Piotr Zaremba: To nie będzie dobry rok dla szkół

Piotr Zaremba
Marzena Bugala/Polskapresse
Dwa dni temu było zakończenie roku szkolnego. Ja uczestniczyłem w nim w polonijnej szkole - Niepublicznym Kolegium Świętego Stanisława Kostki na warszawskim Mokotowie. To niezwykłe miejsce.

Od 2003 roku uczy się tu młodzież z Ukrainy, Białorusi, Kazachstanu, Uzbekistanu, Mołdowy, Gruzji, Armenii i Rosji. To są młodzi ludzie o polskich korzeniach, choć często z rodzin mieszanych. Większość przyjeżdża do Polski nie znając języka. Ale szkoła daje im tę znajomość, dobre wykształcenie i możliwość pozostania w Polsce. Do liceum dołączyło gimnazjum, a w ostatnich latach podstawówka.

Dzięki wielkiemu wysiłkowi dyrektor Ewy Petrykiewicz, prowadzonej przez nią Fundacji Dla Polonii i grona pedagogicznego, szkoła funkcjonuje. Ale wciąż w nie swoim budynku (na Bobrowieckiej, kątem przy prywatnej uczelni) i z wciąż zbyt małymi funduszami. Ludzie egzamin zdają, ale państwo szumnie zapowiadające sprowadzanie Polaków ze Wschodu nie umie zapewnić godziwego bytu placówce dla ledwie 200 dziewcząt i chłopców, którzy postanowili, że będą Polakami. Choć to tam prezydentowa Agata Kornhauser-Duda uczyła przez rok niemieckiego.

Do opowieści o tej szkole, o wspaniałych ludziach, którzy ją robią i o niezwykle dojrzałych, samodzielnych uczniach, wypadnie jeszcze wrócić. Na razie trzeba zderzyć obietnice wielkiej operacji ściągania Polonii do jej dawnej ojczyzny z finansowymi kłopotami tej konkretnej szkoły. Może okazją do ambitniejszej polityki była rocznica Stulecia Niepodległości. Ale państwo rządzone przez prawicę woli rozdawać socjalne prezenty wszystkim niż prowadzić punktową politykę zgodną z własnymi priorytetami. Tego ostatniego po prostu nie umie robić.

To samo widać, gdy od pojedynczej niepublicznej szkoły przesuniemy wzrok ku publicznemu systemowi edukacji. W Świętym Stanisławie Kostce nauczyciele nie strajkowali. W tej szkole nie ma Karty Nauczyciela, utrzymuje się ona z różnych subwencji i prywatnych datków. W szkołach publicznych mieliśmy za to do czynienia z wielkim nauczycielskim buntem. PiS nie tyle go nawet zdławił, co przeczekał. Potem wygrał wybory, co czyni powrót do strajku jesienią dla nauczycieli dużo trudniejszym. To nie oni mają najbardziej świeży i wyraźny mandat, a władza.

Ale przecież problem jest w istocie ten sam, co w przypadku szkoły polonijnej. Prawica obiecywała nową, lepszą szkołę. Bardziej ogólnokształcące liceum, lepsze szkolnictwo zawodowe, więcej programów wychowawczych krzewiących zarówno patriotyzm, jak i postawy obywatelskie. To miał być system dający Polakom i mądrzejsze elity i solidniejsze przygotowanie każdego ucznia choćby do roli obywatela. Służyć temu miała między innymi likwidacja gimnazjum i powrót do czteroletniego liceum. Stały za tym mocne argumenty, akceptowane także i przeze mnie.

Dziś ta reforma ugina się pod własnym ciężarem . To Najwyższa Izba Kontroli wytknęła ministerstwu edukacji kardynalne błędy, przede wszystkim wielką improwizację finansową. A reforma wymagała nakładów, choćby na przystosowanie starych lokali i siatek godzin do nowych reguł. Dochodzi do tego kłopot związany z kumulacją dwóch roczników: ostatniego który kończy gimnazjum i tego który jest po ośmioklasowej podstawówce. Mają się pomieścić w tych samych szkołach. Grozi nam sytuacja, w której najlepsze licea staną się niedostępne dla tych, którzy w poprzednich latach mieli je na wyciągnięcie ręki. A przy okazji będą przeładowane klasy, praca na zmiany itd.

Czy można było tego uniknąć? Kumulacja roczników była nieuchronną konsekwencją likwidacji gimnazjów. Za kilka lat też musiałoby do niej dojść przy przechodzeniu od systemu 6+3+3 do systemu 8+4. Ale można było się do tej rewolucji lepiej przygotować. Rząd broni się, że zmiany trzeba było robić w ciągu jednej kadencji. Że odraczana, mogłaby być trwale zablokowana. Ale przy okazji ten sam rząd zaprzecza rzeczywistości. Jest kłopot, a urzędnicy rządowi go nie widzą. Lub zwalają na samorządy.

To wszystko można by jeszcze wybaczyć, może trzeba było szybko skoczyć na głęboką wodę, gdyby nie dalsze okoliczności. Mądry rząd nie tylko pracowałby lepiej nad przygotowaniem wielkiej logistycznej operacji. Także starałby się pozyskać nauczycieli. Z jednej strony sfrustrowanych bałaganem, tłokiem, przesuwaniem ich z jednych szczebli do innych - to wynika choćby z wygasania gimnazjów. A zarazem potrzebnych, jeśli ta zmiana ma dać efekty. Jeśli szkoła ma być naprawdę bardziej ogólnokształcąca, patriotyczna i proobywatelska, konieczna jest współpraca strategów edukacyjnej polityki z nauczycielami.

Wybrano inną drogę. Przeczekanie strajku i poczucie triumfu nad nauczycielami nie jest w tej sytuacji żadnym zwycięstwem. Teraz dodaje się kolejne elementy. Rząd chce po wyborach wygranych przez PiS wiązać podwyżki dla nauczycieli z podnoszeniem pensum. Udaje się wmówić ludziom, że nauczyciele bardziej obciążeni, mający więcej klas, będą pracować lepiej, co kłóci się z logiką, ale odwołuje do zawiści. Bo przecież „nauczyciel pracuje za mało, tylko 18 godzin”, co jest potężnym uproszczeniem. Wszystko dlatego, żeby nie wydać więcej na edukację.

Można by to zrozumieć, gdyby jak za czasów rządów PO-PSL, naprawdę „nie było pieniędzy”. Ale one są, rozdawane między innymi także zamożnym emerytom czy rodzicom pierwszego dziecka. Jeśli premier Morawiecki pójdzie w kwestii szkół drogą myślenia Leszka Balcerowicza, tylko dlatego że nie ma na edukację wystarczających środków, system nie będzie działał lepiej.

Zwłaszcza, że podniesienie pensum to okazja do zwolnień. Próbuje się wytwarzać wrażenie, że posłuży to pozbyciu się nauczycieli najgorszych. To jednak nieprawda. Decyzje będą przecież zapadały na poziomie konkretnych szkół, w zależności od tego, ile jest tam godzin poszczególnych przedmiotów, i ilu zatrudnionych. Nie dojdzie do żadnej merytorycznej weryfikacji, rządzić tym procesem będzie przypadek. Pogłębi się za to frustracja nauczycielskiej kadry. Do wszystkich kłopotów związanych z reform ą dojdzie jeszcze niepewność własnego losu. Czy ludzie sfrustrowani naprawdę przeprowadzą wielką zmianę? Śmiem wątpić.

Przyszły rok szkolny nie będzie dobrym rokiem dla polskiego szkolnictwa. Ujawni całkowity koniunkturalizm polityków prawicy wobec własnego dawnego programu i łatwość poświęcania własnych ideowych celów w imię wyborczej skuteczności. Politycy PiS policzyli już sobie, że mogą rządzić bez poparcia nauczycieli. Ale dobrej szkoły bez nich nie zrobią.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl