Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Październik 1981. Każdy robił swoje

Włodzimierz Knap
Rozmowy nic nie dały
Rozmowy nic nie dały fot. Wikipedia
Gen. Jaruzelski szykował stan wojenny. „S” obradowała w Gdańsku. Prymas Glemp chciał utrzymać dialog. Skończyło się 13 grudnia...

35 lat temu komunistyczne władze szykowały się do zdławienia „Solidarności” i do zmiany na stanowisku I sekretarza KC PZPR. Stanisława Kanię z woli Kremla zastąpić miał gen. Wojciech Jaruzelski. I tak się stało. Przywódcy sowieccy wywierali natomiast stały nacisk na Jaruzelskiego, by ten rozprawił się z „Solidarnością”. Kania, jak twierdzi większość historyków, nie miał wątpliwości co do konieczności zlikwidowania związku, lecz nie chciał tej operacji brać na swoje barki.

„Solidarność” miała natomiast II turę I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „S”. Rozpoczął się on mszą świętą koncelebrowaną przez nowego prymasa, abp. Józefa Glempa. Prymas wygłosił spokojne kazanie.

Niemal 10-milionową rzeszę związkowców reprezentowało 896 delegatów. Od 26 września do 7 października debatowali w Oliwie koło Gdańska. - Atmosfera była gorąca, również z tego powodu, że z plaży w Oliwie delegaci widzieć mogli sylwetki sowieckich okrętów wojennych - przypomina prof. Andrzej Paczkowski, historyk z PAN. - Tak to Moskwa zjazd „powitała” największymi po 1945 r. manewrami wojskowymi.

- W obozie władzy od października 1981 r. gen. Wojciech Jaruzelski skupił w swoim ręku wszystkie najważniejsze stanowiska - mówi prof. Antoni Dudek, historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. I wylicza: - Był I sekretarzem KC PZPR, premierem, ministrem obrony, a jego człowiek, czyli gen. Czesław Kiszczak, został niedługo wcześniej ministrem spraw wewnętrznych. W praktyce wszystkie resorty siłowe i naczelne kierownictwo polityczne państwa znalazły się we władaniu tych dwóch generałów Ludowego Wojska Polskiego.

Według prof. Dudka Jaruzelski i Kiszczak opozycję wewnątrzpartyjną mieli raczej słabą. W praktyce liczyła się tylko frakcja dogmatyków, ze Stefanem Olszowskim, Mirosławem Milewskim i Tadeuszem Grabskim na czele. Dogmatycy swoją pozycję zawdzięczali głównie kontaktom z Moskwą i krytykowaniu Jaruzelskiego za to, że odwleka moment rozprawy z „kontrrewolucją”. - Jaruzelski nie musiał się ich jednak obawiać - ocenia prof. Dudek.

Prof. Jan Skórzyński, historyk z Collegium Civitas, twierdzi, że delegaci na I zjazd „S” mieli świadomość, że nie uczestniczą w zwykłym spotkaniu związkowym. Wynikało to z faktu, że i „Solidarność” była czymś o wiele więcej niż związkiem zawodowym. Należała do niej ponad połowa pracujących Polaków. - Można zatem stwierdzić, że w I zjeździe „S” uczestniczyła reprezentacja społeczeństwa. A jeszcze precyzyjniej można powiedzieć, używając terminologii XIX-wiecznej, że 35 lat temu w Gdańsku miało miejsce spotkanie przedstawicieli narodu politycznego, który się wtedy w „S” skupił -podkreśla prof. Skórzyński.

Zwraca też uwagę, że wybory delegatów były pierwszymi demokratycznymi wyborami w Polsce od przedwojnia. Ale też przyznaje, że zjazd miał wiele wspólnego z sejmami walnymi z czasów I RP. - Porównałbym jednak ten zjazd z chlubnymi tradycjami polskiego parlamentaryzmu, gdy szlachta na sejmach dokonywała dzieła naprawy państwa, by przypomnieć zwłaszcza XVI stulecie, a potem Sejm Wielki.

Gdy delegaci debatowali, w Moskwie i Warszawie, rządzący za wszelką cenę dążyli do likwidacji „S”. Obawiali się jej, choć związek nigdy nie miał w swoim programie postulatu obalenia ustroju. Była to jednakże, o czym warto pamiętać, jedyna legalna i niezależna od władz komunistycznych organizacja w całym imperium sowieckim. Kreml obawiał się jednak, że „S” może znaleźć naśladowców w innych krajach. - Liderzy związku mieli świadomość kruchości położenia, dlatego starali się dbać o zachowanie jego tożsamości i spójności - mówi prof. Skórzyński. - Jednocześnie starali się samoograniczać, by nie dać władzy powodów do gwałtownej i stanowczej rozprawy. Można powiedzieć, że to się nie udało, bo przyszedł stan wojenny. Jednak w tamtym czasie komuniści wcześniej czy później i tak doprowadziliby do zlikwidowania „S” - dodaje.

Przypomina, że komuniści przeprowadzali liczne działania, by podzielić uczestników zjazdu. Wykorzystywali naturalną chęć ludzi do konkurowania między sobą. W ocenie prof. Skórzyńskiego, przy tylu zabiegach ze strony reżimu należy podziwiać kierownictwo związku, że w gruncie rzeczy zachowało jedność, choć różnic i ostrych sporów nie brakowało.

Śmierć prymasa Stefana Wyszyńskiego 28 maja 1981 r. zamykała wielki rozdział w dziejach stosunków między komunistycznym państwem i Kościołem katolickim. - Utrata charyzmatycznego przywódcy, obdarzonego ogromnym autorytetem, stanowiła cios dla społeczności katolickiej w Polsce - stwierdza prof. Dudek. Nowym prymasem w lipcu 1981 r. został dotychczasowy ordynariusz warmiński Józef Glemp. - Dla władz ta decyzja Jana Pawła II nie stanowiła zaskoczenia. Odbierano ją jako wypełnienie ostatniej woli kard. Wyszyńskiego, który w Glempie widział swojego następcę - uważa prof. Dudek. W jego ocenie prymas Glemp z jednej strony starał się utrzymać wpływy Kościoła w „S”. Z drugiej - dążył do podtrzymania coraz trudniejszego dialogu między władzami „S” i kierownictwem PZPR.

Niezależnie od wysiłków związkowców i Kościoła nieuchronny finał nastąpił 13 grudnia 1981 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski