Podoba się Panu osłabienie roli prezesa IPN, jakie zakłada przyjęta dziś przez Sejm nowelizacja ustawy o Instytucie?
Nie podoba mi się sytuacja, w której prezes IPN może być bez większego problemu odwołany w czasie trwania kadencji. Według dotychczasowych przepisów był w zasadzie nieusuwalny, co dawało mu poczucie bezpieczeństwa i niezależności. Według nowych rozwiązań prezes musi co roku stanąć przed "trybunałem", który może go pozbawić go stanowiska. Siłą rzeczy będzie się uzależniał od tych, którzy będą głosowali, oraz tych, którzy mogą mieć wpływ na głosujących. To osłabia nie tylko niezależność prezesa, ale obniża także możliwości zarządzania instytucją.
Nowelizacja zakłada jednocześnie wzmocnienie Kolegium Instytutu.
Nie podoba mi się zmiana zasad gry w trakcie trwania kadencji. Obecne Kolegium pracuje dopiero dwa lata i nagle wprowadza się zasadniczą zmianę w sposobie powoływania i funkcjonowania tego ciała.
Czy zapis o tym, że teraz kolegium IPN będzie decydowało o publikacjach książek, może ograniczyć wolność badań i ograniczyć swobodę jego działania?
To chyba będzie czysto teoretyczny zapis. Dziewięć osób nie może podejmować takich decyzji. One mogą wyrażać swoje opinie czy zastrzeżenia, ale decydować pewnie będzie przewodniczący. Przecież nie kolegium będzie rozmawiało z autorami i kierownikami zespołów badawczych. Odpowiedzialność zaczyna się rozpływać. Nie będzie do końca wiadomo, kto powinien podejmować decyzje. Oczywiście sposób zarządzania w dużej mierze zależy od osobowości i temperamentu prezesa, ale trzymanie go na krótkim pasku nie jest dobre.
W podtekście tego zapisu jest książka o Lechu Wałęsie.
No tak. Po publikacji pan prezydent się zdenerwował. Wtedy ci, którym zależy na jego opinii, zaczęli się zastanawiać, jak można ukarać odpowiedzialnych za tę książkę.
Czy sądzi Pan, że po nowelizacji taka książka będzie mogła powstać?
To będzie zależało od tego, kto będzie w radzie, kto będzie prezesem, a przede wszystkim - czy znajdą się badacze, którzy będą chcieli podejmować kontrowersyjne tematy.
Ustawa może doprowadzić do tego, że historycy będą stosować autocenzurę?
Istnieje takie niebezpieczeństwo. Będą się zastanawiać, czy warto o takich sprawach pisać.
Albo tego rodzaju publikacje będą się ukazywać poza IPN?
Tak. Ale wracając do książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o Lechu Wałęsie, jedynym błędem było to, że prezes Janusz Kurtyka napisał do niej wstęp. W ten sposób podniósł rangę tej książki. Uznał, że jest ona szczególnie ważna, i to wywołało burzę. Gdyby pisał wstępy do wielu książek, to byłoby w porządku. Ale tak nie jest.Z powodu jednej publikacji, czy nawet jednego wstępu, niszczy się teraz niezależność ważnej instytucji?
To był tylko pretekst. Wiele osób od dawna chciało ograniczenia swobody działania Instytutu. Od dawna podejmowały działania w tym kierunku i zachęcały do dokonywania zmian.
Chciałby Pan być członkiem Kolegium według nowych przepisów?
Mam już trochę dosyć tych przepychanek. Zawsze starałem się pełnić w Kolegium pozytywną rolę. Próbowałem łagodzić spory, gdy miałem coś za złe, mówiłem o tym bez robienia awantury. Myślę, że dobrze wykonywałem ten mandat społeczny.
Nie bałby się Pan uwikłania w politykę? Emocje teraz będą znacznie większe.
Oczywiście zamieszanie wokół IPN jest duże. Ale bardziej obawiam się chaosu.
Na razie IPN ma jeszcze swobodę. Zaskoczyła Pana informacja o tym, że gen. Wojciech Jaruzelski był agentem Informacji Wojskowej?
O tym wiadomo od kilku lat. Jest kilka dokumentów, które zostały już opublikowane i potwierdzają, że został zwerbowany w 1946 r. przez zarząd Informacji. Co najmniej do 1949 r. był ujawniony w ewidencji, gdzie podany był jego pseudonim. Nie wiadomo, co się potem z tym działo.
Czy w 1952 r. został jeszcze raz zwerbowany przez gen. Czesława Kiszczaka?
Według mnie ta notatka Stasi, którą opublikował dr Wojciech Sawicki, jest mało dokładna. Z jej kształtu wynika, że ona nie jest oparta na dokumentach, ale na informacjach zasłyszanych. W takiej sytuacji bardzo łatwo o nieścisłości. Oczywiście istnieje możliwość, że osoba była zwerbowana, potem zrezygnowano z jej usług, a następnie dokonywano reaktywacji. Wtedy rzeczywiście werbowano ją drugi raz. W tym dokumencie nie mamy jednak żadnych dowodów, że tak było.
Czy prawdopodobieństwo, że gen. Kiszczak mógł być oficerem prowadzący gen. Jaruzelskiego, może tłumaczyć dalszą historię Polski?
Tylko do pewnego stopnia. Poza tym nie mamy żadnej pewności, że taka zależność istniała.