Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Królikowski: Popularność to kredyt, który trzeba regularnie spłacać [WYWIAD]

rozm. Anna Gronczewska
Paweł Królikowski
Paweł Królikowski Dziennik Łódzki / archiwum
Moje dzieciństwo, lata młodości spędzone w Zduńskiej Woli miały posmak małomiasteczkowego, bezpiecznego życia - mówi Paweł Królikowski, popularny Kusy z "Rancza".

Czytaj też: Znane rody województwa łódzkiego: Królikowscy

Nie lubi pan Lady Gagi?

Dlaczego?

Paweł Królikowski

Moim zadaniem nie jest lubienie czy nie- lubienie Lady Gagi. W moim charakterze nie leży to, bym nie dostrzegał gustów innych ludzi. Przecież wiele osób lubi Lady Gagę. Oczywiście, nie jest to moja ulubiona piosenkarka. Natomiast jeśli chodzi o moją krytykę wobec Artura Chamskiego, to wiem jakiej klasy jest to artysta. Ta ocena była moją prowokacją wobec niego, bo wiem, co potrafi. Tymi ścieżkami należałoby szukać mojej opinii na temat Lady Gagi.

Widzowie chyba lubią takich jurorów jak Pan, którzy nie boją się krytykować kolegów, mówią to, co myślą?

To nie jest tak. My w tym programie mamy być ze sobą przez prawie dwa miesiące. Krytykowanie jest ostatnią rzeczą, jaka ma być przypisana do roli jurora w "Twoja twarz brzmi znajomo". Bywam też na próbach, gdy uczestnicy przygotowują się do występu. Staram się służyć im radą, doświadczeniem. Moją rolę w tym programie postrzegam w ten sposób, że mam być tym, kto trzyma mocno kciuki za występujących. A moje wypowiedzi i punktacja są wypadkową takiego myślenia. Tak by program był interesujący, emocjonujący. By występujący na scenie mieli z tego jak najwięcej korzyści. Te korzyści są różne. Widzowie siedzą spokojnie w fotelach, jedzą chipsy, oglądają ich występy. Chciałbym, by artyści mieli świadomość, że jest ktoś, kto jest im bliski, jest z nimi w trudnym momencie. A te dowcipne uszczypliwości mają stworzyć miłą atmosferę.

Uczestnicy programu nie obrażają się?

Tego nie wiem. Może tylko udają, że się nie obrażają? Na razie nie pluli mi pod nogi.

Nie myślał Pan, by stanąć pod drugiej stronie loży jury i wcielić się w jakąś muzyczną gwiazdę światowego formatu?

Nie chciałbym nikomu robić przykrości swoim występem. Mam jakieś pojęcie o profesji, ale śpiewanie nie jest moją najmocniejszą stroną. A w programie "Twoja twarz brzmi znajomo" aktorzy śpiewają powyżej profesjonalnego poziomu. To artyści pierwszej próby. Tam nie ma udawania.

Pochodzi Pan ze Zduńskiej Woli. Pamięta Pan jeszcze tego chłopaka, który marzył, żeby wyruszyć w wielki świat?

Jeszcze go trochę pamiętam...

Jaki był to chłopak?

Taki sam jak ja, ale miał czterdzieści lat mniej.

Aktorstwo to był pomysł na to, by wyjechać ze Zduńskiej Woli i wkroczyć w wielki świat?

Wtedy tak. Miałem i mam do dziś dużo szersze zainteresowania. Ale od czegoś trzeba było zacząć.

Rodzice byli nauczycielami, tata uczył matematyki, wychowania fizycznego. Pewnie myśleli o innej przyszłości dla syna?

To często zostaje na poziomie marzeń rodziców. Oni zawsze chcą, by ich dziecko jakoś ułożyło sobie życie, w miarę stabilnie. Wszystko co jest ponadto, to już jest w rękach każdego z nas, który wybiera swoją życiową drogę. Rodzice dają to, co na tę drogę może być najbardziej potrzebne.

Fajne było to zduńskowolskie dzieciństwo?

Przypadało na lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte. Zduńska Wola nie jest małym miastem, ale nie jest też wielką aglomeracją. Tak więc dzieciństwo, lata młodości miały posmak małomiasteczkowego, bezpiecznego życia. Wydawało się, że wszystko poza granicą Zduńskiej Woli jest większe, fajniejsze. Niekoniecznie tak było naprawdę. To było jednak naturalne, przynajmniej w moim przypadku, że człowiek szukał czegoś, może nie do końca określonego, by wypełniało jego ambicje, predyspozycje.

Pisał Pan wiersze, komponował. Zduńska Wola ma szczęście do zdolnych, młodych ludzi...

W dalszym ciągu mieszka tam wielu zdolnych ludzi pod względem artystycznym. Gdy bywam w Zduńskiej Woli to widzę, że to miasto nie jest wolne od problemów całego kraju, dnia codziennego, ale gdy patrzę na chodzących jej ulicami ludzi to widzę, że to jednak fajne miejsce na ziemi.

Bliski Pana sercu był Miejski Dom Kultury?
Na pewno. Dla mnie i paru moich kolegów oraz koleżanek w pewnym momencie było to miejsce najważniejsze. W trzeciej, drugiej klasie liceum wydawało się nam, że spotkało nas wielkie szczęście, że mamy takie miejsce. Teraz, kiedy czasem przyjeżdżam do Zduńskiej Woli, nawet bezwiednie patrzę w stronę właśnie Miejskiego Domu Kultury i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Jerzego Szaniawskiego.

Po studiach aktorskich we Wrocławiu przyjechał Pan do Łodzi. Pierwszym Pana teatrem był Teatr Studyjny.

Mogę powiedzieć, że wtedy zostałem w Łodzi. Przyjechałem tu na zdjęcia do filmu "Pantarej" . Trwały od kwietnia do sierpnia. Kiedy ocknąłem się z filmowego tygla to okazało się, że trzeba gdzieś iść do pracy, do teatru. Niespecjalnie miałem ochotę szukać, wybierać. Odwiedziłem łódzki Teatr Studyjny. Wydawał mi się takim energetycznym, pogodnym miejscem. Był tam nowy zespół, nowy dyrektor. Poszedłem na rozmowę i zostałem przyjęty.

Jaki to był czas w Pana życiu?

Bardzo miło go wspominam. Byłem w teatrze rok na etacie. Ale był to rok bogaty w przeżycia, prace. Nie było dnia, który byłby dniem niespełnionym, pustym. Tam się bardzo wiele działo.

Potem na wiele lat zniknął Pan ze sceny, zajmował się m.in. produkcją...

I było mi z tym bardzo dobrze. Wydawało mi się, że tak naprawdę rozpoznawalność na ulicy mi nie służy. Ta myśl jeszcze czasem do mnie powraca. Jeśli ktoś do mnie podchodzi i prosi o rozmowę, to ja traktuję to serio. Takim już jestem człowiekiem. Gdy tych ludzi robi się kilkadziesiąt, to trudno wtedy o jakąkolwiek rozmowę. Ta niby pozorna anonimowość bardzo mi odpowiadała.

To zawieszenie przygody aktorskiej było świadomym wyborem?

Tak. Robiłem wtedy to co chciałem, a nie ponosiłem konsekwencji, że tak powiem wizualnych, popularnościowych. Miałem poczucie, że wiecznie mam ręce pełne roboty, brakuje mi czasu, ale było mi z tym dobrze.

Przyjmując rolę Kusego w "Ranczu" pewnie nie pomyślał Pan, że wywróci życie do góry nogami?

Zanim przyszła rola Kusego zagrałem w "Czwartej władzy" i "Na dobre i na złe". Jeśli chodzi o powrót do zawodu, to do tej roli Kusego skądś mnie wzięli. Przecież nikt nie pamiętał mnie sprzed dwudziestu lat.

Nikt nie wyobraża sobie "Rancza" bez Kusego.

Ja bardzo lubię "Ranczo". Występujemy w serialu, który przynosi widzom radość. Bardzo lubię też spotykać się z ekipą realizującą "Ranczo". Pracujemy tak, jak powinno się pracować. To fajna robota, dająca wiele satysfakcji i jeszcze z fajnymi ludźmi.

Ruszyła kolejna seria "Rancza" i pierwszy odcinek znów pobił rekordy oglądalności...

Nawet tego nie wiedziałem. My nie zakładamy gigantycznego sukcesu. Historię bohaterów opowiadamy najrzetelniej jak umiemy. Poza tym jest to bardzo dobrze napisana historia. A że trafia do ludzi, to daje nam dużo radości.

To już ósma seria "Rancza", ale wciąż nie nudzi się widzom...

Przez te dziewięć lat, które minęły od rozpoczęcia zdjęć, zrealizowano około stu odcinków. Inne produkcje mają blisko tysiąc.

Ludzie, oglądając "Ranczo", śmieją się sami z siebie?

Siłą "Rancza" nie jest tylko śmiech. Także pogodne spojrzenie na nasze życie. Jest ono niby pełne problemów, napięć, ale jest też zawsze krok do dobrego rozwiązania. Do tego jest to bardzo wyraziście opowiadane. To do ludzi przenika.

Kiedyś największy komplement usłyszał Pan od pokojowej w domu wypoczynkowym ZAIKS w Zakopanem...

No tak. Od nieżyjącej już pani Stasi. Powiedziała, że spotkała dwóch takich - mnie i poetę Nowaka. Stwierdziła, że rzadko spotyka się mądrych i uśmiechniętych. Na koniec dodała: Prawie takich nima... To nie była banalna kobieta. Ten komplement bardzo mnie łechce, pieści. Myślę, że był trochę na wyrost powiedziany. Ale sama konstrukcja tego komplementu jest bardzo piękna.

Zaskoczy Pan w najbliższym czasie czymś widzów?

Wolałbym nikogo nie zaskakiwać. Nie chciałbym, by potem widzowie zaskakiwali mnie opiniami na mój temat.

Pisał Pan kiedyś wiersze, teraz pisze teksty piosenek, m.in. dla Andrzeja Grabowskiego.

W listopadzie ubiegłego roku Polskie Radio wydało płytę z moimi piosenkami. Ta płyta jest dostępna w tzw. dobrych sklepach muzycznych. Nosi tytuł "Uczucia nieparzyste". Piosenki na nią nagrała, jak się mówi w takich wypadkach, plejada bardzo znanych, a przy okazji wybitnych polskich artystów. Między innymi Piotr Fronczewski, Małgosia Kożuchowska, Joasia Kurowska, Mirek Czyżykiewicz, Marcin Januszkiewicz, Ania Czartoryska, moja żona Małgorzata Ostrowska-Królikowska, Kasia Groniec, Piotr Najsztub, Marek Piekarczyk.

Ale chyba aktorstwo dalej pozostanie najważniejsze w Pana życiu?

Pochłania mi najwięcej czasu.

A cena popularności jest duża?

Zależy z jakiej perspektywy na to patrzeć. Niektórzy myślą, że wystarczy być rozpoznawalnym, a świat od razu chyli mu się do stóp. Tak jednak nie jest. Dostało się bowiem coś na kredyt i teraz trzeba ten kredyt realizować, czyli spłacać. Tak jest z tą popularnością.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki