Opus Dei infiltruje polską politykę? Kto należy do kościelnej organizacji

Redakcja
Radosław Sikorski i Tomasz Arabski
Radosław Sikorski i Tomasz Arabski FOT WOJCIECH BARCZYNSKI / POLSKAPRESSE
Opus Dei - wystarczy wypowiedzieć te dwa słowa, by natychmiast znaleźć się w centrum uwagi. Organizacja założona w 1928 r. przez Josemarię Escrivę de Balaguerę niezmiennie od początku swego istnienia wzbudza zainteresowanie i emocje - głównie dlatego, że bardzo niewiele wiadomo o tym, na czym właściwie polega jej specyfika.

A gdy Dan Brown w "Kodzie Leonarda da Vinci" opisał ją jako organizację, której zadaniem jest wykonywanie "mokrej roboty" na zlecenie Watykanu, to atmosfera podejrzliwości wokół niej mocno wzrosła.

W ten kontekst wpisały się słowa Janusza Palikota o tym, że trzech członków nowego rządu jest "agentami Kościoła katolickiego z Opus Dei". - Gdybyśmy sobie wyobrazili, że przedstawiciele jakiejkolwiek innej organizacji religijnej, społecznej czy innej mają trzech ministrów w polskim rządzie, byłaby to szokująca informacja. Być może rząd Donalda Tuska nie jest rządem samodzielnym, tylko sterowanym przez przedstawicieli Kościoła katolickiego? - pytał głośno Palikot po sobotnim głosowaniu nad wotum zaufania dla nowego rządu Tuska.

Czytaj także: "Gowin mówił, że czuje się ojcem wszystkich zamrożonych zygot. To brzmi marnie"

Na zarzuty Palikota zareagował Tomasz Arabski. "Z żalem informuję, że nie jestem członkiem prałatury personalnej Opus Dei" - napisał na swoim profilu na portalu Facebook. To dementi Palikot uznaje jednak za niewystarczające. - Oczekuję wykazu spotkań i rozmów prowadzonych przez ministra z przedstawicielami Kościoła - zapowiedział Palikot w rozmowie z "Polską".

Ile w krążących mitach prawdy? Gdyby przyjrzeć się liście osób, które mają coś wspólnego z Opus Dei, to wszelkie teorie o tym, że jej celem jest zdobycie władzy, brzmią bardzo prawdopodobnie. Palikot twierdzi, że członkami Dzieła Bożego są Arabski, Radosław Sikorski i Jarosław Gowin. Inni wymieniają ministra infrastruktury w rządach PiS Jerzego Polaczka. Z tą organizacją łączeni są także inni politycy, m.in. Roman Giertych, Kazimierz Michał Ujazdowski, Jarosław Sellin czy Tomasz Merta (były wiceminister kultury zginął w katastrofie smoleńskiej), Marek Jurek.

Czytaj także: Premier z Gdańska. Kim jest Donald Tusk? (ARCHIWALNE ZDJĘCIA)

Na świecie wpływy Opus Dei też są imponujące. Podobno do tej organizacji należał Augusto Pinochet, były prezydent Chile, czy Alberto Fujimori, eksprezydent Peru. Sześciu ministrów w hiszpańskim rządzie José Marii Aznara było jej członkami (w zakończonych wczoraj wyborach w Hiszpanii prawicowa Partia Ludowa, do której należy Aznar, odniosła wyraźne zwycięstwo). Znany politolog Samuel Huntington (twórca terminu "zderzenie cywilizacji") postawił wręcz tezę, że Opus Dei próbuje stworzyć na świecie "alternatywny model rozwoju nowoczesności", który miał się opierać na katolickiej tradycji - stąd popularność tego ruchu w krajach latynoskich, które jako bliskie Watykanowi miały stawić opór rozwojowi według modelu narzuconego przez kraje anglosaskie.

Nie trzeba długo szukać, by znaleźć artykuły i książki, które przedstawiają mniej lub bardziej prawdopodobne scenariusze, w jaki sposób Opus Dei zamierza przejąć władzę nad światem.

Czytaj także: Jarosław Gowin. "Krwiożerczy rekin, trzeba na niego uważać"

Problem w tym, że bardzo trudno jest oddzielić prawdę od zmyśleń. Wprawdzie na stronie internetowej polskiego Opus Dei można znaleźć numer telefonu komórkowego jej rzecznika, ale rozmowa z nim jest pełna niedomówień. - Misją Opus Dei jest głoszenie Ewangelii - mówi "Polsce" Erhard Gasda. Rzecznik podkreśla, że organizacja jest otwarta na każdego, jej członkiem może zostać każdy, kto jest dobrym katolikiem. Jednocześnie dodaje, że w Polsce należy do niej zaledwie 500 osób. - 95 proc. osób, które biorą udział w rekolekcjach czy dniach skupienia prowadzonych przez Opus Dei, do tej organizacji nie należy - podkreśla.
- Opus Dei to organizacja elitarna. Dla niej liczy się jakość, nie ilość - doprecyzowuje w rozmowie z "Polską" Marcin Przeciszewski, redaktor naczelny Katolickiej Agencji Informacyjnej i osoba sympatyzująca (jego określenie) z organizacją. Jak tłumaczy, jej zadaniem jest wzmacnianie chrześcijańskiego światopoglądu przede wszystkim w środowiskach zawodowych, czyli w miejscach, do których Kościołowi strukturalnemu dotrzeć najtrudniej. Właśnie z tego powodu najczęściej mówi się o członkach Opus Dei, którzy zajmują się polityką, mediami lub dużym biznesem.

Czytaj także: "Gowin mówił, że czuje się ojcem wszystkich zamrożonych zygot. To brzmi marnie"

- Ale mówią o tym najczęściej media lewicowe. Opus Dei jest dla współczesnej lewicy solą w oku, poważnym zagrożeniem utrudniającym szerzenie jej poglądów. I walczą z tym zagrożeniem - zaznacza Przeciszewski.

Opus Dei bronią też politycy z nią łączeni. - Jest ona organizacją dla ludzi, którzy chcą się realizować w różnych dziedzinach. Ja chcę robić coś dobrego, dlatego w niej działam. Ale w żaden sposób nie należy łączyć tego z polityką - podkreśla w rozmowie z "Polską" Jerzy Polaczek.

Czytaj także: Premier z Gdańska. Kim jest Donald Tusk? (ARCHIWALNE ZDJĘCIA)

- Jest to organizacja oficjalnie uznana przez Kościół. Jeśli więc ktoś ją atakuje, to atakuje Kościół - twierdzi Roman Giertych, prawnik, były wicepremier i przewodniczący Ligi Polskich Rodzin. Nie zgadza się jednocześnie z twierdzeniem, że Dzieło Boże jest instytucją elitarną. - W Polsce jej członkowie wykonują głównie zawody inteligenckie, ale na świecie nie jest to reguła. Po prostu u nas Opus Dei działa stosunkowo krótko, dlatego tak niewielu ma członków - tłumaczy.

Sama działalność w ramach Opus Dei nie jest zbyt spektakularna. W skrócie można ją sprowadzić do dewizy św. Benedykta z Nursji "ora et labora" (módl się i pracuj). - Ale organizacja dostosowała ją do współczesności, przede wszystkim do nowoczesności, jakie stawia praca na wysokich obrotach we współczesnych realiach - podkreśla Giertych. Te współczesne formy religijne polegają na regularnie organizowanych dniach skupienia czy wyjazdach rekolekcyjnych.

Czytaj także: Jarosław Gowin. "Krwiożerczy rekin, trzeba na niego uważać"

Opus Dei dużą wagę przywiązuje do rozwoju duchowego swoich członków oraz sympatyków. Z tego powodu członkowie organizacji zakładają także szkoły, które pozwalają wychowywać w tym duchu dzieci od przedszkola do matury. Do takiej szkoły, prowadzonej przez Stowarzyszenie "Sternik", chodzili jeden z synów Radosława Sikorskiego oraz córki Romana Giertycha. Jest też faktem, że szef MSZ współpracuje z kancelarią prawniczą byłego wicepremiera. - Ale nie należy tego łączyć z faktem, że posyłaliśmy dzieci do tej samej szkoły. To po prostu bardzo dobra placówka - zaznacza Giertych. - Poza tym, jeśli się nie mylę, Opus Dei zabrania sytuacji, w której jej członkowie wspierają się nawzajem na płaszczyźnie zawodowej - dodaje.

Agaton Koziński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl