Piotr Zaremba: Przedterminowe wybory parlamentarne 2019. Jarosław Kaczyński rozstrzyga jeden z najtrudniejszych dylematów w swoim życiu

Piotr Zaremba
fot. Sylwia Dąbrowa
Jarosław Kaczyński rozstrzyga jeden z najtrudniejszych dylematów w swoim życiu. Zaryzykować przedterminowe wybory czy pójść bardziej utartą koleiną. Jeśli wybierze jedno lub drugie, nie będzie nigdy wiedział, czy wybrał lepiej.

W teorii do końca tego tygodnia Jarosław Kaczyński powinien podjąć decyzję, czy PiS pójdzie na przedterminowe wybory. Obłożony szczegółowymi społecznymi badaniami zamknie się w swoim gabinecie na Nowogrodzkiej, żeby rozstrzygnąć, czy warto ryzykować.

Piszę w teorii, bo wszyscy przecież pamiętają, jak przewlekały się medytacje nad wymianą Beaty Szydło na kogoś innego na fotelu premiera. Tu jednak są dwa istotne ograniczenia czasowe. Po pierwsze, prezes będzie miał w najbliższym czasie operację nogi. Po drugie, jeśli ten obóz spróbuje rozwiązać parlament, w którym ma samodzielną większość, jest związany terminami.

Dramatyczne wybory już były

Żeby to zrobić, trzeba skorzystać z przepisu konstytucji, który pozwala skrócić kadencję Sejmu i Senatu z powodu nieprzyjęcia przez cztery miesiące budżetu. Te cztery miesiące mijają 27 stycznia. Kilka dni wcześniej prace nad ustawą budżetową podejmuje Senat, więc formalnie można je przewlec tak, żeby pretekst był skuteczny. Oczywiście trzeba by to jeszcze uzgodnić z prezydentem Andrzejem Dudą, bo to on i tylko on może podjąć taką decyzję.

Nie wiadomo, co postanowi Kaczyński. Ma w pamięci dwa przypadki. Na początku roku 2006 PiS, wtedy u szczytu notowań, nie zdecydował się na szybsze wybory, choć miał do dyspozycji ten sam pretekst. Wygrała podobno obawa braci Kaczyńskich przed nadmiernym wzmocnieniem premiera Marcinkiewicza, który musiałby być twarzą kampanii. Choć także opór wielu członków kierownictwa PiS, którzy mieli własne, partykularne powody, aby się obawiać nowego rozdania.

Tę historię rozpatruje Kaczyński zapewne w kategoriach straconych szans. Miał szanse na uzyskanie samodzielnej większości, ale z niej nie skorzystał. Z kolei jednak decyzja o przedterminowym rozwiązaniu parlamentu z jesieni 2007 zakończyła się przegranymi wyborami i oddaniem władzy Platformie Obywatelskiej. Oczywiście w kompletnie innych warunkach została podjęta. Wtedy po starciu z koalicjantami: Samoobroną i LPR, naprawdę nie dawało się rządzić. Teraz rządzić można do jesieni bez przeszkód. Tym bardziej jednak uruchamia się bariera psychiczna. Po co ryzykować?

PiS byłoby faworytem tej wcześniejszej kampanii, ale gdyby zabrakło mu - powiedzmy - kilku procent do samodzielnej większości, z pewnością pojawiłoby się poczucie: nie trzeba było niepotrzebnie ryzykować. Kaczyński byłby postrzegany jako sprawca falstartu (choć wcale nie jest powiedziane, że w normalnym terminie byłoby lepiej). Mógłby też obwiniać sam siebie, że się pospieszył.

Kłopoty z uzasadnieniem

Dochodzą do tego kłopoty ze znalezieniem odpowiedniego uzasadnienia. Całkiem niedawno PiS zaprzeczało, że choćby w teorii rozważa taki scenariusz. Co się więc zmieniło? Te zaprzeczenia mogły wynikać z obaw przed tym scenariuszem, a mogły z chęci uzyskania efektu zaskoczenia. Ale czym innym jest praktyczne uzasadnienie, a czym innym konieczność wymyślenia państwowotwórczego pretekstu.

Używać zwłoki w pracach nad budżetem, który będzie przedstawiany jako spełnienie marzeń Polaków? Ale przecież żadna realna trudność się nie pojawi. Opozycję można piętnować, ale trudno się powoływać na jej obstrukcję. Nie ma ona takich możliwości. Nawet połączenie wyborów parlamentarnych i europejskich, na co można by wskazywać jako na okazję do oszczędności, nie wchodzi w grę. Te drugie czekają nas w maju. Wybory przyspieszone musiałyby się odbyć w marcu.

Gdy dodać do tego niezbyt dla Kaczyńskiego przyjemny moment rozmów z Andrzejem Dudą, scenariusz traci powaby. A przecież politycznie jest dużo racjonalniejszy niż trwanie tego parlamentu do końca kadencji.

Samospełniająca się przepowiednia

Wiele już powiedziano o niewygodzie, jaką stwarzają wybory europejskie przed parlamentarnymi. Z jednej strony to okazja do wzmocnienia pozycji liberalno-lewicowej opozycji. Będzie ona szermować przestrogami przed polexitem, a w tych wyborach wielkomiejski elektorat może być bardziej zmobilizowany. Zarazem wybory do europarlamentu to okazja do zabłyśnięcia prawicowego antyeuropejskiego bloku. Jego zarysy już widać, ale debata nad relacjami z Brukselą to okazja do zadania PiS paru celnych sztychów.
Gdyby partia ta choć minimalnie przegrała pierwszy wyścig, pojawia się obawa przed czymś w rodzaju samo-spełniającej się przepowiedni. Jeśli do Parlamentu Europejskiego startowałaby Zjednoczona Prawica ze świeżym mandatem w wyborach parlamentarnych, jej liderzy nie przeżywaliby stresu. Nawet tak nieprzyjemne okoliczności, jak werdykt TSUE nie miałyby już tak zasadniczego znaczenia. Polityka byłaby zdominowana przez tematy krajowe: wyrównywania socjalnych różnic, 500 plus, poprawy ściągalności podatków i obrony prostego człowieka przed zachłannymi liberalnymi elitami. To dla PiS wygodniejszy grunt.

Wybory parlamentarne w marcu to także okazja do zaskoczenia opozycji. Ta narodowa ledwie zaczęła się krystalizować. Ta liberalna jest w proszku. Nie wiadomo, kto ma iść z kim, a wybory sejmowe raczej pogłębią podziały, bo w tematyce krajowej są one większe. Nawet w sensie czysto technicznym formacje opozycyjne miałyby mało czasu na rozmaite przedsięwzięcia typu zdobycie finansowania czy rozwieszenie billboardów.

Pustka w agendzie PiS

Na dokładkę, o czym pisałem już kilka razy, Zjednoczona Prawica stanęła wobec problemu pewnej pustki w agendzie. Ileż czasu można się powoływać na przeszłe zasługi? Na kampanię wyborczą za pięć minut to wystarczy, ale czy na 10 miesięcy rządzenia? Rewolucyjne inicjatywy związane z przebudową społeczeństwa natrafiły na mur, choćby zbudowany przez instytucje europejskie. Z kolei na nowe prezenty dla elektoratu nie za bardzo są pieniądze.

Owszem pojawiają się sensowne inicjatywy (złamanie mafii komornicznej) , owszem słuchać o majstrowaniu przy podatkach (powrót do tematu kwoty wolnej?) - to wszystko jednak chyba zbyt mało. Nad agendą zaczyna po raz pierwszy panować opozycja, choćby wprowadzeniem tematyki podnoszenia płac Polaków. Remedia PO są niejasne i mało przekonujące, ale sam ton debaty to próba pokonania PiS jego własną bronią.

Tematem dominującym staje się narzekanie na partyjnictwo, nepotyzm, czasem zjawiska parakorupcyjne. Niekiedy takie, nad którymi nie sposób w szybkim czasie zapanować. Adamowi Glapińskiemu przepłacającemu swoje protegowane można nasypać soli na ogon. Każdy, kto go znał, mógł się spodziewać bizancjum w NBP, ale jeśli Jarosław Kaczyński popełnił tu personalny błąd, nie jest w stanie go szybko naprawić.

A gdzieś w tle czają się poważniejsze zagrożenia. Mówi się w Warszawie o kolejnych nagraniach związanych z aferą KNF czy o kolejnej taśmie z Mateuszem Morawieckim. Prawda to czy nie? Przypuszczalnie liderzy PiS sami tego nie wiedzą. No i na horyzoncie majaczą nierozpoznane jeszcze historie, podobne do poborów w NBP. Tym większą rolę będą one odgrywać, im bardziej rząd nie będzie w stanie ich przykryć swoją zwykłą aktywnością. Puste szuflady to poważny problem, choćby z tego powodu.

Oczywiście takie historie i tak się zapewne wyleją przed wyborami. Ale jako temat kampanii wyborczej będą mniej groźne, bo traktowane jako rutynowa amunicja opozycji. Będzie też mniej czasu, aby przeniknęły do podświadomości Polaków. Zapewne najświatlejsi politycy PiS, ci, którzy nie uwierzyli w wyjątkowość własnego posłannictwa, to rozumieją.

Dziś kłopoty PiS są wciąż nie tak wielkie. Czasem zaś mogą być nawet kluczem do serc wyborców. Mają rację środowiska inteligenckie, że rząd nie umie przekonująco bronić konceptu masowego odstrzału dzików, ale lud z pewnością w tej akurat sprawie rządzących popiera. Gorzej, kiedy wyleje się potok spraw drażniących właśnie zwykłych Polaków. Każdy, kto obserwuje media społecznościowe, wie, że historia z protegowanymi Glapińskiego drażni także wielu prawowiernych pisowców.

Argumentów za przyspieszeniem biegu zdarzeń jest więc więcej, dużo więcej. I tylko ta przeklęta niepewność. Ta obawa przed ryzykiem, którego nie będzie można zwalić na nikogo innego. Dlatego nie dałbym żadnych pieniędzy na ten czy inny wybór Kaczyńskiego. Na dokładkę PiS będzie nadal zaprzeczało, że dylemat istnieje. Aż do godziny zero. O ile ona nastąpi.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl