18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojciec Leon Knabit: Wiem, że zło jest medialne

Joanna Leszczyńska
Ojciec Leon Knabit
Ojciec Leon Knabit Grzegorz Gałasiński
Z ojcem Leonem Knabitem, benedyktynem z klasztoru w Tyńcu, rozmawia Joanna Leszczyńska:

Przyjechał ojciec do Łodzi na zaproszenie koła Stowarzyszenia Rodzin Katolickich z parafii św. Elżbiety. Z jakimi wrażeniami ojciec wyjedzie?
To już moje kolejne spotkanie z Łodzią, z tym środowiskiem, z łódzkim kołem Odrodzenia i klasztorem Bernardynów, w którym odbyły się spotkania. Czuję się tu jak u siebie w domu. Jak zawsze rozmawialiśmy o trudnych sprawach. Każdy inaczej przeżywa swoje problemy, swoje "ja", swoją wiarę, swoje relacje z innymi. Trzeba było się dobrze skoncentrować i pomyśleć nad odpowiedziami. Ale to dla mnie radość, że mogę służyć innym. Ludzie poruszali problemy wiary i dnia codziennego. Chcieli - na przykład - wiedzieć, kiedy praca w niedzielę jest grzechem, a kiedy jest dopuszczalna.

I co im ojciec odpowiedział?
Człowiek, który specjalnie zaplanuje sobie skopanie ogródka w niedzielę, zamiast zrobić to w sobotę, nie postępuje dobrze z religijnego punktu widzenia. Po to w swoim czasie walczono o wolne soboty, żeby tego dnia pozałatwiać wszystkie sprawy, a w niedzielę odpocząć. Ale jeżeli ktoś cały tydzień pracuje umysłowo i w niedzielę po mszy świętej poprzycina sobie drzewka na działce, czy skopie grządki, to dla niego jest relaks, a nie praca.

A ja, służbowo rozmawiając z ojcem w niedzielę, grzeszę?
A ja, pisząc w niedzielę w celi referat?

Chyba oboje grzeszymy...
Nie, bo nasza praca ma charakter użyteczny wobec innych, tak jak praca lekarza czy pielęgniarki.

Męczą ojca spotkania z wiernymi, czy wzmacniają?
Mam już 83 lata. To jest cztery razy po dwadzieścia plus trzy. Zawsze w użytku jest tylko jedna dwudziestka, a trzy odpoczywają. Jak jedna się zmęczy, idzie następna (śmiech). Czuję zmęczenie materiału. Ale jak mam coś do zrobienia, to wtedy o wszystkim zapominam i z zapałem się temu oddaję. Siły wystarcza jeszcze na tyle, by powiedzieć jedno kazanie i odbyć spotkanie. Nawet, gdybym czuł się bardzo słabo, na to mi sił wystarczy. Tak jak jednemu zakonnikowi wystarczyło siły, by skończyć kazanie, po czym umarł. Niczym świeca, która wypaliła się i zgasła. Ale ja na razie jeszcze nie myślę umierać. Chyba że Pan Bóg się uprze.Po takich spotkaniach, jak to w Łodzi, raczej jestem mocniejszy.

W książce "Od początku do końca" wspomina ojciec, że w 1948 roku chciał zostać świętym. W jakim stanie ducha był wtedy ojciec?
Byłem klerykiem na pierwszym roku seminarium duchownego. Odczuwałem głęboko głos powołania. Myślałem: "Być księdzem i nie być świętym? To po jaką chorobę?"

Trochę pycha?
Absolutnie nie, szczery zapał, żeby odpowiedzieć na wyzwania i potrzeby ludzkie. Tam, gdzie ksiądz jest do rzeczy, oddany, wypełnia powołanie, inaczej reagują na niego ludzie. Nawet niewierzący. Zatem kierował mną zapał, a potem realizowałem raz z większym, raz z mniejszym natężeniem ten cel. Nie ma sensu być byle jakim zakonnikiem. Nie jestem ideałem, ale na ogół jestem nie najgorszym księdzem. Chociaż wciąż mam do siebie pretensję , że jadę niczym na zaciągniętym hamulcu. Jest mi ciężko i nie mogę osiągnąć większej prędkości. Jeszcze nie grzech, a już nie cnota. Ale wciąż pracuję nad sobą, by osiągnąć ideał. Jakbym już wszystko osiągnął, Pan by mnie zabrał. Widać uważa, że jeszcze mogę popracować.

Twierdzi ojciec, że w klasztorze też znajdziemy grzechy, jakie dotyczą świeckich: chciwość, lenistwo, nieczystość. Tu łatwiej z tym walczyć?
Jak się na serio podchodzi do życia, to łatwiej, bo jest mniej okazji. Gdyby w świeckiego człowieka tak inwestowano jak w zakonnika, na pewno byłoby mniej zła na świecie. Codziennie pięć razy jestem na wspólnej modlitwie w kościele. Wymóg posłuszeństwa, choć ciężki, strzeże mnie przed chodzeniem niebezpiecznymi poboczami. Chciwość pieniędzy jest wielkim grzechem, a tu nic człowieka nie obchodzi. Sprawy pieniędzy nie istnieją.

To gdzie jest ta chciwość w zakonie?
Na przykład: muszę mieć taki, a nie inny habit, muszę pojechać za granicę na wypoczynek. Kiedy przełożony się nie godzi, to wtedy jęczę, czuję się strasznie skrzywdzony.

Na co ojciec wydaje zarobione pieniądze?
Wszystkie trafiają do klasztoru w Tyńcu. Z adnotacją, że ja je zarobiłem. A jak mi są potrzebne, dostaję je z kasy klasztornej. To jest prawdziwa komuna.

Na co ojcu są potrzebne pieniądze? Na podróże?
Kupują mi bilet. Ale parę groszy do kieszeni się wtedy przyda...

Bywa, że przełożony nie zgadza się na wyjazd?
Nie, bo wiem, czego mogę wymagać. Zresztą najczęściej są to odpowiedzi na zaproszenia, a jestem często zapraszany. W najśmielszych marzeniach bym nie przypuszczał, że mając 83 lata będę jednego roku sześć razy za granicą, a tak się zdarzyło w minionym roku. Byłem u sióstr benedyktynek w Żytomierzu, w Wilnie, w Rzymie z góralami na rekolekcjach, w Brukseli miałem prelekcję w Parlamencie Europejskim, w Londynie w parafii św. Andrzeja Boboli, odwiedziłem Niemcy.

Jak ojciec patrzy na odejścia znamienitych kapłanów z Kościoła jak Tadeusz Bartoś, Tadeusz Gadacz, Stanisław Obirek, Tomasz Węcławski, Jacek Krzysztofowicz?
Przede wszystkim świadczy to o braku wiary. Wiara musiała być u tych ludzi nieukształtowana. Bo jeżeli naprawdę wierzę w Jezusa i wierzę Jezusowi, który mnie kocha, który wyznaczył mi tę drogę, to wiem, że on da mi siłę, by wszystko przezwyciężyć i iść dalej za głosem powołania. Ojciec Jacek był wspaniały jako ksiądz, jako kaznodzieja. W pewnym momencie rozum mu się wyłączył. Pani Wanda Półtawska mówi ładnie, że najważniejszym organem seksualnym człowieka jest mózg, czyli rozum. Kiedy on działa poprawnie, wtedy wszystkie inne instrumenty działają jak trzeba. Przecież ojciec Jacek składał publicznie śluby. Ludzie mu gratulowali. I co się okazało? Że on był wtedy głupi? Ja dziś mówię do diakonów: "Słuchajcie, jak wy mi za jakieś 17 lat powiecie, że byliście w 2013 roku głupi, to ja was będę straszył po nocach...".
A niespełnione ambicje kapłana, konflikty, poczucie odtrącenia, konieczność podporządkowania się hierarchii kościelnej... To się nie liczy?
Jak idzie się za Chrystusem, to Chrystus daje krzyż i łaskę, że to wytrzymasz. Wszyscy święci cierpieli na niezrozumienie, na odrzucenie, miewali konflikty z przełożonymi. Niektórzy byli też wyłączani z Kościoła. Jan od Krzyża siedział w więzieniu wsadzony przez współbraci. Ci mocni wszystko przetrzymali. W przypadku tych, co odeszli z Kościoła, musiała być jakaś słabość w charakterze. Tak, słabość charakteru nie pozwala wytrzymać napięcia.

Może wystarczyłoby, by ktoś ze współbraci podał takiemu kapłanowi rękę?
Często, jak się próbuje komuś powiedzieć, że coś jest nie w porządku, to pojawia się w nim straszny opór. Jak obserwuję, bardzo często nikt nie chce do takiego człowieka potem podchodzić. A wtedy wystarczy, że przy takim duchownym zjawi się kobieta, zacznie go pocieszać. Bywa, że czyni to przez rok. I wtedy rozum się wyłącza. Mnie się udało, że nigdy rozumu nie wyłączyłem.

Dla ojca celibat nie był nigdy wielkim krzyżem?
Nie. Nigdy nie było u mnie problemu, że muszę mieć rodzinę, dzieci. Nie czułem się też samotny. Może dlatego, że nie mam skłonności do posiadania drugiego człowieka na wyłączność. Są tacy ludzie, dla których jest to konieczne. Gdyby tacy szli do zakonu, to byłoby bardzo źle. A ja nie chciałem mieć jednej, ale wiele dusz w Kościele. Celibat jest do zniesienia pod warunkiem, że kapłan będzie miał kontakt osobisty z Jezusem Chrystusem. Ale nie z jego obrazkiem, na którym Chrystus ma bródkę skręconą w loczek i przedziałek na głowie. Taki Chrystus nie będzie nigdy alternatywą dla eleganckiej dziewczyny, która ma 90 na 70 i na 80. Nie da rady.

Nigdy nie było ojcu żal, widząc szczęśliwą rodzinę?
Nie. Uświadomiłem sobie właśnie teraz, że bardzo cieszę się celibatem, właśnie kiedy widzę szczęśliwą rodzinę. Boże, jaka to radość, że moi uczniowie tworzą tak piękną rodzinę. Natomiast, jeśli widzę nieszczęśliwą rodzinę, to się dwa razy cieszę celibatem.

Jak sobie ojciec radził, gdy kobieta mu się podobała?
Nic jej o tym nie mówiłem, bo nie mam prawa zawracać komuś w głowie. A jakby po takich słowach kobieta zbzikowała i zakochała się? Trzeba być odpowiedzialnym za drugiego człowieka. Ksiądz w moim wieku już jest niegroźny. Chociaż czasem w starym piecu diabeł pali. (śmiech)

W celi klasztoru bywa ojciec czasem samotny?
Nie, nadzwyczaj dobrze się w niej czuję. Moja cela mieści się w starej części klasztoru. Jest wysoka, przestronna i dwupoziomowa. Wyposażenie jest skromne: łóżko, półka z podstawowymi książkami, laptop, umywalka, prysznic i szafa. Po schodkach wchodzi się na galeryjkę, gdzie mam archiwalia - brakuje tam tylko dziada z babą. Mam nadzieję, że nie umrę, zanim tego nie uporządkuję. Telewizora nie mam. Jak jest pogoda, otwieram okno i widzę Babią Górę. I 50 kilometrów zieleni. Cisza, spokój, nie ma aut. Mam wręcz tam za dobrze. Wielu ludzi nawet marzyć nie może o czymś takim. Jest tak pięknie, a dwa lata temu siedmiu zakonników, którzy byli na próbie, wystąpiło z zakonu. Jestem jak lokomotywa, która jedzie po swoich torach. Nie ma korków, może pędzić.

Ma ojciec jeszcze obowiązki w klasztorze?
Czysto administracyjnych już nie mam. Kiedy byłem młodszy, byłem przeorem, podprzeorem, proboszczem, katechetą, dyżurnym na furcie, oprowadzałem wycieczki. Teraz zajmuję się głównie pisaniem, kontaktami z ludźmi, biorę udział w konferencjach. Bardzo dużo ludzi prosi mnie o rozmowę albo spowiedź. Świeccy i księża. Starsi i młodzież. Ludzie nie mają z kim się wygadać.

Dobrze, że religia wróciła do szkół?
Dobrze. Zacząłem uczyć religii w szkole w roku 1949 i skończyłem w szkole, w 1993 roku. Wszystko zależy od osobowości katechety. Jak katecheta lubi młodzież, wtedy nie ma problemu.. Ale zdarza się fujara, która nie ma pojęcia o pracy z młodzieżą i zraża wtedy do Kościoła. Kiedyś jeden katecheta pół roku potrzebował mieszkać w tynieckim klasztorze, by odpocząć psychicznie od szkoły. W wielu szkołach słyszałem, że mają wspaniałą młodzież. Dlaczego o takiej młodzieży nie zrobi się reportażu? Tylko wtedy się robi , jak ona coś przeskrobie. I dodaje się przy tym, że to są tacy, którzy chodzą na religię. Wiem, zło jest medialne. Byłem przecież gospodarzem telewizyjnych programów.

Jak ojciec się czuł w tej roli?
Dobrze. Od czasów harcerskich byłem przyzwyczajony do akademii, występów przy ognisku. Zresztą każdy ksiądz, który przemawia do wiernych, nie powinien mieć z tym problemu.

Teraz ojciec wyżywa się jako bloger. Został ojciec nawet Blogerem Roku.
Po ostatnim wpisie mam sto komentarzy. Nieraz samo przeczytanie zajawek zabiera mi dwa dni, a co dopiero odpisanie. A ludzie, jak to ludzie - piszą raz mądrze, raz mniej.

Ojciec czuje się mądry?
Nie mam talentu mola książkowego. I nie mam żadnego stopnia naukowego, bo dla mnie ważniejsi byli ludzie niż ślęczenie nad książkami. Święty Benedykt też nie miał studiów. Jak się jest 54 lata w klasztorze w Tyńcu, to trzeba się uprzeć, żeby być głupim. Tutejsze środowisko intelektualnie i duchowo jest silne. Mamy nawet profesorów. Miałem dostać na Uniwersytecie Jagiellońskim na prima aprilis stopień magistra humoris causa. Ale uczelnia się ociąga. Może pośmiertnie dostanę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki