Ofiary molestowania przez księży chcą mówić i one z tej chęci nie zrezygnują. Rozmowa z Radosławem Grucą

Dariusz Szreter
To nie jest tak, że klasa polityczna zrobi coś sama z siebie. Potrzebna jest presja opinii publicznej - mówi Radosław Gruca, dziennikarz, autor książki „Hipokryzja. Pedofilia w Kościele i układ, który ją kryje”.

W ciągu niespełna pół roku, jakie minęło od premiery filmu braci Sekielskich do publikacji pańskiej książki, temat pedofilii w polskim Kościele katolickim praktycznie zniknął z radarów na opinii publicznej. Co takiego się stało?

Temat być może zniknął z radarów, ale nie to nie znaczy, że zniknął w ogóle. Powiedziałbym nawet, że jest obecny mocniej, niż kiedykolwiek. Myślę, że efekt filmu Sekielskich przyjdzie z pewnym opóźnieniem. Ale już dzisiaj mogę powiedzieć, że „Tylko nie mów nikomu” pomogło w przełamaniu oporów u wydawców wobec nagłaśniania tego tematu, co dało możliwość pojawienia się kolejnych publikacji, w tym mojej. Jednocześnie wywołało bardzo poważny efekt społeczny. Mianowicie wszystkie te ofiary, istnienia których większość ludzi nawet sobie nie uświadamiała, zaczęły działać. Efektem jest doprowadzenie do konfrontacji, takich, jakie widzieliśmy na filmie. Trudno jest dzisiaj oszacować ile takich spotkań ofiar z krzywdzicielami miało miejsce, ale to na pewno jest bomba z opóźnionym zapłonem, która - jestem o tym głęboko przekonany - wybuchnie.

Miał pan po publikacji „Hipokryzji” taki efekt, jak w zakończeniu filmu „Spotlight”, czyli urywających się telefonów od ofiar?

Nie. Po pierwsze dlatego, że - jak zauważyłem - moi czytelnicy potrzebują czasu, żeby tę książkę przetrawić. Długo się przymierzają do lektury, a po przeczytaniu muszą to jeszcze trochę „odchorować”. Po drugie ta książka ma nieco inny charakter. Nie jest relacją ofiar, tylko próbą opisu tego, co potocznie nazywamy „sojuszem tronu z ołtarzem”. Sojuszu, w którym PiS wziął Kościół za zakładnika, odstępując od intensywnych działań mających na celu ujawnienie przestępstw pedofilskich w Kościele i przestępstw seksualnych kleru. To daje polityczne owoce w postaci wygranych wyborów, ale - niestety - przyniesie złe owoce Kościołowi. Bo każda władza przemija. Przeminie także PiS, a wraz z tym coraz więcej wiernych będzie odchodzić z Kościoła.

Wygląda na to, że temat jest niewygodny nie tylko dla PiS, ale i opozycji. Dość powszechna wśród politologów jest opinia, że film Sekielskich zmobilizował pisowski elektorat do „obrony” Kościoła i przyczynił się do porażki Koalicji Europejskiej w majowych wyborach.

To prawda. Opozycja - głównie mam na myśli Koalicję Obywatelską - mniej chętnie wciąga tę sprawę na sztandary. Jednak fakt, że w Sejmie pojawiła się lewica, i to jako trzecia siła polityczna, jest w jakiejś mierze związany ze sprawa kościelnej pedofilii i wzrostem antyklerykalnych nastrojów. Nad tymi ostatnimi ja - prawdę powiedziawszy - ubolewam. Ale to nie jest tak, że klasa polityczna zrobi coś sama z siebie. Potrzebna jest presja opinii publicznej. A przecież nie jest tak, że wszyscy Polacy przejmują się problemem pedofilii: czy to generalnie, czy w szczególności w Kościele. Tym bardziej to nie jest bodźcem dla polityków, bo oni nie widzą swoich korzyści w tym, żeby podnosić ten temat. Mało tego, to właśnie politycy są w szczególnie odpowiedzialni, a nawet powiedziałbym: współwinni, zamiatania tych spraw pod dywan. Dzisiaj też mamy taką sytuację: mimo, iż PiS wprowadził zmiany do Kodeksu karnego i nałożył obowiązek zgłaszania takich spraw do prokuratury, pod groźbą kary więzienia, to prawo to realnie nie funkcjonuje. Mija półtora roku obowiązywania art. 240 kk, a nie słyszałem o żadnym śledztwie wszczętym z jego powodu. Tymczasem niedawno dziennikarze ujawnili, że w prokuraturze wydano specjalny okólnik, który nakazuje wszystkim prokuraturom niższych szczebli, by listy takich spraw przekazywanych im przez diecezje, kierowali do zastępcy Zbigniewa Ziobry, Bogdana Święczkowskiego. Dzisiaj więc to na nim przede wszystkim spoczywa ciężar odpowiedzialności za to, czy te śledztwa rzeczywiście ruszą. Jeśli tak - to w moim przekonaniu wywoła to efekt kuli śniegowej. Jeśli nie - może to przynieść dość poważny problem polityczny dla Prawa i Sprawiedliwości, bo kiedy ludzie zorientują się że zostali oszukani, straci nie tylko Kościół, ale ci politycy, którzy korzystali z jego poparcia.

Myśli pan, że wygrana niedawno sprawa Marka Mielewczyka, któremu - na mocy sądowego wyroku - 400 tys. złotych ma zapłacić nie tylko ksiądz, który go molestował, ale także parafia i pelplińska kuria, jest przełomem? Przecież o to chodziło, żeby Kościół wziął na siebie odpowiedzialność za niereagowanie na przestępstwa swoich funkcjonariuszy.

Przełomem była sprawa „Katarzyny” [Bohaterka reportażu w „Dużym Formacie”, którą jako 13-latkę rodzice oddali pod opiekę zakonnikowi, który przez wiele miesięcy gwałcił ją, bił, więził i odurzał. Sąd przyznał jej milion złotych od Zakonu Chrystusowców. Kasacja wyroku jest w Sądzie Najwyższym - red.]. Wyrok w sprawie Marka Mielewczyka jest tylko potwierdzeniem, że sędziowie mają i pewnie będą mieli coraz więcej wrażliwości w dostrzeżeniu dramatu w tych wszystkich ludzi poszkodowanych przez księży pedofilów. Jestem przekonany, po pracy nad książka, że ofiar jest dużo więcej niż komukolwiek się wydaje. I te ofiary chcą mówić i one z tej chęci nie zrezygnują. Ich się nie złamie. To jest taka masa krytyczna, ładunek podłożony pod Kościołem, który niestety ten Kościół będzie od środka rozsadzać. Pytanie tylko kiedy ktoś stworzy arenę, gdzie oni będą mogli to opowiedzieć, ufając że to będzie miało realne przełożenie na odsunięcie sprawców z kapłaństwa. Bo to jest podstawowa motywacją: żeby uratować kolejne osoby, które mogą być przez takich księżny skrzywdzone. Więc kiedy taki kanał ujścia tych emocji, które nakazują ofiarom mówić, się pojawi, automatycznie efekt będzie piorunujący.

Na razie jednym z takich efektów całej tej sprawy wydaje się projekt ustawy noszącej jak na ironię nazwę „stop pedofilii”, a która faktycznie skierowana jest przeciwko edukacji seksualnej.

To jest przykład, który pokazuje niestety całą hipokryzję ekipy rządzącej. Najpierw ogień gniewu opinii publicznej, która była zbulwersowana filmem Tomasza Sekielskiego, gaszono rozpętaniem nagonki na LGBT, w czym bardzo czynny udział bierze arcybiskup Marek Jędraszewski, również jeden z antybohaterów mojej książki. Teraz mamy kolejny akt tego działania polegający na tym, żeby pokazywać środowiska LGBT jako te, które deprawują młodzież i są źródłem wszelkiego zła. Wspólnym mianownikiem tych wszystkich operacji jest jedno: odwracanie uwagi od problemu pedofilii w Kościele, za co PiS dostaje coraz bardziej ostentacyjne wsparcie. Marek Jędraszewski wypowiadał się w kampanii wyborczej wielokrotnie, a w weekend wyborczy zrobił sobie wręcz trybunę polityczną z ambony.

Podtytuł pańskiej książki brzmi: „Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje”. Ten układ to z jednej strony przełożeni tych księży, z drugiej politycy. Ale czasem są to też zwykli wierni, jak w przypadku sprawy księdza z Tylawy. Dziewczynki, które molestował dawno temu, same zostały matkami i... posyłały do niego swoje córki. Szokujące!

Prawdę powiedziawszy nie umiem sobie wytłumaczyć tej postawy. Nie wyobrażam sobie, żebym ja mógł tak postąpić. Ale łatwo się jest oceniać, kiedy żyje się w innym środowisku. Ja pochodzę z Warszawy. Życie w małych miejscowościach wygląda inaczej, inny jest też status proboszcza. W dodatku mówimy o Podkarpaciu. Kościół ma tam olbrzymie wpływy w wielu instytucjach. Więc to, co się działo w Tylawie to jest kombinacja - z jednej strony wyparcia, bo wielu nawet porządnych ludzi mogło nie wierzyć w to co opowiadały dzieci. Nie wiem jak, ale jednak jest to możliwe. Ważniejsze było natomiast to, że przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości - przede wszystkim prokurator Piotrowicz - odegrali bardzo niechlubną rolę, bo nie tylko zlekceważyli zachowania pedofilskie księdza, ale także niszczyli osoby, które to zgłaszały. Razem dało to taki efekt, że doszło do utworzenia frontu obrony księdza pedofila i frontu niszczenia tych osób, które jego pedofilskiego skłonności ujawniły.

Czy porażka wyborcza Stanisława Piotrowicza, mimo dużego poparcia dla PiS w tym okręgu, może mieć związek z jego postawą w tej sprawie?

Jestem przekonany, że tak, bo jednak ta jego wypowiedź, którą ujawniła pani Joanna Scheuring-Wielgus robi duże wrażenie. Podobnie jak dłuższe wypowiedzi, które ja opublikowałem w „Hipokryzji”. Pokazują one, że Piotrowicz jako prokurator tylko bagatelizował te oskarżenia, ale opowiadał oszczerstwa bardzo grubego kalibru, o osobach które ujawniały nieprawidłowości, jak panie Ewa Orłowska i Lucyna Krawiecka. Tutaj prokurator Piotrowicz szedł ręką w rękę z arcybiskupem Michalikiem. Obaj oczerniali te kobiety w sposób obrzydliwy. Z tego co pamiętam Piotrowicz, sugerował, że pani Orłowska jest upośledzona umysłowo. Z kolei arcybiskup Michalik w liście przekazanymi biskupowi greko-katolickiemu pisał wprost, że Lucyna Krawiecka ma prywatne relacje, w domyśle romans, z pewnym zakonnikiem, który też próbował pomóc w tej sprawie. Za to te osoby - Michalik i Piotrowicz - powinny się zapaść ze wstydu pod ziemię.

Podobno pańska następna książka ma być poświęcona Magdalenie Ogórek. Skąd taki temat?

(śmiech) Półżartem można by powiedzieć, że to po prostu druga część „Hipokryzji”, tym razem w wydaniu celebrycko-polityczno-paradziennikarskim. Natomiast mówiąc poważnie: Magdalena Ogórek to jest figura emblematyczna dla tego zjawiska, które zasygnalizował Jarosław Kaczyński mówiąc o tym, że muszą powstać i powstają nowe elity. Magdalena Ogórek swoim działaniem lub zaniechaniem pewnych działań, stała się postacią o znaczeniu historycznym. To jej przegrana prezydencka kampania wyborcza pociągnęła lewicę w dół, co w wyborach parlamentarnych zaowocowało nieprzekroczeniem progu ośmiu procent dla koalicji, czyli eliminacją lewicy Sejmu. To z kolei spowodowało, że Prawo i Sprawiedliwość, jako pierwsza ekipa w wolnej Polsce, samodzielnie przejęło władzę. To jest bardzo ważny element jej biografii, podobnie jak ta wolta światopoglądowa, którą zrobiła później, stając się apologetką dobrej zmiany w mediach, które teoretycznie mają być publiczne, a tak naprawdę są przecież partyjne. Pani Magdalena służy propagandzie, patrzy na nas z okładek prawicowych czasopism, poucza nas jak żyć, wydaje książki, które swoim poziomem budzą poważne wątpliwości co do warsztatu, wykształcenia i kompetencji dziennikarskich autorki. To wszystko składa się na bardzo przykry obraz tego, co trzeba zrobić, żeby dołączyć do takiej „elity”, ale i tego, jak bardzo może to być dla takiej osoby - po poniesieniu pewnych kosztów - opłacalne. Zarówno w wymiarze popularności, jak i w wymiarze realnym, finansowym.

POLECAMY w SERWISIE DZIENNIKBALTYCKI.PL:

od 7 lat
Wideo

Zmarł wybitny poeta Ernest Bryll

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ofiary molestowania przez księży chcą mówić i one z tej chęci nie zrezygnują. Rozmowa z Radosławem Grucą - Dziennik Bałtycki

Wróć na i.pl Portal i.pl