Piotr Zaremba: Sędziowie stali się stroną. Ta korporacja jest dziś wyjątkowo zwarta

Piotr Zaremba
Piotr Zaremba, publicysta
Piotr Zaremba, publicysta fot. Bartłomiej Ryży
W meczu sądów z pisowską władzą jestem kibicem, neutralnym i zniesmaczonym. Ale postanowienie Sądu Najwyższego to dla mnie wyganianie ciężkiej grypy cholerą.

Sędzia Michał Laskowski, rzecznik Sądu Najwyższego, nie umiał odpowiedzieć, czy postanowienie SN „zawieszające kilka przepisów ustawy” to swoisty precedens. Krótko mówiąc, czy teraz każdy sąd rejonowy będzie mógł sobie swobodnie zawieszać polskie prawo. Lub raczej uważać, ze tak robi.

Prawnicy chętnie gardłujący w tej sprawie z tym mają największy kłopot. Padają odpowiedzi, że „to sytuacja wyjątkowa”, że „nie sądzą, aby…”, itd. A niby dlaczego wyjątkowa? Jaki przepis daje takie prawo TYLKO Sądowi Najwyższemu, skoro w żadnym nie ma o takim prawie w ogóle mowy?

Chór prawników orzekł

Ta wypowiedź Laskowskiego w konfrontacji z dziennikarzem „Dziennika Gazety Prawnej” to zarazem przyczynek do całego stanu „debaty” na temat. Mamy do czynienia z chórem prawników, którzy na czele z sędzią Markiem Safjanem i innymi dowodzą w mediach nieustannie, że „Sąd Najwyższy miał prawo”. Ale już na przykład o konsekwencjach tej zasady, o ile miałaby być swoistym precedensem na przyszłość, kompletnie zapomniano. Łatwiej oskarżać obecną władzę o zamach na sądownictwo.

Są i inne przykłady niespójności i niejasności. Oto znaną z kodeksu postępowania cywilnego instytucję zabezpieczenia powództwa SN stosuje się do procesu legislacyjnego, choć już pobieżna lektura wskazuje, że chodzi o gwarancje dla jednej ze stron podczas procesu. Dowodem na to, że taka możliwość istnieje ma być to, że próbowano ją już raz zastosować w podobnej operacji. A próbował prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński w ramach tej samej walki z obecną rządową większością. Rzecz się rozmyła - domniemanie konstytucyjności prawa przed wyrokiem było zbyt oczywiste. I tak miałoby to wówczas większą rację bytu, bo TK z urzędu zajmuje się procesem legislacyjnym. Nie ma dowodów, że powinien się nim w ogóle zajmować SN. Poza jedną okolicznością: ta ustawa dotyczy jego sędziów.

Fakt, że sędziowie SN nie mają prawa zawieszać ustaw, nie oznacza, że nie mogą wywołać wrażenia, że takie prawo mają

O tym prawnicy nie mówią, bo już dawno przestali być ekspertami, stali się stroną. Ta korporacja jest dziś wyjątkowo zwarta, wyłamują się jednostki, jak była sędzia Trybunału Konstytucyjnego prof. Maria Gintowt-Jankowicz. Równie gorliwie głos zabierają inni byli sędziowie TK jak rozliczni adwokaci, aktywni choćby w mediach społecznościowych. Trudno nie odnieść wrażenia, że to front, gdzie interpretacje prawa to tylko pociski.

Europa zmieni ustawę?

Wytwarza się wrażenie, że SN uruchomił ścieżkę, która może doprowadzić do zakwestionowania polskiego prawa przez organ unijny, jakim jest Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Czy tak jest? Jeśli sięgnąć nie do doraźnych wypowiedzi w mediach, a do literatury przedmiotu, okazuje się, że niekoniecznie.

Rzeczywiście sądy krajowe mają prawo zadawać TSUE tzw. pytania prejudycjalne. Co prawda z kontekstu wynika, że jest to narzędzie pomocne w wydawaniu wyroków, a tu przecież żaden proces się nie toczy. Może w przyszłości będzie, jeśli przeniesieni w stan spoczynku sędziowie zaskarżą tych, co ich przenieśli, ale teraz takiej sprawy nie ma.

Idźmy jednak dalej: czy Trybunał może zakwestionować jakiekolwiek przepisy? Traktaty założycielskie nie wymieniają przecież wyroków TSUE jako źródeł prawa.

W przypadku pytań dotyczących zgodności legislacji krajowej z prawem unijnym, uznawanym za nadrzędne, znawcy przedmiotu uznają odpowiedzi na nie za rodzaj wytycznych dla sędziów. To więc SN powinien zdecydować, jak skorzysta z werdyktu TSUE. Musi to jednak zrobić w obrębie przysługujących sobie uprawnień Jak więc ma skorzystać, skoro nie ma prawa do kwestionowania krajowych ustaw? No chyba, że prawem kaduka je sobie przyzna. Idea „rozproszonej kontroli konstytucyjności” już się w Polsce pojawiła.

Pojawia się też arbitralne twierdzenie, że sam TSUE przyznał kiedyś krajowemu sądownictwu prawo do zawieszania ustaw przed wyrokiem. Jak miał je przyznać, skoro jego odpowiedzi na pytania są czymś w rodzaju opinii? W dodatku nawet i to literalnie nie jest całą prawdą.

W jednym z wyroków to prawda przyznał rację sądowi angielskiemu, kiedy ten zawiesił przepisy tego kraju. Ale w innym (C-432/05 sprawa Unibet) TSUE napisał rozsądnie, że zasadę skutecznej ochrony sądowej „należy interpretować w ten sposób, że wymaga ona istnienia w porządku prawnym państwa członkowskiego możliwości skorzystania ze środków tymczasowych polegających na zawieszeniu stosowania przepisów krajowych do czasu wydania rozstrzygnięcia w przedmiocie zgodności z prawem wspólnotowym”. To dlatego sędziowie SN musieli szukać pretekstów w polskim prawie i niby znaleźli - zastosowanie zabezpieczenia powództwa, które dotyczy jednak zupełnie innych sytuacji.

Wbrew pozorom prawo unijne nie jest wobec polskiego tak inwazyjne, jak próbuje się nam wmówić. A nadrzędność prawa unijnego nad krajowym nie dotyczy przecież jego nadrzędności nad polską, czy jakąkolwiek narodową, konstytucją. Szkoda skądinąd, że sensowna praca komisji Jarosława Gowina próbującej w roku 2011 zapisać relacje między obydwoma systemami prawnymi w ustawie zasadniczej została wyrzucona na śmietnik. Wyrzucił ją tam panujący nad Sejmem lider PO Donald Tusk, bo nie chciał przed wyborami kompromisu z PiS. Dziś o tych relacjach można opowiadać wszystko.
Co sędziowie zyskują prowokując ten konflikt? Fakt, że nie mają prawa zawieszać ustaw, nie oznacza, że nie mogą wywołać wrażenia, że mają. Relacje między prawem krajowym i unijnym są jeszcze bardziej skomplikowane niż moje wywody. I pewne środowiska w kraju, a nade wszystko zagranicą, nim wczytają się w przepisy, odniosą wrażenie, że to strona rządowa nie chcąc się podporządkować znalezionym w kosmosie przez sędziów zasadom, łamie prawo, stosuje siłę itd. Kilku sędziów będzie jeszcze przez jakiś czas orzekać. A może rząd się zawaha i cały proces wymiany kadr ulegnie spowolnieniu?

Polska nie Ameryka

Nie jest to jednak taka broń atomowa, jak można by wyczytać z pierwszych reakcji opozycyjnych mediów i z deklaracji samych prawników. A co jeśli TSUE udzieli odpowiedzi zgodnych z oczekiwaniami SN? W teorii może on dalej stawiać opór, choć nie bardzo widać instrumenty prawne, jakimi miałby się posłużyć. Można się do stanowiska TSUE odwoływać przed sądem pracy żądając odszkodowań. Ale co poza tym? Wyimaginowana odpowiedzialność prezydenta czy ministra sprawiedliwości w przyszłości przed Trybunałem Stanu? Za niestosowanie się do czegoś, co niekoniecznie ich formalnie wiąże?

No i możliwe, że jeśli władza się nie cofnie, zderzy się z tym dylematem już inny Sąd Najwyższy, bo jednak uzupełniony o nowe osoby, kierowany przez nowego prezesa (panią prezes?). W ostateczności wróci zapewne idea już nie zawieszania, a uchylania ustaw przez sądy powszechne. Tylko, że determinacja zrekonstruowanych sądów, aby się przy tym upierać, może być mniejsza.

Czy idea, że każdy sąd może oceniać zgodność ustawy z konstytucją, nie jest atrakcyjna? Na początku XIX wieku sformułowały ją amerykańskie sądy federalne. Nie mają tego prawa zapisanego w ogólnikowej konstytucji, a przecież je uzyskały drogą faktów dokonanych.

Tyle, że anglosaski system prawny opiera się nie tylko na normach pisanych, ale na zdrowym rozsądku i precedensach. System europejski był zawsze inny. Jeśli ma ewoluować, także w swoim unijnym segmencie, w amerykańskim kierunku, wymagałoby to wielkiej debaty, a nie ekspansji ukradkiem, prawem kaduka. Możliwe, że i TSUE uznaje lub uzna w przyszłości, że ma większą władzę, bo sam tak ją sobie przyznał? Ale co z tego?

Amerykańscy sędziowie działają zresztą w warunkach braku specjalnych sądów konstytucyjnych. Obecność w polskim systemie prawnym (podobnie jak w systemach wielu państw europejskich) Trybunału Konstytucyjnego podważa sensowność zajmowania się tą samą tematyką przez każdego sędziego. Można podejrzewać, że w warunkach naszej niskiej kultury prawnej byłaby to raczej droga do chaosu niż praworządności. I do nieograniczonej dominacji prawników.

Wyganianie grypy cholerą

Pozostaje skutek polityczny tych pytań, choćby psucie tym władzom reputacji zagranicą. Mam do tego stosunek kibica nie swojego meczu. Zaniepokojonego degeneracją instytucji i inflacją demagogii.

Bo przecież nowa pisowska władza kilka razy balansowała na granicy prawa. Bo idea odsyłania sędziów w stan spoczynku jest pośrednim podważeniem zasady ich nieusuwalności, wpisanej i do traktatów unijnych, i do polskiej konstytucji. Bo przerywa się konstytucyjną kadencję organu - mowa o pierwszej prezes SN Małgorzacie Gersdorf. Bo wreszcie widać gołym okiem gotowość większego związania Sądu z władzą. Po co kieruje się do izby dyscyplinarnej Mariusza Muszyńskiego? Czy nie po to, aby sędziów „pilnował”. Trudno akceptować taki kierunek postępowania z wciąż niezależnymi sądami.

W tych warunkach sięganie przez sędziów do takich idei jak „rozproszona kontrola konstytucyjności” jawi się jako do pewnego stopnia zrozumiała samoobrona. Jest zachłanna, źle znosząca prawne gorsety władza. Trzeba jej postawić tamę. Tylko, że…

Pomińmy infantylne przykłady z billbordowej kampanii przeciw sędziom. Problem i peerelowskich obciążeń części sędziowskiej kadry (historia Józefa Iwulskiego), i przyzwoleń na różne patologie III RP, nie jest wzięty z powietrza. Narzędzia uzdrawiania wybrano mechaniczne i obciążone politycznymi motywami. Ale czy klucz generacyjny nie jest jakimś, pewnie niedoskonałym lekiem? Tak odczytuję prezydencki pomysł obniżenia bariery wieku do 65 lat. Choć można go też odbierać jako motywowaną polityką czystkę.

Za kulisami padają przykłady sędziów dyspozycyjnych w czasach PRL, Iwulski to nie jedyny taki przypadek. Oczywiście zarazem próbuje się też wypchnąć z zawodu prawników nie mających takich obciążeń. Każdy sam zdecyduje, co wybrać: trochę przypadkową kurację młotem, czy zdradliwe status quo?

Z tego punktu widzenia obecna uzurpacja SN nie wzmacnia pozycji rozpychającej się korporacji w kraju, nawet jeśli na Facebooku strzeliste akty napisze kolejnych 200 prawników. I nawet jeśli zwykły Polak nie ogarnia argumentacji żadnej ze stron. Już fakt, że w wydawaniu tego postanowienia uczestniczyli sędziowie zainteresowani osobiście w „zawieszeniu” przepisów, musi wywołać sprzeciw.

Rząd PiS prawo naginał, zwykle jednak znajdując choć pozory legalności. Tu nie ma nawet pozorów. A wizja weryfikowania polskiego prawa przez Europę, nawet jeśli pozbawiona realnych podstaw, czyni te usiłowania nieestetycznym. Dla mnie to wypędzanie ciężkiej grypy owszem, ale cholerą. Choć może gdybym sam był sędzią, tak bym nie twierdził.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl