Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po obrońcach Grodna nikt dziś nie płacze

Barbara Szczepuła
Marynka Houwalt, harcerka, ukończyła gimnazjum w Grodnie
Marynka Houwalt, harcerka, ukończyła gimnazjum w Grodnie
Opowieść o bohaterskiej obronie Grodna przed Armią Czerwoną we wrześniu.

To było piękne lato. Maryna Houwalt bawiła się znakomicie w majątku Tereszki pod Wołkowyskiem, tańczyła, pływała i jeździła konno. Skończyła ogrodnictwo na Uniwersytecie Jagiellońskim i czekała, aż jej narzeczony, starszy kolega ze studiów, osiągnie pozycję zawodową, która pozwoli mu na założenie rodziny. W sierpniu na kilka dni wyskoczyli razem na kajaki do Augustowa, ale Stanisław zaraz musiał wracać, bo dostał powołanie do 2 pułku szwoleżerów w Starogardzie Gdańskim. Do zobaczenia niebawem! Wojna? Jaka wojna? Przecież to niemożliwe…

Maria wraca z Augustowa sama, wysiada na stacji Roś, bierze dorożkę i po drodze spotyka fornali z Tereszek, którzy pędzą na mobilizację wypielęgnowane konie mamy. Przeszło czterdzieści sztuk. O Boże, więc jednak wojna! Pani Houwalt, która wybierała się na odpoczynek do Zaleszczyk, rezygnuje z wyjazdu, w nocy zjawia się Zosia, starsza siostra Marii ze swym narzeczonym Tadeuszem, który budował fabrykę w Mielcu, a teraz został wezwany do Warszawy.

Pierwszego września niemieckie samoloty przelatują wysoko, zrzucają bomby gdzieś daleko, ale na wsi spokój. Baby doją krowy, robią masło, dwa konie, które zostały w majątku, ciągną pług, panienki zrywają owoce na konfitury. Tereszki należą do ordynacji hrabiego Adama Branickiego, od którego owdowiała mama dzierżawi trzysta hektarów. Radzi sobie znakomicie, dochód jest coraz większy, kształci córki, podróżuje, w 1929 roku powtórnie wychodzi za mąż za Stefana Pruszyńskiego. Córki są zadowolone, bo ojczym zawsze staje po ich stronie w sporach z surową i wymagającą matką.

Dzień 17 września jest upalny, na błękitnym niebie ani jednej chmurki, Maryna zrywa śliwki, nagle w sadzie pojawia się zdenerwowany ojczym: Bolszewicy przekroczyli polską granicę! Koszyk z renklodami wypada jej z rąk.

- Uciekamy - tonem nie znoszącym sprzeciwu zarządza mama. Już raz, wkrótce po rewolucji, uciekała przed bolszewikami, z dwiema malutkimi córeczkami i ich nianią przedzierała się przez zieloną granicę do Polski, zostawiając Łohozę, majątek męża pod Mińskiem, dorobek wielu pokoleń Houwaltów na łaskę i niełaskę bolszewików. Wtedy znalazła schronienie u swego ojca, Marcina Odlanickiego-Poczobutta, plenipotenta u hrabiów Potockich. Teraz ojciec już nie żył i doprawdy nie było dokąd uciekać. Ale i zostać nie sposób. Wóz drabiniasty wyłożono kolorowymi kilimami, załadowano pościel, najpotrzebniejsze rzeczy oraz zapasy jedzenia. Dwa psy pędzą za wozem, na drodze mnóstwo ludzi, jedni jadą w prawo, drudzy w lewo, inni zawracają, niezdecydowani, chłopi z czerwonymi opaskami na rękawach przyglądają się podejrzliwie "jaśniepaństwu".

- Nie jedźcie w tę stronę! - krzyczy ktoś znajomy. - Tam kradną, grabią, rabują… Wpadają do zaścianka Pacenki, mieszka tam wspaniała polska szlachta, ludzie niebogaci, ale gościnni i serdeczni, dają pokój na poddaszu, karmią, pocieszają… Ojczym idzie w nocy w kierunku granicy, chce przedrzeć się na Litwę, a stamtąd do Warszawy. Rano pojawiają się sowieccy żołnierze.
- Uciekamy przed Niemcami - mówi mama. Kobiety, nie budzą podejrzeń, w chustkach nie wyglądają na burżujki. Ale ktoś przynosi wiadomość, że w majątku Bojary bolszewicy zabili hrabiego Krasińskiego i jego administratora, a Zosia dowiaduje się, że mężów kuzynek, z którymi jeszcze niedawno pływały i tańczyły, zakopano żywcem. Matka decyduje się na wyjazd do Grodna. W mieście będzie bezpieczniej.
***
Mama Czesia Adamczyka prowadziła pralnię w samym centrum miasta, vis-á-vis komendy żandarmerii. On sam miał w 1939 roku trzynaście lat, widział wszystko, co działo się w mieście, wszędzie musiał wsadzić nos, bo był harcerzem, sprytnym chłopcem, nawet trochę łobuziakiem. Zazdrościł starszemu o pięć lat bratu Witoldowi, który zaraz na początku września dostał mundur, pełnił patrole na obrzeżach miasta i kiedyś nawet złapał niemieckiego szpiega przebranego za kobietę! A harcerz Czesio tylko powołania do wojska roznosił, ale to też było - pocieszał się - ważne zadanie.

Harcerstwo było wielką przygodą. Zbiórki, sprawności, zwiady, podchody działały na wyobraźnię. - A te nasze piosenki… - wzrusza się pan Tadeusz Białowicz o trzy lata młodszy od Czesława Adamczyka i zaczyna śpiewać: "Gdy ruszał na wojenkę, miał siedemnaście lat/ i serce gorejące, i lico miał jak kwiat/ chłopięcą jeszcze duszę i wątłe ramię miał/ gdy w krwawej zawierusze szedł szukać mąk i chwał!"...

Piosenki takie jak ta, o bohaterskim pułkowniku Lisie-Kuli wbijały się w pamięć, wkręcały w serce. Patriotyzm nadawał życiu sens, mobilizował do działania. Czerpał też soki z historii miasta, bo nie było to jedno z wielu prowincjonalnych kresowych miasteczek, ale gród królewski na szlaku z Krakowa do Wilna! Znad błotnistych ulic bez kanalizacji kierowano oczy w górę, ku dwóm grodzieńskim zamkom. Jeden należał kiedyś do Stefana Batorego, który lubił tu przebywać i tu zmarł, przygotowując kolejną wyprawę na Moskwę, drugi, nowy - do Augusta II. Z woli Jana III Sobieskiego co trzeci sejm walny Rzeczypospolitej odbywał się w Grodnie, które dzięki temu zyskało nieoficjalny status "trzeciej stolicy". Tu też, niestety, w roku 1793 zebrali się posłowie, by pod rosyjskimi armatami zatwierdzić drugi rozbiór Polski. Tu w dwa lata później pod strażą przywieziono króla Stanisława Augusta. W Nowym Zamku podpisał abdykację. - "Historia magistra vitae est. Kto jej nie wie i w niej się nie kocha, jest jako dziecię, które ojca i matki nie ma" - osiemdziesięcioletni pan Białowicz cytuje z pamięci "Kazania Sejmowe" księdza Skargi.

Drużyna, do której należał Czesiek Adamczyk, nosiła imię Zawiszy Czarnego. Rycerz bez strachu i skazy był dla harcerzy wzorem. Podobnie jak marszałek Piłsudski, oczywiście. W Gdyni, w domu pana Adamczyka portret marszałka wisi tuż obok Matki Boskiej Ostrobramskiej.

- Dziesięć dni okupacji bolszewickiej podczas wojny 1920 roku boleśnie zapisało się w pamięci naszych rodziców - opowiada Czesław Adamczyk. - To wspomnienie mobilizowało nas do walki. Gdy 17 września rozeszła się hiobowa wieść, że Sowieci napadli na Polskę, mieszkańcy Grodna zdecydowali: bronimy miasta! Wojska prawie nie było, poszło walczyć z Niemcami. Oprócz grupki żołnierzy, podchorążych i oficerów, do obrony stają cywile, gimnazjaliści, harcerze. Na wezwanie wiceprezydenta Romana Sawickiego ludzie kopią rowy i stawiają na ulicach zapory przeciwczołgowe, zamieniają w reduty urzędy i szkoły. Kobietami dowodzą nauczycielki. Zbierają prowiant, szykują leki, bandaże i nosze. Napełniają butelki benzyną.
Sowieci pod Grodno docierają niespodziewanie nie ze wschodu, ale z zachodu od strony Niemna. Dwudziestego o świcie na most wjeżdża czołg z czerwoną chorągiewką, za nim drugi, trzeci, czwarty… Lecą na nie butelki z benzyną i granaty… Na wąskich ulicach miasta zaczyna się regularna bitwa.

"Sześć wozów bojowych zostało spalonych, pozostałe wycofały się za Niemen, część czołgistów zginęła, inni trafili do niewoli - pisze w książce "Czerwony blitzkrieg" niezależny historyk białoruski Władimir Bieszanow. - Wśród tych ostatnich mieszkańcy Grodna rozpoznali swoich ziomków, którzy uciekli do Związku Sowieckiego jeszcze przed wojną. Były policjant opowiadał: Wybiegliśmy na róg Napoleona i Hoovera, gdzie płonął drugi czołg. Tam zobaczyliśmy taką oto scenę: na ziemi leżał jeden zabity bolszewik, drugi był ranny.(…) Ranny krzyczał po polsku: - Nie zabijajcie mnie, przyszedłem was wyzwolić!".

Gazeta "Sowietskaja Biełarussija" donosiła: "Niedobitki polskiej armii, przede wszystkim oddziały składające się z oficerów oraz bandy faszystowskich bojówkarzy, bezsilne w otwartej walce wobec druzgocącego natarcia Armii Czerwonej, okopały się w Grodnie, tchórzliwie kryjąc się za plecami jego spokojnych mieszkańców".

- Słyszała pani o Tadziu Jasińskim? - pyta pan Adamczyk. - To mój kolega, należeliśmy do tej samej drużyny. Tadzio miał trzynaście lat i był synem - jak to się wówczas mówiło - panny służącej. Gdy nadjechały czołgi, rzucił butelkę z benzyną w jeden z nich, ale czołg się nie zapalił. Chłopiec wpadł w ręce Sowietów. Po chwili oczom mieszkańców Grodna ukazał się straszny widok: Tadzio z rozłożonymi rękami przywiązany do łba czołgu jako żywa tarcza! Nim obrońcy się zorientowali, posłali w kierunku czołgu kilka kul. Dwie nauczycielki, nie bacząc na niebezpieczeństwo, rzuciły się na czołg i odwiązały chłopca. - Chcę do mamy - płakał. Zabrano go do szpitala, gdzie umarł na rękach matki. Ta, chcąc go pocieszyć, mówiła: - Tadzik, polska armia wraca! Słuchaj, jak żołnierze śpiewają…

Tego dnia Sowieci nie zdobyli miasta.
Na wieść o walkach w Grodnie w nocy przybywają z okolicy policjanci, żandarmi, junacy, oraz zapasowe pułki kawalerii z Wołkowyska. Posiłki ściągają także Sowieci. Zacięte boje o każdą ulicę trwają cały następny dzień.

- Niestety - ciągnie pan Adamczyk ściszając głos - grodzieńscy komuniści pełnili rolę piątej kolumny. Pochowani w mieszkaniach i na strychach strzelali w plecy obrońcom miasta. Ale to byli na ogół bardzo biedni ludzie - dodaje jakby chcąc ich nieco usprawiedliwić, bo rozmyślał nad tym przez wiele lat. - Może wierzyli w te bajki Stalina o komunistycznym raju?

Wobec ogromnej przewagi wroga, nocą 21 na 22 września obrońcy opuszczają miasto. Rano Grodno zajmuje Armia Czerwona.
***
- Straszna siła została wtedy ludziom dana - pan Tadeusz Białowicz patrzy w okno. - Każdy mógł zgubić każdego. Wystarczyło parę słów. Nikt nie sprawdzał tych donosów, kula w łeb - i sprawa załatwiona. Ludzie całkiem przestali sobie ufać, bali się jedni drugich, nikt nie wiedział, czy ktoś nie załamie się podczas przesłuchania… I o to okupantowi chodziło.

"Donos w Grodnie zaczął działać od świtu 22 września - wspominała dyrektorka gimnazjum krawieckiego i uczestniczka walk, Grażyna Lipińska. - Donosiciele wskazywali Sowietom pozostałych w mieście obrońców, którzy poprzebierani w cywilne ubrania pochowali się gdzie mogli.
Rozstrzeliwano Polaków na miejscu, bez sądów, bez protokołów, jak na froncie". Grażyna Lipińska pisze, że jedną z grup przeprowadzających rewizję kierował Polak, komunista. "Uczciwa jego twarz goreje rumieńcem zapału, a może zawstydzenia. - Bolszewicy to najszlachetniejsi ludzie - usiłuje mnie przekonać - przynoszą ze sobą sprawiedliwość i miłość człowieka. A kiedy "najszlachetniejsi", bojąc się zejść do lochów, przykładają mi broń do głowy i krzyczą: wychaditie, proklatyje oficery, bo zastrzelimy waszą kobietę, Polak rzuca się do lochu: Jest pusto, nikogo nie ma! - woła. "Spotkałam go dwa lata później - pisze dalej Lipińska - pędzonego przez bolszewików wraz z grupą więźniów i okaleczonego po ciężkim śledztwie".

Już pierwszego dnia rozstrzelano 300 obrońców miasta, wśród nich wielu młodocianych ochotników. Zaczynają się wywózki. Co noc ciężarówki podjeżdżają pod domy, a enkawudziści ładują na nie przerażonych ludzi. I jadą na Sybir na zawsze.

- Oswobodziliśmy was od panów i ciemiężycieli - powtarzają Sowieci.

***
Tadeusza Petelczyca Sowieci złapali w 1940 roku, gdy próbował przejść granicę sowiecko-niemiecką. Chciał przedostać się do Francji, gdzie tworzyła się polska armia. "W więzieniu w Grodnie trzymano z nami Białorusinów, którzy uciekli z niewoli niemieckiej, mając nadzieję, że przywitają ich po stronie sowieckiej z otwartymi rękami. Jednego z nich spotkałem po roku w obozie koncentracyjnym koło Archangielska. Jak on żałował, że podał narodowość białoruską, a nie polską, bo nas jednak traktowali - jeśli tak można się wyrazić - lepiej. Tak wyglądało wyzwolenie narodu białoruskiego przez Armię Czerwoną. Więzienie było przepełnione niewinnymi ludźmi. Przesłuchania odbywały się w nocy, czasem słychać było strzały…

Po kilku tygodniach wysłano nas w bydlęcych wagonach na wschód. W Witebsku skazano mnie na pięć lat łagru na półwyspie Kola kolo Murmańska i tam po raz pierwszy w życiu widziałem zorzę polarną. Może wyda Ci się dziwne - pisał po latach w liście do siostry Walentyny - że wspominam o zorzy, ale ta zorza była dla mnie jedynym znakiem, że świat toczy się tak jak wcześniej, niezależnie od łagrów, głodu i poniżenia… Po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej przerzucono nas do Archangielska… Stale myślałem i śniłem o Hlebowiczach, Indurze, Grodnie, o naszym domu na skraju zaścianka, o sadzie i starej gruszy przed chatą… bo to jest właśnie moja ojczyzna. Boże, jak ja tęskniłem!".
Rodzina Petelczyców mieszkała w Hlebowiczach koło Grodna. Była liczna: czterech braci i trzy siostry. Najstarszy Mietek był ułanem i brał udział w kampanii wrześniowej, dostał się do niewoli niemieckiej, następnie wpadł w ręce Sowietów i znalazł się na Syberii.

- Przysłano mi go po śmierci brata - mówi pani Walentyna, wyciągając z szafy mundur Mieczysława Petelczyca. - Piękny, prawda? A ile miał orderów, zupełnie jak Breżniew - śmieje się.

Pewnej niedzieli we wrześniu 1941 roku, gdy Wala szła do kościoła, podszedł do niej nauczyciel: - Wstąp do nas po mszy… Wtedy została zaprzysiężona. Wkrótce potem zaprzysiężony został także szesnastoletni Ziutek, rodzice i siostry. Obwód Armii Krajowej nazywał się Lewy Niemen Grodzieński.

Dom Petelczyców stał na skraju wsi i idealnie nadawał się na magazyn broni. Jedni ją przywozili, inni odbierali. Mama Wali, która była położną, uczyła dziewczyny z okolicy rozbić zastrzyki, ojciec, felczer z armii carskiej, szkolił sanitariuszki. Wala była kurierką i łączniczką, miała pseudonim "Rusałka", bo często przeprowadzała partyzantów przez bagna. W końcu została komendantką placówki "Indura". W domu ruch był jak w ulu, stale się u nich ktoś ukrywał, ktoś broń przywoził lub odbierał, aż dziw, że nikt nie doniósł. Może dlatego, że mamę wszyscy znali i lubili, bo bez niej żaden poród w okolicy nie mógł się odbyć… Ale w końcu stało się. To już był rok 1944, gdy znowu byli tu Sowieci. Wala zawiozła z bratem do młyna furę pełną broni. Pastuch młynarza pobiegł z donosem. Gospodarza aresztowano. Miał sześcioro małych dzieci i postraszony w śledztwie wyjawił, kto przywiózł "orużje". Ziutka złapano, przesiedział trzy lata w łagrze niedaleko Moskwy. Wali udało się uciec.

Jednym z pierwszych transportów przyjechała do Polski. W zupełnie obce miejsce. Sama. To było okropne. Jakieś nieznane, zburzone niemieckie miasto. Co noc śniło jej się, że wędruje przez bagna, gubi drogę i zapada się coraz głębiej i głębiej… Z czasem zaczęli przyjeżdżać znajomi. Partyzanci, bo tylko partyzantów znała. Trzymali się razem i razem pili. Pili coraz więcej, bo wszystko to było trudne do zniesienia. Nie obronili swojego miasta, choć tak się starali.
I zostali wygnańcami.

Walę porzucił narzeczony. Podczas okupacji niemieckiej ukrywał się przez dłuższy czas w domu jej rodziców w Hlebowiczach i wtedy się pokochali. Potem pisał czułe listy, nazywał ją Marlenką, bo była jego zdaniem podobna do Marleny Dietrich. A gdy przyjechał nad to zimne morze, jakoś już nie mogli się porozumieć. Był znerwicowany, bo wskazał Niemcom Rosjankę, która chciała podpalić jeden z pałaców w okolicy. - Przecież to polski zabytek - tłumaczył, ale jednak wiedział, że to był donos i stale miał wyrzuty sumienia. Kobietę skazano na śmierć. Idąc na rozstrzelanie, podniosła w górę pięść i krzyknęła: Za Stalina! Za rodinu! I tego obrazu nie mógł zapomnieć.
Wala zamieszkała w Gdańsku u stryja, który też musiał jak najszybciej zniknąć z Hlebowicz, natomiast rodzice zdecydowali się na przyjazd do Polski dopiero w 1956 roku. Stryj namówił ją, by wyszła za mąż za chłopaka z Grodna, partyzanta oczywiście. Przez całe życie mówiła do niego Heniek, choć naprawdę miał na imię Stanisław, ale w konspiracji posługiwał się lewymi dokumentami. Mieczysława i Tadeusza Walentyna nigdy już nie zobaczyła, bo starsi bracia po wyjściu z łagrów opuścili ZSRR z generałem Andersem. Mietek przeszedł szlak bojowy z II Korpusem, Tadeusz z generałem Maczkiem. Obaj osiedlili się w Australii.

***
Maryna Houwalt nie doczekała się powrotu narzeczonego. Zginął najprawdopodobniej we wrześniu 1939 roku podczas przeprawy przez Wisłę. Narzeczony jej siostry Zofii został zastrzelony przez Niemców w obozie w Oranienburgu w 1940 roku. Nie wrócił także ojczym, którego - jak się okazało - na skutek donosu złapano w 1939 podczas przekraczania granicy. Zesłany do Kazachstanu, dostał się do Wojska Polskiego, walczył pod Monte Cassino i osiadł na stałe w Anglii.

***
Czesław Adamczyk podczas okupacji sowieckiej zakochał się w Nince, córce rosyjskiego czołgisty. Zgłosił się na ochotnika do II Armii Wojska Polskiego i doszedł z nią aż do Budziszyna w Saksonii, gdzie został ciężko ranny.

- Niczego ani nikogo się nie bałem - mówi mi dzisiaj. Ani Niemców, ani Rosjan, ani śmierci. Wierzyłem, że przeżyję i powtarzałem sobie, strzelając do wroga: Za łzy matek! Za krew ojców! Za śmierć braci! No i przeżyłem. Tęsknię do Grodna. Jeżdżę tam często, co roku organizuję spływy kajakowe Niemnem. I widuję się z Ninką, która jest w Grodnie lekarką. Oczywiście mężatką, mamą i babcią.

***
W maju 1999 roku do wiceprezesa Związku Polaków na Białorusi zatelefonował anonimowy mężczyzna, Białorusin lub Rosjanin, z informacją, że w miejscu, gdzie buduje się stację obsługi samochodów, znajduje się masowy grób polskich obrońców Grodna z 1939 roku. Z czasem znaleźli się świadkowie. Leokadia Błoch widziała, jak na urwistym brzegu Niemna rozstrzelano z karabinu maszynowego czterdziestu dwóch młodziutkich żołnierzy. Rannych dobijał enkawudzista, ale trzem udało się przeżyć. Zaopiekowali się nimi ludzie mieszkający w pobliżu, a lekarz z Armii Czerwonej, przez dwa miesiące, ryzykując życiem, leczył jednego z nich. Rozstrzelanych nocą pochowali miejscowi.

- Takich grobów w okolicy Grodna jest z pewnością więcej - kiwa głową podporucznik Armii Krajowej Walentyna Rynkiewicz.

Nikt już nie zna ich imion.
Nikt po nich nie płacze.

Zapomniani bohaterowie znad Niemna, przyjęci - jak mówi poeta - "do grona zimnych czaszek: Gilgamesza, Hektora, Rolanda/ obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki