Piątkowski: Polska jest europejskim liderem pod względem ilości lat nieprzerwanego wzrostu gospodarczego

Agaton Koziński
Agaton Koziński
Piątkowski: Polska jest europejskim liderem pod względem ilości lat nieprzerwanego wzrostu gospodarczego
Piątkowski: Polska jest europejskim liderem pod względem ilości lat nieprzerwanego wzrostu gospodarczego Szymon Starnawski/Polska Press
Nie spodziewam się, żeby w najbliższych latach doszło do gwałtownego załamania polskiego modelu rozwoju. Wiem, że dziś nie jest on zbyt seksowny, nie dzieje się u nas nic spektakularnego, czym można się chwalić – ale ten model działa. To najważniejsze, bo cały czas rośniemy - mówi dr hab. Marcin Piątkowski, ekonomista Akademii Koźmińskiego, autor książki: „Europejski lider wzrostu. Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu”

Kiedy spodziewać się kolejnego kryzysu? Kiedy znów wszystko się rozsypie?
Nie spodziewam się. Nie zakładam, żeby poważny kryzys pojawił się szybko, choć kiedyś na pewno nadejdzie. Teraz jednak nie ma takiej sytuacji jak w 2008 r., kiedy występowały ogromne nierównowagi na poszczególnych rynkach. Czegoś się z tamtego kryzysu nauczyliśmy. W tej chwili główne zagrożenia dla światowej gospodarki mają charakter polityczny, a nie ekonomiczny.

Wojna handlowa między USA i Chinami.
To przede wszystkim. Ciągle nie wiemy, jak zareaguje Pekin, jak zachowa się Unia Europejska. Na to jeszcze nakładają się zmiany w polityce klimatycznej, które ciągną za sobą zmiany gospodarcze. To też może mieć swoje konsekwencje. Ale mówimy o zagrożeniach potencjalnych, w dodatku w dalszej perspektywie. Dziś nie widać niczego poza polityką, co mogłoby światu zagrozić. A nawet jeśli, to Polska powinna przez te zawirowania przejść bez większych perturbacji. Jak zwykle się okaże, że nasza chata z kraja. Polska ma jedną z najbardziej odpornych na kłopoty gospodarek na świecie. Nie przypadkiem tak dobrze sobie poradziliśmy w poprzednim kryzysie. Teraz byłoby podobnie.

Twierdzi Pan, że nie widać przesłanek ekonomicznych do tego, żeby wybuchł globalny kryzys. Ale czy zagrożenia polityczne nie wystarczyłyby do tego? Łatwo sobie wyobrazić taki poziom napięcia między Chinami i Ameryką, który wywróciłby cały świat.
Oczywiście, jest to możliwe – ale uważam to za scenariusz mało prawdopodobny. Większość kryzysów, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnich kilkudziesięciu latach, miała podstawy przede wszystkim ekonomiczne. Różne czynniki uruchamiały bomby ukryte w systemach gospodarczych poszczególnych państw, ale same ładunki miały charakter czysto ekonomiczny.

W 2008 r. nikt nie widział ładunków, które wtedy wysadziły w powietrze światową gospodarkę. Teraz nie może być podobnie?
Zgoda.. Nie zmienia to faktu, że był to kryzys ekonomiczny, podobnie zresztą jak recesje przed nim. Oczywiście, zawsze jest ryzyko, że czegoś nie widzimy – tak jak nie wszystko dostrzegaliśmy w 2008 r. Ale na pewno z tego ostatniego kryzysu czegoś się nauczyliśmy.

Czego?
Staranniej monitorujemy to, co się dzieje z sektorem finansowym. Teraz dużo częściej bierze się poprawkę na możliwość wystąpienia zjawiska, którego nikt nie przewiduje. Widać na rynkach większą ostrożność niż 12 lat temu. Także nawet jeśli ze światową gospodarką coś by zaczęło się dziać niepokojącego, to na pewno nie osiągnie to takiej skali jak wtedy.

A może nie tyle grozi nam jedno wielkie załamanie, to pełzający kryzys? Trwające wiele lat stagnacja. W ostatnich 10 latach tempo wzrostu PKB w strefie euro tylko dwa razy przekroczyło 2 proc. Jak długo ta stagnacja może jeszcze potrwać?
Czy ja wiem, czy to stagnacja? Światowa gospodarka rozwija się w dość dobrym tempie. Owszem, w tym roku tempo wzrostu będzie najniższe od 10 lat.

W tym roku światowe PKB wzrośnie o 3 proc.
Ale już w roku przyszłym to powinno być 3,4 proc. Zwłaszcza kraje wschodzące rozwijają się bardzo szybko. Zachód ma problem, ale to nie jest prosta konsekwencja ostatniego kryzysu. Są dwa powody tego spowolnienia rozwoju.

Jakie?
Po pierwsze, spadek światowego tempa wzrostu wydajności pracy, którego przyczyny słabo rozumiemy, po części dlatego, że o zmianach wydajności coraz bardziej decyduje sektor usług, aktywa niematerialne, które są trudne do oszacowania.

Może po prostu doszliśmy do ściany, jeśli chodzi o możliwości poprawy wydajności.
Być może, to też jest możliwe – ale to jeden ze scenariuszy. Przyczyn nie znamy. Być może to samo ustąpi, za 10 lat przekonamy się, że to po prostu był cykl, a teraz jest jego najniższy punkt. Ale na razie tego nie widać.

A drugi czynnik tego spowolnienia?
Polityka fiskalna, a dokładniej fakt, że nie wykorzystujemy instrumentów, które ona stwarza. Zgadzam się, że walcząc z tym kryzysem robiliśmy rzeczy wcześniej niewyobrażalne, jak ujemne stopy procentowe, czy programy luzowania ilościowego. Nie brakowało głosów, że w ten sposób gospodarka się po prostu rozleci.

W Europie miała być inflacja jak w Wenezueli czy w Zimbabwe.
Tak, takich prognoz nie brakowało – ale nic takiego się nie stało.

Nic się nie stało, czy jeszcze nic się nie stało?
Nie sadzę, aby coś miało się stać. Osób wieszczących katastrofę z powodu nieortodoksyjnej polityki monetarnej nie brakuje od 11 lat – ale póki co nic takiego nie ma miejsca. Najbardziej prawdopodobny wniosek to taki, że doszło do strukturalnych zmian w źródłach inflacji.

Która regularnie ociera się o deflację.
Właśnie. Mimo że regularnie od lat drukujemy pieniądze, to ceny niemal stoją w miejscu, a my nie za bardzo wiemy, dlaczego. Może to konsekwencja tego, że gospodarka bardzo się zglobalizowała, poza tym w dużej części przeniosła się do obszaru pozamaterialnego – ale to tylko hipoteza, jedna z wielu. Faktem jest, że inflacji nie ma.

W tym roku momentami w Polsce była ona w okolicach 2,5 proc. – i natychmiast mnóstwo nagłówków się pojawiło o tym, jaka to potworna drożyzna u nas.
A przecież zdecydowana większość Polaków pamięta choćby sytuację sprzed 30 lat, kiedy ceny rosły rocznie i o 400 proc. i jakoś wszyscy z tym żyli. Dziś na inflację się po prostu nie zwraca uwagi, bo ona stała się nudna. I bardzo dobrze.

Wcześniej Pan wspomniał, że problemem jest brak polityki fiskalnej. Dlaczego?
Tutaj największym winowajcą są Niemcy. Póki oni nie zaczną wydawać własnych pieniędzy na własne autostrady i inne inwestycje publiczne, póty Europa – przede wszystkim strefa euro – będzie mieć problemy. Tymczasem Niemcy nie inwestują, nie wydają pieniędzy, nie tworzą popytu, a to sprawia, że gospodarka europejska nie jest konkurencyjna.

Niemcy wiedzą, że jako pierwsi złamali w 2003 r. reguły Maastricht, przekraczając poziom 60 proc. zadłużenia publicznego. Teraz robią wszystko, by jak najszybciej wrócić pod ten próg.
Oni sami by mogli spowolnić tempo, w jakim spłacają własne długi – tym bardziej, że limit zadłużenia na poziomie 60 proc. w przypadku Niemiec nie ma żadnego uzasadnienia. Dług to tylko instrument, a nie fetysz. On nie powinien być celem samym w sobie. Tymczasem niemiecka polityka szkodzi i samym Niemcom, i całej strefie euro. Wystarczyłoby, żeby Berlin poluzował politykę wydatkową choćby o 1 proc. PKB. To już by było bardzo dużo. Bo na razie jesteśmy w sytuacji absurdalnej. Niemcy cały czas oszczędzają, a jednocześnie ich obligacje mają minusowe oprocentowanie. Oznacza to, że inni płacą Niemcom za to, żeby oni przetrzymywali ich pieniądze.

Polska za to płaci – część krajowych rezerw NBP lokuje w niemieckich papierach wartościowych.
Tymczasem Niemcy swoich nadwyżek nie zamierzają inwestować – mimo że gołym okiem widać, w których miejscach ich infrastruktura już nie jest dopasowana do wymogów współczesności, mimo że na przykład pod względem rozwoju usług cyfrowych oni są wyraźnie za innymi państwami, w tym Polski.

Skoro jesteśmy przy Polsce. Nasza gospodarka wyraźnie zwalnia, w przyszłym roku tempo wzrostu spadnie pewnie do 3,5 proc. PKB w pierwszym kwartale – i nie wiadomo, co będzie dalej. Czego Pan się spodziewa?
O Polskę się nie martwię. Historia gospodarcza pokazuje, że lepiej rosnąć wolniej, ale dłużej niż szybciej, lecz krócej. Proszę spojrzeć choćby na Danię. Ten kraj nigdy nie był liderem wzrostu – ale dziś to jedno z najbogatszych państw europejskich, jeden z najstabilniejszych krajów naszego kontynentu. Stało się tak dlatego, że Dania rozwijała się w nudnym tempie 2 proc. rocznie – tylko że ten wzrost notowała przez 100 lat bez przerwy. Nigdy nie miała załamania. Daj nam, Boże, żebyśmy mogli doświadczyć podobnego zjawiska. Bo na razie Polska notuje duński styl rozwoju, ale przez lat 30.

Czyli jeszcze 70.
Póki co udało nam się uniknąć baniek, wielkich tąpnięć, kryzysów. Obecnie jesteśmy europejskim liderem pod względem ilości lat nieprzerwanego wzrostu gospodarczego.

Liderem światowym – w tej statystyce wyprzedza nas jedynie Australia.
I to też różnica tylko kwartałów – choć w tym czasie Polska bardziej urosła niż australijska. Dlatego też nie przejmuję się za bardzo spowolnieniem, które nadchodzi, bo wiem, że wielkiej krzywdy nam nie zrobi. Nie ma potrzeby dopalać polskiej gospodarki sterydami, żeby kłopotów uniknąć. 3,5 proc. wzrostu dla takiej gospodarki jak polska to świetny wynik. Przecież Niemcy w tym roku urosną o 0,5 proc., w przyszłym to będzie w okolicach 1 proc.

Akurat w wartościach bezwzględnych 1 proc. PKB Niemiec jest więcej warte niż 3,5 proc. PKB Polski.
Ale Niemcy sukcesywnie doganiamy. Jeśli polska gospodarka rozwija się o dwa punkty procentowe szybciej niż niemiecka, to naszych zachodnich sąsiadów doganiamy. To nam wystarczy.

Tylko czy to utrzymamy? Profesorowie Hausner i Gronicki przewidują – w tekście dla „Rzeczpospolitej” – że Polska w 2021 r. wpadnie w stagflację, sytuację, gdy będziemy mieć niski wzrost i wysoką inflację. Rzeczywiście nam to grozi?
Nie widzę takich zagrożeń. Mam wielki szacunek dla tych obu ekonomistów, ale ich prognoza to nie jest przyszłość, tylko pewien scenariusz możliwego rozwoju sytuacji. Ale są też inne scenariusze. Polska gospodarka jest naprawdę bardzo konkurencyjna. Bardzo wiele rzeczy musiałoby pójść źle, żeby to się zmieniło i doszło do tąpnięcia. Dlatego nie wierzę w stagflację. Polska dziś zachowuje się jak kenijski maratończyk jeśli chodzi o rozwój gospodarczy. Jest wielu biegaczy, którzy są w stanie nas wyprzedzić na krótszym dystansie – ale gdy mierzy się dłuższe odcinki, jesteśmy bezkonkurencyjni. Naprawdę nie za bardzo widzę, o co ten maratończyk mógłby się potknąć w najbliższym czasie.

Jednak tempo wzrostu PKB spadnie w najbliższym czasie.
Owszem, ale przy naszym potencjale raczej nie spadniemy poniżej 3 proc. – czyli nic złego nam nie grozi.

Co sprawia, że Polska jest tak odporna na globalne wstrząsy?
Wystarczy wziąć podręcznik do markoekonomii z pierwszego roku studiów – i porównując zapisane w nim reguły do sytuacji Polski, wyjdzie nam, że nasz kraj spełnia wszystkie warunki zdrowej gospodarki. Mamy zrównoważony bilans rachunku bieżącego. Mamy rosnący eksport. Mamy coraz lepszą infrastrukturę. Mamy stabilną sytuację makroekonomiczną i kwestie fiskalne pod kontrolą. Mamy niskie koszty pracy połączone z wysoką jakością kapitału ludzkiego i relatywnie wysoką wydajnością pracy.

Dane pokazują, że mamy szóste najniższe koszty pracy w Europie. W Polsce za godzinę pracy płaci się niemal cztery razy mniej niż na Zachodzie.
Właśnie. To wszystko sprawia, że jesteśmy jedną z najbardziej konkurencyjnych gospodarek na świecie. Dodatkowo cały czas do Polski napływa kapitał zagraniczny. To są podręcznikowe wręcz argumenty – i one sprawiają, że trudno wskazać poważne zagrożenia dla polskiego wzrostu w krótkim i średnim okresie. Właśnie z tego powodu uważam, że załamanie nam nie grozi. Musiałoby się zbiec ze sobą bardzo wiele złych czynników w jednym czasie, żeby polską gospodarkę wykoleić.

Jest jeszcze jeden scenariusz. Te wszystkie napędy polskiej gospodarki, które Pan wymienił, mają ograniczoną przydatność – jadąc na nich nigdy nie przekroczymy pewnego poziomu. Uważa się, że szklany sufit wisi na poziomie ok. 70-80 proc. PKB najbardziej rozwiniętych krajów świata. Mamy szansę ten sufit przebić?
Tak, w swojej książce „Europejski lider wzrostu” stawiam tezę, że ten sufit wisi na wysokości około 80 proc. Ten poziom Polska osiągnie w 2030 r. i żeby pójść dalej będziemy musieli znaleźć nowe napędy wzrostu gospodarczego. Nie będzie łatwo, bo wtedy będziemy musieli się stać tak innowacyjni jak światowi liderzy. Nie udało nam się to nigdy wcześniej w historii. I tym bardziej będzie nam trudno. Na razie jednak polskie przedsiębiorstwa ciągle mają niewykorzystane rezerwy i jeszcze trochę czasu, żeby do nowych wyzwań się przygotować

Gdzie są te rezerwy?
Choćby w wydajności. Wystarczy je porównać pod tym kątem z firmami w Niemczech, by to dostrzec. Wydajność polskiego pracownika jest cały czas prawie o połowę niższa niż wydajność pracownika niemieckiego. To najlepiej pokazuje, jak duże zapasy ma Polska.

Tyle że mamy coraz mniej czasu, żeby je uwolnić.
Tak, ale i tak możemy się rozwijać w dobrym tempie jak obecnie jeszcze przez co najmniej dekadę. Jak mówiliśmy przed chwilą – sufit znajduje się na poziomie 80 proc. PKB państw najbardziej rozwiniętych, a Polska ten poziom osiągnie najwcześniej w 2030 r. Do tego momentu wystarczą nam głównie te silniki rozwoju, które działają obecnie. Ale potem trzeba będzie wypracować nowe silniki rozwoju.

Jeśli nam się je wypracować uda.
To prawda, że jest duże ryzyko, że tych nowych silników rozwoju nie znajdziemy. Ale na razie jesteśmy na etapie nadganiania i jeszcze sporo nam zostało. Dlatego nie spodziewam się, żeby doszło do gwałtownego załamania polskiego modelu rozwoju. Wiem, że dziś nie jest on zbyt seksowny, nie dzieje się u nas nic spektakularnego, czym można się chwalić – ale ten model działa. To najważniejsze, bo cały czas rośniemy.

Polskie PKB per capita PPP w ostatnich 30 latach urosło trzykrotnie, jak wylicza Pan w swojej książce. Najwięcej w całej Europie.
To najlepiej dowodzi skuteczności polskiego modelu gospodarczego. I przez kolejną dekadę on jeszcze będzie się sprawdzał.

Jednocześnie w tym czasie nasza zależność od innych krajów jeszcze się pogłębi – bo cały czas rozwijamy się w oparciu o zagraniczne know-how, pomysły innych krajów. Rozwijamy się – ale nie wzmacniamy naszej podmiotowości.
Polska już teraz jest podmiotowa, może nie pełni, ale jest. Poza tym nie od razu Kraków zbudowano. Najważniejsze, że cały czas rośniemy, w ten sposób wyrywamy się z zacofania, które przez ostatnie 500 lat tylko się pogłębiało. Rozumiem marzenia o tym, żeby być równie potężni jak Niemcy, ale nie rozumiem niecierpliwości niektórych komentatorów, którzy twierdzą, że powinno się to stać jutro. Bardziej wolałbym podkreślić fakt, że nigdy w Polsce nie żyło się tak dobrze jak teraz.

To Pan ukuł powiedzenie, że żyjemy w „złotym wieku”. Moim zdaniem to teza przeszarżowana. W czasach oryginalnego złotego wieku Polska miała więcej podmiotowości niż teraz. I umiała sama wtedy zadbać o swoje bezpieczeństwo. Teraz musimy prosić o pomoc Amerykanów.
To prawda, choć też w XVI wieku były całkowicie inne realia międzynarodowe niż teraz. W złotym wieku uczestniczyło też wtedy tylko kilka procent Polaków, tych ze szlacheckich elit. Chłopów pańszczyźnianych to nie dotyczyło. W obecnym, prawdziwym złotym wieku uczestniczą zaś wszyscy Polacy. Ale nawet biorąc poprawkę na pana uwagi, proszę pamiętać, że Polska na ścieżkę konsekwentnego wzrostu weszła dopiero 30 lat temu. Cały czas swoją podmiotowość budujemy, ona się ciągle umacnia. Oddzielna sprawa, że ciągle chyba nie ma zgody co do tego, na czym powinniśmy ją oprzeć.

Co Pan proponuje?
Jestem ekonomistą, więc trzymam się swojej branży. Na pewno efektywnym narzędziem byłyby polskie firmy zdolne funkcjonować w innych państwach, czy polskie produkty mające silną pozycję na rynkach za granicą. Do tej pory nie udawało nam się tego osiągnąć. Z różnych powodów, ale jednym z nich był fakt, że do tej pory lepiej było kopiować rozwiązania z zagranicy i powielać je u nas – tylko taniej, za mniejszą marżę. Rozwój ostatnich 30 lat jest właśnie oparty na tym modelu. On przez kolejną dekadę jeszcze będzie działał, mamy więc czas, by na tyle wzmocnić polskie firmy, wykreować polskie produkty zdolne do ekspansji w innych krajach. Nie wiem, czy uda nam się tego dokonać, to ogromne wyzwanie. Ale jeśli z tym się uporamy, to nasza podmiotowość niesłychanie się umocni. O to powinniśmy grać w pierwszej kolejności.

POLECAMY W SERWISIE POLSKATIMES.PL:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl