Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odskocznia

Redakcja
Odkąd dr Makowska wyprowadziła się z Gdańska na wieś, znalazła świetne miejsce nie tylko dla swoich trzech psiaków, ale i dla siebie oraz bliskich
Odkąd dr Makowska wyprowadziła się z Gdańska na wieś, znalazła świetne miejsce nie tylko dla swoich trzech psiaków, ale i dla siebie oraz bliskich Archiwum Prywatne
Chciała rozdzielić dwa światy - pracującej lekarki i autorki książek. Tymczasem to pacjentki okazały się jej najwierniejszymi czytelniczkami. O doktor Beacie Makowskiej znanej także jako Aleksandra Mak pisze Ewa Macholla

Tamten dzień, mimo upływu 10 lat, doktor Beata Makowska pamięta doskonale.

- Jak co dzień przyszłam do pracy w szpitalu na gdańskiej Zaspie. Nagle na nasz oddział z każdej strony zaczęły wpadać panie z kadr z wypowiedzeniami. Otaczały delikwenta tak, że właściwie pozostawała mu tylko ucieczka przez okno. Byłam wówczas zatrudniona na etacie ministerialnym, odpowiedniku dzisiejszej rezydentury. Okazało się, że ministerstwo przestało za nas płacić. Razem z trzydziestką innych osób, które znalazły się w podobnej sytuacji, niemal z dnia na dzień wylądowałam na zielonej trawce - wspomina. - Kadrowa powiedziała mi o przychodni w Starogardzie. Nie powiem, nie byłam zadowolona, ale pojechałam. Z perspektywy gdańskiej wyglądało to - nie da się ukryć - trochę jak zawodowy krok wstecz.

Dziś mówi jednak, że nie zamieniłaby już tej przychodni, personelu i pacjentek na żaden szpital w Gdańsku. W jej rodzinie było wielu lekarzy, więc na ten zawód była trochę jakby skazana. Już na początku swojej przygody z medycyną wiedziała, że będzie ginekologiem. Chciała pracować dla kobiet i z kobietami.

- Staram się traktować panie, które do mnie przychodzą, nie tylko jako pacjentki. To często są kobiety, które zmagają się z licznymi problemami w domu czy pracy. Cieszy mnie, kiedy mogę im pomóc.

Przyjmuje też te najmłodsze pacjentki - dzieci. To trudna praca, bo dziewczynki bardzo często boją się lekarza. Przyznaje też, że wciąż zdarzają się panie, które przez kilkanaście lat szerokim łukiem omijały gabinet ginekologa. Cytuje przy tym zatrważające statystyki odnośnie zachorowalności na raka szyjki macicy w naszym kraju.

***

Jej kontakt z pacjentkami i pomoc nie ogranicza się do porad zdrowotnych. W wolnym czasie dr Makowska, jako Aleksandra Mak, pisze książki - o kobietach i dla kobiet. Choć nie tylko. Po jej powieść sięgają również mężowie, narzeczeni, przyjaciele oraz partnerzy tych pań.

Autorka przyznaje, że pisać lubiła praktycznie od zawsze. Słała więc do swoich przyjaciół długie, przemyślane listy. Gdy zaczęła pisać doktorat, to musiała robić coś, co będzie taką odskocznią od pracy naukowej. Więc równocześnie z doktoratem "rodziła" się powieść.
- Zawsze miałam dziwną przypadłość, że gdy uczyłam się do egzaminu, to musiałam jednocześnie czytać książki beletrystyczne - mówi autorka. - Były to zazwyczaj kryminały. Potem pisanie powieści stało się dla mnie swoistą odskocznią od tabelek i wykresów.

Jej pierwsze dzieło - "Rozwodniątko" to powieść o tym, jak z rozwodem rodziców musi sobie poradzić dziecko. To opowieść o rozstaniu mamy i taty widziana oczami ich pociechy. Autorka wysyła do swoich czytelniczek wyraźne przesłanie - prosi, aby pamiętać w tych trudnych chwilach o dziecku, które nierzadko nie wie, co się dzieje między rodzicami, jest przerażone i niestety pozostawione samo sobie.

- Choć w książce jest wiele wątków zaczerpniętych z mojego życia, to nie jest mój życiorys - zastrzega Beata Makowska.

Promocja książki niejako wiązała się z pierwszym zawodem autorki. - Byłam pewna, że książka rozejdzie się praktycznie na pniu, ale tak się nie stało - wspomina Beata Makowska. - Naturalną siłą rzeczy to moje pacjentki zostały czytelniczkami powieści. Spotkałam się z wieloma ciepłymi słowami pod moim adresem. Panie pytały, kiedy ukaże się dalsza część losów Oli, głównej bohaterki "Rozwodniątka".

***

Pomysł na drugą powieść powstał dawno temu. Pani doktor - jak wiele nastolatek w jej wieku - zakochała się w muzyku rockowym. Mając 16 lat, postanowiła to opisać. W sumie powstały cztery grube zeszyty miłosnej historii zapisanej drobnym maczkiem. Z tamtych czasów został tylko jeden notatnik.

- "Lososkop" jest zlepkiem tego, co znalazłam w tym zeszycie oraz pomysłów osoby bardziej dojrzałej i bardziej doświadczonej życiowo - przyznaje dr Beata.

Ta powieść tylko z pozoru wydaje się być opowieścią o miłości dziewczyny, która ma tak naprawdę wszystko - urodę, talent i nagle, gdy zaczyna robić karierę, wszystko staje się nieważne. Kto bardziej wnikliwie przeczyta powieść, zrozumie, że główna bohaterka walczy z przeszłością, a także z chorobą - depresją. I w tym wypadku także mamy do czynienia z przesłaniem od autorki. Tym razem Beacie Makowskiej chodzi o to, by zwrócić uwagę na swoich bliskich, jacy oni są, jakie mają kłopoty i jak sobie z nimi radzą. A może trzeba komuś pomóc?
Miłośnikom pisania Aleksandry Mak - a takich z pewnością nie brakuje - pozostaje uzbroić się w cierpliwość. Obecnie powstaje trzecia książka, której możemy się spodziewać już jesienią. Tym razem przeczytamy o robiącej zawrotną karierę 40-latce, która nagle przypomina sobie, jak wielką wartością w życiu jest rodzina. Bohaterka za wszelką cenę pragnie mieć dziecko. Co by nie mówić, ale aktualnie jest to temat jak najbardziej na topie, chociażby biorąc pod uwagę trwającą od wielu miesięcy dyskusję na temat zapłodnienia in vitro.

- Spotykam się w swojej pracy i z takimi przypadkami - nie ukrywa lekarka. - Wysłuchałam wielu historii, ale to, o opisuję w powieści, jest zupełną fikcją.

Praca nad książką trwa około roku. Doktor Beata zwykle rano, jeszcze w pidżamie, z filiżanką ulubionej kawy, siada w łóżku i pisze. W takich chwilach nie może jej gonić czas. Bardzo kibicują jej bliscy - 18-letni syn i rok starsza córka. Ta ostatnia jest nawet korektorką twórczości swojej mamy.

***
Ale pani Beata to kobieta pełna pasji, nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu, zawsze musi coś robić.
Odkąd wyprowadziła się z Gdańska na wieś, znalazła świetne miejsce nie tylko dla swoich trzech psiaków, ale i dla siebie oraz bliskich.

Uwielbia spoglądać na znajdujący się nieopodal las. Kocha przyrodę, ale jest też - jak o sobie mówi - lokalną patriotką. Jak wybiera góry, to te nasze, niedaleko, na przykład w Przywidzu. Co z tego, że była w Austrii? Woli ten swój Przywidz i na żaden narciarski kurort go nie zamieni. Jeździ też konno, podziwia sokoły, o których wie naprawdę dużo. Jakiś czas temu stała się właścicielką jachtu. Stoi on co prawda w hiszpańskim porcie, ale pani Beata marzy o tym, by pływał po Bałtyku.

Dla autorki nie ma rzeczy niemożliwych. Co prawda przyznaje, że nigdy nie odważy się skoczyć ze spadochronem ani na bungee. Chociaż czy decyzja o przeprowadzce i rozpoczęciu kariery literackiej nie przypomina trochę takiego skoku?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki