Od psa-pająka do wkręcenia prezydenta Andrzeja Dudy. Jak prank zawładnął światem?

Kacper Rogacin
Kacper Rogacin
Sylwester Wardęga
Sylwester Wardęga Fot. Przemyslaw Swiderski / Polska Press
Zaczęło się bardzo niewinnie. W 2002 roku Francuz Rémi Gaillard przebrał się za piłkarza, wszedł na murawę, tuż po finale Pucharu Francji i... otrzymał gratulacje od nieświadomego niczego prezydenta Jacques'a Chiraca. Od tego czasu prank stał się zjawiskiem powszechnym masowym, a jego najnowszą „ofiarą” jest prezydent Andrzej Duda.

Wyobraźcie sobie, że jesteście w sklepie mięsnym i stoicie w kolejce do kasy. Nagle jakiś ubrany w strój sportowy koleś wskakuje na podajnik taśmowy przy kasie i zaczyna… biec po nim, jak po bieżni elektrycznej. Po chwili gość zeskakuje z taśmy, wchodzi do przeszklonej chłodni, w której wiszą półtusze cielęce i zaczyna okładać jedną z nich pięściami. W tle leci piosenka „Eye of the Tiger” z filmu „Rocky”.

Na początku XXI wieku właśnie tego typu pranki, zwane jeszcze wtedy po prostu dowcipami, zaczął robić przypadkowym ludziom Rémi Gaillard. Pewnego razu wyjechał gokartem na ulice francuskiego miasta, odziany w strój Mario. Niedługo później przebrał się za wielkiego ślimaka i pełzł po jezdni, powodując gigantyczny korek. Innym razem „sprankował” turystów na jednej z francuskich plaż, na którą wbiegł w pełnym stroju żołnierskim, schował się za wydmą i strzelał z karabinu pneumatycznego do rzekomych wrogów. Wszystkie te akcje nagrywał jego wspólnik, po czym obaj publikowali je na YouTube. Do połowy lipca 2020 roku filmiki z udziałem Gaillarda wyświetlono w sumie… Ponad 1 783 319 000 razy.

Brutalizacja i wulgaryzacja pranku
W pierwszej dekadzie obecnego stulecia pranksterzy dopiero badali teren. Robienie dowcipów innym ludziom zdobyło gigantyczną popularność dopiero w ostatnich latach. Jak grzyby po deszczu pojawiały się nowe kanały internetowe, na których publikowano pranki robione we wszystkich miejscach globu. Trzeba jednak zaznaczyć, że wraz z wzrostem liczby pranksterów, same dowcipy też ewoluowały, często w bardzo złym kierunku.

By przebić dotychczasowych mistrzów pranku, nowicjusze potrzebowali bowiem zrobić coś bardziej spektakularnego, szokującego, niepowtarzalnego. Stąd pranki zaczęły stawać się coraz bardziej brutalne, ludzie – głównie młodzi – nagrywali m.in. przemoc fizyczną wobec innych osób lub akty wandalizmu. Jednocześnie dumnie nazywali siebie pranksterami, jakby to jedno słowo legitymizowało ich działalność.

Problem od długiego czasu polega bowiem na tym, że definicja pranku nie jest ustalona, a nawet jeśli kiedyś była (prank na początku był czymś w rodzaju żartu z okazji Prima Aprilis), to dawno uległa rozmyciu. Przyczynili się do tego sami pionierzy w tej dziedzinie, bo np. wspomniany Rémi Gaillard, po kilku niegroźnych prankach, przebrał się za kangura i skakał na plecy przypadkowych ludzi. Filmik z nagranymi popisami kangura obejrzały miliony ludzi, a pranksterzy zobaczyli, że przemoc sprzedaje się naprawdę dobrze. I wyciągnęli z tego wnioski.

Polska też ma swoją gwiazdę pranku
Nie jest jednak tak, że prank dziś to bazujące na najprostszych instynktach, ogłupiające żarty z innych ludzi. Przez lata na prankowej scenie pojawiło się bowiem sporo osób, które postanowiły z pranku uczynić niemalże sztukę. A przynajmniej podejść do tematu o wiele bardziej ambitnie.

Jeden z najsławniejszych na świecie pranksterów to Polak, Sylwester Wardęga, znany w Polsce i za granicą jako SA Wardęga. Filmiki dokumentujące jego pranki wyświetlono do tej pory ponad 760 milionów razy, a trzeba Wardędze oddać, że zaczął publikować je pięć lat później, niż Gaillard.

Czym zasłynął nasz rodzimy prankster? W wielu przypadkach jego pranki są bardzo mocno inspirowane dokonaniami francuskiego mistrza tej „dyscypliny” (Spider-Man wiszący na rurkach w metrze czy tramwaju, zombie straszący ludzi nocą w parku, człowiek przebrany za goryla biegający po zoo), ale Wardęga ma na swoim koncie perełki, na które nikt wcześniej nie wpadł.

Motorniczy jednego z warszawskich tramwajów musiał przeżyć prawdziwy szok, gdy na tory, po których miał właśnie zamiar przejechać, wlazł staruszek w pelerynie, spiczastym kapeluszu, z brodą do pasa, mieczem w jednej dłoni i długim kijem w drugiej. „You shall not pass!” - wykrzyknął tajemniczy nieznajomy, uderzając „różdżką” o tory. „Fly you fools!” - rzucił po chwili, na co zza tramwaju wyskoczyło kilka ubranych w peleryny postaci. Odtworzenie tej słynnej sceny z „Władcy Pierścieni” przyniosło Wardędze gigantyczną popularność.

Ale jego największym hitem był Mutant Giant Spider Dog, czyli pająk-pies. Youtuber przebrał swojego psa w kostium pająka i zamknął go w windzie, śmietniku i innych podobnych miejscach. Pozostało już tylko nagrać reakcje przypadkowych ludzi, którzy niemal mdleli ze strachu, gdy z otwierającej się windy wyskakiwał na nich potworny mutant. Dotychczas ten filmik odtworzono ponad 180 milionów razy.

Pranksterzy biorą się za polityków
Niektórym pranksterom robienie zwykłych żartów dawno się znudziło. Wpadli więc na pomysł, że gigantyczną popularność mogą zdobyć prankując, czyli wkręcając znanych ludzi ze świata show-biznesu lub polityki.

Rosjanie Władimir Kuzniecow i Aleksiej Stoljarow (Vovan i Lexus) to bez wątpienia dwóch mistrzów w tej dziedzinie. W Polsce nie byli wyjątkowo znani, ale po wkręceniu prezydenta Andrzeja Dudy słyszał o nich już chyba prawie każdy. W obronie prezydenta można by zauważyć, że to ludzie z jego kancelarii przekierowali Rosjanina, podającego się za sekretarza generalnego ONZ António Guterresa, do Andrzeja Dudy. Z drugiej strony, prezydent rozmawiał już w życiu osobiście z Guterresem, więc fakt, iż nie wyczuł żartu, jest dość kompromitujący.

Ale świeżo wybrany na drugą kadencję Andrzej Duda może pocieszać się tym, że rosyjski duet ma na rozkładzie również innych prezydentów, przywódców, członków rodzin królewskich oraz znanych celebrytów.

Innym prezydentem, który został sprankowany, jest Emmanuel Macron. Francuza połączono telefonicznie z – jak wtedy myślał Wołodymyrem Zełenskim, prezydentem Ukrainy. Problem w tym, że po drugiej stronie telefonu faktycznie siedzieli Vovan i Lexus. W trakcie nagrania Macron miał żartować sobie z Rosji, a fałszywy Zełenski pochwalił prezydenta Francji za brak podobieństwa do Władimira Putina.

- Pan nie wsadził jeszcze wszystkich swoich politycznych przeciwników do więzienia – usłyszał Macron.

Niedawno Vovan i Lexus podszyli się pod Gretę Thunberg oraz jej ojca, po czym zatelefonowali do brytyjskiego księcia Harry'ego, który nie zorientował się, że pada ofiara żartu. Harry zaczął zwierzać się Rosjanom z powodów, dla których zdecydował się na wyprowadzkę z ojczyzny. Stwierdził też, że normalne życie satysfakcjonuje go znacznie bardziej niż bycie członkiem rodziny królewskiej.

Fałszywa Greta Thunberg zadzwoniła też do znanego aktora Joaquina Phoenixa oraz jego partnerki Rooney Mary. Oprócz tego Rosjanie wkręcili m.in. Eltona Johna czy Billie Eilish.

Ktoś na pewno zastanawia się, po co właściwie zadawać sobie trud, żartować z ludzi i to nagrywać? Odpowiedzi są trzy. Jedna z teorii mówi, że za pranksterami takimi jak Vovan i Lexus stoją rosyjskie służby, którym zależy na ośmieszaniu zachodnich polityków. Druga opcja, to po prostu chęć wzbogacenia się, bo autorzy tacy jak Wardęga, zarabiają olbrzymie pieniądze z wyświetleń i reklam na YouTube. Jest wreszcie trzecia odpowiedź, której udzielił swego czasu Rémi Gaillard. „Dlaczego to robię? Bo robiąc byle co, stajesz się byle kim”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl