organ publiczny doniesie mu, że rodzice marnotrawią, źle wydają pieniądze. Wójt będzie też mógł zdecydować, że świadczenie będzie przekazywane w formie rzeczowej.

Kiedy „Rodzina 500 plus” ma wejść w życie? Jako jeden z pierwszych projektów - zapowiadała Beata Szydło. Później padło hasło pierwszego kwartału 2016 r. Tego roku dotyczą także przedstawiane przez partię wyliczenia - w 2016 r. program ma kosztować ok. 21 miliardów zł, w latach następnych około 25 miliardów zł. I tutaj pojawia się pytanie: skąd na to wziąć?

- PiS mówi: „Zdobędziemy pieniądze z opodatkowania banków i sklepów wielkopowierzchniowych”. Jednak tak szybko - do przyszłego roku - zwyczajnie się nie da, a poza tym rząd może zdobyć w ten sposób co najwyżej 5-6 mld zł - ocenia Piotr Kuczyński, główny analityk Domu Inwestycyjnego Xelion. - Nie sadzę, że uda się wyszarpnąć więcej. Jestem wobec niej pełen krytycyzmu. Niezależnie od tego jestem przeciwnikiem, by pomoc należała się tylko z powodu posiadania dzieci. Wiele osób zechce wykorzystać sytuację, by nie szukać pracy - uważa analityk.

Termin wprowadzenia 500 zł na dziecko od 2016 r. staje się trochę mniej realny niż w kampanii. Nagle okazało się, że trzeba wziąć pod uwagę budżet państwa. - 500 zł na dziecko to jedno z pierwszych, stojących przed Polską wyzwań. Oczywiście, w ramach możliwości budżetowych, bo nie wiem, czy budżet skrojony przez PO na to pozwoli - powiedział niedawno Zbigniew Ziobro, który wszedł do Sejmu z listy PiS.

Narodowy Program Zatrudnienia wybawienie m dla młodych?

Wspomniane opodatkowanie banków, hipermarketów, transferów zagranicznych to tylko jedna z wielu podatkowych propozycji PiS. Do tego dochodzi np. obniżenie podatku VAT z 23 do 22 proc., a przede wszystkim - uszczelnienie całego systemu. Bo to ostatnie ma dać sporo miliardów złotych na realizację obietnic z kampanii.

- Polska stała się przez ostatnie lata ulubionym krajem działania sprofesjonalizowanych grup wyłudzających zwrot VAT od fikcyjnego eksportu, tworzących łańcuszek firm przerzucających się fakturami - mówił nam niedawno Paweł Szałamacha, poseł PiS z Wielkopolski, który teraz do Sejmu się nie dostał, ale jest typowany na ministra. - Wyliczenia ekspertów mówią, że do odzyskania jest 42 mld zł rocznie.

Ekonomiści mają tu jednak wątpliwości. Wskazują m.in., że obszerna ustawa o VAT była zmieniania kilkadziesiąt razy, co nie przyniosło efektu w postaci większych wpływów, a wręcz przeciwnie. PiS odpowiada, że wystarczy odpowiedni system informatyczny. Jeśli rzeczywiście, pewnie niedługo Polska będzie krajem wolnym od „VAT-owskiej przestępczości”.

Będzie też krajem, w którym najbogatsi będą płacić nowy, najwyższy podatek. Jego próg ma wynieść 39 proc. dla zarabiających powyżej 300 tys. zł. Partia chce dać jednak pewną furtkę - nie musisz płacić podatku, bogaczu, jeśli przeznaczysz nadwyżkę na inwestycje w nowe miejsca pracy. Ich tworzeniu miałoby sprzyjać także obniżenie stawki CIT do 15 proc., ale tylko dla zatrudniających na umowę o pracę.

Praca - to także ważny punkt programu PiS. Partia obiecała ponad milion nowych miejsc pracy dla osób do 35. roku życia. Pomoże dość znajomo (niekoniecznie współcześnie) brzmiący Narodowy Program Zatrudnienia. Tworzeniu nowych miejsc pracy mają służyć zmiany w podatkach, dopłaty bezpośrednie, Fundusz Wspomagania Zatrudnienia oraz Fundusz Wspierania Przedsiębiorczości Ludzi Młodych. Według założeń, pracodawcy (czego pewnie nie wiedzą) mieliby płacić nowe składki od wynagrodzeń pracowników. Szacunkowo - ponad 11 mld zł rocznie. Nowa partia rządząca jednak uspokaja - Narodowy Program Zatrudnienia został napisany trzy lata temu i trzeba go dostosować do realiów. Ale co do zasady pozostaje realny. Jak to, że mamy zarabiać (czyli pracodawcy płacić) minimum 12 zł za godzinę pracy.

- Wybory cofnęły nas do czasu, w którym sądzono, że dobrobyt można zadekretować, bo jest wynikiem decyzji partyjnej. Skutki aktualnego zwrotu na scenie politycznej okażą się szkodliwe pod względem fiskalnym i systemowym - ocenia surowo prof. Tadeusz Kowalski.

Tym jednak, co przede wszystkim miałoby - według PiS - zwiększyć zasobność uboższych Polaków, jest stopniowe podnoszenie kwoty wolnej od podatku - o 10 proc. rocznie aż do osiągnięcia 8 tys. zł rocznie. Ta obietnica też znalazła się wśród pierwszych, które mają zostać spełnione. I PiS może już ją odhaczyć. Z pomocą przyszedł Trybunał Konstytucyjny, który kilka dni temu uznał, że obecna kwota wolna (3089 zł) jest niezgodna z konstytucją. Trzeba ją zmienić do końca listopada 2016 r. W jaki sposób? Czy 8 tys. zł jest realną kwotą? Na to TK nie odpowie. Wiadomo jednak, że w tych wszystkich zmianach, uszczelnieniach, rozwoju rynku pracy mają się jeszcze znaleźć pieniądze na przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego. Miejmy nadzieję, że także na emerytury.

Koniec z książkami o Harrym Potterze? Szkoła ma wychować

Na zatrudnieniu centralne sterowanie się nie skończy. PiS chce stworzyć także przypominający PRL Narodowy Instytut Wychowania, Programów Szkolnych i Podręczników. Po co? Beata Szydło zapowiadała, że państwo musi wspierać rodziców w edukacji i wychowaniu. Czy zastępować?

W Narodowym Insytytucie mają pracować eksperci, którzy m.in. będą układać program nauczania i podręczniki. Tak, żeby były spójne. I żeby przywracały wychowawczą rolę szkoły - nawet na lekcji matematyki. Do szkół ma wrócić także jeden, odgórny kanon lektur. O Harrym Pottrze i Ferdydurke pewnie można zapomnieć.

NIWPSiP to jednak tylko początek wielkich, planowanych zmian w edukacji. PiS chce także likwidacji gimnazjów i powrotu do ośmiu klas szkoły podstawowej, czterech klas liceum i pięciu technikum. Jego zdaniem, system się nie sprawdził - pod względem dydaktycznym i wychowawczym. Dodatkowo, politycy PiS chcą podzielić naukę w podstawówkach na dwa etapy: wczesnoszkolną - od 1 do 4 klasy i późnoszkolną - od 5 do 8 klasy. Z kolei z liceów i techników znikną klasy profilowe.

Dyrektorzy szkół i nauczyciele nie kryją przerażenia. Jak mówią, system gimnazjalny, choć początkowo generował pewne problemy, po latach zaczął się sprawdzać. Ich zdaniem, młodzież w wieku 13-16 lat rzeczywiście znajduje się w trudnym okresie, zdarza się, że sięga po używki, ma problemy z systemem wartości. Ale te problemy były i będą. Nie znikną, gdy uczniowie przeniosą się do szkół podstawowych.

- Nauczyciele, którzy rozpoczęli pracę w gimnazjum, zostali do tego przygotowani, przeszli wiele kursów i szkoleń. Także psycholodzy i pedagodzy wiedzą, jak należy z uczniami w tym wieku pracować. My znamy każdego ucznia. Kiedy pojawia się problem, staramy się go rozwiązywać. Mamy szereg programów wychowawczych - wylicza Małgorzata Mowlik, dyrektorka Gimnazjum nr 42 w Poznaniu. - Pytanie: czy nauczyciele, którzy uczą w szkołach podstawowych są przygotowani do pracy z młodzieżą w okresie dorastania?

Zwłaszcza, że świat poszedł do przodu, a wśród dzisiejszych gimnazjalistów jest młodzież, która swoim poziomem rozwoju dorównuje licealistom sprzed 20 lat.

- Nie wiem, czy łączenie tej grupy z uczniami podstawówki to dobry pomysł - stwierdza Marek Kmieciak, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 11 w Poznaniu. - Teraz system funkcjonuje tak, jak powinien. Są instytucje, które nad nim czuwają. Nie sądzę, by był to dobry moment na przeprowadzenie kolejnej reformy. Koszty ekonomiczne takiego przedsięwzięcia będą ogromne.

Likwidacja gimnazjów to nie jedyna zmiana, jaka nas czeka. PiS chce również odejść od obowiązku szkolnego sześciolatków. Reforma ma nastąpić stosunkowo szybko. Tak, jak w przypadku gimnazjów zmiany mają być wprowadzane etapami - w ciągu 3-4 lat, tak w przypadku tego postulatu ma to być... 100 dni. Oznacza to, że już we wrześniu 2015 roku do pierwszej klasy pójdą wyłącznie siedmiolatki. Chyba, że sami rodzice zdecydują inaczej. Czyli tu na szczęście rząd pozostawi im wybór. W przeciwieństwie np. do Harrego Pottera.

Seniorzy dostaną darmowe leki niemal natychmiast

Partia szykuje nam też rewolucję w ochronie zdrowia. Życie powinno stać się łatwiejsze - szczególnie dla najstarszych i najmłodszych obywateli. Zawiodą się jednak ci, którzy spektakularnych zmian spodziewają się tuż po zaprzysiężeniu rządu.

- Jeśli dojdziemy do władzy, przez pierwsze pół roku będziemy pracować nad bilansem otwarcia, który odpowie na pytanie, w jakim stanie przejmujemy ochronę zdrowia - zapowiadał dziesięć dni przed wyborami Stanisław Karczewski, szef sztabu wyborczego PiS.

Wprowadzenie darmowych leków dla osób po 75 roku życia o najniższych dochodach oraz rozwój medycyny i stomatologii szkolnej to te obietnice, które według Karczewskiego można zrealizować niemal natychmiast. Eksperci ten zapał hamują. Problemów z wprowadzeniem sztandarowych obietnic widzą co najmniej kilka. W przypadku darmowych leków dla seniorów, cały czas nie określono kosztów. Obawy budzi także kwestia ewentualnych nadużyć związanych z refundacją.

Stomatolodzy w szkołach to idea słuszna, jednak żaden z ekspertów PiS-u nie wytłumaczył skąd wziąć lekarzy chętnych do świadczenia tych usług. Nie wiadomo, jakie zachęty przewiduje nowy rząd. Bo chyba nie wierzy w to, że lekarz dentysta porzuci swój intratny, prywatny gabinet, żeby pracować dla idei leczenia dzieci?

Kolejne hasła wyborcze to likwidacja Narodowego Funduszu Zdrowia oraz uzależnienie publicznego leczenia od obywatelstwa, a nie od posiadania ubezpieczenia. Czy to ostatnie oznacza, że podczas rządów PiS wszyscy Polacy zaświecą się w systemie EWUŚ na zielono? I co ze składką ZUS-owską? Jeśli przestanie ona obowiązywać, to czy pieniądze na leczenie pochodzić będą bezpośrednio z budżetu? A skąd tam się znajdą? Czy PiS przewiduje wprowadzenie innej formy daniny na zdrowie?

Jeszcze więcej pytań pojawia się przy obietnicy likwidacji NFZ zapowiadanej na 2018 rok. Bo jeśli nie fundusz to co?

- Powrót do poprzedniego centralnego systemu finansowania podstawowej opieki zdrowotnej jest w tym momencie niemożliwy. Przychodnie są w zdecydowanej większości prywatne. I co teraz? Zostaną znacjonalizowane? To absurd - uważa Bożena Janicka, prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia. - Zresztą, sama uważam, że z punktu widzenia pacjenta to, czy ja jako lekarz, rozliczam się z samym ministrem, wojewodą, funduszem lub jakimś innym tworem jest najmniej istotne.

Jeśli więc któregoś dnia znienawidzony NFZ zostanie w końcu zlikwidowany, dla pacjentów może to oznaczać jedno wielkie nic. Chyba że przyniesie to natychmiast odczuwalne korzyści finansowe, które przełożą się na jakość leczenia? Bo oczekiwania społeczne są jasne: szybka diagnostyka, skuteczne leczenie, nowoczesne terapie, lepsza obsługa pacjenta, sprawna komunikacja i koordynacja leczenia.

Minister będzie wnosił do sądu apelację nadzwyczajną

Nie do poznania może zmienić się wymiar sprawiedliwości. I trudno oprzeć się wrażeniu, że rząd ma mieć tu większą kontrolę. Chce bowiem wrócić do modelu, w którym urząd prokuratora generalnego połączony jest z funkcją ministra sprawiedliwości. Jeszcze przed wyborami Janusz Wojciechowski, wymieniany jest jako przyszły szef resortu sprawiedliwości, przekonywał, że Polska nie ma obecnie ministra sprawiedliwości. Czyżby, jak państwo, istniał „tylko teoretycznie”?

- Ten urząd tak naprawdę nie jest nawet ministrem administracji sądowej - tłumaczył Janusz Wojciechowski. - Po zmianach wprowadzonych przez PO mamy też prokuratora, który generalnie nic nie może.

Połączenie urzędów wymaga zmiany ustawy o prokuraturze. Jeżeli Andrzej Seremet, obecny Prokurator Generalny, miałby być ostatnią osobą na tym stanowisku, PiS musiałoby przeprowadzić nowelizację w błyskawicznym tempie. Kadencja upływa w marcu 2016 roku, a procedura wyboru nowego już ruszyła.

Sporo zmieni się również w sądach. PiS zapowiedziało podwyższenie wymogów przy powoływaniu sędziów oraz wprowadzenie instytucji apelacji nadzwyczajnej. Prawo do jej wnoszenia będzie miał minister sprawiedliwości, który będzie mógł także wizytować sądy, badać skargi na sędziów oraz same wyroki, jeżeli ma wnosić od nich apelacje. Jest też pomysł zwiększenia uprawnień prezydenta o prawo kasacji nadzwyczajnej. Mają się też zmienić zasady odpowiedzialności sędziów i prokuratorów. Ich przewinienia będą miały dłuższy okres przedawnienia.

Do części tych zmian potrzeba zmiany Konstytucji. A do tego musi być większość konstytucyjna w Sejmie. Może się znajdzie, prawicy tam całkiem sporo.

Reform nie będzie, więc będzie nowy projekt konstytucji?

Dlaczego mamy wierzyć, że teraz będzie się nam żyło dobrze i dostatnio? Bo PiS jest pierwszą partią, która zdobyła bezwzględną większość w Sejmie.

- Nie będzie mogło powiedzieć, że ktoś przeszkodził w realizacji zamierzeń - mówi socjolog prof. Rafał Drozdzowski. - Bardzo prawdopodobne jest jednak to, że zaczną pojawiać się argumenty o polach minowych zostawionych przez PO czy barierach międzynarodowych. Okaże się, że tak szerokie zmiany nie będą możliwe. PiS sięgnie wtedy po politykę symboliczną.

Tu, zdaniem socjologa, wyraźnie zaznaczy się wymiar patriotyczny np. w nauce, mediach, instytucjach kultury. Ale ten substytut obiecywanych reform szybko się wyczerpie.

- Wtedy padnie argument, że w obecnych warunkach nie da się przeprowadzić zmian. I powstanie projekt nowej konstytucji - prognozuje Drozdowski. - Znajdzie się w nim zapewne wzmocnienie władzy prezydenta i mechanizmy pozwalające korygować demokratyczny porządek polityką dekretów.

Do tych zmian znów jednak będzie potrzebna konstytucyjna większość. Co: jeśli jej nie będzie? Przedterminowe wybory?

Współpraca: K. Dobroń, A. Jarmuż, N. Kowalski, A. Świderska, M. Żbikowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl