Ojciec 10 dzieci z Izdebek trafił do aresztu. Zarzut: molestowanie dziecka. Ludzie we wsi nie mogą w to uwierzyć. Albo nie chcą

Andrzej Plęs
W domu w Izdebkach (w powiecie brzozowskim), położonym pod lasem na uboczu, miało dochodzić do zaniedbań wobec dzieci oraz przypadków molestowania. Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura
W domu w Izdebkach (w powiecie brzozowskim), położonym pod lasem na uboczu, miało dochodzić do zaniedbań wobec dzieci oraz przypadków molestowania. Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura
Molestowanie, głodzenie, bicie kijem własnych dzieci, które były wychowywane przez psa, jadły z psiej miski, szczekały, bo nie potrafiły mówić - doniesienia medialne o skrajnej patologii, jaka miała dziać się w jednej z rodzin w podkarpackich Izdebkach, wstrząsnęły opinią publiczną w całym kraju. A Izdebki są w szoku. Ludzie nie wierzą w te rewelacje, albo... nie chcą wierzyć.

„Dom zły” stoi na skraju rozległej wsi, na wzniesieniu i na uboczu. Ledwie widać go z drogi, ale z bliska to obraz naprędce remontowanej ruiny. Trochę zdezelowanego sprzętu rolniczego na podwórku, trochę wdeptanych w błoto zabawek, nowe płyty styropianu na jednej ze ścian. Ci, którzy bywali w środku, mówią, że wewnątrz jest dużo, dużo lepiej, bo gmina remontuje dla dzieci.

Teraz jest głucha cisza. Jeszcze przed tygodniem było tu gwarno od dziesiątki dzieci, ale: najpierw, w połowie listopada, zaginął 12-letni Daniel. Cała Polska żyła poszukiwaniami chłopca. Znaleziono go po trzech dniach w lesie, bosego, w postrzępionych kalesonach i koszulce, ale całego, choć nieco wyziębniętego.

Szczęśliwie zakończyły się poszukiwania 12-latka z Izdebek. Chłopiec od wtorku poszukiwany był przez brzozowską policję. Został odnaleziony w lesie, około 5 km od swojego domu. Na jego ślad natrafił mieszkaniec Izdebek, który zauważył psa, który towarzyszył chłopcu. Dziecko odnaleźli GOPR-owcy. 12-latek trafił pod opiekę lekarzy.Chłopiec 13 listopada wyszedł z domu około godz. 14.30, by odwiedzić swoją babcię. 12-latek bawił się w pobliżu jej domu. Około godz. 16 już go tam nie było. Ustalono, że dziecko leczone jest neurologicznie i ma problemy z komunikowaniem się. Z przekazanych informacji wynikało również, że chłopcu może towarzyszyć jego pies.W poszukiwania zaangażowani byli policjanci, ratownicy medyczni, strażacy, strażnicy graniczni, grupy pomocy humanitarnej, stowarzyszenia, żołnierze WOT, rodzina i okoliczni mieszkańcy. Do odnalezienia dziecka wykorzystywane były psy trapiące, śmigłowiec i dron z kamerą termowizyjną, quady i inny sprzęt specjalistyczny.

Odnaleziono 12-letniego Daniela z Izdebek! [ZDJĘCIA, WIDEO]

Rodzina państwa S. stanęła w centrum zainteresowania nie tylko opinii społecznej, mediów, ale i organów ścigania. Potem był materiał w jednej ze stacji telewizyjnych, w którym anonimowa sąsiadka, która została przedstawiona jako matka chrzestna jednego z dzieci państwa S., zwierza się, że dzieci w tym domu były bite, molestowane, głodzone, jadały z psiej miski i w ogóle były przez psa wychowywane. Żadne z rodziców nie pracowało, utrzymywali się z socjalu, tysiące złotówek z pomocy społecznej przeznaczali na wódę i papierosy. Jak coś z tej kasy zostało, to dopiero wtedy na jedzenie.

Kolejna anonimowa postać, tym razem policjant, opowiadała w telewizji, że matka zeznała, iż ojciec sypiał z własnymi dziećmi, że w domu znaleziono dziecięcą bieliznę z plamami krwi.

CZYTAJ TEŻ: Szokujące ustalenia prokuratury po zaginięciu 12-letniego Daniela z Izdebek. Ojciec chłopca aresztowany, dzieci odebrane rodzicom

Wypadki potoczyły się błyskawicznie: Krzysztof S. trafił na trzy miesiące do aresztu tymczasowego z zarzutem „doprowadzenia do innej czynności seksualnej” jedną ze swoich nieletni córek. Matka trafiła do szpitala psychiatrycznego, dzieci do pogotowia opiekuńczego, wokół domu zapanowała cisza.

Ludzie w Izdebkach są w szoku. Z jednej strony - coś musi być na rzeczy, władza przecież bez racji nie wsadza człowieka do więzienia. Z drugiej strony: państwo S. nie żyli w próżni, przez ten dom przewijało się mnóstwo ludzi: od pracowników pomocy społecznej i kuratora, przez pomagających rodzinie wolontariuszy, po urzędników gminnych i pracowników budowlanych. Piątka z dziesięciorga dzieci państwa S. chodziła do szkoły w Izdebkach. I nikt z tych ludzi nie dostrzegł, że w domu na wzgórzu rozgrywa się dramat? Dlatego w Izdebkach w ten dramat nie wierzą.

Nikt nie słyszał, żeby dzieci szczekały

Zbigniew Szpiech, sołtys w Izdebkach mówi, że Krzysztof S. „to taki kogucik był”. Owszem, raptus, lubił wypić, ale nie żeby alkoholik. Raz miał tylko konflikt z prawem, coś tam cudzego z lasu zabrał, za co wymiar sprawiedliwości kazał mu odrobić karę w pracach publicznych. Szpiech opowiada, że ciężka robota była, bo przy karczowaniu pniaków. I że tak zawziętego do roboty człowieka jeszcze nie widział.

- Chałupa na uboczu, ludzie mogli nie wiedzieć. Ale żeby aż takie straszne rzeczy... - też nie dowierza.

Anna Organ, nowa dyrektor Szkoły Podstawowej w Izdebkach, obrusza się, kiedy ją zapytać, czy uczęszczająca tu piątka dzieci rodziny S. szczekała przed tablicą, czy przychodziła do szkoły niedożywiona, pobita.

- Nie mamy doniesień, że dzieci do szkoły przychodziły niedożywione, wręcz głodne, zaniedbane. Żadnych takich sytuacji, o których trzeba byłoby zawiadamiać asystentkę społeczną rodziny, nie było - pani dyrektor waży słowa, bo teraz wszyscy na Izdebkach psy wieszają. - Poza takimi, kiedy kontaktowaliśmy się z asystentką, bo trzeba było uprzedzić rodziców, by jakoś specjalnie przygotowali dzieci na uroczystość szkolną.

Zagłodzone? Dzieci państwa S. korzystały ze szkolnej stołówki, jak wiele tutejszych dzieci. Nauczycielki zapewniają, że nie rzucały się na każdy okruch, nie jadły z miski, zachowywały się jak wszystkie inne. I nie szczekały z braku umiejętności mówienia, jak gruchnęło po Polsce.

- Uczestniczyły w szkolnych przedstawieniach, jak inne dzieciaki, miały koleżanki, kolegów, trójka z nich uczestniczyła w zajęciach dodatkowych ze względu na lekkie deficyty intelektualne. Musiały przejść badania kwalifikujące, więc gdyby były bite, katowane, molestowane, panie psycholog i pedagog na pewno by to wyłapały - przypuszczają nauczyciele.

Nauczyciel wychowania fizycznego dodaje, że chyba strasznie skrzywdzono tę rodzinę. Już los ich skrzywdził, bo Krzysztof S. ledwie ukończył szkołę specjalną, matka Joanna z lekką niepełnosprawnością intelektualną, kiepski kapitał na budowanie sukcesu życiowego. Szkoła mała, wszyscy wszystkich znają, nie ma mowy o anonimowości, więc takie rzeczy, jak podawali w mediach, jego zdaniem, na pewno zostałyby zauważone.

- Gdyby dzieci były bite, katowane, głodzone, to na moich zajęciach na pewno zauważyłbym obrażenia - zapewnia. - Niczego takiego nie było.

Bo Daniel za bardzo nabroił

Owszem, dzieciakom państwa S. zdarzało się przyjść do szkoły w nie do końca czystym odzieniu, ale - zdaniem pedagogów - jak się ma dziesiątkę maluchów, to nad wszystkim nie sposób zapanować. No i Krzysztof S. nie jest tak bardzo niewinny. Kiedy Daniel przyszedł do szkoły z zaczerwienionym policzkiem, nauczyciele wzięli go na spytki, dyskretny był, ale jego brat wygadał, że Daniel dostał w twarz od ojca, bo tym razem zbyt mocno nabroił. Szkoła przypadek natychmiast zgłosiła policji, Krzysztofowi S. założono niebieską kartę.

Nauczyciele w szkole nie bardzo wiedzą, jak zapanować na czymś, nad czym zapanować się nie da. Bo po świecie się rozlało, że w Izdebkach piekło się działo, dorośli o tym mówią, dzieci słyszą, jak im taki świat tłumaczyć?

- Patrycja to bardzo fajna koleżanka - zapewnia jedna z uczennic o córce Krzysztofa i Joanny.

Kiedy dzieciaki wrócą z pogotowia opiekuńczego, to w szkolnym kantorku czekają na nie sterty mikołajkowych prezentów, zebranych przez dzieciaki w szkole. Tylko nie wiadomo, kiedy wrócą...

„Żebyś zdechła i twoje dzieci też”

Rodzina S. była pod opieką Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Nozdrzcu. Czy zatem GOPS nie widział tego zła, albo widzieć nie chciał? - zadaje pytanie opinia społeczna po medialnych doniesieniach o szczekających i gwałconych dzieciach. W GOPS od kilku dni panuje stan wyjątkowy, telefony nie milkną, a ze słuchawek płyną bynajmniej nie życzenia przedświąteczne.

„Ty ruda k…wo” - przeczytała kierownicza na swoim prywatnym Messengerze. Mocne, ale bywają i mocniejsze. Żeby była zgwałcona i jej dzieci też, że „naplułbym ci w twarz i twojej rodzinie”. I że ona i cały GOPS jest „współwinny krzywdzie tych dzieci”. „Na rękach masz krew tej siedmioletniej gwałconej dziewczynki”. Mnóstwo tego w postach pod publikacjami internetowymi.

Anna Jarema po ostatnich kontaktach z mediami woli powiedzieć mniej niż więcej. Czuć, że chce wytłumaczyć sytuację, ale nie może, bo obowiązuje ją tajemnica zawodowa.

- Przekazaliśmy prokuraturze ponad tysiąc sto stron dokumentów odnoszących się do opieki nad tą rodziną - zapewnia. - Nic nie mamy do ukrycia.

Rodzina S. była objęta opieką od prawie 10 lat, bo nie pracują, korzystają z 500 plus i innych świadczeń socjalnych, asystentka rodziny bywała w tym domu co najmniej dwa razy w tygodniu, był kurator sądowy (niebieska karta) i kurator społeczny, byli wolontariusze, którzy dowozili rodzinie S. żywność ze sklepu, czasem odwozili dzieci do szkoły albo na zajęcia. Sąsiedzi zresztą. I żadne z nich niczego by nie zauważyło?

Wóda i papierosy. No tak, Krzysztof lubił wypić, ale podobnie jak i inni faceci w okolicach, o wydatkach na papierosy, zamiast jedzenia dla dzieci, nie ma mowy, bo żadne z rodziców nie paliło. Że nie pracując, mieli z socjalu tysiące miesięcznie? Też bzdura, bo układ z GOPS był taki, że rodzina S. dostawała jedzenie zamiast gotówki, dom im gmina remontowała też z tych pieniędzy. O rzekomym molestowaniu wszyscy w nozdrzeckim GOPS dowiedzieli się z telewizji.

Stanisław Żelaznowski od miesiąca jest wójtem gminy Nozdrzec, wcześniej był dyrektorem szkoły, do której uczęszczała piątka dzieci państwa S. Dziś zapewnia, że z lawiny zdań z jego wypowiedzi, jaką telewizja nagrała „bez jego wiedzy i zgody”, w materiale filmowym znalazło się tylko to, co miało niby potwierdzić potworności, jakie działy się w domku na wzgórzu. I teraz dopowiada to, czego telewizja nie pokazała.

- Nie pokazali, jak mówiłem, że kiedy po dzieci przychodził ojciec, to dzieciaki się do niego garnęły - mówi. - Tak się zachowują dzieci dręczone przez ojca? Częściej przychodziła po nie matka, miała więcej czasu, bo w domu to ojciec gotował.

Molestowanie córki przez ojca? Żelaznowski ma własne informacje, że ta znaleziona przez śledczych dziewczęca bielizna z plamami krwi to nie efekt molestowania, że to ponoć sama dziewczynka „zrobiła sobie krzywdę drobnymi przedmiotami”. Wójt jest przekonany, że schemat był taki: majtki - krew - dziewczynka równa się molestowanie.

- Przez kilka lat nad rodziną czuwał kurator sądowy zawodowy i społeczny i przez ten czas nie znaleźli powodu do oskarżeń i zarzutów, aż tu nagle w 10 minut podjęto decyzję o aresztowaniu ojca i umieszczeniu dzieci w placówce - Stanisław Żelaznowski ma wątpliwości. I kontynuuje:

- Absolutnie nic nie wskazuje na to, że dzieci były molestowane. Wiem, że to matka myła całą gromadkę, ojciec w ogóle się do tego nie garnął, bo mówił, że nie chce być posądzany o to, że obmacuje dzieci - mówi dalej były dyrektor. Jego zdaniem w zachowaniu dzieci nie było nic, co by wskazywało na to, że są przez rodziców krzywdzone w jakikolwiek sposób. Asystentka społeczna tej rodziny bywała w szkole bardzo często, bo też te dzieci objęte były szczególną opieką. Ani z jednej, ani z drugiej strony nie było żadnych sygnałów, że tam dzieje się coś złego. A dzieci były spontaniczne bardziej niż wszystkie inne, tak się nie zachowują dzieci maltretowane - uważa.

A to zaginięcie 12-letniego Daniela na trzy dni, które potem przekształciło się w wersję ucieczki z domu? W Izdebkach mówią, że Daniel tak miał. Roztrzepany trochę, szedł przed siebie, czasem nie potrafił wrócić. Na Boże Ciało też tak było, poszedł sobie gdzieś przed siebie, pół wsi rzuciło się na poszukiwania, po kilku godzinach go znaleźli.

Może jednak coś jest na rzeczy

- Nie takiego rozgłosu Izdebki potrzebowały - martwi się sołtys Szpiech. - Wstyd na całą Polskę.

Ludzie tu nie do końca wiedzą, co o tej sprawie myśleć, bo z jednej strony rodzina S. nie była anonimowa. Rodzice uchodzili za „nieco dziwnych”, żyli na uboczu, nie pracowali, a mieli. Gmina nawet wysypała im kamień na drogę dojazdową do domu, co budziło zawiść u niektórych we wsi.

- A ta kobita, co to w telewizji mówiła o iluś tam poronieniach, o ciałkach poronionych dzieci, zakopanych pod płotem, to ludzie domyślają się, która to - mówi kobieta na ulicy. - I mówią, że to z zawiści, bo ta rodzina dostawała tysiące miesięcznie od państwa, a tej kobiecie się to nie podobało.

Ale z drugiej strony Krzysztof za kratami, Joanna trafiła do psychiatryka, dzieci do placówki opiekuńczej, przecież nic nie dzieje się bez powodu - zastanawiają się ludzie. Może coś jest na rzeczy?

Prokuratura też uważa, że „coś jest na rzeczy”, skoro zareagowała błyskawicznie i stanowczo.

- Śledztwo zostało wszczęte w związku z dwiema sprawami: o narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia i ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, drugi czyn, to doprowadzenie osoby poniżej lat piętnastu do innych czynności seksualnych - wylicza Beata Piotrowicz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Krośnie. - Podejrzanemu postawiono zarzut doprowadzenia osoby małoletniej do innych czynności seksualnych, wobec podejrzanego został zastosowany areszt tymczasowy na okres trzech miesięcy. Złożył na to postanowienie zażalenie, sąd okręgowy postanowienie utrzymał w mocy. W tej chwili przebywa w areszcie.

Ten pierwszy zarzut wiąże się z trzydniowym zniknięciem Daniela. Trzy miesiące aresztu dla Krzysztofa S. - „z racji obawy matactwa”. O szczegółach działań, prowadzonych przez prokuraturę, pani rzecznik nie chce się wypowiadać.

- Ze względu na dobro rodziny i dobro śledztwa - tłumaczy i prosi o zrozumienie, bo to sprawa wyjątkowej natury etycznej i społecznej. - Trwają przesłuchania świadków, zabezpieczona została dokumentacja, wszystko to będzie podlegało ocenie prokuratora. O szczegółach w tej chwili nie mogę mówić, więcej będzie można zakomunikować z końcem miesiąca lub początkiem stycznia - obiecuje.

Nie potwierdzi, jakoby matka zeznała policjantom, że „mąż się tam też paluszkami bawił”, czyli molestował jedną z córek, że lekarz potwierdził, że doszło do penetracji - jak donosiły media, powołując się na anonimowego informatora.

W Izdebkach ludzie trochę pogubieni, a trochę w szoku, trochę nie wierzą, albo trochę nie chcą wierzyć, że za ich płotami działy się potworności. Albo się nie działy, tylko „jedna zawistna baba nagadała głupot” - mówią - a zakrwawione majtki dziecka dokończyły dzieła. I najbardziej martwią się o dziesiątkę dzieci państwa S., które pewnie w oderwaniu od rodziców nie bardzo wiedzą, co i dlaczego się dzieje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ojciec 10 dzieci z Izdebek trafił do aresztu. Zarzut: molestowanie dziecka. Ludzie we wsi nie mogą w to uwierzyć. Albo nie chcą - Plus Nowiny

Wróć na i.pl Portal i.pl