Piotr Zaremba: To nie jest opowieść o szeryfach z PiS

Piotr Zaremba
Piotr Zaremba
Piotr Zaremba Polska Press
Od kilku dni obserwujemy niezwykły, a równocześnie żałosny spektakl. Historia rozmowy byłego już przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego z miliarderem, właścicielem Getin Banku Leszkiem Czarneckim sprawia, że politycy zmieniają się w maszynki. Posłowie opozycji powtarzają tymi samymi słowami, że odkryto aferę na miarę afery Rywina, a na dokładkę ta historia unieważnia wszystkie zarzuty wobec afer z czasów Platformy. Choć przecież w najlepszym razie mamy do czynienia z remisem, z wyścigiem, kto zgodnie z metaforą Ludwika Dorna „jest większą paskudą”.

Z kolei politycy PiS powtarzają, też na ogół tymi samymi słowami, że skoro afery z czasów PO nie zostały rozliczone, nikt nie ma prawa czepiać się tej historii. I że w tym przypadku „państwo zadziałało”, a reakcja „była natychmiastowa”. Choć przecież poza dymisją samego Chrzanowskiego, formalnie dobrowolną, i wkroczeniem agentów CBA do siedziby KNF, nie przesądziło się jak na razie nic. Testem dla obecnych władz będą nie pierwsze reakcje, ale rzeczywiste rozliczenie tej historii, łącznie z ewentualnymi konsekwencjami karnymi (lub ich brakiem ). A do tego droga bardzo daleka.

Z pewnością PiS zaliczyło bolesną porażkę wizerunkową. Można do woli tłumaczyć, że premier nie może siedzieć pod biurkiem każdej podległej sobie osoby, rozlicza się go raczej z tego, co dzieje się po ujawnieniu takich incydentów. Że przy okazji afery Amber Gold Donaldowi Tuskowi zarzucano brak reakcji na wielomiesięczne pogłoski, więc dosłownej powtórki tamtej sytuacji tu jednak nie mamy. Ważne, że przewodnicząca komisji badającej Amber Gold Małgorzata Wassermann wbijała ludziom dopiero co do głowy pogląd, iż premier miał obowiązek pilnować działań KNF, a nie pilnował. Więc czy Morawiecki okazał się skuteczny? Notabene KNF reagowała na doniesienia związane z Amber Gold, choć może zbyt miękko.

Ważniejsze jeszcze, że kruszeje na naszych oczach dogmat prawicy bardziej może podstawowy. Oto ta formacja miała być niejako z natury mniej podatna na pokusy, co gwarantować powinny nie tyle procedury i systemowe reformy, ile lepsze kadry. Jakby nie interpretować odtwarzanej rozmowy i przypominać, że żadna suma w nagraniu nie padła, sam fakt tego spotkania był niedopuszczalny i wskazywał na pokusy.

Po pierwszej konsternacji, gdzieś na obrzeżach PiS-owskiego obozu, przede wszystkim w jego mediach, próbuje się już co prawda tworzyć kontrlegendę, a nawet kontrlegendy. Oto KNF dobierała się Czarneckiemu, agentowi PRL-owskich służb i wyjątkowo bezwzględnemu, a ostatnio niefortunnemu graczowi na rynku, do skóry, więc się zemścił. Oczywiście żeby była to wersja spójna i załatwiająca wszystko, trzeba zatkać uszy na część przynajmniej tego, co mówił Chrzanowski. Wystarczy bić w reputację oligarchy. A jest to łatwe. TVP zajmuje się tym więc dzień w dzień.

Czarnecki faktycznie miał kłopoty z decyzjami komisji. Na jego niekorzyść działa też fakt zgłoszenia nagranej rozmowy prokuraturze i mediom w osiem miesięcy po zdarzeniu, kiedy jego zmagania z nadzorem bankowym stały się nie do obejścia. W tym sensie mamy już pierwsze podobieństwo z aferą Rywina, gdzie Adam Michnik i Agora czekali prawie rok z ujawnieniem korupcyjnej wizyty producenta. Jan Rokita zbudował wtedy teorię korupcyjnego targu. Michnik miał liczyć na wycofanie się SLD z antykoncentracyjnych przepisów. Uderzył dopiero wtedy, kiedy szantaż nie zadziałał. Nie zmieniało to faktu, że - jeśli nawet to założenie jest prawdą - miał czym szantażować. Rywin naprawdę chciał od niego łapówki i powoływał się na ważniejszych od siebie.

Na co liczył Czarnecki, zwlekając, nie wiemy. Tak jak nie wiemy, czy teraz ma coś jeszcze groźniejszego w zanadrzu. Po rozmowie w cztery oczy z Chrzanowskim była przecież jeszcze rozmowa z udziałem prezesa NBP Adama Glapińskiego. Wygląda to na rozgrywkę już nie buldogów, a groźniejszych bestii pod dywanem. Ale nie jest to na pewno powieść o dzielnych szeryfach z PiS, którzy płacą za bezkompromisową walkę z bankowym układem. Szeryfowie tak jak Chrzanowski nie rozmawiają. Eliot Ness nie proponował Alowi Capone wskazania mu swojego consigliere jako pomocnika w interesach.

Co prawda nie wiemy do końca, co Chrzanowski chciał osiągnąć. Wygląda na to, że praktyka podsyłania prawników do banku nie była jednorazowa, skoro mecenas Kowalczyk wylądował w banku Zygmunta Solorza. W niektórych spekulacjach próbuje się uczynić z właściciela Polsatu niemal wspólnika układu działającego w KNF. Miałby chcieć połknąć Getin Bank z nadania PiS. Ale to niemożliwe z powodów czysto biznesowych. Płotka nie zjada nawet zdychającego szczupaka, przejąć imperium Czarneckiego lub jego część mogły tylko silne banki państwowe.
Poprawka do ustawy bankowej zgłoszona ukradkiem wskazywałaby na taką intencję. Czy Chrzanowski uczestniczył w tej operacji, a jednocześnie chciał coś skręcić dla siebie na boku? Czy może rzeczywiście próbował uchronić interesy Czarneckiego, a sobie kazał płacić za ochronę? Co się jednak stało z tym dalej, przez kolejne miesiące?

I czy szef KNF miałby odwagę podejmować taką akcję sam? Był studentem i protegowanym Adama Glapińskiego. Ten z kolei współdziałał ze środowiskiem politycznym Zbigniewa Ziobry, pomógł wszak jego człowiekowi Michałowi Krupińskiemu zainstalować się na prezesurze Pekao SA. Czy ci ludzie mieli stanowić parasol dla Chrzanowskiego? A może przeciwnie, ich czysto polityczne gry o kontrolę nad bankami Chrzanowski próbował wykorzystać do własnej gry - o kasę? Cała kombinacja z prawnikiem na milę pachnie próbą zainstalowania słupa, ale przed sądem ciężko będzie tego dowieść. No chyba że Czarnecki ma coś jeszcze w kieszeni. Ale czy chce to ujawnić, czy też chowając (lub pozorując, że chowa), zapewnić immunitet swoim źle idącym interesom?

Pytań bez liku, ale można poczynić socjologiczne uwagi. Nominaci PiS w teorii może i idący do pracy publicznej z intencją patrzenia możnym na ręce, mogli poczynić ważne spostrzeżenie. Oto walkę z bogaczami można w teorii wykorzystać do oberwania czegoś dla siebie. Zgodnie z zasadą „grab zagrabione”. Bo przecież te fortuny powstawały na ogół w dwuznacznych okolicznościach, a potem nie raz, a dziesięć razy ich dzierżyciele pomagali sobie łokciami. Stąd zarzuty nadzoru bankowego wobec banków Czarneckiego. Zarazem puenta też się nasuwa. Nie odczuwając sympatii do takich potentatów jak Czarnecki, trzeba zadać pytanie, czy i na ile kroki przeciw niemu zaczęły się zmieniać w swoje przeciwieństwo.

W aferze Rywina za rękę złapano tylko filmowego producenta. Ale za jego plecami majaczyły sylwetki „grupy trzymającej władzę”. Obecny przy wszystkim był prezes TVP Robert Kwiatkowski. Przy ustawie, której dotyczyły targi, majstrowali Włodzimierz Czarzasty i Aleksandra Jakubowska. Ostatnia faza tych targów angażowała samego Leszka Millera.

Tu linki łączące całą historię z kierownictwem PiS są dużo mniej oczywiste. Czy Chrzanowski reprezentował tylko siebie? Nie wiadomo. Wiadomo, że towarzysko łączyć go można z prezesem Glapińskim, a poprzez niego, ale tylko pośrednio, z grupą Ziobry. Jaka była ich rola i wiedza? Czy powierzenie Ziobrze wyjaśnienia sprawy nie jest poleceniem kotu, aby zajął się myszami?

Premier Morawiecki wydaje się być nieuwikłany w całą historię niejako z definicji. Formalnie Chrzanowski to spadek po jego poprzedniczce Beacie Szydło. Z Ziobrą, sojusznikiem Szydło, nie od dziś walczy o wpływy w instytucjach gospodarczych. Także Glapiński nie był nigdy sprzymierzeńcem szefa rządu. Ale choć ogólna odpowiedzialność za wyjaśnienie historii spada na premiera, instrumenty tego wyjaśnienia ma w swoich rękach minister sprawiedliwości. Sam Morawiecki pewnie nie wie, za czyją rękę można by złapać, gdyby poszukiwania zaszły zbyt daleko. Czy nie jest to ryzyko z punktu widzenia reputacji całego obozu?

Odmawiając, rytualnie zresztą, powołania komisji śledczej, PiS broni się przed takim ryzykiem. Może się pocieszać, że dla zwykłego Polaka rozgrywka na szczytach bankowego światka jest nieczytelna. Nikt nie będzie się rozczulał nad, niechby i szantażowanym, oligarchą. Ale finansista Morawiecki rozumie oczywiście to, czego mogą nie pojmować jego koledzy. Że reputacja nadzoru bankowego to klucz do ratingów Polski. Stawka jest więc wysoka. Tylko widmo tej ręki, za którą można przy okazji złapać! Bardzo to nieprzyjemne.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl