Piotr Zaremba o liście ambasador USA Georgette Mosbacher. Czy jest sens otwierania potężnej debaty przy okazji tak błahego sporu?

Piotr Zareba
Piotr Zaremba, publicysta
Piotr Zaremba, publicysta fot. Bartłomiej Ryży
Z pewnością list ambasador USA Georgette Mosbacher do polskiego premiera brzmi obcesowo. Przekręcając nazwisko i myląc funkcję Mateusza Morawieckiego, ocenia ona jego ministra nawet nie za działania, a za same wypowiedzi dotyczącej TVN i afery z nagraniami o „polskich nazistach”.

Autor tych wypowiedzi Joachim Brudziński właściwie trafnie zauważa, że prezydentowi Trumpowi zdarzają się także ostre sądy o mediach amerykańskich, a jednak obce rządy nie próbują go w tej kwestii pouczać. Podkreślmy: było to jeszcze przed ruchami prokuratury sugerującymi jakieś represje wobec pracowników telewizyjnej stacji należącej do Discovery.

Tylko co z tym począć? Witold Jurasz, były dyplomata chętnie punktujący styl polityki zagranicznej obecnego rządu, bije w to, że to ten rząd, a nie strona amerykańska, ujawnił treść listu demonstrując własną bezradność i narażając się na śmieszność. To pewnie trafna uwaga. Choć znając realia, list wyciekłby pewnie taką czy inną drogą. Choćby sam TVN był zainteresowany jego upublicznieniem. Ale strona rządowa nie powinna tego przyśpieszać. Brudziński może mieć w teorii rację, ale przecież nie zbuduje sytuacji, w której nasze znaczenie będzie porównywalne z amerykańskim. Po prostu.

Z kolei Konrad Kołodziejski, publicysta „Sieci” i portalu „wPolityce.pl”, zauważa, że problem relacji polskiego rządu z amerykańską ambasador jest strukturalny. I że niezależnie od jego negatywnych konsekwencji, nawet wyolbrzymianych, może dobrze, że został postawiony, bo pozbawia nas złudzeń.

To ciekawa uwaga. Pytanie o jakie złudzenia chodzi. Może o bezdenną naiwność polskiej prawicy wierzącej w „naszego Donalda Trumpa”, który oczywiście dostrzeże wspólnotę własnych już nawet nie interesów, ale ideowych postaw z ekipą PiS. i będzie nam zawsze pomagał i sprzyjał.

W przypadku sporu ze środowiskami żydowskimi o nowelę ustawy o IPN nie brano pod uwagę związków samego Trumpa z tymi środowiskami. Tu nie docenia się z kolei siły amerykańskich instytucji, które na każdym prezydencie po prostu wymuszają pewne zachowania. Nie mówiąc już o tym, że nie tylko pani Mosbacher, podobno dobra znajoma szefa Discovery, może się kierować dość mechaniczną zasadą wspierania własnego biznesu. Także i sam Trump pasuje do takiej postawy, nawet jeśli linia ideowa TVN mogłaby mu się nie spodobać. Szkody wyrządzone przez tę telewizję akurat jemu to czysta fikcja.

Nie tylko naiwni internauci, ale i eksperci, ba politycy prawicy, opowiadali o wpływach urzędników dziedziczonych po Obamie. Trump miał się z czasem spod nich wyzwolić i przejrzeć na oczy. Ale przecież pani Mosbacher nie jest zawodową dyplomatką z zasobów kadrowych poprzednich prezydentów, a donatorką republikańskiej kampanii, typową bogatą amatorką mianowaną za polityczne zasługi. To pierwsza uwaga. Uwaga druga: naprawdę sądzicie, że amerykański prezydent jest skazany na dojście do prawdy o Polsce? A jeśli to dla niego pięciorzędna sprawa?

Czym szybciej prawica polska to pojmie, tym lepiej dla niej. Niedawno wierzyła, że prawica amerykańska zrozumie polską reformę sądów. Ale niezależnie znów od tego jak bardzo Trump dogryza słowami sędziom amerykańskim mamy tu do czynienia z zasadniczą różnicą politycznych kultur - w Ameryce sędziowie zachowują swoje urzędy dożywotnio, więc ich usuwanie, choćby po pretekstem posyłania na emeryturę, nie może się spodobać nikomu. A w każdym razie zostać zrozumiane.

Próba podgryzania amerykańskich inwestorów prawem dekoncentracyjnym czy karania za konkretny materiał będący polityczną opinią - to ostatnie próbowała zrobić niedawno Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji - też nie może tam liczyć na zrozumienie. W teorii mniej nawet niż w Europie, gdzie rozmaite formy kontroli nad medialnym rynkiem są bardziej ugruntowane.

To są truizmy wciąż słabo docierające do wielu polskich głów. Czy rzeczywiście jednak ci wszyscy, którzy natrząsają się ze słabości PiS wobec potężnej Ameryki mają w pełni rację? Przecież gdyby przyjąć logikę niedawnych szyderstw Radka Sikorskiego z „polskiej murzyńskości”, to właśnie on powinien dziś kibicować twardości PiS-owskiego rządu - i w kwestii przepisów o IPN, i w sprawie TVN. Ale nie kibicuje, bo merytorycznie interwencje w obu tych sprawach zgodne są z jego poglądami i interesami. Zresztą liberalna opozycja jest generalnie zainteresowana w ograniczonej suwerenności Polski, nawet wobec tak obmierzłego dla nich obcego rządu jak ekipa Trumpa.

Także część prawicy mówi: zaszliśmy za daleko w zależności od Ameryki. Zostawmy tych, co w internecie nagle dostrzegli śmieszność makijażu pani ambasador. Nie ma tu jednak zgody co do konkluzji. Może jak chcą tego narodowcy powinniśmy uznać, że w istocie nikt nie jest nam potrzebny - ani Europa, ani Ameryka. Jasne, zapraszam więc do skonkretyzowania tego geopolitycznego „programu”. Skończy się na putinowskiej Rosji.

Inni powiedzą, że powinniśmy grać bardziej na wielu fortepianach kokietując raz Unię Europejską, raz amerykański Biały Dom. Jest to spór mający samoistną wagę, możliwe, że głosiciele takiego poglądu mogą wskazać ważne racje. Czy jednak on dotyczy tej akurat sytuacji? Naprawdę wierzymy, że taka lawirująca Polska uzyska od mocno zideologizowanej Unii Europejskiej zgodę na budowanie nieliberalnej demokracji, a Amerykanie przestaną się z kolei troszczyć o swoich przedsiębiorców?

I czy jest sens otwierania takiej potężnej debaty akurat przy okazji tak błahego sporu? W przypadku ustawy o IPN chodziło o zmiany w polskim prawie, dotykano naprawdę zdradliwej układanki. Tu zaś trudno zagwarantować Amerykanom, że skoro ich inwestorzy zdecydowali się wejść w stację telewizyjną wyjątkowo wojowniczą wobec rządu, nigdy nie dojdzie do sporu między nią a tym rządem. To po prostu niemożliwe. Niezależnie od tego, jak bardzo Amerykanie są nam potrzebni. A są potrzebni bardziej niż my im. I wiedzą o tym, nawet jeśli mylą funkcję Morawieckiego.

A na drugą nóżkę i zgodnie z logiką zaprezentowaną na początku, politycy rządzący Polską powinni zadać sobie pytanie, na ile takie nieuniknione kolizje powinny dotykać zasad. Których będzie bronił każdy cywilizowany rząd, czy to Trumpa czy Macrona czy kogokolwiek (choć pewnie nie Putina).

Sporu między ministrem Brudzińskim i TVN nie rozstrzygnę, bo nie wiem, czy ta stacja nakręciła swój materiał jako reportaż wcieleniowy czy jako wyreżyserowaną prowokację. I dopóki się tego nie dowiem, nie będę się oburzał na fotkę TVN-owskiego operatora heilującego z innymi (bo na tym polega penetrowanie obcych sobie środowisk). Ale będę się domagał odpowiedzi, czy biorący udział w nagłośnionej przez reportaż imprezie byli śledzonymi przez dziennikarzy nazistami czy kupionymi za pieniądze statystami. Rozumiem, że granica może być płynna, ale jednak spróbujmy ją ustalić, zamiast produkować zawczasu podawane do wierzenia wersje.

Natomiast kiedy również ze strony polityków partii rządzącej (niezawodna posłanka Pawłowicz), nie mówiąc o mocno związanych z tą władzą mediach, będą padać pochopne wezwania do odbierania jakiejkolwiek stacji koncesji czy nasyłania prokuratorów na dziennikarzy, mniej się będę dziwił nadgorliwości pani ambasador. I stopień zależności Polski od USA mniej mnie będzie interesował niż pytanie: kto tu ma rację?

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Piotr Zaremba o liście ambasador USA Georgette Mosbacher. Czy jest sens otwierania potężnej debaty przy okazji tak błahego sporu? - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl