Paweł Kukiz: "Odebrać Polskę partyjnym gangom i oddać obywatelom"

Krzysztof Zyzik
Paweł Kukiz.
Paweł Kukiz. Grzegorz Olkowski
W moim otoczeniu kto się miał ześwinić, już się ześwinił - mówi Paweł Kukiz, jedynka na opolskiej liście PSL, z którym rozmawia Krzysztof Zyzik.

Rozbił się pan ze swoim ruchem społecznym o partyjną ścianę. System, który mieliście obalić, podkupił panu posłów. Dlaczego mimo to chce się pan znowu znaleźć w Sejmie?
Właśnie dlatego - bo jeszcze nie skończyłem. Jeszcze nie odebrałem Polski partyjnym gangom i nie oddałem jej obywatelom. To są ciągle te same ideały, z którymi startowałem cztery lata temu. Chcę wywrócić ten stolik.

I zdoła go pan wywrócić, jeśli w ogóle wejdziecie do Sejmu, z garstką posłów PSL, partii będącej przez lata symbolem systemu?
Spokojnie. Po przeliczeniu głosów w systemie D’Hondta może się okazać, że ani PiS, ani Platforma z lewicą nie będą w stanie sklecić rządowej większości. I wtedy ja pójdę z tymi, którzy zagwarantują zmianę ustroju.

Z PiS też?

Z każdym, kto zagwarantuje zmianę ustroju.

To ciekawe, bo Władysław Kosiniak-Kamysz wykluczył koalicję z PiS.

Jeśli partia, jedna czy druga, uroczyście podpisze, że w ściśle określonym terminie wprowadzi JOW-y i inne nasze postulaty proobywatelskie, które są teraz najważniejszymi punktami programu PSL, to będę przekonywał, że należy w to wejść. Z tym, że będzie to porozumienie programowe, a nie koalicja rozumiana jako wejście do rządu i podział łupów, wy bierzecie Orlen, a my KGHM.

A nie boi się pan, że PSL po wyborach wystawi pana do wiatru z tymi JOW-ami, jak kiedyś Platforma?

Kosiniakowi-Kamyszowi ufam. Bardzo bym się zdziwił, gdyby akurat Władek mnie wystawił. Nie ręczę za starych działaczy PSL, ale za niego - tak. On ma 38 lat i nie uważam, żeby sobie chciał robić z gęby cholewę. Kosiniak-Kamysz jest zdeterminowany, by zrealizować przynajmniej te trzy nasze najważniejsze postulaty obywatelskie: JOW-y w wyborach do Sejmu, wiążące dla władzy referenda i możliwość odwołania posła w trakcie kadencji. Dlatego w wypadku powyborczego klinczu kładziemy te postulaty na stole i czekamy na oferty. Jak nie, to robimy przedterminowe wybory.

To mało realny scenariusz. Żeby się spełnił, PiS-owi musiałoby faktycznie zabraknąć sporej liczby głosów. Na tyle sporej, żeby nie byliby w stanie sklecić większości z posłów, których pościągają z innych ugrupowań.
Tego nigdy się nie da wykluczyć.

Myślę też o posłach od was.

Ja za moją grupę współpracowników ręczę. Kto się już miał ześwinić, to się ześwinił.

A pan z kim by wolał wprowadzać te JOW-y: z PiS-em czy z koalicją Platformy i lewicy?

Przysięgam, że jest mi to obojętne. Wprowadzenie tych postulatów i tak wywraca stolik i w efekcie buduje ustrój, w którym nie będzie miejsca dla autokratycznych wodzów.

Mimo wszystko proszę odpowiedzieć.

Jestem konserwatywnym liberałem. Na pewno więcej we mnie liberalizmu niż siermiężności i bolszewickiego podejścia do budowania państwa.

Czyli z PO. Już raz pan z nimi JOW-y wprowadzał…

I PO zapłaciło za to, że mnie nie posłuchali. To się zaczęło od mojej relacji z Grzegorzem Schetyną, który pochodzi z Opola. Razem dojeżdżaliśmy do Wrocławia na studia. Byliśmy na strajku, Grzegorz był radykalnym bojownikiem Solidarności Walczącej, imponował mi wtedy. Pamiętam, jak przed jednymi z wyborów, już jako dwójka w Platformie, przyjechał do mnie na wieś i pyta, co zrobić, żeby ludzie ruszyli do wyborów i zagłosowali na PO. Ja mu mówię - wpiszcie do programu JOW-y, zwiększcie kontrolę obywatelską, przecież jesteście partią z obywatelskością w nazwie. I oni to potem faktycznie wpisali do programu. To był czas, gdy grałem dla nich darmowe koncerty, wspierałem, bo nie zakładałem, że mnie wystawią.

Czuje się pan oszukany przez tamtą PO?

Tak, JOW-y w wydaniu PO okazały się ściemą, podobnie zresztą jak ta ich obywatelskość w nazwie. W bucie i arogancji zaczęli wtedy przeganiać SLD Millera. Mówiłem im, że pycha kroczy przed upadkiem, ale nie słuchali. Namawiałem ich jeszcze pod koniec ich drugiej kadencji, kiedy już było wiadomo, że wezmą łomot od PiS, żeby chociaż wsparli instytucję weta ludowego. Żeby obywatele mogli blokować w następnej kadencji te ustawy, które są sprzeczne z interesem obywatelskim i są ewidentnym zagrożeniem dla państwa. Przecież wtedy już było wiadomo, jaki PiS ma stosunek do wolności, do samorządności i obywatelskości. Ostrzegałem, ale znowu nie posłuchali. Dlatego, kiedy już za rządów PiS Schetyna przyszedł mnie namawiać do protestowania przed sądami, powiedziałem te mało eleganckie słowa, żeby sobie biegał z różą w zębach i świecą gdzieś tam, ale ja z nim pod sąd nie pójdę.

Proszę wytłumaczyć, dlaczego te JOW-y są dla pana i - jak rozumiem - teraz już również dla Władysława Kosianiaka-Kamysza, tak ważne. Tylko błagam: tak, żeby wszyscy zrozumieli…
Bo dają wyborcom realną władzę nad posłami. Dziś tę władzę sprawuje szef partii, który układa listy. Polskie partie są postkomunistyczne w duchu - wódz partii decyduje, kto będzie zawiadywał okręgiem, czyli dostanie jedynkę na liście. Kandydatów przestawia się jak pionki na szachownicy, także z regionu do regionu. Jak delikwent ma „miejsce biorące”, to cały ten akt wyborczy jest wielkim picem. W systemie jednomandatowym jest odwrotnie - lider partii jest zmuszony wyszukiwać lokalne autorytety, które mają największe szanse wygrać w danym okręgu. Ale taki autorytet nie będzie wobec tego lidera posłusznym baranem. Stąd u wodzów partii strach przed JOW-ami.

Wyobrażam sobie, że nawet w systemie JOW charyzmatyczny lider popularnej partii, np. Jarosław Kaczyński, przywozi gdzieś na prowincję kandydata z Warszawy i prosi: zaufajcie mu, bo ja mu ufam, bo partia mu ufa...
Zgoda, ale taki numer przeszedłby tylko raz. Bo jeśli ten kandydat potem nie dbałby o sprawy ludzi na swoim terenie, nie słuchałby ich, albo kręciłby jakieś lody, obsadzał stanowiska miernotami, to za cztery lata już by nikt Kaczyńskiemu nie uwierzył, kiedy ten przyjechałby z nowym spadochroniarzem.

Krytycy JOW-ów przypominają przypadek milionera Henryka Stokłosy, mającego problemy z prawem, który sypnął wyborcom kasą i bez problemu wszedł z JOW do Senatu.

Bo okręgi do Senatu są za duże! JOW-y mają sens tylko w małych okręgach. Dlatego dzisiaj świetnie sprawdzają się w gminach, a znacznie gorzej w wyborach do Senatu, gdzie okręgi mają i po kilkaset tysięcy ludzi. Istotą JOW-ów jest dobra znajomość kandydata. Jeśli okręg jest zbyt duży, to z pomocą PR, dobrych plakatów czy usłużnych mediów łatwo jest zrobić z bandyty anioła. I odwrotnie.

To ile powinno być w Polsce okręgów do Sejmu?

Tyle, ilu mamy posłów, czyli 460, bo z każdego okręgu wybieramy tylko jednego. Byłbym skłonny obniżyć liczbę posłów do liczby powiatów i miast na prawach powiatów, czyli do 380.

Szef PSL mówi częściej o systemie mieszanym.

Ależ proszę bardzo, od czegoś trzeba zacząć, ja się nie upieram przy jednym modelu. Niech będzie np. ¾ posłów z JOW, a ¼ z list partyjnych. Tych przykładów zastosowania JOW-ów jest więcej. We Francji jest system dwustopniowy, z dogrywką między dwoma kandydatami z największą liczbą głosów. W Niemczech jest system mieszany, proporcjonalno-większościowy. Mnie się też podoba idea głosu przechodniego. Taki system eliminuje kandydatów o ekstremalnych poglądach. Wyborca ma do dyspozycji pięć punktów i przyznaje je poszczególnym kandydatom od 1 do 5. Nawet jak mój nie wygra, to wygra ten, którego wskazałem jako drugi wybór. Taki system jest na przykład w Australii. Mnie boli to, że obywatele, a nawet media, tak niewiele o tym wiedzą. A JOW-y w takiej czy innej postaci funkcjonują przecież w najbogatszych państwach świata, a my podobno aspirujemy do tego bogactwa.

Przeciwnicy JOW-ów mówią: one zanarchizują Sejm. Będziemy mieli na Wiejskiej zbieraninę od Sasa do Lasa…

Bzdura. Wszędzie tam na świecie, gdzie są JOW-y, a wystarczy tu wymienić choćby USA, Wielką Brytanię, Kanadę, Francję, Niemcy, Japonię - wszędzie tam działają silne partie. Bo ci zwycięzcy oczywiście łączą się w partie, tylko te partie nie są już prywatnymi folwarkami liderów.

I wierzy pan, że po wyborach ci autokratyczni liderzy sami pozbawią się władzy, wchodząc z wami w koalicję?

Jeśli w wypadku korzystnego dla nas układu głosów nie wejdą w to, jeśli będą woleli przedterminowe wybory, to sami potwierdzą, że to całe ich gadanie o dobru Polski jest picem na wodę, a główną motywacją działalności politycznej jest dorwanie się do spółek Skarbu Państwa. Choćby nie wiem jakie frazesy o ojczyźnie wylewały się z gęb liderów partii systemowych, to ostatecznie chodzi przecież o dojenie Skarbu Państwa. Dlatego też kiedyś powiedziałem, że jeśli miałbym się stać takim politykiem, to można mi w twarz napluć.

Gdyby istniały JOW-y, Kukiz nie startowałby z Warszawy, jak cztery lata temu, czy z Opola, jak teraz, ale z powiatu brzeskiego, gdzie mieszka?

Dokładnie tak. I moim obowiązkiem byłoby reprezentować tę moją lokalną społeczność. Dbać o nich i odpowiadać przed nimi. Moim konkurentem mógłby być szef gminnego domu kultury, uznany naukowiec czy lokalny przedsiębiorca z dobrą reputacją. Dziś takie osoby nie mają szansy startować do Sejmu bez uprzedniego zapisania się do partii. Bierne prawo wyborcze jest w Polsce fikcją. Gdyby pan chciał zostać posłem i stworzyć komitet wyborczy swoich wyborców, to musiałby pan w dwudziestu jeden okręgach w Polsce powołać dwadzieścia jeden komitetów, na każdą listę wpisać co najmniej dziesięciu kandydatów, z czego trzydzieści procent kobiet, ponadto zebrać 130 tysięcy podpisów (na przykład w 18 dni, jak tym roku). Potem jeszcze musiałby pan ze swoim komitetem przekroczyć 5-procentowy próg frekwencyjny i dopiero wtedy zostałby pan posłem. Przecież to jest absurd. W takiej Wielkiej Brytanii, by kandydować na posła, wystarczy kilkanaście podpisów i niewielka kaucja.

Panu cztery lata temu udało się spełnić wszystkie te wymogi. Ale utrzymać klubu w ryzach - już nie. Może lider w Polsce musi być zamordystą?

Nie, tę patologię rodzi system wyborczy. Mnie się w 2015 roku udało, bo jestem znany w całej Polsce i niósł mnie świetny wynik z wyborów prezydenckich. A to, że mi ludzie później pouciekali, to już efekt dzisiejszej ordynacji, bo szereg posłów nie czuje żadnego respektu przed wyborcami, żadnej lojalności wobec nich. Ja stawałem na głowie, żeby wybrać dobrych kandydatów. Powołałem specjalną radę, która ich oceniała. Oni się na spotkaniach z tą radą zarzekali na wszystkie świętości, jak są dla nich ważne postulaty obywatelskie, a potem mi czmychnęli do partii antyobywatelskiej, która centralizuje państwo na modłę PRL.

Komisja komisją, ale wziął pan na listę wielu narodowców, a było dość oczywiste, że oni wykorzystają pana jak pochyłą brzozę, po której wbiegną do Sejmu.

Prawda jest taka, że narodowcy są w Polsce świetnie zorganizowani i bez nich nie zebrałbym wtedy tej wymaganej liczby podpisów. Ale rozumiałem też ideę Kukiz’15 jako bardzo szerokiego frontu ludzi o różnych poglądach. Łącznie z narodowo-patriotycznym skrzydłem, w rozumieniu Dmowskiego z Paryża, a nie Falangi.

Tylko potem się okazało, że ci współcześni „Dmowscy” mają ciągotki do faszystowskich symboli i dziwne kontakty na Wschodzie…

Natychmiast reagowałem na wszelkie niepokojące informacje. Sprawę podejrzanych kontaktów Andruszkiewicza z Białorusinami zgłosiłem ABW jeszcze w czasie, gdy był posłem Kukiz’15 i przed tym, jak został wiceministrem cyfryzacji. I byłem w szoku, kiedy mimo jego oczywistych powiązań premier Morawiecki zrobił go ministrem. I to gdzie? W resorcie cyfryzacji! W dobie wojen informacyjnych i hybrydowych… Zapytałem potem Jarosława Kaczyńskiego, czy on wiedział wcześniej o planie zrobienia Andruszkiewicza wiceministrem. On mi odpowiedział: owszem, muszę wiedzieć o takich rzeczach. - W takim razie dlaczego pan się zgodził? - dopytywałem. I Kaczyński przyznał: bo przychodzili do mnie w sprawie tego Andruszkiewicza i chwalili, że on ma najwięcej tych całych „followersów” w internecie…

Pan żartuje.

Niestety nie. Mało tego, kiedy na komisji ds. służb specjalnych zapytałem ministra koordynatora, czy kandydat Andruszkiewicz został prześwietlony przed nominacją, minister Mariusz Kamiński odpowiedział, że legislacja nie pozwala mu na tego typu działania i że zwyczajowo to kancelaria premiera sama wychodzi z zapytaniem. A tu wyjątkowo takiego zapytania nie było. Tak wygląda od kuchni cała ta nasza ochrona kontrwywiadowcza. Podobne wątpliwości miałem zresztą w przypadku Sylwestra Chruszcza. I też wysłaliśmy zawiadomienia do SKW i ABW.

Dziś pan krytykuje PiS, ale niekonstytucyjny KRS pan z nimi obsadził…

Wyjaśnijmy najpierw największe przekłamanie: żaden poseł Kukiz’15 nie zagłosował za ustawą o KRS! Tak samo za ustawą o zmianach w Sądzie Najwyższym. Przeciwnie, zgłosiliśmy poprawki, które ratowały konstytucyjność tych ustaw. Np. w sprawie skrócenia kadencji pierwszej prezes Małgorzaty Gersdorf. I co? Platforma zagłosowała przeciw.

Bo oni akurat konsekwentnie kontestowali zamach na wolne sądy, a pan podjął z PiS-em grę…

Jeśli zabiegi o wprowadzenie większości kwalifikowanej, aby uniemożliwić zaanektowanie KRS przez jedną partię, nazywa pan grą, to tak. Jeździłem do prezydenta i prosiłem, by mnie w tej sprawie poparł.

Miał pan złudzenia co do tego, że PiS odpuści pełne podporządkowanie polityczne nowej KRS?

Nie. Uznałem jednak, że skoro i tak to wprowadzą, to przynajmniej dzięki mojej relacji z prezydentem uda się tę większość kwalifikowaną od nich wyszarpać.

Pan tak mówi, jakby Andrzej Duda grał inną muzykę niż PiS.

Wtedy były różnice zdań między nimi. Faktem jest, że beze mnie byłaby zwykła większość, a nie 3/5. Byliśmy zresztą pewni, że Platforma zagłosuje przeciw kandydatom do nowej KRS i że one w związku z tym nie przejdą. W tej całej układance nie zakładałem, że PO zagra według zasady „im gorzej, tym lepiej”. Oni nie zagłosowali przeciw, tylko wyciągnęli karty do głosowania. To była pułapka Schetyny, która umożliwiła wybór KRS.

Wielokrotnie pan mówił, że Jarosław Kaczyński jest patriotą. Media donosiły, że snuliście polityczne scenariusze dla Polski podczas kolacji. Może pan coś o tym opowiedzieć?

Spotkaliśmy się kilka razy u członka jego rodziny, którego znam jeszcze z lat 80. To były ciekawe rozmowy. Uważam, że prywatnie Jarosław Kaczyński jest interesującym człowiekiem, choć niezwykle samotnym. Partia jest dla niego całym życiem. Próbowałem go wielokrotnie przekonywać do zmiany ustroju wyborczego, ale on od razu takie tematy ucinał. Kaczyński, ze względu pokoleniowego, jest skażony konstrukcją państwa autorytarnego. - Najpierw trzeba wszystkie patologie wyciąć w pień, a potem się pomyśli o zmianie ustroju - mówił mi. - Ja mu wtedy odpowiadałem: - Co z tego, że wytnie pan tych złych z PO, skoro na ich miejsce wchodzą źli od pana, czasem jeszcze gorsi od tamtych. Bo na to pozwala ten ustrój. I takie to były rozmowy z Kaczyńskim. On zakłada, że jego ludzie są z gruntu dobrzy, tylko czasem czarna owca się przypałęta. Ja uważam, że zło generuje ten ustrój, że każda partia systemowa była tym skażona, włącznie z PSL-em.

Nie sądzi pan, że partie, które dziś znamy, bez swoich autorytarnych liderów po prostu się rozlecą?

Ależ tak by było i przyjąłbym to bez żalu. Przecież ten cały PiS to jest Jarosław Kaczyński. Bez prezesa żadnego PiS-u nie będzie - chłopaki z frakcji pozabijają się nawzajem. Z tego samego powodu upada Platforma bez Tuska, za chwilę może już nie będzie czego zbierać. Schetyna, co już widać, drugim Tuskiem nie będzie. Paradoksalnie, Schetynę łączy z Kaczyńskim bardzo silne uczucie - nienawiść do Tuska. Dlatego też w nowym ustroju powinny powstać nowe, bardziej demokratyczne formacje, oparte na nowych ludziach, ale przede wszystkim na obywatelach, przed którymi te partie będą odpowiadały. Dziś naprawdę cała ta demokracja jest jednym wielkim picem. Kiedyś Monika Olejnik obruszyła się, kiedy powiedziałem w studiu, że w Polsce nie ma demokracji. A za chwilę sama perorowała, że Kaczyński, szeregowy poseł, a zarządza konstytucyjnymi organami. - Pani właśnie udowodniła moją tezę - odpowiedziałem. - Żyjemy w ciągłości systemu komunistycznego. Bo czy Edward Gierek był premierem? Nie. A może był przewodniczącym Rady Państwa? Też nie. On był jak Kaczyński - szefem przewodniej partii i z tej pozycji rządził Polską. Paradoksalnie, wewnątrz PZPR było więcej demokracji niż dziś w PiS. Bo Gierek był jednak usuwalny i partia żyła nadal. Kaczyński jest nieusuwalny.

Jak daleko posunie się PiS po wyborach, jeśli zdobędzie samodzielną większość?

Będą domykać upartyjnianie państwa, centralizować co się da. Spróbują podporządkować sobie kolejne oazy wolności, w tym niezależnych dziennikarzy. Ale najważniejszym celem będzie samorząd, duże miasta i nie tylko. Sądzę, że PiS poważnie myśli o przyspieszonych wyborach samorządowych - pod pretekstem korygowania granic województw. Na pewno będą chcieli zlikwidować bezpośrednie wybory prezydentów, burmistrzów i wójtów, podporządkować ich wszystkich wojewodzie. Już raz robili pod to podchody - w listopadzie 2017 roku. Mentalnie i ustrojowo będziemy wracać do czasów komuny, gdzie samorządowcy przywożeni byli w teczkach przez pierwszych sekretarzy. PiS w 2017 roku chciał zlikwidować JOW-y w małych gminach. Jeździłem do prezydenta „wte i wewte” i udało się nam te JOW-y obronić. Mnie w sprawie konstrukcji państwa dzieli z Kaczyńskim wszystko. On idzie w stronę modelu sowieckiego. Chce centralizować i podporządkować partii wszystkie branże i instytucje. Partii, czyli sobie, bo PiS jest jego własnością. Ja chcę dać więcej władzy obywatelom. Żeby nawet sejmiki były wybierane w jednomandatowych okręgach, a starostowie - w wyborach bezpośrednich.

A jeśli się nie uda? Jeśli nie będziecie w nowym Sejmie języczkiem u wagi?

To będę cztery lata edukował społeczeństwo, niósł ten kaganek oświaty, jak PSL-owcy przed wojną, gdy uczyli chłopów czytać i pisać.

Pan się ostatnio lubuje w analogiach historycznych.

Bo czasem te analogie są porażające. Przecież PiS jest odpowiednikiem sanacji. Kaczyński czuje się Piłsudskim, od lat mówią o nim „Naczelnik”. Dlaczego sanacja tak niszczyła ludowców? Bo oni nieśli ten kaganek oświaty, uczyli ciemnego chłopa czytać i pisać. Mało tego, PSL Piast już w 1926 roku postulowało wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych! Tymczasem sanacja, która wywodziła się z arystokracji, chciała ten lud utrzymać jak najdłużej w ciemnocie. Jak kapłani egipscy, którzy posiadali wiedzę astronomiczną, ale się tą wiedzą nie dzielili, żeby kontrolować poddanych, straszyć ludzi zaćmieniami słońca. PiS też uwielbia straszyć. A to uchodźcami, a to gejami. To są wszystko tematy zastępcze, które mają wywoływać silne emocje, cementować elektorat w poczuciu zagrożenia i zwalniać ludzi z samodzielnego myślenia.

Ale Berezy Kartuskiej dla opozycji pan nie prorokuje?

Wystarczy, że policja i prokuratura będą łaskawe dla swoich, jak dla Arkadiusza Sz. z Opola, a niezwykle upierdliwe wobec opozycji. Że rozleją się podsłuchy, a ta tajna wiedza będzie wykorzystywana do sterowania życiem politycznym.

Jeszcze niedawno było panu bliżej nie tyle do przedwojennego PSL, ile do endecji…

Miałem endeków w klubie, pozwoliłem im działać, bo zawsze uważałem, że Polska będzie silna wtedy, kiedy w odpowiednich proporcjach w życiu politycznym będą obecni i Piłsudski, i Paderewski, i Dmowski. Dziś, kiedy współczesna sanacja chce roznieść wszystkich po kątach, trzeba bić na alarm, bo nic dobrego z tego dla Polski nie wyniknie.

Dlaczego młodzi, których naturalną cechą jest bunt, są dziś tak ugłaskani i mają „wylane” na demokrację?

Wmówiono im, że żyjemy w demokracji. Oni nie mają porównania, nie żyli w komunie. Mają internet i paszport w kieszeni. Poza tym Polakom jednak poprawia się materialnie, jest koniunktura na świecie, rosną płace i socjal. To nie jest moment na bunt nie tylko wśród młodych, ale i w ogóle w społeczeństwie, w którym zabito obywatelskość.

A pan nie chciałby w końcu spokojnie pożyć? Udana rodzina, sukces artystyczny i finansowy, piękny dom na wsi…

Wpadnę do tego domu na dzień, góra dwa, skoszę trawę i znowu uciekam. Dlaczego? Bo w pewnym momencie postanowiłem, że muszę się odwdzięczyć ludziom za to, co mam. Ta moja popularność i idące za nią pieniądze - mam to dzięki ludziom. Mógłbym już tylko odcinać kupony, żyć jak wielu kolegów ze sceny z lat 80. Nawet nie musiałbym występować. Zagrałbym może jeden koncert w miesiącu i pozostałe trzydzieści dni siedział w domu. Finansowo wyszłoby na to samo, co dostaję w Sejmie. Tyle że ja tak nie potrafię.

Pan wyniósł to społeczne ADHD z domu?

Tak sądzę. Mój ojciec był patriotą, ale nie takim od wymachiwania flagą, tylko od codziennej pozytywistycznej pracy. Był lekarzem, lokalnym doktorem Judymem. Był też społecznikiem, popularyzatorem historii Kresów, dokumentował los kresowych obrazów maryjnych. Od niego złapałem tego bakcyla działania. Sprawy społeczne interesowały mnie od wczesnej młodości. Pisałem i śpiewałem, że jest źle. Ale olśnienie, co zrobić, by zmienić Polskę, przyszło wraz z poznaniem idei JOW-ów. Próbowałem wpłynąć na PO - bez skutku. Próbowałem ze swoim ruchem - nie udało się. Teraz, dzięki odważnej decyzji Władka Kosiniaka-Kamysza, próbujemy z PSL-em. I nie odpuszczę, dopóki tego nie załatwię.

Quiz preferencji wyborczych

Na kogo głosować?

Trwa głosowanie...

W kampanii wyborczej...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Paweł Kukiz: "Odebrać Polskę partyjnym gangom i oddać obywatelom" - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na i.pl Portal i.pl