Pan Franciszek od pięciu lat żyje pod mostem

Katarzyna Bogucka
Obozowisko pana Franciszka to po prostu kawał ziemi nad rzeką. Jak zapewnia mężczyzna, wybór tego miejsca nie był jednak przypadkowy...
Obozowisko pana Franciszka to po prostu kawał ziemi nad rzeką. Jak zapewnia mężczyzna, wybór tego miejsca nie był jednak przypadkowy... Dariusz Bloch
Pan Franciszek mówi, że tak chce - bez rozgłosu koczować pod mostem. Żyje w tak wielkim huku, że jego gościom głowy pękają po pięciu minutach. I w mrozie. Mężczyzna macha ręką i na ten łomot, i na mróz. Byleby miał spokój. Tymczasem napisali o nim na Facebooku i spokój się ulotnił. Są za to buty, ciuchy, namiot...

Do poniedziałku mało kto wiedział, że pod tym mostem jest życie. Gdyby nie Facebook i Paulina Galińska, pan Franciszek dalej siedziałby anonimowo przy filarze. Śpi tam od pięciu lat. Dlaczego akurat tam? Otwarta sypialnia jest doskonałym punktem obserwacyjnym na całą okolicę. Gospodarz tego pustkowia spać musi czujnie. Wypatruje nie tylko intruzów, ale i zwierząt przechadzających się nocą nad rzeką: saren, łosi, itp. W dzień jego domostwo obsiadają gołębie. Pan Franciszek (po sześćdziesiątce, miła twarz, szczerze śmiejące się oczy) w mig rozpoznaje, które ptaki są starymi znajomymi...

Pod drugim wspornikiem mostu stanął rodzaj otomany. Na tę miejscówkę czaili się już inni bezdomni, ale właściciel „pokazał im drzwi”. Bo od sąsiedzkich kłopotów zaczęła się właśnie mostowa epopeja pana Franka, którego historia - wierzymy, że prawdziwa - jest przykładem życiorysu „od milionera, do...”.

- Miałem kiedyś dobrą miejscówkę w pustostanie. Przez rok tam mieszkałem. Święty spokój skończył się, gdy dwaj bezdomni poprosili, bym pozwolił im się przyłączyć. Pozwoliłem... - opowiada drepcąc w miejscu pan Franciszek. Uporczywe, wielogodzinne chodzenie to jedyny skuteczny sposób na rozgrzanie stóp. Nie ma tu żadnego źródła ciepła. Co prawda jest ognisko, na nim garnek, ale liże go zaledwie kilka płomyczków.

- Ognisko? - odrywa się na chwilę od swej opowieści pan Franciszek. - Nie tak łatwo je rozpalić... To jedna z poważniejszych zimowych bolączek. Przydałby się koksownik albo koza, choć nie takie braki przyszło bohaterowi tego tekstu znosić. Wróćmy do historii z mostem. Lokatorzy ze wspomnianego z pustostanu pili (a pan Franciszek nie) i rozrabiali , sprowadzając policję i straż miejską.

Tu się walczy o wszystko

Gospodarz miał dość. Wyniósł się nad rzekę, wierząc, że warunki odstraszą nawet najbardziej zahartowanych bezdomnych. I się nie pomylił, choć, jak wspomnieliśmy, chętni już się czaili. Może nie wiedzieli, na co się piszą?

Czytaj też: Twój sąsiad zabójca

Tu się desperacko walczy o utrzymanie temperatury ciała 36,6 stopni Celsjusza. I nie tylko o to. Żeby odmrozić pasztet, trzeba z nim trzy godziny spacerować po galerii handlowej. Kąpiel? Jeśli nie w punkcie dla bezdomnych, to w publicznych toaletach. Podstępem. Z wtorku na środę temperatura spadła w nocy do minus 15 stopni Celsjusza. W takiej aurze już po kilku minutach mróz drąży ciało do szpiku kości. Ile warstw odzieży trzeba na sobie mieć, by rano obudzić się żywym?

- Jedna bluza - odpina kawałek zamka pan Franek. - Druga, trzecia... Buty właśnie dostałem (po wtorkowej akcji na Facebooku, która i ucieszyła, i zdenerwowała naszego bohatera: „Zrobiło się zamieszanie. Oby się to dla mnie źle nie skończyło...”), ale te wysokie są dość cienkie, po całym dniu stóp nie czułem. Rękawice też dostałem - pokazuje solidne mrozoodporne zimówki.

Noc w schronisku
Chwali się też namiotem, choć pierwszej nocy nie przespał w nim ani chwili. Ze stresu. Dla wędrowca żyjącego w miejskiej czy w innej dżungli, obserwacja terenu to podstawa. - Z łóżka widziałem całą okolicę, z namiotu nie widzę nic. Niedobrze. Będę musiał odwrócić namiot wejściem w stronę rzeki - kombinuje. Dlaczego nie idzie do schroniska? Zraził się. W noclegowni wytrzymał jedną noc. Położono go na materacu, na podłodze, tuż przy toalecie. Czuł się tak, jakby w piątek leżał przy kasie w markecie...

W pierwszej chwili wydaje się, że pan Franciszek sam się na tę bezdomność zdecydował, ale gdy mówi, ile w życiu spotkało go niepowodzeń, trudno się nie zastanowić nad wytrzymałością ludzkiej psychiki.

- Z wykształcenia jestem blacharzem dekarzem. Przepracowałem ponad 30 lat. Czy coś mi się z tego tytułu należy? Niech pani zapyta o to nasze państwo. Przez wiele lat jeździłem w delegacje. Rodzina? Była. Dzieci? Już nie pamiętam... Pieniądze? W bród. Wszystko straciłem. Jestem porządny dureń. Uwierzyłem firmie z Wybrzeża, która zbankrutowała. Prawnicy powiedzieli, że pieniędzy nigdy nie odzyskam, a mogę stracić jeszcze więcej - mówi pan Franciszek.

Wtedy się poddał. I dalej tracił: zdrowie (udar z prawostronnym porażeniem; po rehabilitacji ręka nie jest w pełni sprawna), 170-metrowe mieszkanie, działkę wartą dziesięć razy więcej niż dług. Ta działka przelała czarę goryczy. Pan Franciszek trafił do aresztu (dosadnie wykrzyczał swoje żale pewnemu prezesowi), a później pod most. W samej koszuli. - Wtedy pierwszy raz tu zmarzłem. Czego dziś najbardziej potrzebuję? Hmmm...

Stereotypy są szkodliwe
Dr Marcjanna Nóżka, etnolog i socjolog z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, podkreśla, że ludziom, bez wyjątku, potrzebna jest akceptacja. - Zrozumienie tego, kim są, jak żyją ludzie bezdomni, wejście w ich świat, w pewnym sensie jego zaakceptowanie to warunki skutecznej pomocy - podkreśla socjolożka.

Przeczytaj także: Co kieruje zachowaniem samobójców?

Mówi o skróceniu perspektywy „ja - bezdomny”, które pozwala wyzwolić się z myślenia o drugim człowieku przez pryzmat własnych kryteriów dobrego versus złego życia i lepiej odpowiadać na jego potrzeby. Jest jednak bezdomność wzbudzająca lęk. Ta nie sprzyja empatii. Dlaczego?

- To, co związane z bezdomnym życiem, nie mieści się w społecznej definicji normalności. Bezdomny to obcy. Tymczasem bezdomność nie jest właściwością jakichś konkretnych ludzi, to życiowa sytuacja, która - jak pokazuje historia pana Franciszka - może przytrafić się każdemu. Dalej dr Nóżka zwraca uwagę na postrzeganie bezdomnych oparte na negatywnych stereotypach, które bywa konfrontowane z przypadkami niewpisującymi się w społecznie wykreowany wizerunek.

- I nagle ludzie ci zaczynają „zasługiwać” na pomoc. A co z tymi, których życie ułożyło się inaczej? Którzy nie wzbudzają pozytywnych reakcji wyglądem czy sposobem życia? - zastanawia się dr Marcjanna Nóżka.- W niezwykły sposób odkrywamy tu działanie efektu św. Mateusza: ten, kto sobie jakoś radzi, dostanie więcej pomocy, a kto jest już na dnie, obchodzony bywa szerokim łukiem. Nieprzesadzone wydaje się stwierdzenie, że trudne życie i brak wsparcia to często główne powody, dla których ludzie stają się bezdomni, a zarazem z bezdomności nie mogą wyjść...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pan Franciszek od pięciu lat żyje pod mostem - Nowości Dziennik Toruński

Wróć na i.pl Portal i.pl