Piotr Zaremba: Adam Andruszkiewicz to towar zbyt drogi

Piotr Zareba
Piotr Zaremba, publicysta
Piotr Zaremba, publicysta fot. Bartłomiej Ryży
Założenie Mateusza Morawieckiego, wykoncypowane na podstawie badań, że jego właśni wyborcy oczekują od jego rządu spokoju, ciężko będzie wprowadzić w życie. W Polsce polaryzacja osiągnęła taki poziom, że dosłownie każdy krok czy ruch wywołuje awanturę. Nominacja Adama Andruszkiewicza, narodowca (dawnego?) i byłego członka klubu Kukiz ‘15, na wiceministra cyfryzacji to jeden z takich przykładów. Podrzędna postać na podrzędne stanowisko i taka awantura.

Oczywiście Morawiecki wpisywał tę awanturę w cały scenariusz. Jeśli sięgnięcie po młodego adepta endeckiej szkoły ma być skutecznym sygnałem dla ludzi z jego obozu, wzburzenie establishmentu jest mu nawet na rękę. Wiemy, że to osobista inicjatywa premiera, być może podsunięta przez ojca, który pomimo radykalnych przeciwieństw ideowych współpracował z Andruszkiewiczem w parlamencie. Z pewnością jednak autoryzowana przez Jarosława Kaczyńskiego. Skoro prezes PiS zatwierdza osobiście nawet nominacje dyrektorów w spółkach Skarbu Państwa, nie mógł być pominięty w decyzji tak bardzo politycznej.

Przypomina się, że Andruszkiewicz nie ma odpowiednich kompetencji. Z pewnością jest typowym politycznym celebrytą, znanym z masowo oglądanych i często wyrazistych (choć nie tak wyrazistych jak w przypadku Pawłowicz czy Tarczyńskiego) wypowiedzi w internecie. Z niczego więcej. Powierzanie takim ludziom urzędniczych funkcji, traktowanych jak typowe synekury, to psucie państwa.

Zarazem przypomnę, że ten resort zniósł ministrowanie Rafała Trzaskowskiego, równie niekompetentnego, a przede wszystkim tak mało zainteresowanego tą tematyką, że prawie go nie było w budynku ministerstwa. Oczywiście można argumentować, że to minister jest politykiem przeznaczonym do błyszczenia na zewnątrz, a zastępcy powinni być fachowcami. Ja bym jednak wolał, żeby przynajmniej jakieś zainteresowanie dziedziną, którą się zajmują, przejawiali i ministrowie i wice-. To zarazem odpowiedź na pytanie o kwalifikacje. Nie o formalne wykształcenie tu chodzi, a o minimalne doświadczenie w tej, a nie innej polityce państwa.

Wyłuskiwanie narodowców, jeśli to początek procesu, przypomina podobne zjawisko z końca lat 30. XX stulecia, kiedy syta, ale trochę bezideowa sanacja sięgała po młodzież z konkurencyjnego obozu. Tyle że tamta obierana z ludzi endecja była ruchem potężnym i zakorzenionym. Ci wciąż nie umieją stanąć na nogi, a w ostatnich wyborach samorządowych ponieśli druzgocącą klęskę.

Jeśli coś mnie niepokoi, to uleganie przez tę ekipę odruchom, niemającego korzeni w konkretnej ideologii, „paleokonserwatyzmu”

Można przypominać, że w roku 2014 ugrupowanie Janusza Korwin-Mikkego jednak się wcisnęło do europarlamentu, między innymi pod eurosceptycznymi sztandarami. Teraz Korwin to koalicjant narodowców. Można uzasadniać, że i tematyka tej kampanii, i pewne procesy w Europie, sprzyjają kontestatorom z tych pozycji. Ja będę się upierał, że po raz kolejny nie zmieszczą się nad kreską. I w tym sensie kokietowanie Andruszkiewicza to być może ruch bez znaczenia. Choć można kontrargumentować, że PiS walczy o każdy procent, także w kontekście wyborów parlamentarnych.

Jeśli narodowcom, potępiającym dziś Andruszkiewicza za zdradę, sprzyja wiatr dziejów, korupcyjny model ich zwalczania powinien się okazać nieskuteczny. Ja jednak wciąż w ten wiatr powątpiewam. Polacy nie lubią skrajności, zwłaszcza w wydaniu mówiących niegramatycznie młodzieńców. Czy strach Jarosława Kaczyńskiego przed wyrośnięciem czegoś z prawej strony jest racjonalny? Victor Orban doskonale sobie radzi z Jobbikiem obecnym w parlamencie, więcej, pomaga mu on rozpierać się pośrodku sceny politycznej, zamiast być przypieranym do ściany. Nie potrafię rozstrzygnąć, czy kształt polskiej sceny mógłby być taki jak węgierskiej.

Zamiast tego zastanawiam się, na ile słuszne są gromkie przestrogi liberałów przed procesem „endeczenia” PiS. Istotnie widać takie sfery jak polityka zagraniczna, gdzie porzucono dawne romantyczne odruchy Lecha Kaczyńskiego na rzecz w teorii bardziej endeckiego „realizmu”, choćby w stosunku do Ukrainy. Ten realizm może się zresztą na końcu okazać mało skuteczny. Zarazem obóz rządzący wciąż drażni twardych narodowców - choćby żywiołowym proamerykanizmem czy ustępstwami wobec środowisk żydowskich, a szerzej instynktownie prozachodnim nastawieniem, przy wszystkich bitkach z Unią. Teza o jakimś staczaniu się tej formacji w przepaść ekstremizmu potrzebna jest liberalno-lewicowej opozycji. W rzeczywistości niewiele w niej prawdy, poza paroma PR-owskimi sztuczkami dla neutralizacji ekstremistów. Z założeniem, że ci najmłodsi mogą kiedyś spoważnieć i dać Kaczyńskiemu swój głos.

Jeśli coś mnie niepokoi bardziej, to uleganie przez tę ekipę odruchom niemądrego, niemającego korzeni w konkretnej ideologii, „paleokonserwatyzmu”. Jak wtedy, kiedy resort pracy pisze całkiem zbędne pomysły zmian w ustawie o przemocy w rodzinie, które można odbierać jako próbę osłabienia walki z tą przemocą. Dlaczego akurat minister Rafalska patronowała temu? Czy po to, aby w statystykach przemocy domowej Polska wypadała lepiej na tle innych krajów? Premier szczęśliwie zdusił to w zarodku. Ale nie rozwiał do końca podejrzeń o intencje partii rządzącej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl