Piotr Wroński: Nie wierzę, aby Kiszczak trzymał w domu teczki. Jego żona zapewne nie działała sama

Anita Czupryn
Piotr Wroński to były funkcjonariusz SB, po 1989 roku pozytywnie zweryfikowany, rozpoczął pracę w Urzędzie Ochrony Państwa. Pracował w kontrwywiadzie, jak sam mówi - na kierunku wschodnim. W 2013 roku przeszedł na emeryturę, wtedy też ujawnił swoje akta. Zajął się pisaniem książek. Wydał dotychczas: „Spisek założycielski. Historia jednego morderstwa” oraz „Weryfikację”. Obie książki  wydało wydawnictwo Editions Spotkania
Piotr Wroński to były funkcjonariusz SB, po 1989 roku pozytywnie zweryfikowany, rozpoczął pracę w Urzędzie Ochrony Państwa. Pracował w kontrwywiadzie, jak sam mówi - na kierunku wschodnim. W 2013 roku przeszedł na emeryturę, wtedy też ujawnił swoje akta. Zajął się pisaniem książek. Wydał dotychczas: „Spisek założycielski. Historia jednego morderstwa” oraz „Weryfikację”. Obie książki wydało wydawnictwo Editions Spotkania Bartek Syta
- Nie można sfałszować takiej ilości dokumentów, nie można sfałszować czynnej sprawy - o teczkach w IPN i pracy esbeka mówi były funkcjonariusz SB Piotr Wroński

Dokumenty z domu Czesława Kiszczaka, jakie w poniedziałek pokazał IPN, są prawdziwe?
Nie chcę się wypowiadać na temat Lecha Wałęsy, byłoby to z mojej strony nieetyczne, ze względu na moją biografię. Mogę się wypowiedzieć na temat dokumentów. Nie można sfałszować takiej ilości dokumentów, nie da się sfałszować czynnej sprawy. Mogę się zgodzić na pewne nadinterpretacje piszących raporty, ale musiała być osoba, z którą fizycznie rozmawiali. Mogli jej włożyć coś w usta, coś nie do końca napisać, coś przekłamać, ale ta osoba musiała być i musiała coś powiedzieć.

CZYTAJ TAKŻE: Prof. Antoni Dudek: Chciałem oddać atmosferę

Skąd pewność, że tak było i w tym przypadku?
Stąd, że pracowałem w SB. Poza służbą specjalną, to był także państwowy urząd. Istnieje cały system biurokratyczny właściwy dla każdej instytucji państwowej, która nie pozwala na takie fałszerstwa.

Służba Bezpieczeństwa fałszowała dokumenty i sam Pan o tym pisał; fałszowano również np. Pana podpis.
Ale fałszowano co innego i to było zupełnie co innego. Fałszowano mój podpis na kilkunastu protokołach zniszczenia dokumentów, ale były fizycznie sprawy i to wszystko istniało. W tym przypadku chodzi o coś innego - to jest czynna sprawa. Czyli taka, którą ktoś prowadził. Nie była to sprawa wytworzona w jakimś celu, jakaś gra. Tam jest szereg pism przewodnich, ponumerowanych, są dzienniki, jest cała biurokracja. Do tego trzeba jeszcze dodać wszystkie jednostki pomocnicze, typu obserwacja, technika, itd. Żeby taką sprawę sfałszować, trzeba by wprowadzić ponad sto osób w to fałszerstwo. A to już nie jest takie proste.

Ponad sto osób?! Po co aż tyle?
To tylko na filmach typu „Psy”, czy „Służby specjalne” oficer sobie idzie i mówi: „Daj mi podsłuch”. Nie. Trzeba napisać pismo, musi być ono podpisane przez naczelnika, jest to w aktach, egzemplarz numer 1 idzie do sekretariatu, jest to zarejestrowane, musi być sekretarka, dziennik rejestrowy jednostki wysyłającej, dziennik rejestrowy jednostki przyjmującej. Następnie jest zlecenie, potem wywiadowcy piszą z tego komunikat.

Pan był świadkiem tego?
Tak to działa.

Był Pan świadkiem tego, jak podrabiano dokumenty?
Żeby podrobić dokument, to musi być specjalna operacja. Z tego też jest jakiś raport, to jest do jakiejś sprawy. Oczywiście, byłem świadkiem podrabiania niektórych dokumentów dla potrzeb wywiadu, ale to działało za granicą, nie tutaj.

Jakie to były dokumenty?
Najróżniejsze. Zezwolenia, recepty...

CZYTAJ TAKŻE: Lech Kowalski: Szukanie teczek to zadanie dla pionu śledczego IPN

Pan też to robił? Fałszował?
Osobiście nie. Ale to nie tak. To nie było fałszowanie. Pracowałem w Departamencie I, czyli w wywiadzie. A to dotyczyło Departamentu III, jednostki krajowej. Zupełnie inaczej się pracowało. Jeżeli potrzebowałem lewego paszportu, bo jechałem pod legendą za granicę, to oczywiście, że wszystkie dokumenty miałem lewe. Natomiast nigdy w życiu żaden z nas nie odważyłby się sfałszować jakiegokolwiek dokumentu ze spotkania, jeśliby wcześniej nie było to potrzebne w danej grze operacyjnej, do innej sprawy. A w tej chwili gra idzie na to, że wszystkie materiały Służby Bezpieczeństwa są sfałszowane.

Sam Pan jednak pisał w swoich książkach i wypowiadał się publicznie, że w PRL wszyscy byli zmanipulowani przez ówczesne władze. Również Pan czuł się manipulowany.
Ale manipulacja, a fałszerstwo dokumentów to dwie rożne sprawy. Pewnie, że uczestniczyłem w jakiejś grze, której powody dopiero później poznałem, albo wydaje mi się, że je poznałem. Tak jak wielu moich kolegów, którzy przyszli, ta jak ja, w schyłkowym okresie PRL-u.
No, nie. Pan wstąpił do SB w stanie wojennym.
Listopad 82 to już był schyłkowy okres PRL-u. Proszę mi wierzyć, w kategorii państwa, w kategorii zachodzących procesów globalnych, 7 lat to jest bardzo mało.

Być może tak to wygląda z perspektywy czasu, ale wtedy w Polsce trwał stan wojenny.
Ale ja wtedy byłem w zupełnie innym położeniu, byłem prawie 40 lat młodszy, zupełnie inaczej widziałem świat, zupełnie inaczej to wszystko traktowałem i inaczej to wyglądało. Natomiast proszę nie wierzyć, że coś takiego, jak sfałszowanie czynnej sprawy jest możliwe. Szczególnie, jeśli sprawa zaczyna się w 1970 roku. To jest niemożliwe. Musiał istnieć konkretny figurant - tak nazywaliśmy te osoby - który podpisał konkretne rzeczy. Co było potem - nie wiem, bo nie znałem tej sprawy, nigdy mnie nie interesowała.

CZYTAJ TAKŻE: Prof. Antoni Dudek: Chciałem oddać atmosferę

Jak mogła wyglądać tego typu współpraca figuranta z SB? Jak to się zaczyna, jak się zaczepia takich ludzi, jak się z nimi spotyka?
To są sprawy drugorzędne.

Szczegóły zawsze są ciekawe.
Zwyczajnie, natyka się na coś ciekawego, na jakiegoś ciekawego człowieka, typuje się ludzi, z czego wychodzi, że jedni są mniej podatni, inni bardziej.

Podatni na co?
Na rozmowę, kontakty, werbunek. A czasami brało się ludzi z konkretnego środowiska. Rozmawiało się z każdym. Statystyki są takie, że jedna osoba na sto będzie miękka. Dla mnie jednak w tej całej historii drugorzędną sprawą jest to, czy to jest teczka Lecha Wałęsy, czy nie, czy jest prawdziwa, czy nie. Podstawową sprawą dla mnie jest to, że filar PRL-u, właściwie główna postać PRL-u miała w domu, teoretycznie w domu, takie materiały.

No właśnie. Jak Kiszczak mógł to zabrać z MSW i zanieść do domu? I jak to było możliwe, że to trzymał w domu?
Zacznijmy od tego, że ja nie wierzę, aby on coś trzymał w domu. Co by nie mówić o Kiszczaku, to nie był głupi facet.

Jeśli trzymał to w domu, to dlaczego już w wolnej Polsce nie zrobiono mu przeszukania? Przecież był oskarżonym, za masakrę w kopalni „Wujek”, za stan wojenny.
O to proszę pytać IPN. Wszyscy o to pytali. Ale wątpię, żeby Kiszczak cokolwiek trzymał w domu. Zresztą ostatnie oświadczenie IPN na temat tego, co jest w drugiej transzy tych materiałów, że to jego materiały prywatne, kserokopie zdjęć, które nie mają żadnego znaczenia, świadczy o tym, że ta sprawa nie wygląda tak, że pani generałowa znalazła sobie jakąś teczkę, a ponieważ żyje w jakimś wirtualnym bycie, poszła do IPN-u i chciała 90 tysięcy złotych. To największa bzdura, jaką w życiu słyszałem. Bo co to oznacza? Że taki człowiek trzymał w szafie tylko sfałszowaną teczkę Lecha Wałęsy? Wszystko można powiedzieć o generale Kiszczaku, ale nie to, że był idiotą.

CZYTAJ TAKŻE: Lech Kowalski: Szukanie teczek to zadanie dla pionu śledczego IPN

Tak mówi wiele osób - że to nie była inspiracja wdowy po Kiszczaku. To czyja? Długie ręce Moskwy?
Czy tylko Moskwy? Nie wiem. Wie pani, popełniacie błąd. No dobrze, nigdy nie pracowaliście w tych strukturach...

Pan mówi do mnie, czy do wszystkich dziennikarzy?
Mówię do dziennikarzy, na ogół. Zakładam, że nie pracowali, ale nie wpadajmy w paranoję. W tych służbach nie wszyscy pracowali i nie wszyscy byli współpracownikami. Zatem nie pracowaliście nigdy państwo w tych instytucjach, nawet większość z was w państwowych instytucjach. Nie wiecie, jak to wyglądało i jak to teraz wygląda. Służby znacie na podstawie filmów i aktorskich popisów różnych generałów, którzy w życiu również nie pracowali tak, jak normalny pracownik tej służby, czyli od dołu, od zwykłego szeregowca. Większość z nich szybko pozajmowała stanowiska i siedziała w gabinetach, nawet nie wiedzą, jak wyglądają rozmowy operacyjne. A ja pracowałem od szeregowca, nie zamknąłem się w gabinecie z biurkiem, strzeżonym przez sekretarkę. Chodziłem na spotkania, werbowałem, robiłem różne rzeczy. Więcej w latach 90. niż 80,. bo wtedy miałem zupełnie inne zadanie. Wtedy działałem częściej z pozycji N.
Nielegała?
Właśnie. Różnie to bywało. Ale trzy czwarte swojej służby działałem w nowej Polsce na kierunku wschodnim. To pani powinno wystarczyć.

W czym my, dziennikarze, popełniamy błąd?
Popełniacie błąd, bo nie wiecie, co to są za materiały i o co w tym wszystkim chodzi. Jeżeli nagle, po 25 latach okazuje się, że istnieją jakiekolwiek materiały i to w dyspozycji człowieka, który praktycznie rządził PRL-em, bo to nie Jaruzelski, ale Kiszczak rządził PRL-em, czy też grupa ludzi, którą on reprezentował, to oznacza, że on miał cały czas wpływ na to, co się w tym kraju dzieje. I teraz - nieważne, czy te materiały są, czy nie są sfałszowane. Ważne, że one są.

CZYTAJ TAKŻE: Prof. Antoni Dudek: Chciałem oddać atmosferę

Dlaczego ważne, że one są?
Bo co wywołało ich ujawnienie?

Wielką burzę.
No właśnie. I teraz mamy kwestię dwóch narracji: materiały są prawdziwe, albo materiały są fałszywe. Ja się, oczywiście, skłaniam ku temu, że materiały są prawdziwe. Muszą być. Ale nawet ci, którzy mówią, że materiały są fałszywe, wpadają w histerię, ponieważ paradoksalnie zakładają, że jednak też są prawdziwe. Nie przychodzi im do głowy możliwość tak wielkiego fałszerstwa. Podświadomie. Ale muszą bronić Wałęsę. Mówiąc szczerze, mnie jest żal Wałęsy, który jest zostawiony sam sobie, został zmanipulowany jeszcze bardziej. Przypuszczam, że Lech Wałęsa na początku lat 90. chciał o tym epizodzie w swoim życiu powiedzieć, tylko całe to towarzystwo, w jakie wpadł, które go pilnowało, które go stworzyło, odradzało mu to. Zabroniło mu o tym mówić.

Co by Pan w obronie Wałęsy napisał?
Oskarżyłbym wszystkie środowiska, które go stworzyły. Napompowały i zostawiły samego. Całe środowisko „Gazety Wyborczej”, tych wszystkich działaczy przeciwstawiających się PiS-owi, piszących za granicę, chodzących do Brukseli, całe to, przepraszam za wyrażenie, poprawnie polityczne badziewie. Wzięli człowieka, z nizin, robotnika, który może miał jakiś epizod. Nikt nie jest idealny, ja też miałem różne epizody, byłem w SB i co z tego? Liczy się to, co było później. Wałęsa jest legendą i będzie legendą. I co z nim zrobili? Jak przestał być prezydentem, zostawili go. Sami go atakowali. Teraz nikt nie zadzwoni i nie powie, żeby nie pisał takich rzeczy, tylko żeby się umiejętnie obronił.

To znaczy?
Wystarczyłoby, gdyby powiedział: „Tak było. Trudno. Przepraszam tych, którzy poczuli się skrzywdzeni”. To będzie Wałęsa. Rzecz w tym, że postawiono go na pomnik, na którym nie umie stać. Zostawiono go, a on się na tym cokole chwieje.

Ów esbek, który się z nim spotykał, Edward Graczyk, mówił kilka lat temu, że Wałęsa nikomu żadnej krzywdy nie wyrządził.
A potem to wszystko odwołał.

Tak? Wrócę do pytania: jak to możliwe, że Kiszczak miał w domu tę teczkę?
Nie, to nie jest możliwe. Te materiały zostały przyniesione, przygotowane po jego śmierci, to znaczy przygotowane do tego, aby to dać IPN-owi.

CZYTAJ TAKŻE: Lech Kowalski: Szukanie teczek to zadanie dla pionu śledczego IPN

Po co?
Jak mówiłem, można spekulować, ale zwykle, ile razy zaczyna się mowa o lustracji i o ujawnieniu materiałów wojskowych, przede wszystkim służb wojskowych, które wyszły nieskalane, to nagle wszyscy zaczynają się zasłaniać esbecją. Wie pani, już to zauważyłem, że wychodzi na to, że chyba tylko ja jedyny i kilku moich kolegów jesteśmy temu wszystkiemu winni, że myśmy trzymali społeczeństwo za twarz w latach 80. Bo wojsko było przeciwne, cenzura była przeciwna, partia była przeciwna, wszyscy byli przeciw, tylko ja - Wroński - ponieważ się ujawniłem i kilku moich kolegów. Ale nawet część moich kolegów opowiada dyrdymały, w jaki sposób oni walczyli z komuną, będąc w środku Służby Bezpieczeństwa. To jest chore. A ja wszystko sprowadzam na ziemię. Ale ciężko jest spekulować, czyja to inspiracja. Mogę pani przeprowadzić wielogodzinny wykład na temat, jakie mogą być możliwe implikacje tego i kto za tym stoi. Na pewno nie jest tak, jak powiedział wczoraj pan Petru, jak zwykle po swojemu, że to się Kaczyński z żoną Kiszczaka dogadał. To jakaś bzdura.
Chyba wielka bzdura.
Ale w lud poszło. Na tym polega dezinformacja. Ale cały problem dotyczy tego, że rządy Kaczyńskiego w tej chwili, rządy PiS-u naruszają ogromne interesy. I to nie jest slogan. Rzeczywiście naruszają zastałe interesy w Polsce i to interesy długofalowe.

To, że teraz wypłynęły teczki „Bolka”, ma być uderzeniem w PiS? Przecież nie.
Nie, ale to tak się pani wydaje. Jeżeli wypłynęła teczka na Wałęsę, o którym notabene wszyscy plotkowali od lat i ludzie tak samo byli podzieleni, jedni mówili, że nie, drudzy mówili, że tak, inni mówili, że nawet jeśli, to co z tego, słowem działo się dokładnie to samo, co teraz. Z punktu widzenia mocodawców pani Kiszczak, jeśli jacykolwiek byli, to nic się nie traci. Ale z punktu widzenia całej gry, to jest zakamuflowana zapowiedź: „Popatrzcie, co możemy jeszcze mieć. I na kogo”.

CZYTAJ TAKŻE: Prof. Antoni Dudek: Chciałem oddać atmosferę

Ale jeśli mówi Pan, że pani Kiszczak żyje w świecie wirtualnym, to nie mogła po prostu sama wpaść na taki pomysł i pójść z tym do IPN?
Ona sprawia wrażenie, jakby żyła w świecie wirtualnym. Ale raczej w to wątpię, że mogłaby to sama zrobić.

To jakie teczki jeszcze mogą wypłynąć?
Tego to pani nie powiem, ale na pewno mogą. Mogę się domyślać, ale nikt nie jest zainteresowany tym, Jak się ujawniłem i napisałem artykuł „Zastrzeżony zbiór haków”…

Czytałam. O zbiorze zastrzeżonym, jaki znajduje się w IPN.
Kiedy się ujawniłem, opublikowałem swoje akta, zacząłem dostawać z lewej strony, od swoich byłych kolegów, to normalne, tego się spodziewałem, ale też z prawej strony. Zaczęto mnie określać mianem prowokator.

No, teraz z prawą stroną chyba Pan dobrze żyje.
Ale ja się pojawiłem jakieś 2-3 lata temu, wtedy nikt jeszcze nie myślał w PiS o wygranej. Wtedy, po moim apelu o otwarcie zbioru zastrzeżonego, różne grupy zaczęły się obawiać, że ujawnienie zbioru Z i kompletu materiałów bije we wszystkie strony. Mówiłem to wyraźnie na spotkaniach - myśli pani, że jak w 84 roku przeszedłem do wywiadu, to kazali mi werbować partyjnych? Komunistów? Tych, którzy popierają system? Na miłość boską, przecież to była służba, która miała bronić konkretnego państwa, czyli PRL-u, więc werbowało się przede wszystkim w środowiskach przeciwnych. Również tych prawicowych i to mocno prawicowych i teoretycznie wrogich Rosji.

Czyli nikomu nadal nie zależy na ujawnieniu tego zbioru zastrzeżonego?
Jest spora grupa ludzi, jak prof. Sławomir Cenckiewicz. Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, im wszystkim zależy. Ale przecież to też nie są ludzie działający w próżni. część z nich to politycy. Mnie jest łatwo, bo ja nie jestem politykiem. Ale ich rozumiem, wiem, że naciski ze wszystkich stron są duże.

CZYTAJ TAKŻE: Lech Kowalski: Szukanie teczek to zadanie dla pionu śledczego IPN

Czy za czasów Pana pracy w SB można było brać jakieś dokumenty do domu?
O, nie, nie. Ale, rzecz jasna, nie wiem, co robił minister. O tym, jak to naprawdę wyglądało, napisałem w mojej książce „Weryfikacja”. Wszyscy mają utrwalony obraz Franza Maurera, który pali dokumenty. Taki Franz Maurer nigdy by w służbach nie pracował, nawet by nie przeszedł kwalifikacji. Tam trzeba było być inteligentnym, a nie silnym. Jestem złośliwy, bo szlag mnie trafia: nie było żadnych dołów, żadnego palenia. Rzeczywiście, braliśmy te teczki, one szły na górę, góra to przeglądała, czasem teczka wracała, pisało się protokół i to szło dalej, ale nic się nie niszczyło. Chyba że rzeczywiste śmieci, jakieś kserokopie czy gazety. To, że jest protokół zniszczenia nie oznacza, że ja fizycznie to niszczyłem. To szło na górę. Moim zdaniem nic nie zostało zniszczone.
Lech Wałęsa w swoich wpisach w internecie zwraca się do esbeków. Pisze, że go zdradzili, że inaczej się umówili, że esbek nie dotrzymał słowa, bo była między nimi umowa, że podpisał to dla niego, a on potem miał to zniszczyć. Jak Pan na to patrzy?
Żal to komentować. Zostawili go samego, a on sobie nie potrafi poradzić. Traktuję to tak samo, jak usprawiedliwienie swoich finansów totolotkiem - gram, ale nie udało mi się wygrać. To, co pisze pan Wałęsa jest bardzo rozpaczliwe, to obrona atakiem.

Nie można się było umówić z esbekiem?
Esbek jako coś gorszego? Nie, proszę pani. A można się umówić z urzędnikiem ministerstwa finansów, czy izby skarbowej: „Dobra, zapomnimy o tym, pan to zniszczy”? To śmieszne. Te wszystkie dokumenty ten esbek miał na swoim stanie i odpowiadał za to głową. Ich zaginięcie skutkowało karami, dochodzeniem prokuratorskim, może nie tak głośnym, jak dzisiaj, bo to wszystko było po cichu. Najgorszym dla oficera, po roku 90. było tak samo, zgubienie dokumentów. Nie wiem, o co chodzi panu Wałęsie, ale ja ponad 30 lat pracowałem w służbach i znam trzy podstawy werbunkowe. Jedna to tak zwany patriotyzm, albo wspólnota interesów, druga to materiały nacisku...

CZYTAJ TAKŻE: Prof. Antoni Dudek: Chciałem oddać atmosferę

...czyli szantaż.
Tak, szantaż. A trzecia, to podstawa materialna, czyli przekupstwo.

Kasa.
Ale pan Wałęsa wymyślił kolejną: na litość. Nie znam takiej podstawy. To by oznaczało, że oficer musiałby klęknąć przed jakimś figurantem, popłakać się i go poprosić, a ten się łaskawie zgodził. To nie były instytucje dobroczynne, złożone z frajerów. Wielu ludzi zresztą uważało, że pójdzie na współpracę tylko dlatego, żeby służby oszukać, grać, kontrolować i mocno się przeliczyli. W tamtych czasach nikt nikomu nic nie obiecywał.

Pisał Pan, że dokumenty SB można wykorzystywać przeciwko różnym osobom, środowiskom. Teraz nie mamy do czynienia z taką sytuacją?
Nie, nie. Teraz sytuacja jest o wiele gorsza. Teraz mamy dowód. Ale to jest trochę tak, jak z wiarą w Pana Boga. Albo się w niego wierzy, albo nie. Powiedzmy, że mamy stuprocentowy dowód na istnienie Boga. I co się dzieje? Okazałoby się, że jest o wiele więcej niewierzących, niż wierzących. Tu podobnie. Cały czas się zastanawiano, mówiono o spisku, o umowie okrągłostołowej. Oczywiście, że środowisko, jakie reprezentował Kiszczak musiało wywierać nacisk na środowisko, które przejęło władzę. To oczywiste.

CZYTAJ TAKŻE: Lech Kowalski: Szukanie teczek to zadanie dla pionu śledczego IPN

Za pomocą haków i teczek?
Oczywiście, bo po co mu te teczki? Teraz mamy dowód. Pytanie: dlaczego? Tu chodzi o pokazanie, jak łatwo jest rozchwiać ten kraj. Dla mnie to sprawa dla kontrwywiadu, bo powtórzę raz jeszcze: nie wierzę, że dokumenty były u Kiszczaka. Jestem pewien, że żadna teczka nie została zniszczona i żadna nie była nigdy u Kiszczaka, ani u żadnego innego oficera SB. Ktoś inny się tym zaopiekował.

Coś Pan sugeruje?
Nie wiem. Może. Ostatecznie wielu ludzi miało dostęp do wszystkich materiałów, a potem zmieniło karierę państwową na prywatną. Po 90 roku. Ale nie sądzę, by też coś w domu trzymali. To wszystko są inteligentni ludzie.
Dlaczego po studiach polonistycznych wybrał Pan karierę w SB? Polonistykę studiują ludzie wrażliwi.
Wie Pani, wrażliwość na drugiego człowieka paradoksalnie pomaga w tej pracy. To nie są asertywni idioci, jakich pokazywał Pasikowski czy Vega, lub nieźli „aktorzy”, którzy i z panią rozmawiali oraz chętnie budują mitologie służb poprzez pani środowisko dziennikarskie, Nie wyobrażam sobie wykonywania tej pracy, nie będąc wrażliwym na drugiego człowieka.

Ta wrażliwość przekładała się na to, że Pan tym ludziom służył, był dla nich pożytecznym, czy był przeciwko nim?
Służyłem państwu. Może źle rozumianemu, może inaczej rozumianemu.

CZYTAJ TAKŻE: Prof. Antoni Dudek: Chciałem oddać atmosferę

Ale co Pana do tego skłoniło, aby pójść do SB?
Nie wiem. Ciekawość, głupota? Może to, że nie pochodziłem z żadnej „wielkiej” rodziny? Pracowałem w szkole, uczyłem małe dzieci polskiego, matematyki, historii, nie wzięli mnie do wojska, chciałem pójść do milicji. A wylądowałem w MSW. Przypadek. Nie powiem, dało mi to lepsze pieniądze, może było tak, że człowiek wierzył w jakąś sprawiedliwość społeczną, częściowo w to, co mówi propaganda. A jak się wejdzie do środka, to okazuje się, że to jedno wielkie oszustwo. Tylko, że wtedy jest już za późno.

Kiedy wejdziesz między wrony, kracz, jak i one.
Nie do końca. Pozostaje się wyizolować. Działać w tej schizofrenii...

...i był Pan outsiderem?
Mogę tak powiedzieć.

Ale powiedział Pan, że każdy, kto pracował w SB ma coś na sumieniu. Pan ma?
Nie powiedziałem, że każdy. Osobiście nie zrobiłem nikomu krzywdy. Ale odium instytucji spada na człowieka, czy się tego chce, czy nie. Może dlatego walczę o ujawnienie tych wszystkich spraw, żeby w końcu zdjąć to odium z siebie i wszystkich moich kolegów, bo wielu z nas w latach 80. nie było świadomych tego, co się za tym wszystkim kryje. Wiadomo, były lata 50., ale oficjalnie od nich się odcięto. To nie było MSW, gdzie torturowano ludzi, rozstrzeliwano, znane z lat 40 i 50-tych..

Stanisław Pyjas, ks. Jerzy Popiełuszko. Zamordowani w latach 80. przez SB.
Rzeczywiście, tak. To jest to odium. Przy czym, uważam, że sprawa Pyjasa to był tragiczny przypadek. Milicja nigdy nie zapłaciła za to wszystko. Wojsko, które rządziło państwem też nie. Znów wychodzi na to, że ja i paru kolegów trzymaliśmy za gęby trzydzieści parę milionów ludzi. Wbrew milicji, cenzurze i partii, wojsku.

CZYTAJ TAKŻE: Lech Kowalski: Szukanie teczek to zadanie dla pionu śledczego IPN

Pan nigdy nie pomyślał o tym, żeby wziąć, czy skopiować jakąś teczkę?
Można to nazwać frajerstwem, może właśnie dlatego nie lubię tych wszystkich „gienerałów”, ale nie. Byłem lojalny zarówno wobec instytucji, jak i państwa. Zresztą, po co mi to? Nie przyszło mi to do głowy.

Mówią o Panu „nawrócony esbek”.
Mówią tak, bo ludzie lubią etykietki. Z drugiej strony mówią: renegat.

Ale się Pan nawrócił?
W 2013 roku wygasły wszystkie moje związki z wywiadem. Wtedy mogłem się ujawnić. Chociaż dużo wcześniej wiedziano, co myślę o tym wszystkim, że nie mogę patrzeć na to, co się dzieje. Ale każdy musi zweryfikować własne pojęcie czerni i bieli i zrozumieć, że nie wszystko jest takie czarne i nie wszystko jest takie białe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl