Pogrążona w bieżączce i wewnętrznych wojnach Zjednoczona Prawica straciła pomysł na siebie [ANALIZA]

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Jarosław Kaczyński podczas posiedzenia Sejmu
Jarosław Kaczyński podczas posiedzenia Sejmu Adam Jankowski
Kolejne odsłony koalicyjnych wojen nie znajdują rozstrzygnięć - zamiast tego tylko się nawarstwiają. Myśl o wcześniejszych wyborach nie jest już obca żadnemu z uczestników koalicji - choć każdemu z innych powodów. Jednocześnie społeczne trendy przybierają coraz bardziej niekorzystny dla Zjednoczonej Prawicy - i w ogóle prawicy - kierunek. A koalicjantom brakuje nowego wspólnego celu

Jeszcze jesienią, kiedy Jarosław Kaczyński podczas targów poprzedzających rekonstrukcję rządu roztaczał przed swoimi wierzgającymi koalicjantami wizję wcześniejszych wyborów, był to tylko straszak. Dziś, kiedy w ramach kolejnych konfliktów w Zjednoczonej Prawicy pojawia się na stole groźba zerwania koalicji, zaczyna być to całkiem realna możliwość. Ten scenariusz naprawdę jest w grze - i na swój sposób rozważa go każdy z uczestników koalicji, choć wciąż każdy z nich zdecydowanie wolałby, by się nie spełnił.

W wypadku Zbigniewa Ziobry działa coraz silniejsza pokusa rozpoczęcia politycznej drogi na własny rachunek z nadzieją na obejście PiS-u od prawej flanki. Jarosław Gowin bywa kuszony przez stronę opozycyjną jako polityk, który może przesądzić o „odsunięciu PiS od władzy” jeszcze przed wyborami - ale chyba ważniejsze od tego są niezbyt obiecujące perspektywy rysujące się przed jego Porozumieniem w wypadku długotrwałego pozostawania w orbicie PiS-u. Gowin stracił przecież już część swych szabel i ledwo uchronił partię przed wrogim przejęciem.

Jarosław Kaczyński chciałby natomiast odzyskać pełną kontrolę nad obozem władzy, bowiem w momencie, w którym stałoby się to trwale niemożliwe, dalsze podejmowanie coraz bardziej kosztownych i coraz mniej skutecznych prób rządzenia przestałoby mieć dla niego sens. Więcej - z czasem byłoby dla Kaczyńskiego wystarczającym powodem nie do walki o utrzymanie władzy, tylko do jej czasowego oddania.

W tym tygodniu Jarosław Kaczyński spotkał się najpierw z Ziobrą a następnie z Gowinem. Po obu spotkaniach z ust najważniejszych osób w koalicji popłynęły ogólniki o „konstruktywnych rozmowach” i o tym, że obie strony miały zwracać uwagę na konieczność przestrzegania zapisów umowy koalicyjnej. W rzeczywistości jednak do żadnych rozstrzygnięć nie doszło.

Wiceszef Solidarnej Polski i zastępca Ziobry w ministerstwie sprawiedliwości Michał Woś mówił w TVN24 po spotkaniu swego patrona z Jarosławem Kaczyńskim niemal jednym tchem o tym, że rozmowa na szczycie była przemiła i niezmiernie udana, ale i o tym, że scenariusz wcześniejszych wyborów albo „znalezienia kogoś innego do koalicji” pozostaje w grze. Zaznaczmy, że rozmowę Kaczyńskiego z Ziobrą poprzedzała najpierw dymisja wiceministra Janusza Kowalskiego z Solidarnej Polski, a następnie przykry kawał, jaki parlamentarzyści Solidarnej Polski zrobili swym kolegom z PiS głosując razem z opozycją za wnioskiem o sejmową informację ministra kultury Piotra Glińskiego na temat sposobu rozdysponowania funduszu wsparcia dla kultury. Zważywszy na bardzo głośne w mediach i bulwersujące opinię publiczną kontrowersje związane z funduszem będzie to wystąpienie mocno dla Glińskiego kłopotliwe. To kolejny przykład swoistego politycznego trollingu na jaki pozwalają sobie w relacjach z PiS politycy Solidarnej Polski - niedawno poseł tego ugrupowania żądał w interpelacji od Mateusza Morawieckiego przedstawienia sprawozdania z realizacji Strategii Zrównoważonego Rozwoju, zwanej „planem Morawieckiego”, dziwnym trafem działo się tuż po ogłoszeniu w mediach zamiarów ogłoszenia kolejnego wielkiego planu - tym razem nazwanego „Nowy Ład”.

To jednak nie tego typu polityczne prztyczki w nos były tematem męskiej rozmowy Kaczyńskiego z Ziobrą. Aktualnie na pierwszym planie koalicyjnych wojen znajduje się rozgrywka wokół unijnego Funduszu Odbudowy po pandemii. Celowo nie używamy sformułowania „rozgrywka o fundusz” - bo de facto w koalicji nie ma żadnego sporu na temat tego, czy unijne miliardy przydałyby się Polsce, czy też może nie. Chodzi o coś zupełnie innego. Solidarna Polska od kilku tygodni wstrzymuje, czy też blokuje ratyfikację Funduszu (potrzeba do tego większości w sejmie), motywując to tym, że to „wstęp do federalizacji Europy” oraz „uwspólnotowienie długu” i wygłaszając długie tyrady na temat ograniczania suwerenności Polski poprzez powiązanie funkcjonowania funduszu z mechanizmem praworządności. Ziobryście otwarcie zagrozili PiS zagłosowaniem przeciwko ratyfikacji w Sejmie.

Tu sprawy stanęły na ostrzu noża. Kaczyński najpierw zasugerował to publicznie w wywiadzie dla PAP a następnie powtórzył prosto w oczy Ziobrze: Jeśli Solidarna Polska nie zagłosuje za funduszem, to będzie oznaczało koniec jej udziału w koalicji.

- Nie wiem, co dokładnie powiedział Ziobro na koniec tej rozmowy, ale domyślam się, że było to coś w stylu „nu, pagadi”. Jak zwykle nic z tego nie będzie. - próbuje bagatelizować sprawę polityk PiS. Na koniec każdego odcinka radzieckiej kreskówki z czasów jego dzieciństwa „nu, pagadi”, czyli mniej więcej „ja ci jeszczę pokażę” rzucał po serii rozmaitych starć i perypetii pod adresem swego nieśmiertelnego i niezniszczalnego wroga zająca równie nieśmiertelny i niezniszczalny wilk - i tak w kółko - bez żadnych definitywnych skutków oczywiście.

Rzeczywiście, Ziobro już kilka razy miał zrywać koalicję w imię zasad. Ostatnio wtedy, gdy Mateusz Morawiecki i Victor Orban zgodzili się w Brukseli na kompromis w sprawie mechanizmu praworządności - co według ziobrystów miało być czymś w rodzaju rezygnacji z narodowej suwerenności i tym samym zdrady stanu. W zarządzie Solidarnej Polski odbyło się wtedy głosowanie na wniosek Janusza Kowalskiego - i stosunkiem głosów 12:8 ziobryści uznali, że w koalicji pozostaną. Dla dobra Polski oczywiście. „Uznaliśmy, że odpowiedzialność za bieg wydarzeń i konsekwencje takiej decyzji w postaci przedterminowych wyborów, które z dużym prawdopodobieństwem wówczas by nastąpiły, nie dają żadnych nadziei na poprawę sytuacji Polski w jakimkolwiek aspekcie funkcjonowania ważnym dla naszych obywateli” - mówił wtedy Ziobro.

Janusza Kowalskiego dosięgła zemsta PiS za wnioskowanie o zerwanie koalicji. 20 lutego Mateusz Morawiecki zdymisjonował go z funkcji wiceministra aktywów państwowych. Wcześniej „życzliwi” z KPRM opowiedzieli Wirtualnej Polsce, że Kowalski miał wysyłać do mediów (z toalety) sfotografowane telefonem fragmenty projektu strategii „Nowy Ład” omawiane w rządowym gronie.

Atmosfera na linii ziobryści-PiS jest wiec aktualnie naprawdę gorąca, rany zaś liczne i świeże. Z tym, że intensywne emocje mogą wpłynąć na decyzję ziobrystów w sprawie głosowania ratyfikacyjnego Funduszy Odbudowy, liczy się więc z pewnością i prezes PiS.

Jeśli chodzi o samą ratyfikację Funduszu Odbudowy i jej techniczny aspekt, Kaczyński i Morawiecki mogą oczywiście próbować porozumienia z opozycją - tak, by poradzić sobie bez głosów ziobrystów niezbędnych do zapewnienia większości siłami samej koalicji. Wyłącznie z technicznego punktu widzenia takie porozumienie teoretycznie mogłoby być relatywnie łatwe do osiągnięcia. Opozycja nie straciłaby zapewne nic w oczach swych wyborców ogłaszając, że dla dobra kraju zagłosuje za ratyfikacją Funduszu gwarantującego Polsce potężny zastrzyk pieniędzy od Unii Europejskiej. Gdyby przy okazji udało się jeszcze zmusić Kaczyńskiego do ustępstw w którejkolwiek z ważniejszych z punktu widzenia opozycji i jej elektoratu kwestii, byłby to właściwie czysty zysk.

Zupełnie inaczej wyglądałby jednak taki handel z punktu widzenia wyborców PiS. Dla nich konieczność szukania wsparcia u opozycji przy niemożności porozumienia się z Ziobrą mogłaby być jaskrawym dowodem słabości Zjednoczonej Prawicy, wręcz znakiem jej upadku. Jarosław Kaczyński - jak każdy wytrawny polityk - wielokrotnie w swej karierze udowodnił, że potrafi zjeść żabę. Ale czy tym razem mógłby liczyć na jakiekolwiek kalorie? I czy taka demonstracja politycznej sprawności (znów, sprawności w sensie jedynie technicznym) usadziłaby ziobrystów, czy raczej przeciwnie - zachęciła ich do zmuszania Kaczyńskiego do dalszych karkołomnych posunięć - i tym samym szykowania podatnego gruntu dla „niezłomnej” Solidarnej Polski wśród zorientowanej najbardziej na prawo części elektoratu?

A przecież na tym, co dzieje się wokół Funduszu Odbudowy i ziobrystów, nie koniec tych całkiem bieżących blokad politycznych wewnątrz koalicji. Jarosław Gowin i jego Porozumienie blokują bowiem strategiczny z punktu widzenia PiS projekt nałożenia na prywatne media drakońskiego podatku od reklam. Porównywany z rozwiązaniami zastosowanymi przez Viktora Orbana na Węgrzech w celu zdławienia niezależności węgierskich mediów projekt wywołał bezprecedensowy protest polskich wydawców i stacji telewizyjnych i radiowych. Polsat i TVN wstrzymały na 24 godziny nadawanie, portale i gazety zamknęły swoje strony internetowe a prasa ukazała się z czarnymi okładkami. Ze względu na swoją skalę protest odbił się szerokim echem na całym świecie. Chwilę po nim zaś Gowin ogłosił, że nie

Tutaj już Kaczyński nie ma co liczyć na współpracę ze strony opozycji - zgodnie krytykującej projekt i upatrującej w nim skrajne zagrożenie dla wolności prasy. Bez porozumienia - nomen omen - z Gowinem PiS nic tu nie wskóra.

Polityczna bieżączka i mnożące się osi sporu między koalicjantami to jednak zdecydowanie nie wszystko, co kładzie się dziś cieniem na Zjednoczonej Prawicy.

Druga kadencja rządów Zjednoczonej Prawicy zaczęła się bez fajerwerków - czego symbolem pozostaje to, że zamiast expose Mateusza Morawieckiego zapamiętana została odpowiedź na nie wygłoszona przez Adriana Zandberga. Dalej nie było wcale lepiej - PiS nie zdołał wprowadzić do politycznej gry nowych tematów na miarę programów społecznych zapewniających mierzony poparciem i wynikami wyborów 2019 roku sukces pierwszej kadencji. W efekcie już w styczniu 2020 roku komentując - wtedy niewielkie jeszcze - sondażowe spadki PiS prof. Antoni Dudek dostrzegał w rozmowie z „Super Expressem” „pewną zadyszkę” PiS a prof. Kazimierz Kik martwił się, że to skutek zaniepokojenia części wyborców PiS „zamieszaniem wokół reform sądownictwa”.

Zanim zaś rządzący zdążyli spróbować nadać swej drugiej kadencji jakikolwiek nowy ton otwierający przed nimi perspektywę dalszej długotrwałej dominacji w polskiej polityce, nadeszła pandemia.

Dziś, gdy od oficjalnego stwierdzenia pierwszego przypadku koronawirusa w Polsce minął już rok, nie jest tak trudno zrozumieć, że epidemia odcisnęła na polityce i świecie polityki swoje piętno. Koronawirus narzucił polityce własne reguły - a z czasem wręcz monotematyczność. Wraz z początkiem prawdziwych problemów niemal wszystko inne przestało się liczyć.

Do lata obozowi władzy udawało się igrać z żywiołem - w tonie propagandy sukcesu przedstawiając „odparcie” pierwszej fali epidemii, która w gruncie rzeczy niemal do Polski nie dotarła, a następnie ogłaszając, że „już nie trzeba się jego bać”. To temu Zjednoczona Prawica zawdzięcza swój jedyny jak dotąd polityczny sukces całej drugiej kadencji - czyli doprowadzenie do zwycięstwa w wyborach prezydenckich Andrzeja Dudy.

Jesień i druga fala pandemii zmiotły jednak zamki na piasku ustawiane wiosną i latem. Gdy zaczęła się druga fala, rządzenie Polską stało się koszmarem - co po cichu przyznają nasi rozmówcy z różnych kręgów obozu władzy. - Krew, pot i łzy. Ale i bezsilność. Poczucie, że właściwie na nic nie ma się tak naprawdę wpływu, że każda możliwe działanie nijak nie pomoże, że można tylko czekać i liczyć na to, że wirus w końcu odpuści. I tak tygodniami. - mówi nam polityk PiS.

Mniej więcej tak w PiS postrzegany jest okres od jesieni. Druga fala pandemii jest widziana jako istny dopust boży, który odebrał szansę na polityczną inicjatywę, za to przyniósł poniżającą bezsilność.

Przełóżmy to z języka polityków po przejściach na język publicystycznego opisu realiów, a zobaczymy, że i rządzący zdają sobie sprawę ze skali porażki polskiego państwa w starciu z pandemią i z politycznej ceny, którą być może trzeba będzie za to zapłacić.

Okres pandemii jest politycznie ogromnie kosztowny dla PiS. Widać to w sondażach, które od miesięcy już nie dają PiS szans na samodzielne rządzenie - jednak chyba wciąż nie to jest tu najważniejsze. Przede wszystkim kruszą się same mity założycielskie „Dobrej Zmiany” - ten o przekładaniu dobra wspólnego nad jednostkowe interesy klasy politycznej, ten o wybitnych zdolnościach organizacyjnych ekipy PiS - i wreszcie ten o sprawczości przeciwstawianej wcześniejszemu „imposybilizymowi”. Brak jednocześnie na horyzoncie czegokolwiek, co mogłoby dać Zjednoczonej Prawicy nowy polityczny napęd. Myśl, że starczy do tego sam koniec pandemii, staje się coraz bardziej mętną iluzją - przy jednoczesnym braku innych perspektyw prawdopodobnie coraz słabiej wystarczającą do tego, by scalać koalicję w oczekiwaniu na lepsze czasy. Nowego pomysłu na Zjednoczoną Prawicę brak - a problemy tylko się mnożą. Przedterminowe wybory wcale już nie są takie niemożliwe.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl