Piętno dziecka "bandyty". Syn "Ognia" walczy o sprawiedliwość

Piotr Subik
Piotr Subik
Zbigniew Kuraś: Mama bała się opowiadać mi o ojcu. Wiedziała, że bezpieka może wszystko, nie chciała mnie narażać (na zdj. Józef Kuraś z żoną)
Zbigniew Kuraś: Mama bała się opowiadać mi o ojcu. Wiedziała, że bezpieka może wszystko, nie chciała mnie narażać (na zdj. Józef Kuraś z żoną) archiwum
Kiedy był dzieckiem, mówili na niego „Płomyk”. To była wyraźna aluzja do konspiracyjnego pseudonimu jego ojca, Józefa Kurasia, znanego na Podhalu jako „Ogień”. Prawie po 30 latach od upadku PRL-u Zbigniew Kuraś poszedł do sądu po zadośćuczynienie za represje doznane ze strony komunistów. Może nie wprost, ale kolejny raz usłyszał, że „Ogień” to „bandyta”.

Poniedziałek, 11 lutego 2019 r. W Sądzie Okręgowym w Nowym Sączu sędzia Anna Pater ogłasza wyrok w sprawie roszczeń, z jakimi wystąpił wobec skarbu państwa Zbigniew Kuraś. To syn Józefa Kurasia, partyzanta powojennego antykomunistycznego podziemia na Podhalu. Za zmarnowanie życia przez komunistów syn „Ognia” chciał miliona złotych zadośćuczynienia i 50 tys. zł na postawienie ojcu symbolicznego nagrobka. Pieniędzy nie dostał.

Zdaniem sędzi Anny Pater, nie da się ustalić, czy działalność Józefa Kurasia była walką o niepodległy byt Państwa Polskiego. Podała też w wątpliwość to, że „Ogień” był represjonowany przez komunistów. Do tego dochodzi brak, według niej, możliwości jednoznacznego stwierdzenia, że Kuraś został pozbawiony życia przez polskie organa ścigania czy wymiar sprawiedliwości.

Nie było dla niej przekonujące nawet to, że 21 lutego 1947 r. w Ostrowsku koło Nowego Targu major Józef Kuraś, ps. Ogień, strzelił sobie w głowę na strychu jednej z chałup, gdy zacisnęła się wokół niego pętla obławy funkcjonariuszy UB i żołnierzy KBW. Kuraś zmarł po północy 22 lutego 1947 r. w szpitalu w Nowym Targu. - Nie dziwi mnie ten wyrok, byłem przekonany, że sąd nie będzie przychylny „Ogniowi”. To wielki sukces komunistycznej propagandy. Ale absurdalne dla mnie jest uznanie, że Kuraś nie zginął z rąk aparatu bezpieczeństwa. Przecież nie strzelił sobie w skroń z miłości. Żołnierze podziemia antykomunistycznego dość często wybierali taką śmierć, by nie wpaść w ręce ubeków i nie być torturowanym - zauważa Kajetan Rajski, redaktor naczelny kwartalnika „Wyklęci”, autor książki „Wilczęta. Rozmowy z dziećmi Żołnierzy Wyklętych”.

Zbigniew Kuraś nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Rozmawiał z Kajetanem Rajskim - podczas jego pracy nad drugim tomem „Wilcząt” - chociaż trzeba go było do tego namawiać przez prawie półtora roku.

***

Syn „Ognia” Zbigniew przyszedł na świat 1 lutego 1947 r. w szpitalu w Krakowie. Krótko po porodzie matka zapakowała go do wagonu i przy 30-stopniowym mrozie pojechali do Warszawy. Kiedy przeczytała w gazecie, że UB dopadło „Ognia”, ujawniła się i wróciła z dzieckiem do Nowego Targu. Mieszkali pod jednym dachem z funkcjonariuszami UB. Nękaniom nie było końca - straszono ją aresztem, wywiezieniem na Syberię, rozstrzelaniem. Wmawiano, że może co najwyżej sprzątać toalety. A najlepiej, gdyby w ogóle wyjechała z Podhala.

Szykany sięgały też Zbigniewa Kurasia. W szkole nękali go koledzy i nauczyciele. „Pisałem wtedy listy do Pana Boga ze skargą” - powie po latach. Chwile radości były wtedy, kiedy koledzy z podziwem wyrażali się o „Ogniu”. Ale to była rzadkość. Żył z piętnem syna „bandyty”. Propaganda komunistyczna nie pozwalała mieć złudzeń. Ubek potrafił zaprowadzić go do sklepu i krzyknąć z ironią do ekspedientki: „Tu, dla syna „Ognia”, czekoladę proszę”.

W szkole nękali go koledzy i nauczyciele. Pisał wtedy listy do Pana Boga.

Kłopoty przez niepewne pochodzenie miał w wojsku, ale też później, gdy pracował jako technik weterynaryjny w Czarnym Dunajcu i Rabce.

- Mama bała się opowiadać mi o ojcu. Wiedziała, że bezpieka może wszystko, nie chciała mnie narażać - mówi Zbigniew Kuraś. I dodaje: - Czułem z nim mocną więź. Wiem, że gdzieś jest i opiekował się nami i opiekuje. Bo jak moglibyśmy z mamą to wszystko znieść…?

***

Gdyby matka nie chciała chronić syna, pewnie opowiedziałaby mu ze szczegółami o Józefie Kurasiu, który przybrał pseudonim „Ogień” po tym, jak 29 czerwca 1943 r. gestapo zamordowało jego ojca, ówczesną żonę i 2,5-letniego syna. Że poszedł do lasu, żeby bić się z Niemcami, że był w AK, ale wydano na niego wyrok śmierci (unieważniony w końcu) za samowolne opuszczenie obozu, wskutek czego zginęło 2 partyzantów. I że walczył później też pod sztandarami Batalionów Chłopskich i Armii Ludowej. A kiedy nastała władza „ludowa”, zajął się organizacją struktur MO w Nowym Targu, miał być nawet szefem miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. I że potem znów uciekł do lasu, a w walce z nim aparatu bezpieczeństwa trup słał się gęsto. W latach 1945-47 zginąć miało ponad 60 ubeków, ponad 40 milicjantów i 27 funkcjonariuszy sowieckiego NKWD.

- „Ogień” to żaden bohater, to antybohater. A jego ludzie to zwykła hołota - nie ma tymczasem wątpliwości Tadeusz Morawa jr, syn Tadeusza Morawy ps. 44, zaufanego człowieka Adama Stabrawy „Borowego”, dowódcy 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK i dowódcy inspektoratu AK Nowy Sącz. Ten ostatni miał nigdy dobrego słowa nie powiedzieć o „Ogniu”. A Morawa jr dorzuciłby chętnie, że Kuraś „ma na sumieniu życie nawet 600 ludzi”, a do tego po nadejściu Sowietów wydawał kolegów akowców w ręce NKWD.

Tyle że nie ma na to żadnego potwierdzenia w dokumentach, a sprawę rzekomej denuncjacji partyzantów przez „Ognia” bada pion śledczy IPN w Krakowie. W opinii sporządzonej na wniosek sądu badacz podziemia antykomunistycznego dr Maciej Korkuć z IPN pisze: „Aktywność partyzancka J. Kurasia „Ognia” jako dowódcy zgrupowania partyzanckiego stanowiła działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”.

***

Dla sędzi Anny Pater to było za mało. Pełnomocniczka Zbigniewa Kurasia mec. Anna Bufnal ma przekonanie, że z opinii Korkucia wyczytała zupełnie coś innego i dlatego odwoła się do Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Kajetan Rajski zaś nie ukrywa, że Zbigniew Kuraś ma prawo mieć żal do władz PRL-u i żądać zadośćuczynienia od wolnej Polski. - Przeżył to, co przeżyło wiele innych dzieci żołnierzy wyklętych. Z tą tylko różnicą, że syn „Ognia” pozostał w środowisku, w którym działał jego ojciec. Inni zwykle wyjeżdżali, bo to było dla nich zbyt obciążające - mówi Kajetan Rajski.

Po śmierci „Ognia” rodziny nie poinformowano o tym oficjalnie, nie oddano też nigdy ciała. IPN szukał go ostatnio na dziedzińcu dawnej siedziby UB przy pl. Inwalidów w Krakowie. Po raz kolejny bez skutku. - Nie wierzę już w to, że zapalę świeczkę na grobie ojca - ma przekonanie Zbigniew Kuraś. I chyba też nie wierzy, że wreszcie Józef Kuraś przestanie być nazywany „bandytą”. Co uderza nie tylko w niego, ale i w samego ojca. Trafnie ujął to ostatnio stryjeczny prawnuk Józefa Kurasia, Bartłomiej Kuraś, mówiąc: - „Ogień”, gdziekolwiek jest pochowany, przewraca się w grobie.

Opis faktów z życia Zbigniewa Kurasia i jego wypowiedzi pochodzą z książki Kajetana Rajskiego „Wilczęta 2. Rozmowy z dziećmi Żołnierzy Wyklętych”, Lublin, 2015.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Piętno dziecka "bandyty". Syn "Ognia" walczy o sprawiedliwość - Plus Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl