Pieniądze są dla dzieci

Sonia Ross
Nie rozmawiamy z dziećmi o pieniądzach, bo boimy się, że zrobimy z nich materialistów. Nie uczymy ich przedsiębiorczości, bo sami się na tym nie znamy. Jak znaleźć złoty środek i wychować wrażliwego człowieka, który umie rozmawiać o pieniądzach i umiejętnie nimi zarządza?

Wtorkowy wieczór. Janek Górczyński, 15-latek, wpada do mnie ze swoim tatą Adamem. Siadamy przy herbacie i sałatce. Janek smaruje kanapkę i między jednym gryzem a drugim mówi z troską, że baryłka ropy jest dzisiaj warta 70 dolarów, a jeszcze trzy miesiące temu osiągnęła najwyższą w historii cenę 150 dolarów.

- I jaki to ma wpływ na twoje dzieciństwo? - pyta tata Adam Górczyński, współwłaściciel wydawnictwa XXL Media, a w jego głosie czai się kpina. Wie, że rozmowy o finansach to konik jego syna. Sam przyłożył do tego rękę. Janek wzdycha i mówi, że martwi się kryzysem. Adam się śmieje. Jest o niego spokojny. Jego syn dobrze śpi, ma normalny apetyt, uczy się i chodzi do kina. Kryzys go nie pognębił. Adam nie martwi się także o przyszłość Jaśka. I to nie dlatego, że syn przejmie kiedyś po nim firmę i będzie korzystał z majątku.

- Pieniądze można stracić. Ale ja wiem, że Janek sobie poradzi w każdej sytuacji, bo nauczyłem go myśleć - mówi Adam. - Nie oddzielałem go od spraw, które wielu ludzi rezerwuje dla dorosłych. Rozmawiam z nim o pieniądzach. Ale może dlatego, że Janek zawsze po dorosłemu, rozsądnie, podchodził do wydawania pieniędzy. Nieraz stał przed wystawą i patrzył tęsknie na jakąś rzecz. Ale gdy pytałem, czy chciałby, żebym mu to kupił, mówił: "Nie, to za drogie, ty nie masz pieniędzy". Gdy podrósł, a ja wydawałem gazety dziecięce: "DD Reporter", "Mix Komix" i "Planetę", był moim domowym konsultantem. Inspirowały mnie jego pomysły. Gdy miał 9 lat, powiedział: "Tato, po co ty drukujesz na takim dobrym papierze? Dzieci nie zwracają na to uwagi, dla nich ważne są okładka i gadżet. Możesz obniżyć koszty produkcji". Zatkało mnie. Ale choć miał rację, wtedy nie skorzystałem z jego rady.

Adam nie rozumie społecznej zmowy milczenia na temat ważności pieniędzy. Ludzie wolą się nie przyznawać do tego, że je mają. Boją się, że zostaną posądzeni o nieuczciwość. W polskich rodzinach nikt nie rozmawia z dziećmi o pieniądzach, bo dorośli się boją: "Zrobię z dziecka materialistę". - Pieniądze są wciąż tematem tabu, może bardziej niż seks - zgadza się socjolog Marcin Sińciuch. - Jeśli zaś uczymy dzieci czegoś o pieniądzach, to tylko tego, jak je wydawać, a nie jak zarabiać. Dzieje się tak również dlatego, że wielu dorosłych nie jest świadomych swego życia finansowego, więc jak mają edukować w tej dziedzinie własne dzieci? - Boimy się mówić o pieniądzach, bo nie chcemy być posądzeni o chciwość - mówi psycholog dziecięcy Małgorzata Ohme. - My, Polacy, mamy wpojoną nadmierną skromność, konieczność bycia niezauważonym, bezinteresownym. Mówimy, jakie to ważne, żeby uczyć dzieci zachowań prospołecznych, czyli np. współczucia, dzielenia się z biednymi. Ale jeżeli nauczymy je tylko tego, to nie będą miały się czym dzielić. Dlatego równie ważne jak pobudzanie empatii i wrażliwości dziecka jest wzmacnianie jego przedsiębiorczości.
Rozmowy z dziećmi o pieniądzach nie zdemoralizują ich i nie zaburzą ich rozwoju. Bo pieniądze to nasza codzienność, mówi dalej Ohme. Rodzice wychodzą do pracy, żeby zarabiać, w domu rozmawiają o rachunkach, zakupach. Dziecko to słyszy i pyta, skąd się biorą pieniądze. Dlaczego nie można kupić wszystkiego? Trzeba mu mówić prawdę. Dobrze, gdy dostaje kieszonkowe, w którym musi zmieścić wszystkie swoje wydatki. Dobrze, gdy rodzice bawią się z nim w sklep ("Masz 20 złotych i musisz kupić produkty na śniadanie") albo w bankowca. Dzieci chcą we wszystkim naśladować dorosłych. Skoro lubią bawić się w lekarza, pocztowca, równie dobre będą dla nich zabawy ekonomiczne.

- Nigdy nie marzyłem o dużych pieniądzach - tłumaczy Adam Górczyński. - Chciałem robić to, co lubię: programy telewizyjne, wydawać gazety. Podziwiałem ludzi z pasją, którzy robili coś z miłości. Ich celem nie były pieniądze, one przyszły później, w naturalny sposób. Fascynuje mnie Emil Wedel. Po wojnie odebrano mu fabrykę, a on zatrudnił się w niej jako zwykły pracownik. Umarł na ławce, przed firmą, tak bardzo ją kochał. O tym rozmawiam z moim synem.

Z badań przeprowadzonych na zlecenie Narodowego Banku Polskiego wynika, że dzieci w wieku od 4 do 12 lat interesują się finansami i ekonomią. - Ten temat nie nudził nawet 4-, 5-latków - wyjaśnia Marcin Staniewicz z NBP, naczelnik wydziału edukacji w departamencie komunikacji społecznej. - Dzieci chętnie rozmawiały o pieniądzach. I nawet jeśli do końca nie potrafiły wyjaśnić, co to jest np. "przedsiębiorczość" ("To taki ktoś, kto musi inwestować" - 10-latek z Warszawy), to rozumiały już, że pieniądze zarobione są cenniejsze od tych, które się dostaje ("Wolałbym zarabiać, bo dostawanie nie jest do końca uczciwe" - 12-latka z Gostynina).
Po 50 gr za wachlarz
Dzieci nie zawsze są zadowolone z nadopiekuńczości rodziców - wynika z badań NBP. Widzą w niej zagrożenie dla własnej samodzielności i twórczego myślenia: "Bo jak ktoś na przykład jest starszy i ciągle dostaje te pieniądze, to on się niczego nie uczy. Jak tak będziesz dostawał pieniądze, to nie będziesz umiał ich zarobić" (10-latek, Gostynin). Celne spostrzeżenie. Sama pamiętam, jak kiedyś odmówiłam mojej córce Klementynie drobnych na cukierki. "Nie żądaj ciągle ode mnie pieniędzy. Spróbuj wymyślić, jak mogłabyś je zarobić", powiedziałam zniecierpliwiona. Ona zamknęła się w pokoju i po godzinie wyszła ze stertą papierowych wachlarzy. "Idę sprzedawać je na placu zabaw! Po 50 gr za jeden!" - zawołała. Wróciła bez wachlarzy, z 20 złotymi. Szczęśliwa. "Dorobię wachlarzy i pójdę na drugie osiedle!" - oznajmiła mi.

Gdy opowiedziałam tę historię koleżance, skrzywiła się: "To nieetyczne tak wysyłać dziecko na żebry". Okazało się, że to samo zdarzenie widzimy inaczej: mnie ucieszyły pomysłowość i skuteczny marketing Klementyny, ona oceniła je jako niemoralne, bo przecież "dzieci nie powinny pracować!". Nie ponad siły jak w indonezyjskich przędzalniach. Ale każdy przejaw inicjatywy, samodzielnego myślenia dziecka jest polisą na przyszłość.

- Podoba mi się pomysł z wachlarzami - śmieje się Małgorzata Ohme. - I zgadzam się z tym, że jeśli dziecko nie jest zmuszane do pracy, ale samo wpada na pomysł, jak zarobić, nie ma w tym nic złego. Odwrotnie. Tak uczy się cenić pieniądze. Łatwiej mu wtedy zrozumieć, kiedy mama mówi: "Nie kupię ci tej lalki, bo nie mam pieniędzy, jest za droga". - Kilka lat temu Jasiek wpadł na pomysł sprzedawania na obozie cukierków - wspomina Adam. - Mama przysłała mu wielką torbę słodyczy, a on uznał, że sam ich nie zje. W sklepie obozowym były tylko trzy rodzaje cukierków, a dzieci chciały czegoś więcej. Razem z przyjacielem wystawili więc słodycze na sprzedaż. Kiedy mi o tym powiedział, miałem mieszane uczucia: "zarabiać na kolegach?". Ale po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że nie robili nic złego. Nie zmuszali nikogo do zakupu, ich koledzy mieli szansę dostać to, co chcieli, a przecież mama Jasia też musiała wydać pieniądze, aby kupić słodycze. Poza tym chłopcy "rozdzielili" je, tworząc nowy produkt. - Misie Haribo sprzedawałem na sztuki - śmieje się Jasiek. - Na jednej paczce zarabiałem nawet 11 złotych!
Ekonomia nazywa to prosto: zachowaniami przedsiębiorczymi. W badaniach NBP tylko mała grupka dzieci wykazała pomysłowość w sytuacji "brak mi pieniędzy". Większość była bierna i zdana wyłącznie na rodziców. Tylko kilkoro sposród dwóch tysięcy badanych dzieci wpadło na pomysł, jak zarobić: "Zebrałbym orzechy i sprzedał pod Biedronką lub koło pola. Raz już tak zrobiłem z kolegą. Mamy drzewo orzechowe" (8-latek z Gostynina). "Zebrałbym butelki i miałbym pieniądze" (11-latek z Lublina). "Mogę komuś wyprowadzać psa czy kota i dostać za to pieniądze" (12-latka z Warszawy). - Z naszych badań wynika, że dzieci pochodzące z małych miast i wsi są bardziej przedsiębiorcze - mówi Marcin Staniewicz. - Prawdopodobnie rodzice ich rówieśników z dużych miast bardziej boją się niebezpieczeństw, na jakie narażone jest dziecko, gdy kontaktuje się ze światem. - Rodzice zawsze powinni wiedzieć, skąd dziecko ma pieniądze. Ale jeżeli dorasta w zdrowej rodzinie, nie skusi je nowy iPod czy sweterek zdobyte dzięki łatwym pieniądzom - twierdzi Ohme.
Weź pieniądze ze ściany!
Tak mówią małe dzieci, kiedy rodzice odmawiają im zakupu kolejnej zabawki. Starsze, 6-, 7-letnie, zaczynają rozumieć, że pieniądze "wychodzą ze ściany banku", ale żeby się tam znalazły, rodzice muszą na nie zapracować.

- Moje dzieci są za małe, żeby uczyć ich merytorycznej wiedzy o pieniądzach. Córka ma 7 lat, syn 5 - mówi dr Bożena Frączek, adiunkt w Katedrze Finansów Akademii Ekonomicznej w Katowicach. - Ale już teraz wpajam im właściwe nawyki: cierpliwość, zdyscyplinowanie, systematyczność. Tłumaczę: "Nie mogę ci kupić tego misia, ale jeśli raz w tygodniu dostaniesz ode mnie 5 zł, to po 4 tygodniach będziesz go mogła kupić z własnych oszczędności". I to działa. Powoli, mozolnie tłumaczę dzieciom, że nie można mieć od razu wszystkiego. Reguł finansowych można nauczyć się później, ale charakter trzeba kształcić już w dzieciństwie.

Julka, córka Bożeny Frączek, po raz pierwszy w tym roku mogła sama wydawać pieniądze. - Poszła do szkoły, a w szkole jest sklepik - mówi jej mama. - Dostała od nas 10 zł na tydzień. Wydała je w dwa dni. To była jej pierwsza bolesna lekcja. Teraz już wie, że jak wyda na cukierki, nie wystarczy jej na sok. Oszczędzania uczy też swoje dzieci Michał Kowalski, poznaniak, dyrektor do spraw produktów inwestycyjnych w Waelth Solution, spółce zajmującej się inwestowaniem. - "Pieniądze nie służą do zabawy" - tłumaczę 3-letniemu Bartkowi. - "Kupujemy za nie chleb, kiełbaskę, zabawki". Zarówno jemu, jak i 8-letniej Julii dałem skarbonki zamykane na kluczyk. Odkładają w niej pieniądze, które dostają od dziadków i od nas. Julia ma cel: już od trzech lat, przez cały rok, zbiera na wakacje. Jeździmy nad morze, a tam jest mnóstwo pokus: zabawki, lody, trampoliny do skakania. W pierwszym roku dostała od nas na dwa tygodnie 180 zł. Wiedziała, że to jej musi wystarczyć. Kiedy pod koniec drugiego tygodnia zostało jej tylko 20 złotych i musiała wybrać: albo wypatrzona w kiosku z pamiątkami małpka, albo skakanie na batucie, rozpacz była ogromna. Dotarło do niej, że ilość pieniędzy jest ograniczona. Zastanawiała się kilka godzin. I podjęła decyzję: woli skakać - mówi Michał Kowalski.
Z babcią na lokacie
Skarbonki są dobre na początku. A co potem? Jak uczyć dzieci oszczędzania i pomnażania, skoro sami mamy z tym problemy? Janek Górczyński wie, jak to robić, bo wielokrotnie rozmawiał o tym z tatą. - Jasiek miał pieniądze u swojej babci, a babcia inwestowała na lokacie - mówi Adam Górczyński. - Ale uznał, że lokata daje za mało, wycofał pieniądze i zainwestował w fundusz. Zrobił to jednak w złym czasie i stracił.

- Ale nie tak dużo - zapewnia Jasiek. - Przeczułem największy krach, w porę wycofałem pieniądze i znów włożyłem na lokatę. Moim marzeniem jest dochód pasywny. Fascynuje mnie filozofia Roberta Kiyosakiego, amerykańskiego inwestora i biznesmena - zapala się. - On mówi: "Jesteś zbyt ważny, żebyś pracował na pieniądze. To one powinny pracować na ciebie". I do tego dążę. Przeczytałem jego wszystkie książki, m.in. "Biedny ojciec, bogaty ojciec", "Młody, bogaty rentier".

Tata kupił mi grę stworzoną przez Kiyosakiego, Cashflow. Grając w nią, można być kierowcą ciężarówki, lekarzem, menedżerem. Zadaniem każdego gracza jest zbudowanie dochodu pasywnego, czyli takiego, który otrzymuje się bez nakładów pracy, ale który trzeba wcześniej wypracować. Grałem w Cashflow trzy razy i za każdym razem wygrałem, choć raz byłem dozorcą, raz policjantem, a raz nauczycielem. Bo nie chodzi o to, żeby mieć dużą pensję, ale żeby mądrze zarządzać tym, co się ma. - Dzięki grze Janek nie namawia mnie teraz do kupowania drogich samochodów - przyznaje Adam. - Bo wie, że to nie ma sensu. Lepiej zainwestować nadwyżkę, tak by na nas pracowała. Samochód można mieć gorszy.
Szkoła Rockefellerów dla dzieci
"Skoro rozmawiamy z dziećmi o narkotykach i seksie, powinniśmy także o pieniądzach" - uważa organizatorka kursów finansowych dla dzieci Amerykanka Elizabeth Donati. Wakacyjne obozy Camp Money, które prowadzi od 2002 r. w Los Angeles, są bardzo popularne. Do tego stopnia, że pomysł Donati skopiowało już wielu innych: zajęcia odbywają się w całej Kalifornii, Teksasie, Meksyku
i Kanadzie. Szkółki małych finansistów powstają też w Europie Zachodniej.

- Również w Polsce, przy SGH w Warszawie, pół roku temu ruszyła taka szkoła. Nosi nazwę Uniwersytet Dziecięcy. Bezpłatne zajęcia odbywają się w co drugi weekend, a w szkole uczą się 11-13-lat-ki. Wykłady prowadzą nauczyciele akademiccy, doktoranci - mówi Marcin Dąbrowski, założyciel szkoły. - Zajęcia podzielone są na wykład, pracę w grupach, a później prezentację. Żeby pani widziała, jak dzieci się rwą do mikrofonu, żeby opowiedzieć o swoich doświadczeniach! - Nie nudzą się? - pytam, bo temat ostatniego wykładu prof. Marka Góry, "Własność państwowa i prywatna", przyprawił mnie o dreszcz.

Marcin Dąbrowski się śmieje: - Ten wykład był wyjątkowo trudny. Ale mamy sposób, by się dowiedzieć, czy zaczyna być nudno. Przed zajęciami dzieci dostają piłeczki pingpongowe. Gdy zaczynają się nimi bawić, czas na zmianę tematu i sposobu wykładu.
Po ukończeniu semestru dzieci mają egzamin. I otrzymują dyplom. Kolejny semestr zaczyna się w przyszłym roku, w lutym. Przy SGH istnieje także Akademia Młodego Ekonomisty. To szkoła dla gimnazjalistów, pasjonatów ekonomii i finansów. - Edukacja ekonomiczna jest ważna, ale nie można do niej zmuszać - mówi Małgorzata Ohme. - Żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tych programach, weszłam na stronę internetową SuperKid. I niestety nie mogę się oprzeć wrażeniu, że twórcy takich szkół chcą za wszelką cenę wykształcić liderów, zrobić z dziecka "superkid". To także moda i snobizm rodziców każe zapisywać syna lub córkę na takie zajęcia.

A wszystko kręci się wokół myśli, że dzięki temu, jak dużo dostali w dzieciństwie, ich dziecko będzie w przyszłości rekinem finansowym. Chcemy, żeby dzieci sobie radziły, ale nie zawsze przecież chodzi o to, by osiągały sukcesy finansowe, gromadziły fortuny. Dobrze, jeśli coraz lepiej orientują się w finansach i stają się ludźmi bogatymi. Mogą spełniać marzenia, wygodnie żyć. Warto jednak pokazać dziecku także inną drogę: bez wielkich pieniędzy też możesz realizować marzenia, podróżować, ciekawie żyć.

Małgorzata Ohme podkreśla, że w tym wszystkim najważniejsza jest zabawa. Jeśli dziecko chodzi na zajęcia z przyjemnością, lubi uczyć się o finansach, to świetnie. Ale zmuszanie do nauki z nadzieją, że wyrośnie na drugiego Billa Gatesa, nie ma sensu. - Mamy zaległości - dodaje Staniewicz. - Myślenie gospodarcze Polaków wypaczył komunizm. W Ameryce, Europie Zachodniej dzieci obserwowały rodziców przy pracy, przejmowały rodzinne firmy. W Polsce zakładanie własnych przedsiębiorstw było przestępstwem. Uczenie dzieci podejmowania racjonalnych decyzji finansowych, inwestowania i pomnażania może się udać, pod warunkiem że będziemy o tym głośno i coraz więcej mówić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pieniądze są dla dzieci - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl