Pięć mitów na temat rekonstrukcji, czyli po co są te zmiany w rządzie

Piotr Zaremba, publicysta
Piotr Zaremba: Czy można budować smoleński mit bez Macierewicza? Czy Macierewicz mógłby go przechwycić?
Piotr Zaremba: Czy można budować smoleński mit bez Macierewicza? Czy Macierewicz mógłby go przechwycić? Baretk Syta
Piotr Zaremba pisze o końcu mitu radykalnej prawicy, przycinaniu skrzydeł w PiS i sygnałach normalności, które sprzyjają tworzeniu prawicy, typowej dla zwykłych czasów.

Chłodny wieczór, znajome plenery Krakowskiego Przedmieścia i atmosfera absolutnego speszenia. Ostatnie miesięcznice smoleńskie miały coś z atmosfery triumfu, odwojowania Polski, ale nie ta - z 10 stycznia 2018.

Droga jest kręta
Przyszli najwierniejsi z wiernych. Wciąż skłonni do skandowania: Jarosław, Jarosław, ale potencjalnie najbardziej rozczarowani. Antoni Macierewicz stanął gdzieś z boku. Za plecami prezesa PiS widać za to było twarz triumfatora, nowego premiera Mateusza Morawieckiego.

Kaczyński mówił krócej niż zwykle. Enigmatycznie w kwestii zamknięcia sprawy Smoleńska, ale przede wszystkim wybrał jedyną możliwą dla siebie metodę w relacjach z tą częścią elektoratu. Droga dobrej zmiany jest kręta, okażcie mi zaufanie, to jedyne, co tak naprawdę padło.

CZYTAJ TAKŻE: Rekonstrukcja rządu przejdzie do podręczników politycznego marketingu jako kuriozum zakończone absolutnym sukcesem

O nic innego nie mógł tych ludzi prosić, wątpliwe, aby chcieli słuchać bardziej skomplikowanych uzasadnień. Trzeba by je formułować w języku, który na takich zgromadzeniach był zawsze kwestionowany. Krajowych i międzynarodowych uwarunkowań, kompromisów, otwarcia na innych ludzi. Tymczasem w internecie znany bloger Aleksander Ścios związany z Macierewiczem zarzucił de facto już nie tylko prezydentowi Dudzie i premierowi Morawieckiemu, ale i samemu prezesowi zdradę.

Z nowym otwarciem nie może sobie poradzić jednak nie tylko Ścios i najbardziej prawicowi publicyści. Stanisław Skarżyński, skrajnie antypisowski autor Oka Press, przestrzega opozycję, że PiS idzie ją zjeść. Bo gwałtownie zmienia swój wizerunek, spełnia wiele jej postulatów, apeluje do ludzi i środowisk, którymi do tej pory interesowało się za mało. Zachowując zarazem wszystko to, co stanowi już dziś o jego sile: garść socjalnych i prorodzinnych rozwiązań, twarde stanowisko w sprawie imigracji i mimo wszystko wciąż aktualny ton antyelitarnego porozumienia z masami.

CZYTAJ TAKŻE: Biernacki, Fabisiak i Tomczyk wykluczeni z PO. Scheuring-Wielgus, Schmidt i Mieszkowski zawiesili członkostwo w Nowoczesnej

Głos Skarżyńskiego i wyraźnie pogubienie się liberalno-lewicowej opozycji powinien w teorii być argumentem zamykającym usta Ściosowi i jemu podobnym. Prawica przecież po raz kolejny ograła drugą stronę. Nie jest, bo celem tych ludzi nie wydaje się być zmiana państwa, a osiąganie moralnych satysfakcji gromkim krzykiem. Chwilami zdawało się, że podobnie rozumuje, a może bardziej czuje sam Kaczyński. Nic tego mocniej nie dokumentowało jak jego stosunek do smoleńskiej katastrofy. A jednak okazało się, że podejście lidera jest inne.

Czy można budować smoleński mit bez Macierewicza? Ale czy Macierewicz mógłby go próbować przechwycić wbrew Kaczyńskiemu? To drugie jawi się jako jeszcze większy absurd. Wydaje się zresztą, że zgodnie z ujawnionym już dawno zamysłem Prezesa rola tego mitu ma maleć. Choć nie wiemy, czy ceną nie będą pisane na finał egzotyczne scenariusze katastrofy, wraz z rozliczeniem winnych.

Skala obecnego przełomu została postanowiona w ostatniej chwili. Na dwa dni przed zmianami w rządzie moje zwykle pewne źródła w PiS zapewniały, że Macierewicz zostaje. Bo „nie chcemy awantur z radykałami”. Zwrot nastąpił w poniedziałkowy wieczór, na kilkanaście godzin przed ceremonią nominacji w pałacu.

Wokół tego, co się stało, narastają mity. Wymieńmy kilka z nich.

Mit pierwszy: nic się nie zmieniło
Taką argumentację próbuje stosować zdezorientowana opozycja. Trochę powtarza, że usunięto ministrów, których ona piętnowała najmocniej, to więc jej triumf. Ale zarazem przypomina, że to to samo PiS, etatystyczne i sceptyczne wobec Unii. Odwołuje się też do dodatkowych zdarzeń. Decyzje, aby procedować ustawy dotyczące aborcji, przedstawia się jako cenę, jaką musi płacić obóz rządowy Radiu Maryja za usunięcie Macierewicza. I zarazem jako przypomnienie, że rządzi Polską ta sama, ideologiczna, niecierpiąca kobiet „partia kleru”.

Ustawy dotyczące aborcji to raczej skutek wzmożenia społecznego wokół tej tematyki. Zwycięstwo wyborcze PiS to inny przejaw tego wzmożenia, trudno się więc dziwić, że politycy tej partii próbują sobie z tym poradzić. Nie ma w tym targów, choć niewątpliwie Prezes próbuje kalkulować. Ale na niekorzystnych dla siebie warunkach, bo albo rozczaruje silny ruch społeczny pozostający na jego zapleczu, albo dostarczy nowej amunicji schnącym dziś środowiskom opozycyjnym.

Ale pretensje o to, że PiS nadal jest PiS, jawią się jako absurdalne i jałowe. Za to warto odnotować, że partia ta była w stanie dokonać manewru, na który po 1989 roku rządzący zdobywali się rzadko. Pozbycie się ministrów kontrowersyjnych, najmocniej krytykowanych, uwikłanych w konflikty z różnymi środowiskami społecznymi - traktowano zwykle jako dowód słabości. Kaczyński naprawdę musi mieć poczucie siły, swojego obozu i swoich racji, aby się na to zdecydować.

Odwołanie Macierewicza, choć jego przyczyny są różne, to podwójna lekcja. Z jednej strony ukarana zostaje urzędnicza nieefektywność, skłonność do konfabulacji, zaburzanie porządku państwowego własną chaotycznością (przy niewątpliwych dobrych pomysłach wyjściowych).

Tego typu mechanizmu nigdy na prawicy nie było. Pojawia się i jeśli okaże się trwały, można tu wyczuć ducha menedżera Morawieckiego, który na jednej z rad ministrów jeszcze za czasów Beaty Szydło pytał, dlaczego MON tak kiepsko wydaje potężne przyznane mu środki.

AIP/x-news

Równocześnie głównym atutem przestaje być głośny krzyk, zdolność do mnożenia inwektywy i podejrzeń. Oczywiście samo to zjawisko nie znika z polityki, w Sejmie, w mediach będzie go nadal dużo, ale w dużej mierze oddziela się od rządu.

Odejście szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, aczkolwiek jawi się on trochę jako kozioł ofiarny, to symboliczny sygnał, że pohukiwanie nie będzie tak istotnym jak do tej pory narzędziem w relacjach zagranicznych. Może nawet dyplomacja zostanie trochę oddzielona od polityki wewnętrznej.

A reorientację całego rządu trzeba czytać łącznie z sygnalizowaną już wcześniej rezygnacją z takich rewolucyjnych inicjatyw jak zamiar tak zwanej dekoncentracji mediów, czyli wyganiania z nich zagranicznego kapitału. Czy przesądził tu wzgląd na potencjalny opór zagranicy czy obawa przed nowymi sporami z prezydentem - nieistotne. Wraz z nowymi ministrami gospodarczymi cała ekipa jawi się jako ekipa wyciszenia, uspokojenia.

Mało to czy dużo? Wobec natury prawicy całkiem sporo. Zwłaszcza łącznie z nadziejami na sprawniejsze kierownictwo, szybsze posuwanie spraw do przodu. Równocześnie pojawiają się pretensje skierowane w zupełnie drugą stronę.

Mit drugi: To całkiem nowy, niepisowski rząd
Ścios prawi o zdradzie bezwolnego Kaczyńskiego opanowanego przez kliki. Stanisław Michalkiewicz - o szlachcie jerozolimskiej, która poprzez prezydenta Dudę obcięła głowę Macierewiczowi (pod tym kunsztownym epitetem kryją się po prostu Żydzi). Ale tak naprawdę głos zaniepokojenia wydają z siebie prominentni prawicowi publicyści bardziej głównego nurtu. To niepokój o czystość rewolucji.

A zarazem ze strony mediów dawnego mainstreamu pojawiają się interpretacje spiskowe: oto cała operacja z wymianą premiera, a potem kluczowych ministrów ma być PR-owską osłoną finału zawłaszczania wymiaru sprawiedliwości. W świecie dzisiejszej medialno-spinerskiej polityki zawsze kogoś podejrzewa się o osłanianie niecnych zamiarów. Ale ta nieco pokraczna teoria przypomina nam o tym, że premier Morawiecki przychodzi w momencie przebudowy polskiego sądownictwa. I staje na gruncie tej przebudowy, ma ją co najwyżej objaśnić Europie.

Rewolucja, cokolwiek o niej nie sądzić (ja jestem wobec tego modelu „porządkowania” sądownictwa mocno krytyczny), zaszła bardzo daleko. Odcięto co najwyżej jej ostatni etap: medialny. A tym, którzy wietrzą w tym spisek, przypomnę, że nie tylko rekonstrukcja trwała całe pół roku. Ale przede wszystkim Kaczyński zapowiedział jej logikę u samego początku. Wystarczyło słuchać uważnie tego, co ten polityk mówi. Często jest bardziej szczery niż nieuważnym słuchaczom się zdaje.

Kilka razy powoływał się na sądowe weta prezydenta jako na okoliczność przemodelowania systemu rządów. Ale po raz pierwszy sugerował nowy etap jeszcze przed tymi wetami, w Przysusze, na partyjnej konwencji. Chodziło nie tylko o to, że służącą bardziej jako symbol premier Szydło zmieni technokrata. Także o rząd niosący uspokojenie - w relacjach wewnętrznych i zewnętrznych. Jeśli ktoś uknuł ten spisek, to prezes Kaczyński.

Oczywiście można zgłaszać do tego scenariusza najróżniejsze pytania i zastrzeżenia. Czy chodzi tylko o cichsze wypowiedzi i nieco więcej menedżerskiego ducha? A może Morawiecki sięgnąłby po dorobek reformatorów proponujących przebudowę rządowego centrum w duchu większej jego spójności i sprężystości? Może to premier ze swym otoczeniem, a nie księgowy, czyli minister finansów, powinni wyznaczać priorytety?

A może PiS przemyślałoby raz jeszcze swój stosunek do służby cywilnej, a w każdym razie spróbowało coś zrobić z rozwielmożnionym partyjniactwem w administracji i gospodarce? A może choć jest partią stawiającą na silne narodowe państwo, zrezygnowałoby z podchodów pod zadania i uprawnienia samorządów? Piszę to bez wielkiej nadziei, właśnie dlatego, że ten rząd jest rządem „tego samego PiS”. Niemniej pomarzyć można, a Morawiecki kilka razy pokazał, że potrafi myśleć odważnie.

CZYTAJ TAKŻE: Nasz news: Kulisy odwołania Antoniego Macierewicza. To nie Andrzej Duda przyczynił się do jego dymisji

Skądinąd prospołeczna natura tej formacji może zostać poddana najróżniejszym próbom. Nie zazdroszczę nowemu ministrowi zdrowia prof. Łukaszowi Szumowskiemu, istotą wyzwania nie jest bowiem negocjacyjna zręczność tego czy innego szefa resortu, a odwaga w szukaniu pomysłów, a odwaga w szukaniu budżetowych rezerw, względnie alternatywnych pomysłów na finansowanie służby zdrowia. Bez tego kolejki do lekarzy się nie zmniejszą, a system opieki zdrowotnej pozostanie patologiczny. To cały czas jedna z największych porażek tej ekipy, przyćmiona spektakularnymi sukcesami, ale teraz wyłażąca na wierzch.

Pojawiają się obawy, że nowy premier okaże się mniej prospołeczny niż poprzedniczka, a także niż program partii. Nie sądzę, aby generalnie tak było. To żaden nowy Balcerowicz, ale człowiek o wrażliwości socjaldemokratycznej czy chadeckiej, przy pewnej osobistej oschłości. Niemniej jego ekipa, łącznie z ludźmi Gowina takimi jak Teresa Czerwińska czy Jadwiga Emilewicz, ma nieco bardziej wolnorynkowe zabarwienie. Zgodnie z przekonaniem Morawieckiego i samego Kaczyńskiego, że teraz trzeba coś dać przedsiębiorcom.

Przekonanie jest zapewne uzasadnione. Pytanie, czy przy okazji nie zostanie wylane dziecko z kąpielą. Pomysły Jarosława Gowina, czołowego sojusznika Morawieckiego, na reformę szkół wyższych odchodzą w pewnych punktach od wspólnotowego programu PiS. Jeśli zagrożą mniejszym uczelniom, preferując kilka najsilniejszych ośrodków, będzie to sprzeczne z tym, co ta partia próbuje robić w innych dziedzinach.

AIP/x-news

Mit trzeci: radykałowie odejdą
Obawy ortodoksyjnych pisowców często przeplatają się z apokaliptyczną wizją buntu prawicowych radykałów. Mają oni opuścić swoją partię i pozbawić ją kolejnego zwycięstwa. To podobno obawa przed tym niemal do samego końca hamowała twarde ruchy Kaczyńskiego wobec Macierewicza. To skądinąd jednak on sam wylansował tego zepchniętego na boczny tor eurosceptyka lubującego się w krzykliwych wystąpieniach o zdradzie na czołową postać własnego obozu. Po części w ramach przyciągania skrzydeł, a po części w następstwie emocji po Smoleńsku.

W szerszym sensie ten obóz, wiele razy nawoływany do marszu ku centrum, zawsze hołubił radykałów. Na prawicy w ogóle, ale na prawicy pisowskiej w szczególności, opłacało się zawsze krzyczeć jak najgłośniej. Herezja radykalna była jedyną niekaraną - czy inaczej tak silną pozycję miałaby nieustannie sprawiająca partii kłopoty, ale uwielbiana przez część elektoratu Krystyna Pawłowicz?

CZYTAJ TAKŻE: Bez przesady. Nowy rząd nie jest arcydziełem politycznej mimikry

Różne można tu podawać motywacje. Formacja buntująca się przeciw niejawnym układom i szukająca realnych spisków musiała przyciągać ludzi o określonej mentalności. Na dokładkę Kaczyńskiemu przypisywano świadomą kalkulację - będąc przez lata zepchnięty do narożnika, tylko najtwardszą retoryką mógł utrzymywać względną spoistość swojego obozu. Umieli to docenić ludzie bardzo od niego odlegli, choćby Jan Rokita. Emocje, zwłaszcza po Smoleńsku dopełniały obrazu.

Czy jednak obecna, tak silna, państwowa formacja może się nadal odwoływać na taką skalę do języka osaczonej sekty? Możliwe, że czas radykałów się kończy. Zrozumiałe, że bronią się oni, żądając „dokończenia rewolucji”, choć rzadko kiedy ich program wychodzi poza personalne idiosynkrazje. Jeśli jednak odwołują się do argumentu sondażowego, chyba się mylą.

Pamiętamy niedawny lęk pisowskiego ludu przed sondażowymi skutkami zastąpienia Szydło Morawieckim. Dziś nie ma po nich śladu, a nowy premier jest najpopularniejszym polskim politykiem.

Gdyby Macierewicz był kandydatem na poważnego lidera skrajnej prawicy, stworzyłby silny ruch, a nie kanapową partyjkę, już wiele lat temu. Gdyby „Gazeta Polska” miała szansę na organizację masowego ruchu radykałów, nie musiałaby aż tak bardzo liczyć na rządowe kroplówki.

Moim zdaniem, choć to się okaże, utrata jednego rozczarowanego radykała może być zrównoważona pozyskaniem wielu nowych, „normalnych” wyborców. Nie żadnego mitycznego „centrum”, a zwykłych Polaków kierujących się nie ideologią, a wrażeniami. Korzystniejszymi, kiedy partia umie przyciągać, a nie epatować.

Mit czwarty i piąty: na temat prezydenta
Pytanie o normalność prawicy to także pytania o rolę prezydenta Andrzeja Dudy. Niemal jednego dnia z prawie dysydenta stał się partnerem Kaczyńskiego i czołowym rozgrywającym. Nieprzypadkowo tak entuzjastycznie zachwalał nowy rząd podczas ceremonii.

Na temat prezydenta konstruuje się dwa alternatywne mity. Rozczarowani radykałowie robią z niego złego ducha, który wymusił na PiS dymisję Macierewicza. Z drugiej strony komentatorzy bliscy opozycji opisują go jako człowieka wykorzystanego przez Prezesa do rozprawy z szefem MON, której Kaczyński chciał od dawna, bo minister był zbyt samodzielny i sprawiał partii kłopoty.

Ten chaos interpretacji podsyca niejednoznaczność oficjalnej narracji pisowskiej. W pierwszym odruchu Beata Mazurek wskazała na prezydenta jako „sprawcę” odejścia Macierewicza. To mogłoby wręcz wskazywać na wolę przerzucenia odpowiedzialności na Pałac Prezydencki w oczach rozsierdzonych radykałów. Daje to zresztą szanse na utrzymanie ich „buntu” w jakich takich ryzach. Skuteczna to recepta, skoro Tomasz Sakiewicz atakuje tylko Dudę, ale nie Kaczyńskiego, zostawiając sobie furtkę do pozostania w obrębie obozu.

Ale zarazem Marek Suski rolę prezydenta pomniejszał. Rozumiejąc, że wizja wymuszenia czegoś na Prezesie podważa mit jego wszechwładzy. Tej sprzeczności PiS chyba nie rozwikła, ale też nie musi. Polifonia bywa w takich przypadkach bezpieczniejsza.

Prawda jest taka, że prezydent nie wymusiłby niczego, gdyby Kaczyński kierował się starą rewolucyjną logiką. Ale też zdanie Dudy miało pewne znaczenie. Co więcej, antyprezydenckie ekscesy Macierewicza uznano - słusznie - za jeden z problemów. Po prostu w tej sprawie po niedawnym starciu w sprawie sądów obie strony, Prezes i prezydent, miały wspólny interes.

I to generalnie sygnał normalności. Ucieranie decyzji przez różne podmioty to jedna z cech normalnie funkcjonującej demokracji. Bardziej bezpieczny to model od jednego, potężnego walca miażdżącego wszystko na swojej drodze. Tylko ślepy nie zauważyłby roli prezydenta Dudy w korekcie kursu obozu rządzącego na mniej rewolucyjny. I jego rosnącego wpływu na różne decyzje. Ustawy sądowe udało mu się naprawić nieznacznie, ale już poprawki do kodeksu wyborczego stały się mniej partyjne za jego sprawą.

Wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy z jednej strony drastycznie zmalał wpływ opozycji na rzeczywistość, z drugiej osłabiono hamującą rolę wymiaru sprawiedliwości łącznie z Trybunałem Konstytucyjnym (moim zdaniem, nadmiernie). Rola prezydenta daje jednak nadzieję na większą równowagę różnych państwowych rozwiązań i decyzji. Rola Morawieckiego stwarza z kolei szansę na normalniejszą prawicę, typową dla zwykłych czasów. Dodajmy, w obu przypadkach dzieje się to za zgodą Kaczyńskiego.

AIP/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pięć mitów na temat rekonstrukcji, czyli po co są te zmiany w rządzie - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl