Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Peter James „Niezbity dowód”. Recenzja książki

Wlodzimierz Jurasz
Wlodzimierz Jurasz
Fot. archiwum
Dowód na istnienie Boga każdy z nas ma przed oczami.

WIDEO: Krótki wywiad

Do znanego dziennikarza zgłasza się lekko nawiedzony staruszek oznajmiając, że ma dowody na istnienie Boga. Namawia reportera do współpracy, a następnie, torturowany, ginie. Taki jest punkt wyjścia powieści „Niezbity dowód” Petera Jamesa, angielskiego autora kryminałów, znanego także w Polsce (to już chyba szósta przetłumaczona u nas jego książka). Tym razem wkraczającego na teren literatury – nazwijmy ją umownie – apokaliptycznej.

Czyli odwołującej się do Pisma Świętego, szukającej w nim inspiracji, kreującej we współczesnej rzeczywistości „ciągi dalsze” wydarzeń opowiedzianych w Ewangeliach, ze szczególnym uwzględnieniem losów potencjalnych potomków Jezusa, niekoniecznie w prostej linii. Oraz zapowiadających nadchodzącą, w zgodzie z proroctwem św. Jana, Apokalipsę.

Lubię tego typu literaturę, symbolizowaną „Kodem Leonarda da Vinci” Dana Browna, choć nie mogę jej traktować nazbyt poważnie. Wciąż jednak tkwi we mnie dziecko, zafascynowane przed laty tajemnicami przeszłości, pobudzane do bezsenności opowieściami w stylu „Pana Samochodzika i templariuszy”.

Oczywiście z biegiem czasu nabrałem dystansu, czasem daję się jednak pisarzom nabierać, zwłaszcza gdy potrafią w sensacyjną akcję wpleść jakieś w miarę sensowne spostrzeżenia czy teorie. Tak jak zrobił to właśnie James, rozważający w swej powieści wzajemne powiązania między nauką i religią, streszczone w takim niegłupim, przyznajmy - stwierdzeniu: „Jak na ironię nauka zadaje pytania, na które potrafi odpowiedzieć tylko religia, lecz zaakceptowanie tych odpowiedzi oznaczałoby dla naukowców przyznanie się do porażki”.

Oczywiście także samo poddanie się tokowi sensacyjnej w gruncie rzeczy opowieści wymaga od czytelnika sporej dozy samozaparcia – do tego typu literatury trudno przykładać zasady logiki. Bohater „Niezbitego dowodu” dokonuje cudów wychodząc z niesamowitych wręcz opresji.

Znajdując Świętego Graala (to nie spojlerowanie, nie zdradzam bynajmniej tajemnicy, do tego epokowego faktu dochodzi niemal na początku powieści) musi walczyć z wieloma przeciwnikami. W poszukiwaniach owego „niezbitego dowodu” próbują mu przeszkodzić: Watykan, słynny na cały świat kaznodzieja-oszust, wielki koncern farmaceutyczny, przedstawiony tu (co ciekawe i niebezpodstawne) jako niemal wcielenie Zła. Oczywiście wtrąca się też wywiad. Tak na zdrowy rozum rzecz biorąc, bohater powinien zginąć najdalej na 50. stronie, zwłaszcza, że nie zachowuje podstawowych zasad konspiracji, ale pal sześć. I tak ciekawiło mnie, jak autor z tego wszystkiego wybrnie.

Oczywiście finału nie zdradzę, mogę jednak ujawnić sugerowane przez powieść poglądy autora. Zupełnie niezgodnie z duchem czasów Peter James prezentuje się jako… człowiek religijny. Szukający odpowiedzi na pytanie: co przekonałoby ludzkość do istnienia Boga. I odpowiada: musi to być coś, czego nie dałoby się w żaden sposób wyjaśnić…

Cóż można dodać? Chyba tylko to, że taki dowód mamy przed oczami, bo zupełnie niewyjaśnialne jest samo istnienie świata i człowieka. Szukamy dowodu, choć jesteśmy nim my sami.

Peter James „Niezbity dowód”, Albatros 2019, 608 str.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski