18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Piesiewicz: Droga z nieba do piekła bardzo samotnego człowieka

Dorota Kowalska
Polskapresse
Zawsze był jakiś nieobecny, zamyślony, jakby trochę z innego świata. Ale ostatnio, jak wspominają znajomi, był wręcz przygaszony, podłamany. Dziś już wiemy dlaczego. I gdy czytamy jego biografię, łatwiej nam zrozumieć jego zachowanie - pisze Dorota Kowalska

Zaszył się gdzieś, schował, nie odpowiada na telefony, unika nawet znajomych. Do mec. Krzysztofa Stępińskiego, przyjaciela senatora Krzysztofa Piesiewicza, dzwonią artyści i ludzie palestry. - Co mu mamy powiedzieć? W każdym razie przekaż Krzyśkowi, że z nim jesteśmy - proszą.

Piesiewicz, kiedy pytano go o bohaterów filmów, do których pisał scenariusze, zwykł mówić: "Człowiek nie jest taki, jak go sobie wyobrażamy. Życie jest dużo bardziej skomplikowane". Jakby mówił o sobie. Na filmach, które stały się hitem internetu, ubrany w kwiecistą sukienkę najpierw wciąga działkę kokainy, potem półprzytomny zabawia się z prostytutkami: jedna z nich maluje mu usta, druga nagrywa tą scenę. On: mecenas, senator, nagradzany artysta, wielki moralizator, jest na tym filmie równie bezbronny, co żałosny.

I gdyby chodziło wyłącznie o upadek i dramat wielkiego człowieka, ale prokurator krajowy Edward Zalewski mówi o przestępstwie i "drastycznych dowodach". Piesiewiczowi już postawiono zarzut posiadania i nakłaniania innych do zażywania narkotyków i jeśli prokurator udowodni mu winę, może spędzić w więzieniu nawet osiem lat. Sam Piesiewicz kilka dni temu zawiesił swoje członkostwo w klubie Platformy Obywatelskiej, złożył też w senackiej komisji regulaminowej wniosek, w którym zrzeka się immunitetu. I wprawdzie senatorowie - zanim się nad wnioskiem pochylą - chcą porozmawiać ze swoim kolegą, ale przyszłość polityczna Piesiewicza jest już przesądzona.

Nie chciał i nie potrafił być sam. Zawsze marzył o dużym domu, w którym wnukowie bawią się z dziadkami. I dlatego bardzo przeżył odejście żony, nie mógł się już po tym pozbierać. Czuł się samotny

- Wydaje się, że to koniec politycznej kariery senatora Krzysztofa Piesiewicza. Trudno sobie wyobrazić, żeby pełnił funkcje publiczne - powiedział w środę premier Donald Tusk. I dodał, że sprawą jest zażenowany. - Nie możemy bronić zachowań senatora Krzysztofa Piesiewicza, bo są one nie do obrony - ocenił premier.

A sam Piesiewicz? Nie rozmawia z dziennikarzami. Nie chce odpowiedzieć na pytanie, dlaczego sprowadził do domu prostytutki. Brał narkotyki? Dlaczego wreszcie przez kilkanaście miesięcy dał się szantażować przestępcom? - Krzysiek chodzi z głową w chmurach -mówi jeden z jego przyjaciół. - Tacy ludzie są potrzebni, ale często bywają nieszczęśliwi.

Zawsze jakiś nieobecny, zamyślony, jakby trochę z innego świata. Ostatnio mocno przygaszony. Jeden ze znajomych Piesiewicza opowiada, że to człowiek o wielkich ambicjach, i być może czuł się niespełniony: z palestry odszedł w dramatycznych okolicznościach, jako artysta umarł wraz ze śmiercią Krzysztofa Kieślowskiego, do którego filmów pisał scenariusze, jako polityk nigdy nie zagrał w pierwszej lidze. - A od kilku lat był także bardzo samotny. Dwójka dzieci, w które był wpatrzony, zaczęła własne, dorosłe życie, żona od niego odeszła, przyjaciół nigdy nie miał zbyt wielu - opowiada nasz rozmówca.

Piesiewicz prawnik
Piesiewicz zaraz po studiach na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego zrobił aplikację sądową i adwokacką i w 1973 r. rozpoczął praktykę adwokacką. Już w czasach studenckich bliżsi znajomi zwracali się do niego "Piesio". - Ambitny i bardzo wrażliwy, o dość jasno sprecyzowanych poglądach - wspomina jeden ze szkolnych kolegów. Szybko dołączył do grona najlepszych polskich prawników. W stanie wojennym występował w procesach działaczy NSZZ "Solidarność", w procesie zabójców ks. Jerzego Popiełuszki razem z Janem Olszewskim jako oskarżyciele posiłkowi reprezentowali rodzinę księdza. - Był bardzo przejęty tą sprawą, przeżywał ją w sposób niewy obrażalny - wspomina jeden ze znajomych Piesiewicza.

Miał nawet recytować przed przyjaciółmi mowę końcową, jaką chciał wygłosić na procesie ks. Popiełuszki. - Wysoki sądzie! - zaczynał podniośle. - Proszę sobie wyobrazić, że nagle drzwi tej sali się uchylają i staje w nich postać w czarnej sutannie. Patrzy na swoich oprawców i mówi: "Przebaczam". Ale my nie powinniśmy przebaczyć.

- Razem z Olszewskim swoją wiedzą i autorytetem robili wszystko, aby wyjaśnić to straszne morderstwo, i to działając w warunkach trudnych. Byli podsłuchiwani przez SB, ich skuteczność była ograniczana, bo bezpieka znała ich ruchy. Wiedziała, jakie pytania padną na sali sądowej w trakcie procesu. I to jest ta dobra strona Piesiewicza. Ale jest też druga, niezrozumiała dla mnie - mówi Leszek Pietrzak, historyk IPN. Chodzi o to, że w latach 90. Piesiewicz, zdaniem historyka, był jedną z najaktywniejszych osób przeciwnych wznowieniu tego śledztwa. - Mocno działał na rzecz pozostawienia w mocy wyroku z 1985 roku - mówi Pietrzak, dodając: - To było dziwne, gdyż prawnicy zdawali sobie sprawę, że poznaliśmy na procesie tylko część prawdy. Ale dla Piesiewicza to wystarczyło: sprawcy zostali ukarani, koniec, kropka. Wszelkie inne tezy, że za zabójstwem księdza Jerzego mogli stać wyżsi zleceniodawcy, były na starcie przez niego dyskredytowane. - Każdy adwokat ma prawo do własnych ocen i w interesie każdego adwokata leży zakończenie procesu. Sugerowanie, jakoby Krzysiek z jakichś powodów nie chciał poznać zleceniodawców, jest niedorzeczne - ripostuje mec. Stępiński.

Ale też wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że Piesiewicz był znakomitym prawnikiem, chociaż niektórzy dorzucają jeszcze: i dość specyficznym adwokatem. - Bronił wielkich idei, mówił wspaniałe mowy, ale tak naprawdę nie zawsze działało to na korzyść jego klientów. On cały czas budował swój pomnik - uważa jeden z adwokatów. I opowiada historię z połowy lat 70., kiedy Piesiewicz pojechał do Mińska Mazowieckiego bronić chłoporobotników oskarżonych o kradzież mienia społecznego. Listopad, ciemno, na sali sądowej smród strachu i niedomytych chłopów, a Piesiewicz wstaje i zaczyna o ideach Cesare Baccarii, jednego z wielkich filozofów oświecenia. - Oskarżeni otwierali ze zdziwienia buzie, a sędzia Michał Kluczycki, ten sam, który nie chciał skazać Stanisława Wawrzeckiego, głównego oskarżonego w sprawie afery mięsnej, na szubienicę, wstał i powiedział tylko: Panie mecenasie Piesiewicz, litości - opowiada nasz rozmówca. Ale mec. Krzysztof Stępiński przywołuje zupełnie inną sytuację. - Byłem wtedy początkującym sędzią i to właśnie Krzysiek pomógł mi zrozumieć, na czym polega ten zawód - mówi.

Wspomina jedną z pierwszych spraw, jaką prowadził. Piesiewicz bronił w niej człowieka, który kiedy tylko wypił, a rzadko trzeźwiał, musiał wyjść na ulicę i dać w twarz jakiemuś milicjantowi. Prokurator, bo oskarżony był już recydywistą, żądał dla niego ośmiu lat więzienia. Piesiewicz wstał i powiedział jedno zdanie: "Wysoki sądzie, w Anglii ośmiu lat więzienia prokurator żąda dla człowieka, który napadł na bank".

Pewnie zdania o adwokackiej karierze senatora Piesiewicza zawsze będą podzielone, ale to tu, w palestrze, Piesiewicz poznał jednego ze swoich wielkich przyjaciół, nieżyjącego już mec. Edwarda Wendego. Obaj doskonale się uzupełniali. O ludziach takich jak mec. Wende zwykło się mówić: człowiek z sercem na dłoni - szczery, bezkompromisowy, na swój sposób szalony. - Bon vivant, gdzie chciał, to łaził, i wszędzie miał przyjaciół, tak wśród gości Marriottu, jak wśród bezdomnych na Dworcu Centralnym - opowiada jeden z prawników. Świetnie grał w karty, nie pogardził dobrą wódeczką. Piesiewicz był pod jego urokiem, bo sam ponoć nigdy do końca nie potrafił się otworzyć. Nie miał też tej łatwości w nawiązywaniu kontaktów, którą posiadał Wende. Jak mówi jeden z jego znajomych, zawsze chciał uchodzić za autorytet, za człowieka mądrego, więc siłą rzeczy bardzo się kontrolował. Ale to z Wendem razem święcili triumfy na sali sądowej i budowali swoją legendę. Aż do 22 lipca 1989 roku.

Tego dnia Krzysztof Piesiewicz znalazł ciało swojej matki w jej własnym mieszkaniu. 82-letnia Aniela została zamordowana, skrępowano ją w taki sposób, w jaki skrępowano Jerzego Popiełuszkę. - Istniał cień podejrzeń, że to morderstwo może mieć związek w jego pracą. Krzysiek nie potrafił dłużej pozostać w zawodzie - tłumaczy mec. Krzysztof Stępiński.

Piesiewicz nigdy nie wracał do tej tragedii. Udało mi się z nim o niej porozmawiać cztery lata temu, kiedy pisałam tekst o komandzie śmierci działającym w SB. Opowiadał o matce z wielką miłością. W jej zabójstwie uderzyła go jedna rzecz: Aniela Piesiewicz była starszą schorowaną osobą. Aby ją zabić, wystarczyłoby silnej pchnąć. A mordercy zadali sobie trud wiązania skomplikowanych węzłów. Więc może chcieli dać mu znak. Albo związali matkę i czekali na niego. - Nie chcę, nigdy nie chciałem, żeby to było zabójstwo polityczne. Bo gdyby chodziło o zwykłe morderstwo, czułbym się bezpieczniej - mówił. I tłumaczył, że boi się spraw, w których nie wiadomo, jaki będzie koniec. Może dlatego odszedł z palestry, nie mógł przecież zakładać, że trafiać mu się będą wyłącznie oczywiste sprawy.

Piesiewicz artysta
W tym czasie przyjaźnił się już z Krzysztofem Kieślowskim, z którym poznała go Hanna Krall. Był 1982 rok, Kieślowskiemu chodził po głowie film, którego bohaterem byłby prawnik broniący więźniów politycznych. Przyszedł na taką rozprawę do sądu, gdzie obrońcą działaczy pod_ziemia był właśnie młody Piesiewicz. - Może byście razem coś napisali - rzuciła wówczas Hanna Krall.
Jeszcze zanim powstał ich pierwszy wspólny film, "Bez końca", do którego razem pisali scenariusz, już myśleli o "Dekalogu".

- Słuchaj, jest chaos, ludzie są zagubieni, nie wiedzą, w jakim kierunku iść. Tylu wierzących i niewierzących zbiera się w kościołach, jedynej przestrzeni, gdzie mogą się gromadzić publicznie i czuć wolni. Trzeba zrobić "Dekalog" - mówił Piesiewicz Kieślowskiemu, który od początku uważał, że ich poznanie się również było przypadkiem. Ale - dodawał - na niektóre przypadki w życiu trzeba sobie zasłużyć.

To ponoć Kieślowski, który nie przebierał w słowach, nauczył Piesiewicza kląć. - Kieślowski klął z wdziękiem, było to zaraźliwe, więc i Piesiewiczowi zdarzało się rzucić siarczystym słowem, ale nigdy publicznie. W sytuacjach oficjalnych był na najwyższym poziomie - mówi jeden z reżyserów. Artur Barciś, aktor, pracował z Kieślowskim i Piesiewiczem przy filmie "Bez końca", opowiada: - Piesiewicza zapamiętałem jako wspaniałego człowieka. Z jednej strony, niesłychanie wrażliwego, z drugiej -_bardzo konkretnego. Doskonale się z Kieślowskim uzupełniali.

Piesiewicz współtworzył scenariusze do 17_filmów Kieślowskiego, m.in. "Bez końca", "Dekalog", "Podwójne życie Weroniki", "Trzy kolory". Scenariusze wielu nagradzano, m.in. europejską nagrodą filmową Felix (1989), na festiwalach w Cannes, San Sebastian, Wenecji, Berlinie, Gdańsku. "Trzy kolory. Czerwony" otrzymał nawet nominację do Oscara. Śmierć Kieślowskiego w 1996 roku podcięła Piesiewiczowi skrzydła, zupełnie go załamała. To był dla niego szok, przeżycie niemal traumatyczne. - Bardzo mu zależało na kontynuowaniu tego, co zrobił z Kieślowskim - mówi jeden ze znajomych Piesiewicza. Tyle tylko, że nie do końca mu się to udało.
Z Agnieszką Lipiec-Wróblewską Piesiewicz spotkał się po raz pierwszy trzy miesiące po śmierci Kieślowskiego. - Przyniósł mi wtedy cztery kartki - zarys pomysłu, jaki zostawił Kieślowski. To było "Piekło", jedna z części trylogii zatytułowanych: "Niebo", "Piekło", "Czyściec" - opowiada.
"Piekło" było sukcesem, ale tkwił w nim jeszcze duch Kieślowskiego, film "Nadzieja", samodzielne dzieło Piesiewicza, nie odbiło się wielkich echem. - Doszło do niego, że bez reżysera formatu Kieślowskiego jego scenariusze są nic nie warte - opowiada znajomy senatora. - On długo wierzył, że zaistnieje jako byt samodzielny, i długo musiał sobie uświadamiać, że to jego marzenie, pewnie jedno z największych, nigdy się nie spełni - ciągnie.

Jerzy Radziwiłowicz, aktor, który zagrał w "Bez końca" - pierwszym wspólnym filmie Kieślowskiego i Piesiewicza - był zdumiony, gdy po śmierci Kieślowskiego Piesiewicz wziął się za kończenie jego filmów. - Wcześniej na planie filmowym bywał rzadko. Był dyskretnym współpracownikiem, w cieniu Kieślowskiego. Miał świadomość, że bez Krzysztofa nie zaistniałby w filmie - mówi Radziwiłowicz i dopowiada: - Próbował wybić się na niepodległość, ale zdał sobie sprawę, że nie osiągnie takiej autonomii, jaką miał Kieślowski.

Piesiewicz polityk

Zdaniem niektórych znajomych polityka to był dla Piesiewicza plan B, na wypadek gdyby nie wyszło ze sztuką. - To nie tak, chciał być senatorem, uważał, że to praca szlachetna - ripostuje mec. Stępiński. Z polityką związany był zresztą już od początku lat 90. Ale miotał się w niej, tak jakby nie mógł znaleźć swojego miejsca. Był członkiem naczelnej rady politycznej Porozumienia Centrum. Do Senatu V_kadencji kandydował z listy komitetu Blok Senat 2001, którego był jednym z pomysłodawców. Potem związał się z Ruchem Stu, a od końca lat 90. należał do Ruchu Społecznego. Wreszcie w 2005 został wybrany na senatora VI kadencji z listy Platformy Obywatelskiej. - Angażował się bardzo w prace Senatu i bardzo nam się przydawało jego prawnicze wykształcenie - opowiada senator Zbigniew Romaszewski. - Pracowaliśmy razem w Komisji Praw Człowieka i Praworządności, prowadziliśmy długie rozmowy na tematy, które nas frapują - dodaje senator.

Kazimierz Kutz podkreśla, że w Senacie liczono się ze zdaniem Piesiewicza, był cenionym i szanowanym politykiem. - Szczery, bezpośredni, nigdy nie był typem partyjniaka - ocenia Kutz. Był indywidualistą, na każdym kroku podkreślającym swoją niezależność. Nigdy nie poddawał się klubowej dyscyplinie, publicznie wypowiadając jedynie swoje własne zdanie.
- Nie miał parcia na władzę, był zbyt dużym leniem. Widziałam, że wielu rzeczy po prostu nie chciało mu się robić. Z czasem zresztą coraz mniej chciało - opowiada jedna z jego znajomych.

Piesiewicz człowiek
Dla znajomych, ludzi filmu, polityków Krzysztof Piesiewicz nie miał jednej, takiej samej twarzy. Dla jednych zdystansowany i chłodny, dla innych autorytarny w poglądach, dla jeszcze innych hedonistyczny lekkoduch.

- Pracując z Piesiewiczem, miałam wrażenie, że przebywam z równolatkiem albo i młodszym ode mnie, choć to ja mam ponad 20 lat mniej. Przy mnie był dowcipny, pogodny lekkoduch, bardzo emocjonalny. Pełen wiary w ludzi. To codzienne oblicze było lżejsze od tego oficjalnego - opowiada Agnieszka Lipiec-Wróblewska. Ale inny z jego znajomych widział Piesiewicza trochę inaczej. - Pięknie potrafił mówić o powinnościach. O tym, że warto być uczciwym i honorowym. Miał dar wpływania na ludzi, bo obcując z nim, czuli się lepsi -_opowiada jeden z reżyserów. Nigdy nie usprawiedliwiał zła. Uważał, że jeśli człowiek zrobił coś złego, nie tylko powinna go spotkać kara, ale i moralne napiętnowanie. Niektórzy twierdzą, że kreował się na wielkiego moralizatora, który mówił innym, jak żyć. I tym bardziej razi ich filmik nakręcony przez jedną z prostytutek, bo nie ma nic gorszego ponad hipokryzję.

- Nigdy nie mówił: "Żyjcie jak ja. Patrzcie na mnie". Odwoływał się do uogólnień, a nie poleceń - broni przyjaciela mec. Stępiński. - Ma wiele wad, ale nie jest hipokrytą. Jest człowiekiem próżnym, snobem, w tym pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lubi dobrze się ubrać, zjeść. Ma słabość do kobiet - wylicza Stępiński.

Małżeństwo Piesiewicza rozpadło się 10 lat temu, żona Maria wyjechała do Paryża. Senator bardzo przeżył odejście żony. Podobnie fakt, że nie chciała do niego wrócić. - Nie chciał i nie potrafił być sam. Zawsze marzył o dużym domu, w którym wnukowie bawią się z dziadkami. Kiedy jeszcze jego syn Piotr i córka Ania zaczęli swoje własne życie i wyprowadzili się z domu, poczuł się bardzo samotny - opowiada jedna z jego znajomych.

Czy to już koniec Piesiewicza? Czy senator jeszcze się podniesie?
Będzie mu trudno, bo trzeba być niezwykle silnym człowiekiem, aby stawić czoła kwiecistej sukience, zamglonym oczom i dwóm prostytutkom, które za pomocą szminki obracają wniwecz latami budowaną legendę. A Piesiewicz, jak mówią jego znajomi, nie jest siłaczem, jest ambitnym marzycielem z głową gdzieś na wysokości chmur.

Na swojej stronie internetowej senator zamieścił kwestionariusz osobowy. Pisze tam o swojej rodzinie, sukcesach, hobby. Na pytanie o największą porażkę odpowiada: "I tak dostałem od życia więcej, niż mi się należy, mogę tylko za to dziękować".

Dorota Kowalska Współpraca Anita Czupryn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl