Od waldensów do Natanka: Historia polskich heretyków i bluźnierców

Witold Głowacki
Ks. Piotr Natanek
Ks. Piotr Natanek Fot. Polskapresse
Braci polskich zmitologizowaliśmy. Mariawitów uznaliśmy za pełnoprawny Kościół. O karaimach niemal zapomnieliśmy, a o waldensach całkiem nie pamiętamy. Historię polskich heretyków, odstępców i bluźnierców przedstawia Witold Głowacki.

Najbardziej znany krajowy heretyk, choć naucza w warownej niemal Pustelni Niepokalanów w Grzechyni, jest zarazem gwiazdą YouTube, a jego nazwisko kojarzy każdy polski nastolatek. Wprawdzie nie opuścił jeszcze Kościoła rzymskiego, ale jego nauki potępiła już duchowna władza w osobie metropolity krakowskiego Stanisława Dziwisza. W połączeniu z karą suspensy (czyli zakazu sprawowania funkcji kapłańskich) uprawnia to do twierdzenia, że ksiądz Piotr Natanek pożegnał już obszary prawomyślnej katolickiej teologii i wkroczył na kręte ścieżki herezji. Na początku roku także polski episkopat oficjalnie przestrzegł swe owieczki przed gromadzeniem się pod skrzydłami Natanka - przy tej okazji też padło, choć wciąż zawieszone jako finalna groźba, złowrogie słowo "ekskomunika". To ono bowiem oznaczałoby ostateczne uznanie Natanka za odstępcę i wroga nauczania Kościoła.

Ksiądz Natanek rzeczywiście jest podręcznikowym, a przy tym całkiem współczesnym przykładem heretyka. - Istotna niezgodność nauczania z Katechizmem Kościoła katolickiego, tworzenie obrazu Chrystusa, który jest zawężony do osobistych wizji i prywatnych objawień, nieaprobowanie nauki Soboru Watykańskiego II, Jana XXIII, Pawła VI i Jana Pawła II, deprecjonowanie codziennej pracy tysięcy kapłanów - takie między innymi odstępstwa od nauki Kościoła widzi w kazaniach ks. Natanka ks. dr Józef Morawa, wykładowca teologii fundamentalnej Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.

Dodajmy przy tym, że Natanek niekoniecznie wykazuje się szacunkiem wobec obecnego namiestnika Piotrowego na ziemi, czyli Benedykta XVI. Twierdzi, że światem rządzi obecnie Szatan, a jedyną szansą na zmianę tego stanu rzeczy jest obwołanie - koniecznie w roku 2017 - Jezusa Chrystusa Królem Polskim. Dopiero wtedy można by było głosić skutecznie Ewangelię.

Zwłaszcza ta ostatnia teza budzi co najmniej konsternację innych księży - stawia bowiem pod wyraźnym znakiem zapytania sens ich obecnej pracy, a nawet zdaje się sugerować, że to sam Szatan prowadzi obecnie Bożych sługów na ziemi.

Z tymi nieco szalonymi poglądami ksiądz Natanek jest jedną z bardziej barwnych postaci w historii polskiego Kościoła. Ale nie jest bynajmniej ani pierwszym polskim duchownym, który postanowił się sprzeciwić Rzymowi, ani także - tym bardziej - pierwszym polskim heretykiem. Tradycje herezji mamy w Polsce bowiem całkiem bogate.

Osławiona i przez mit zwielokrotniona religijna otwartość nawet I Rzeczpospolitej mimo wszystko jakoś nie sprzyjała rozwojowi wyznań innych niż trzy dominujące - czyli katolicyzm, prawosławie i judaizm. Nie znaczy to jednak, że nie próbowano i u nas różnych form religijnej nieprawomyślności. Próbowano - i to często. Co najmniej dwie rdzennie polskie herezje zyskały z czasem status odrębnych wyznań. Choć pierwsza z nich zniknęła.

Czasem potrafiło się to skończyć naprawdę źle, choć ponoć byliśmy krajem bez stosów. A przynajmniej takim, w którym na stos częściej miały trafiać czarownice niż heretycy. W specjalnych przypadkach czyniono jednak wyjątki.

Osobisty wróg Pana Boga, a także Najjaśniejszej Rzeczpospolitej
Nie było swego czasu gorszego bluźnierstwa, niż głosić nie tyle inną niż oficjalnie uznana prawdę o Bogu, lecz wręcz tezę, iż Ów wcale nie istnieje. A tak właśnie za czasów Jana III Sobieskiego uczynił - i to na piśmie! - polski szlachcic, poeta i wojak Kazimierz Łyszczyński, autor łacińskiego traktatu "O nieistnieniu Boga", kończącego się po ponad dwustu stronach wywodu jednoznacznym: "Ergo non est Deus" - "A zatem Boga nie ma".

Takiej bezczelności Rzeczpospolita nawet po ustanawiającej tolerancję religijną konfederacji warszawskiej znieść nie mogła. Tym bardziej, że Łyszczyńskiego uznano za winnego także Bożej zemsty, która spadła na cały kraj. Sąd nie brał zaś pod uwagę tego, że na autora wymierzonego w Boże jestestwo traktatu doniósł jego sąsiad, który był mu winien ciężkie pieniądze. A tak, zamiast spłacać dług, mógł liczyć na część majątku bluźniercy.

Ateusz powinien zostać "nie jeden raz spalony, ale tysiąc razy ponieść śmierć, gdyby tylko miał tyle dusz" - tak przynajmniej oczekiwał biskup Andrzej Chryzostom Załuski, który pełnił w procesie Łyszczyńskiego rolę kogoś w rodzaju oskarżyciela posiłkowego. Wyrok był z gatunku surowych. Na początek Łyszczyński musiał wyrzec się bluźnierstwa i osobiście spalić swój traktat. Został także publicznie wychłostany przez hierarchę w randze biskupa.

Trzy tygodnie później dopełnił się los bezbożnika: "Okrutnie znęcano się najpierw nad jego językiem i ustami, którymi on okrutnie występował przeciw Bogu. Potem spalono jego rękę, która była narzędziem najpotworniejszego płodu, spalono także jego papiery pełne bluźnierstw i na koniec on sam, potwór, został pochłonięty przez płomienie, które miały przebłagać Boga, jeżeli w ogóle za takie bezeceństwa można Boga przebłagać" - tak, nie bez pewnej fascynacji, relacjonował kaźń biskup Załuski. Łyszczyńskiego stracono na rynku Starego Miasta w Warszawie w 1689 r. Według drugiej wersji tej historii pierwszy znany polski ateista został spalony dopiero po humanitarnym ścięciu za sprawą swoistego aktu łaski króla Jana III Sobieskiego. Czy aby palenie ręki miałoby się i tu odbyć jeszcze za życia skazańca, trudno powiedzieć. Potem w każdym razie - i tu obie wersje są zgodne - "popioły jego nabito w działo i ku Tatarii wystrzelono".

Rzecz jasna przypadek Łyszczyńskiego był chyba najbardziej drastycznym przykładem tego, że słynna polska tolerancja wobec poglądów religijnych bywała czasem odkładana na półkę. Tym łatwiej w średniowieczu.

Waldensi, a może także katarzy na Dolnym Śląsku
"W roku Pańskim 1315 około św. Jakuba wielu heretyków zostało spalonych wraz z żonami i dziećmi w Świdnicy, a we Wrocławiu i w innych miastach wielu zostało posłanych na stos" - taki zapis znajduje się w księgach opactwa cysterskiego w Lubiążu. Ofiar tej operacji było co najmniej około 50. Kogo dokładnie palono w XIV wieku na Śląsku? Z pewnością waldensów - którzy w XIII wieku szukali tam schronienia przed jeszcze bardziej intensywnymi prześladowaniami na Zachodzie Europy. W ostatnich latach polscy naukowcy doszukują się tam zaś jeszcze śladów obecności katarów (albigensów).

Waldensi w każdym razie byli na Śląsku na pewno. Świadczy o tym fakt, że już w 1257 r. dwóch inkwizytorów zostało tam posłanych przez papieża Aleksandra VI właśnie na polowanie na wyznawców herezji Piotra de Valdo. Odrzucali oni nauczanie Kościoła, za podstawę wiary uznając Biblię. Głosili, że zarówno kobieta, jak i mężczyzna mogą nauczać Ewangelii. Potępiali rozwiązłość i zbytek duchowieństwa. Wystarczyło, by w całej Europie mordować ich masowo na wymyślne sposoby od XII aż do XVIII wieku. Przeciw waldensom wysłano między innymi pełnoprawną krucjatę, wydano oficjalne zezwolenia na handel nimi jako niewolnikami, przeprowadzono także kilka zorganizowanych, planowych masakr o charakterze przypominającym nowożytne ludobójstwo - liczba ich ofiar szła w tysiące.

Bracia polscy - do niedawna rzekomo pierwsi polscy socjaliści
Nie było chyba w Polsce bardziej zmitologizowanej wspólnoty religijnej. W PRL-owskich podręcznikach jak mantrę powtarzano, że bracia polscy (także socynianie, arianie, czasem antytrynitarze) zostali wygnani z Polski w 1658 r. z powodu swoich poglądów politycznych - mieli być zwolennikami uwolnienia chłopów, równości społecznej, generalnie prekursorami socjalizmu.

Jednak rzeczywistość zdaje się temu dość wyraźnie przeczyć. Owszem - jeden z pierwszych braci polskich pod koniec XVI wieku uwolnił swoich chłopów. Po kilku latach zaczął ich jednak ścigać... jako uciekinierów. Wielu więcej dowodów na to, że pod względem zmysłu społecznego bracia polscy różnili się jakoś szczególnie od braci szlachty, nie znaleziono.

Nawet XVII-wieczni wrogowie braci polskich nie podejmowali natomiast tematu ich rzekomego socjalizmu. Pisano raczej o współpracy z Turkami, oddawaniu czci diabłu, a na koniec o zaprzedaniu się Szwedom w czasie potopu. W tym ostatnim zarzucie jest zresztą co nieco prawdy - gorzej jednak, że ta sama prawda dotyczy także większości szlachty katolickiego wyznania. Sporo prawdy jest natomiast w przekazach dotyczących zainteresowania braci polskich sferą kultury i nauki. Ich akademia w Rakowie liczyła kilkuset studentów i była uczelnią słynną w całej Europie.

Socynianizm byłby w zasadzie jednym z chrześcijańskich wyznań reformacji. Bardzo jednak osobnym - w odróżnieniu zarówno od katolików, jak i większości protestantów bracia polscy odrzucali jednocześnie dogmaty o Świętej Trójcy i o boskości Jezusa.

Wspólnota ukształtowała się w Polsce w drugiej połowie XVI wieku pod wpływem imigracji włoskich antytrynitarzy, którzy w Rzeczpospolitej szukali schronienia. Z kolei po wygnaniu z Polski (które objęło około 10 tys. wyznawców), socynianie chronili się między innymi w Transylwanii zwanej wówczas Siedmiogrodem. Większość z nich przyłączyła się jednak do kalwinistów - już w XVIII wieku socynian próżno byłoby szukać na europejskiej mapie wyznaniowej.

Mariawici - czyli spadkobiercy niedoszłej świętej Kościoła
O ile socynianie byli pierwsi, choć dziś jest to już religia martwa, o tyle mariawici to jedyne istniejące - zresztą na prawach oficjalnie uznanego przez państwo Kościoła - wyznanie chrześcijańskie, które powstało na ziemiach polskich. I to bardzo niedawno, bo zaledwie nieco ponad wiek temu. Za to z całą średniowieczną wręcz otoczką ekskomunik towarzyszących ich oddzielaniu się od Kościoła katolickiego.

Dziś głową liczącego około 30 tys. dusz Kościoła mariawitów jest Maria Beatrycze Szulgowicz, według teologii mariawickiej niepokalanie poczęta biskupka ordynariuszka kustodii płockiej.

Zaczęło się od objawienia - nigdy nie uznanego przez Watykan. Miała go w 1893 r. doświadczyć zakonnica Maria Franciszka Kozłowska - dziś uznawana przez mariawitów za świętą. W objawieniu nazwanym potem Dziełem Wielkiego Miłosierdzia Jezus oczekiwał od Kozłowskiej przekazania Kościołowi wezwania do powołania nowego zgromadzenia księży oraz do zmian w liturgii i częstotliwości przyjmowania komunii. Zgromadzenie księży mariawitów powstało początkowo w tajemnicy. Mariawici ujawnili się dopiero w 1903 r. i poprosili papieża Piusa X o legalizację. Papież odmówił, a rok później nakazał rozwiązanie zgromadzenia. Tymczasem w Polsce ruch przybierał na sile, choć katoliccy księża i hierarchowie robili wiele, by powstrzymać rozwój kultu obraźliwie nazywanego "kozłowityzmem" albo "mankietnictwem". W 1906 r. mariawici zostali ekskomunikowani.

Maria Franciszka Kozłowska i 33 księży zdecydowało się powołać własny Kościół - który już w tym momencie miał 40 tys. wiernych. Zapewne także dlatego w tym samym roku władze carskie oficjalnie uznały mariawityzm za pełnoprawne wyznanie. Od tego czasu rozwijał się on w Polsce przede wszystkim wokół Płocka - tam też do dziś to wyznanie ma najwięcej wiernych. W niedługiej - jak na religię - historii mariawityzmu znalazło się też miejsce na rozłam. Za jego sprawą do dziś istnieje osobna wspólnota licząca około 2 tys. wyznawców. Za sprawą polskiej emigracji powstały też wspólnoty mariawitów we Francji, w Niemczech, także w Ameryce Południowej.

Wyznawcy prawdziwego Jahwe z Pierwszej Świątyni, czyli Karaimi
Każdy "prawdziwy Polak może być nimi zgorszony. Bo nie dość, że to niewątpliwie najstarsza herezja w Polsce, to jeszcze do tego żydowska! Choć w judaizmie kwestie tego, co jest, a co nie jest herezją, są znacznie trudniejsze do rozstrzygnięcia niż w przypadku na przykład katolicyzmu, to zdecydowana większość odłamów judaizmu nie uznaje karaimów za prawowiernych żydów. Odrzucają oni bowiem Talmud - uważając go za sprzeczny z Torą. Swą religię wywodzą zaś z kultu czasów Pierwszej Świątyni. Karaimizm jako oddzielna religia wyłonił się z judaizmu gdzieś w VII-VIII wieku. W Polsce karaimi pojawili się na początku XIV wieku, następnie na Litwie osiedlił ich wielki książę Witold, który zresztą z czasem stał się dla polsko-litewskich karaimów postacią legendarną, czczoną niemal religijnym kultem. Była to bardzo odrębna, owiana tajemnicą kultura. Karaimi ogromną wagę przywiązywali do wykształcenia, przez stulecia dbali też o przetrwanie własnego języka. Dziś w Polsce żyje około setki karaimów, jeszcze przed II wojną światową było ich 1,5 tys. Nazistów nie interesowały takie niuanse jak różnica między religią karaimską a judaizmem.

Najbliższe czynne świątynie (kienesy) mają natomiast dzisiejsi polscy karaimi dopiero na Litwie - w Trokach i Wilnie.

Polskie osiedla starowierów zwanych również raskolnikami
Dziś jest ich w Polsce tylko kilkuset. Przedstawiciele tego wyznania uznanego za herezję przez Cerkiew prawosławną przywędrowali do Polski w XVIII wieku z terenów Rosji - gdzie byli prześladowani w stylu przywodzącym na myśl najpoważniejsze wyczyny katolickiej inkwizycji. Historia starowierów zaczyna się od reformy liturgicznej przeprowadzonej przez patriarchę Nikona w połowie XVII wieku. A raczej od sprzeciwu wobec tej reformy - starowierzy bowiem po prostu jej nie przyjęli. Ba, początkowo uważali, że działania Nikona zwiastują rychły koniec świata. Choć początkowo Cerkiew ich tolerowała, zaledwie po 20 latach starowierzy zostali ekskomunikowani. Rzecz jasna starowierzy uważają z kolei za heretyków wyznawców większościowej Cerkwii prawosławnej, którą ich zdaniem rządzi Antychryst.

Z dzisiejszego punktu widzenia nie chodziło o bardzo wiele. Reforma Nikona dotyczyła kwestii takich jak kierunek poruszania się procesji wokół cerkwi, liczba palców służących do prawidłowego przeżegnania się czy wprowadzenie możliwości śpiewania liturgii na głosy.

W Polsce starowierzy osiedlili się na Suwalszczyźnie i Mazurach. Do dziś mają kilka czynnych świątyń - do najbardziej urokliwych należą molenny w Wodziłkach i Gabowych Grądach. Starowierom nie wolno palić, pić alkoholu ani nawet - choć to takie rosyjskie - herbaty. Mężczyźni muszą nosić brody.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl