Ocaleli z Holocaustu, zginęli z rąk czerwonoarmistów

Krystyna Augustyniak
Małgorzata i Karol Elsnerowie ukrywali więźniów
Małgorzata i Karol Elsnerowie ukrywali więźniów archiwum rodzinne
Na przyszowickim cmentarzu spoczywają więźniowie KL Auschwitz. Uciekli z transportu śmierci, ocaliła ich miejscowa rodzina, ale zostali zastrzeleni, kiedy do Przyszowic weszli Rosjanie. Oto ta niezwykła historia.

Przyszowice, miejscowość położona na trasie ważnego szlaku komunikacyjnego, jakim była (i jest nadal) szosa gliwicko-mikołowska. Droga ta, ze względu na swoje strategiczne znaczenie, była świadkiem wielu historycznych zdarzeń, jednak to, co działo się na niej w styczniu 1945 r., przeszło do najczarniejszej jej historii. Zaczęło się od marszu śmierci, potem krwawego wejścia żołnierzy Armii Czerwonej, rozstrzeliwań i podpaleń, a zakończyło wiosną marszrutą deportowanych. Ale ten tekst nie jest opowieścią o żołnierzach i ich bitewnych zmaganiach, lecz o pewnym tragicznym zdarzeniu, które miało początek na tej drodze w styczniu 1945 r., koniec prawie 50 lat później w dalekiej Kanadzie, a ujawnione zostało po kolejnych 20 latach.
Marsz śmierci idzie przez Przyszowice

Zanim do Przyszowic weszli żołnierze, drogą od strony Mikołowa w kierunku Gliwic prowadzeni byli więźniowie z obozu Auschwitz-Birkenau. Umęczeni ludzie szli i szli, marsz trwał wiele dni. Ubrani w pasiaki, okryci kocami bądź innymi łachmanami, na nogach mieli drewniaki. W niektórych kolumnach idący po bokach nieśli łańcuch lub sznur zamykając niejako tym sposobem drogę ewentualnej ucieczki. SS-manów wspomagały groźne psy. Nie wolno było zbliżać się do kolumn, były problemy z przejściem na drugą stronę ulicy, trzeba było czekać na lukę między idącymi. Szły także kolumny dzieci, tam funkcję kapo pełniły tylko kobiety. Dzieci także były ubrane w więzienne pasiaki, które były na nie zbyt duże. Wielu więźniów padało z wycieńczenia. Osłabionych naziści dobijali, ciała kładziono na furmankę i zabierano. Ofiary pochowano na cmentarzu w Borowej Wsi.

Pomóc w ucieczce? To zbyt niebezpieczne!

W czasie marszu wielu więźniów próbowało uciec. Niektórym się udawało, mieszkańcy okolicznych domów starali się im pomóc. Między innymi czterech więźniów ukryła rodzina mieszkająca przy tej właśnie szosie. Byli to: A-15730, A-11731, B-7098, E-8529. Uciekli z kolumny, mroźną noc spędzili gdzieś w krzakach. Nad ranem następnego dnia, kiedy było jeszcze ciemno i kiedy widzieli, że z jednego z domów mężczyzna wyszedł do pracy, odważyli się zapukać do drzwi. Ubrani byli jak wszyscy – w pasiaki i otuleni brązowymi kocami i łachmanami. Gospodarze domu byli w tym czasie nieobecni, przebywali tam tylko lokatorzy – Małgorzata i Karol Elsnerowie z córkami. To Małgorzata Elsner, żona przedwojennego (i powojennego) kierownika szkoły, otwarła im drzwi, wpuściła ich do środka i ukryła w pomieszczeniu piwnicznym. Trzymała to w głębokiej tajemnicy. Kiedy inni mieszkańcy próbowali podejść do kolumn, by podać więźniom jedzenie, ona nie pozwalała córkom na żadne zbliżanie się i dokarmianie przechodzących, by nie sprowokować SS-manów i nie dopuścić do rewizji.

Tajemnica Elsnerowej, lekarza i przyjaciół

O tajemnicy wiedziały córki, miejscowy lekarz, dr Ignacy Letocha, który przychodził leczyć ich odmrożone ręce i nogi i kilka zaprzyjaźnionych rodzin, gdzie kupowała żywność. Rozmawiała z nimi tylko ona i lekarz. Małżonek, Karol Elsner, nie był wtajemniczony. Żonie naiwnie wydawało się, że w razie wpadki niewiedza go ochroni. Dziwił się tylko, dlaczego gotuje nagle tak duże gary jedzenia. Jej udało się jakoś wyprowadzić go w pole mówiąc, że nie wiadomo, co jutro będzie. W piwnicy przygotowała uciekinierom posłanie. Zniosła tam słomę, pierzyny, a oni powoli dochodzili do siebie. Mówili do niej: Nasz aniele, my cię ozłocimy, jak tę wojnę przeżyjemy i całowali ją po nogach.

Mieszkając na trasie marszu śmierci Elsnerowa słusznie obawiała się ryzyka związanego z ewentualnymi wizytami następnych uciekających. Jeszcze w niedzielę, 21 stycznia, odłączył się jeden od kolumny i podszedł pod drzwi domu, ale SS-man dogonił go, uderzył pejczem i nakazał wracać do kolumny. Na ten widok truchlejąca ze strachu Małgorzata zaczęła modlić się, a małżonek nie mógł zrozumieć przyczyny jej aż tak nadmiernego lęku. Wówczas zdradziła mężowi swój sekret. Za dużo chyba jednak na ten temat nie rozmawiali – ani w danej chwili, ani później – skoro potem on zapisał w kronice szkolnej, że więźniów było trzech.
Po tym zdarzeniu Elsnerowa kazała zamykać bramę na klucz. Jeszcze wcześniej za wracającą z pracy córką Krystyną próbował wejść do domu jeniec narodowości francuskiej. Okazało się, że kiedy ona z nim rozmawiała na schodach, scenę tę obserwował SS-man. Wiedząc o konieczności zachowania ostrożności, nie wpuściła więźnia do domu. To zapewne uratowało życie całej rodziny. SS-man podszedł i zastrzelił więźnia.

Uciekli od Niemców, dopadli ich Rosjanie

W ostatnich dniach pobytu armii niemieckiej w Przyszowicach rozeszły się pogłoski, że Niemcy będą wywozić rodziny o polskiej orientacji w głąb Rzeszy. W tej sytuacji Elsnerowie wahali się, czy nie wyprowadzić się z przelotowej ulicy Gliwickiej. Zastanawiającej się Małgorzacie jej podopieczni mówili: Nie martwcie się, nie bójcie się, my wszystkiego dopilnujemy. Wówczas Elsnerowie zdecydowali się przejść w głąb miejscowości, do przyjaciół na ulicę Ogrodową, a córki donosiły uciekinierom jedzenie. Było to około 22 stycznia.

Kiedy po bitwie o Przyszowice (rozegrała się w dniach 25-27 stycznia) ucichła już strzelanina i 27 stycznia weszli Rosjanie, ktoś z mieszkańców przybył powiadomić Elsnerów, że w piwnicy domu, w którym mieszkają, znaleziono zamordowanych mężczyzn.
Kiedy Karol Elsner wrócił do domu sprawdzić, co się dzieje, zastał mieszkanie splądrowane, w złośliwy sposób zdewastowane, a w piwnicy trzy trupy w pasiakach. Piwnica była podpalona, jednak ogień nie rozprzestrzenił się. Nie było świadków tego zdarzenia, nie wiadomo, czy żołnierze znaleźli ich w piwnicy i po prostu rozstrzelali, czy też więźniowie – słysząc rumor i mowę rosyjską sami się ujawnili. Jeśli tak, to nie wiadomo, czy dlatego, by powitać „wybawicieli”, czy też aby wywiązać się z obietnicy i dopilnować dobytku.

W piwnicy tej zginęli:
1. A-11731, Herman TUVEL, lat – 46 (ur. 18.09.1898 r.) pochodzący z Munkacza na Węgrzech, narodowości żydowskiej. Trafił do obozu 31.05.1944 roku. Początkowo przebywał w podobozie w Go-leszowie, przed ewakuacją przeniesiony do Brzezinki bądź do Monowic.
2. B-7028, o nieznanym nazwisku, przywieziony do KL Auschwitz w dniu 16.08.1944 r. z getta z Łodzi. W październiku 1944 r. był w podobozie Fürstengrube w Wesołej k. Mysłowic
3. E-8529, o nieznanym nazwisku, należący do kategorii tzw. więźniów wychowawczych, którą stanowili głównie robotnicy polscy, aresztowani za niesubordynację wobec władz hitlerowskich. Umieszczony w obozie w Oświęcimiu w drugiej połowie 1944 r.
Czwarty z więźniów: A-15730, Gioacchino di VEROLI, trafił do obozu 30.06.1944 r. z miejscowości Fassoli di Capri we Włoszech w transporcie więźniów narodowości żydowskiej, zginął w innych, niewyjaśnionych okolicznościach. Został on bowiem doprowadzony na przesłuchanie do siedziby GPU, która mieściła się przyulicy Powstańców Śląskich. Prawdopodobnie tam potem został rozstrzelany.
Elsnerowej wydawało się, że wszyscy byli Żydami.

Upamiętnienie po czterdziestu latach

Po latach historia zamordowanych w Przyszowicach Żydów miała ciąg dalszy. W latach 80. ubiegłego wieku dzięki miejscowej nauczycielce, Jolancie Krawiec na mogile, która ciągle znajdowała się na przyszo-wickim cmentarzu, wzniesiono pamiątkowy nagrobek. Uroczystość odsłonięcia nagrobka odbyła się 26 kwietnia 1986 roku z udziałem miejscowych władz samorządowych, działaczy ZBoWiD-u i mieszkańców. Kilka miesięcy później – za sprawą ówczesnego prezesa ZBoWiD-u, Henryka Kopca – wydarzenie obszernie opisano w magazynie „Za Wolność i Lud” (z dnia 14.06.1986 r.). Napisano, jak cztery kobiety z Przyszowic opiekowały się przez lata bezimienną mogiłą, w jakich okolicznościach doszło do postawienia nagrobka, i o kamieniarzach, którzy go ufundowali, jak starano się ustalić tożsamość więźniów.

Rodzina odnaleziona w Kanadzie

Po kilku latach artykuł opisujący całe to wydarzenie trafił w Izraelu w ręce osoby zajmującej się poszukiwaniem zaginionych, która odnalazła w Kanadzie rodzinę jednego ze zidentyfikowanych więźniów – Hermana Tuvela, a wszystko to opisał „The Canadian Jewish News” w numerze z dnia 21.04.1994 r. Zamieszczono także zdjęcie rodziny Hermana. Okazało się, że przeżyły jego dzieci – córka i syn. Dzieci były świadome tego, że ich ojciec także przeżył. Córka wyruszyła z obozu z innego miejsca, ale syn i ojciec szli w jednej kolumnie. Ostatnią wspólną noc spędzili razem w cegielni w Miko-łowie. Obydwaj uciekli, ale w różnych okolicznościach. Potem ślad po ojcu się urwał, nie wiedziały, co się z nim stało. Prawdę, nieco zafałszowaną, poznały dopiero po blisko 50 latach.
W „The Canadian Jewish News” napisano m.in.:

„Przez 49 lat Irene Gray z Thornhill zastanawiała się, co się stało z jej ojcem i gdzie został pochowany. Teraz wreszcie dowiedziała się, że jej ojciec, Herman Tuvel, uciekł z marszu śmierci z Oświęcimia, ale został zabity w odległości kilku mil od obozu. Wielkim zaskoczeniem była dla niej wiadomość, że grobem jej ojca, jak i trzech innych ofiar spoczywających razem z nim, który znajduje się w polskiej miejscowości Przyszowice, opiekują się obcy ludzie i że postawiono na tej mogile pomnik. Tuvel miał 47 lat, kiedy zginął. – Są jacyś dobrzy Polacy. Te cztery kobiety nie musiały robić tego, one nie znają mnie ani nikogo z naszej rodziny. To byłbezinteresowny czyn – powiedziała Gray. Cztery kobiety, które troszczyły się o grób, to Elżbieta Kocur, Emilia Widuch, Helena Długosz i Magdalena Wiśniewska z Przyszowic. Gray i jej brat Andy Tuvel Nobelton otrzymali tę wiadomość od badacza z Izraela, który znalazł tę informację w polskiej gazecie. – Kiedy mój brat przekazał mi tę wiadomość, to był moment wielkich emocji – powiedziała Gray. – Cieszyłam się, że wreszcie dowiedziałam się, co się stało z moim ojcem i gdzie jest pochowany.

Bardzo chciała zobaczyć grób i podziękować tym osobom, które się nim opiekują, ale w danym momencie to jest niemożliwe, gdyż jej mąż Nathan choruje i jest w szpitalu, także brat i jego żona chorują.

Tylko Gray i jej brat uratowali się z Holokaustu. Ich matka Frida zginęła w komorze gazowej w wieku 43 lat. Ojciec był wiodącym kupcem w Munkacs na Węgrzech. Został pobity przez SS, złamano mu nos, wywieziono go jako jednego z pierwszych do Oświęcimia jako przykład dla reszty miasta, z którego wysłano 35 000 Żydów. – Moja matka, brat i ja zostaliśmy wysłani do Oświęcimia później i tylko przypadkiem widziałam mojego ojca z oddali. Krzyknął wtedy do mnie „Gdzie jest matka?”. Odpowiedziałam, że została wysłana ze starszymi ludźmi. Nie wiedziałam, co jej się stało, ale gdy ojciec usłyszał moje słowa, wiedział natychmiast.

Według prasy polskiej, do 1986 r. nikt nie wiedział o czynie czterech polskich kobiet składających swoim postępowaniem hołd ofiarom Holocaustu oraz o decyzji ufundowania nagrobka. Także o postawie Rajmunda Skrzypczyka i Zenona Kozieła (bezinteresownie, w ramach czynu społecznego, wykonali nagrobek – przyp. red.) oraz nauczycielce Jolancie Krawiec, która wyszła z inicjatywą postawienia tegoż oraz zobowiązania, że to szkoła będzie troszczyć się o grób. Także o przychylnej postawie wójta gminy Gierałtowice.
Irene Grey powiedziała gazecie, że Tuvel i trzej inni więźniowie uciekli w czasie marszu śmierci i ukrył ich kierownik szkoły Karol Elsner i jego żona Małgorzata. Niestety, w czasie przechodzącego przez Przyszowice frontu zostali oni zabici i pochowani we wspólnej mogile na miejscowym cmentarzu. Nie do końca jest jasne, kto walczył i ich zabił. Obok Hermana Tuvela jest też pochowany Dziagimo [Gioacchino] di Veroli, który przybył do Oświęcimia z obozu przejściowego w Passoli di Capri we Włoszech, oraz dwóch nieznanych więźniów.

Brat Irene, Andy, uciekł podczas ewakuacji Oświęcimia i ukrył się w stodole, ale polski rolnik zobaczył go i poinformował SS. – Oni znaleźli tam mojego brata i postanowili spalić stodołę. Rolnik ubłagał ich, że to zrujnuje jego środki egzystencji, więc odstąpili od tego pomysłu. Mój brat usłyszawszy tę rozmowę uciekł.

Irene miała 16 lat, gdy została wysłana do Oświęcimia. Przeżyła, gdyż została wysłana do pracy z 200 innymi osobami przy produkcji materiałów militarnych w fabryce Kruppa, która mieściła się niedaleko Wrocławia. Kiedy została wyzwolona, ważyła 30 kg. W 1946 r. razem z bratem postanowili wyjechać do Izraela, ale nowo powstałe państwo jeszcze niczego nie potrafiło im zaproponować i nie znaleźli sposobu, by się tam dostać. W 1949 roku przyjechali do Kanady. W Holokauście zginęło ośmioro rodzeństwa jej matki.

List do Muzeum w Oświęcimiu

W jakiś czas po tej publikacji nadszedł list następującej treści do pracownika Muzeum, który pilotował tę sprawę:
„Nazywam się Irene Gray (z domu Irene Tuvel). Mój brat nazywał się Andy Tuvel, a mój ojciec Herman Tuvel. Rozumiem, że kilka lat temu odkrył Pan okoliczności śmierci mojego ojca w miejscowości Przyszowice. Po otrzymaniu tej wiadomości planowaliśmy odwiedzić jego grób, ale niestety wcześniej mój brat Andy, jego żona i mój mąż zmarli. Dopiero ostatnio dostałam Twój adres od syna Andy’ego i kilka listów napisanych do Izraela (…) Gdy wojna skończyła się, szukaliśmy ojca przez miesiące, w końcu zrezygnowaliśmy z poszukiwań, ale zawsze chcieliśmy dowiedzieć się, co mu się stało. W końcu zdecydowaliśmy się wyemigrować do Kanady. Bardzo jestem ci wdzięczna za to odkrycie, wreszcie mieliśmy jakieś wiadomości o nim, obojętnie jak bolesne by one były”.

Z tego listu wynika, że choć dzieci Hermana Tuvela po 49 latach dowiedziały się o śmierci ich ojca i o jego mogile, to okoliczności tej śmierci pozostały dla nich do końca tajemnicą.

Szkoda, że inicjatorzy i fundatorzy pomnika oraz osoby zaangażowane w opiekę nad mogiłą nie mieli pojęcia o dalszym ciągu tej historii. W 1994 r., gdy z okolicznościami śmierci Hermana Tuvela zostały zapoznane jego dzieci, żyli jeszcze – oprócz Emilii Widuch – wszyscy uczestnicy tych wydarzeń. Gdy – przez absolutny przypadek – sprawa została ujawniona w Przyszowi-cach w 2015 r., żyła już tylko Jolanta Krawiec. Także potomkowie Elsnerów o niczym nie wiedzieli. Nie miał też kto wystąpić z wnioskiem o nadanie Małgorzacie Elsner medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Na przyszowickim cmentarzu w niewiadomym miejscu spoczywa jeszcze piąty więzień, który albo uciekł z marszu śmierci i schował się za transformatorem stojącym przy cmentarzu i zamarzł, albo zasłabł i został tam dobity przez Niemców.

Leżał tam, z podwiniętą nogawką pasiaka, która odsłaniała mu gołą łydkę. 11-letni wówczas Gerard Żogała, który tamtędy musiał przechodzić, do dziś pamięta, jakie ta goła łydka zrobiła na nim wrażenie, jak litował się nad zamordowanym z powodu zimna, jakiego musiał on doświadczać za życia. Służby niemieckie zbierające umarłych nie zauważyły go tam. Potem ciało przysypał śnieg, odkryto je ponownie wiosną, gdy nastąpiły roztopy. Z jego ręki nikt już wówczas nie próbował odczytać numeru. Można przypuszczać, że spoczywa we wspólnej mogile z pozostałymi.

Krystyna Augustyniak, emerytowana nauczycielka matematyki, autorka książek „Trzy dni z dziejów Przyszowic”, „Czas wojny, czas śmierci. Przyszowice w latach 1939-1945”, „Raczkowie przyszowiccy. Historia właścicieli Przyszowic i Czekanowa” oraz współautorka monografii „Przyszowice piórem i obrazem”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ocaleli z Holocaustu, zginęli z rąk czerwonoarmistów - Dziennik Zachodni

Wróć na i.pl Portal i.pl