Obozy generała Sikorskiego

Paweł Stachnik
Gen. Władysław Sikorski przed polskim oddziałem
Gen. Władysław Sikorski przed polskim oddziałem Fot. archiwum
II WOJNA ŚWIATOWA. Swoich prawdziwych i domniemanych przeciwników naczelny wódz postanowił umieszczać w obozach odosobnienia. Wbrew legendzie, daleko było im do obozów karnych.

Gdy po klęsce wrześniowej gen. Władysław Sikorski objął stanowiska premiera i naczelnego wodza, obok formowania nowego rządu i odtwarzania armii zajął się także rozliczaniem członków poprzedniej ekipy. Sikorski, w czasie I wojny światowej bliski współpracownik Piłsudskiego, w 1915 r. popadł z nim w konflikt. Silny ten spór utrzymywał się później przez cały okres międzywojenny. Po przewrocie majowym przewagę zdobył Piłsudski, a Sikorski został odsunięty na boczny tor, na którym przebywał aż do wybuchu wojny. Zostawiło to w nim silny uraz psychiczny, który dał o sobie znać po powrocie do władzy jesienią 1939 r.

Sereza - Bereza

Naczelny wódz postanowił wtedy ukarać winnych klęski w wojnie obronnej oraz tych, którzy na polu walki wykazali się tchórzostwem i niekompetencją. 22 listopada 1939 r. w Cerizay koło Angers we Francji utworzono specjalny Ośrodek Oficerski, do którego kierowano dowódców oskarżanych o niewłaściwe zachowanie podczas niedawnej kampanii, ważnych członków ekipy sanacyjnej oraz oficerskie nadwyżki kadrowe. Przede wszystkim jednak miało być to miejsce, w którym znajdą się sanacyjni wojskowi, uważani przez Sikorskiego za wrogów.

24 listopada do Cerizay trafił pierwszy transport około 50 generałów i innych oficerów. Znaleźli się w nim m.in. gen. Stanisław Kwaśniewski (prezes Ligi Morskiej i Kolonialnej), gen. Stanisław Rouppert (szef Departamentu Zdrowia Ministerstwa Spraw Wojskowych), płk Tadeusz Alf-Tarczyński (zastępca dowódcy Okręgu Korpusu w Lublinie), płk Mieczysław Wyżeł-Ścieżyński (we wrześniu 1939 zastępca ministra propagandy). W 1940 r. dołączył także gen. Stefan Dąb-Biernacki, dowódca Armii „Prusy”, wsławiony fatalnym nią dowodzeniem i dwukrotną ucieczką z pola walki.

Łącznie w Cerizay osadzono około 100 oficerów. Poddano ich kontroli i inwigilacji, ich korespondencja była cenzurowana, a pobory obniżone. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że obóz służy przede wszystkim pognębieniu politycznych wrogów Sikorskiego. Dlatego nazywano go „Sereza - Bereza”, nawiązując do obozu w Berezie Kartuskiej utworzonego przez sanację. Inną nazwą był „francuski Wiśnicz”, co brało się ze znaczenia francuskiego słowa „cerise” oznaczającego wiśnię, a to z kolei kojarzyło się ze znanym w Polsce ciężkim więzieniem w Nowym Wiśniczu koło Krakowa. Ośrodek w Cerizey nie funkcjonował długo - został ewakuowany do Wielkiej Brytanii latem 1940 r.

Szkockie letnisko

Po odtworzeniu armii polskiej na Wyspach Brytyjskich okazało się, że jest w niej zbyt dużo oficerów, a zbyt mało szeregowych. Ci pierwsi stanowili około 27 proc. stanu i brakowało dla nich stanowisk. W dodatku sporą część kadry oficerskiej stanowiły osoby nieprzydatne do służby w nowoczesnym wojsku.

Dla tych właśnie kadrowych nadwyżek już w sierpniu 1940 r. dowódca I Korpusu Polskiego w Wielkiej Brytanii gen. Marian Kukiel (bliski współpracownik Sikorskiego) utworzył Zgrupowanie Oficerów Nieprzydzielonych (później pn. Obóz Oficerski). Wybrano dla niego wyspę Bute u wybrzeży Szkocji, a na niej główne miasto - Rothesay, niewielką miejscowość wypoczynkową, do które w lecie zjeżdżano z pobliskiego Glasgow i innych części Szkocji. Poza sezonem pensjonaty i hotele stały puste, więc można je było wykorzystać.

Do Rothesay mieli w pierwszym rzędzie trafić oficerowie, dla który zabrakło miejsca w jednostkach odtwarzanej armii, oficerowie niezdolni do służby z powodu wieku lub zdrowia, wojskowi niepewni politycznie, a wreszcie ci, co do których były zastrzeżenia natury moralnej lub prawnej (defraudanci, alkoholicy, hazardziści, homoseksualiści, dowódcy, którzy zawiedli podczas działań wojennych).

Jak pisze historyk z IPN dr hab. Krzysztof Kaczmarski, autor książki o wojskowych obozach izolacyjnych zatytułowanej „Nie tylko Rothesay”, by trafić na wyspę Bute niepotrzebny był wyrok sądowy, wystarczyła decyzja przełożonych. Stąd częste przypadki zupełnie arbitralnych przenosin, spowodowanych np. niechęcią dowódcy, donosem kolegów, pomówieniem lub zwykłym widzimisię. Np. por. Jerzy Gutkowski z załogi pociągu pancernego odkrył, że komendant składu przywłaszcza sobie część przydziału żywności. Gdy o tym zameldował, został karnie przeniesiony do obozu.

Oddelegowanie do Rothesay miało w definicji charakter czasowy (zwłaszcza dla oficerów pierwszej z wymienionych grup). Mieli tam przebywać do momentu aż znajdzie się dla nich miejsce w jednostkach. Jednak od samego początku skierowanie do obozu uznawano

powszechnie za karę i zesłanie. Do tego stopnia, że przeznaczony do pierwszego transportu płk Jan Mintowt-Czyż na wieść o tym popełnił samobójstwo.

Obóz-nie obóz

Powszechnie też uważano, że obóz w Rothesay przeznaczony jest głównie dla przeciwników politycznych Sikorskiego, którzy trafiają tam z zemsty, do Bute przylgnęła nawet złowroga nazwa „Wyspa Wężów” i „szkockiej Berezy”. Rzeczywiście, wśród zesłanych była spora grupa sanatorów oraz oficerów związanych z ruchem narodowym. Znaleźli się wśród nich wspomniani już generałowie Kwaśniewski, Rouppert i Dąb-Biernacki, a także m.in. gen. Rudolf Dreszer, gen. Ludomił Rayski, były premier Marian Zyndram-Kościałkowski, były wojewoda śląski Michał Grażyński, były adiutant marsz. Rydza-Śmigłego płk Tadeusz Münnich, działacz endecki Adam Doboszyński, a nawet znany później pisarz, lotnik kpt. Janusz Meissner. Skierowanie do Rothesay miało na celu usunięcie ich z armii i uniemożliwienie spiskowania przeciw Sikorskiemu (co rzeczywiście robili, uważając że zostali niesłusznie odsunięci od władzy).

Szkocka Bereza, czy raczej letnisko?

Ośrodek w Rothesay nazywano obozem koncentracyjnym i porównywano do Kołymy i Auschwitz. Tymczasem ten „obóz” nie był wcale obozem. Oficerowie mieszkali w hotelach i pensjonatach, a gdy chcieli, mogli przenieść się na prywatną kwaterę. Wprawdzie ich uposażenia zostały obniżone o 40-50 proc., ale ceny na Bute nie były wysokie i można było się tam utrzymać na względnym poziomie . Prawdę mówiąc, wysłanie do Rothesay poprawiło w większości przypadków warunki zamieszkania oficerów, w porównaniu z tymi, jakie mieli w kwaterujących w namiotach jednostkach I Korpusu.

Oficerowie mogli swobodnie chodzić po miasteczku, a po zyskaniu zgody komendanta wyjeżdżać na urlopy i przepustki. Mieli zapewnioną prenumeratę prasy i opiekę duchową. Członkostwo zaoferowały im miejscowe kluby badmintona, brydża, golfa, kręgli i pływacki. W obozie odbywały się kursy angielskiego, szkolenia wojskowe, odczyty i pogadanki, funkcjonował chór i kółko sceniczne. Chętni mogli korzystać z basenu miejskiego, pływać łódką po morzu, łowić ryby w miejscowym jeziorze albo chodzić do kina.

Pijaństwo i intrygi

Jak więc widać, warunki nie były złe, a porównanie do Auschwitz może wywołać jedynie niesmak. Przydzielonym do Rothesay doskwierały przede wszystkim nuda i bezczynność. Dla większości wojskowych zawodowych, odsunięcie od służby w czasie wojny było tragedią. Dlatego starali się ze wszystkich sił wydostać z Rothesay i uzyskać przydział do jakiejś jednostki liniowej, do armii brytyjskiej lub w ostateczność do pracy w administracji.

Ale byli też tacy, dla których pobyt na malowniczej wyspie z dala od wojny był wygodny. Generałowie i pułkownicy zdołali wywieźć z Polski żony i dzieci, i teraz prowadzili na Bute rodzinne życie. „Aż podziw bierze nad czułym instynktem rodzinnym, jakim ci ludzie odznaczali się podczas burzy wrześniowej w Polsce. Polsce służyli z zapałem uroczystym, ale i o rodzinie pamiętali” - zauważył kąśliwie jeden z zesłanych do obozu por. Stefan Mękarski.

Pobyt w ośrodku izolacyjnym źle wpływał na większość umieszczonych tak oficerów, a na Bute szerzyły się pijaństwo, intrygi i depresje. Dlatego pierwszy komendant obozu gen. Bolesław Jacyna-Jatelnicki słał pisma do dowódcy I Korpusu i do naczelnego wodza, w których postulował likwidację obozu.

Jego zdaniem część oficerów powinna zostać przydzielona do jednostek liniowych, a część do administracji. Oficerowie nadliczbowi mający przydatne zawody (nauczyciele, lekarze, inżynierowie, weterynarze) powinni przejść do pracy cywilnej. Niezdolni do służby ze względu na wiek lub zdrowie powinni zostać zwolnieni. Generał podkreślał, że pobyt w odosobnieniu wpływa źle na morale, podobnie jak umieszczenie razem oficerów nadliczbowych, starszych oraz politycznie podejrzanych.

Niestety, mimo ponawiania pism gen. Sikorski utrzymywał obóz, a na Bute trafiali kolejni zesłani. Za to w lipcu 1941 r. gen. Jacyna-Jatelnicki został odwołany ze stanowiska, być może dlatego, że nie był wystarczająco surowy.

Sprawą Obozu Oficerskiego zajmowała się też kilkakrotnie Rada Narodowa w Londynie, która bez skutku postulowała jego zlikwidowanie Zainteresowali się nią też Brytyjczycy. Miejscowe władze informowały, że mieszkańcy Rothesay są zdziwieni faktem, iż podczas trwającej wojny tylu oficerów spędza bezczynnie czas na wyspie. Pytania o oficerów na Bute kilka razy zadawali parlamentarzyści w Izbie Gmin. W 1941 r. interpelację na ten temat złożył w Izbie minister spraw wewnętrznych Herbert Morrison z Partii Pracy, którego siostra mieszkała w Rothesay. Jak podaje dr Kaczmarski, minister był mocno zdziwiony, że gdy „cały świat brytyjski brał najżywszy udział w wojnie, kilkuset polskich oficerów tkwiło bezczynnie na Bute”.

Sosnkowski likwiduje

Prawdopodobnie to skłoniło gen. Sikorskiego w końcu 1941 r. do zreorganizowania obozu i rozpoczęcia zwalniania części oficerów. Osoby powyżej 60. roku życia i niezdolne do służby były przenoszone w tzw. stan nieczynny lub urlopowane. Zezwolono im na podejmowanie pracy, acz bez prawa noszenia munduru. Niektórzy skorzystali z tego z ochotą, inni z niechęcią, byli też tacy, którzy odmawiali rozstania się z mundurem. Do wiosny 1943 r. pozbyto się w ten sposób około 700 ludzi. Części oficerów zezwolono na podjęcie służby w armii brytyjskiej, która potrzebowała dowódców w koloniach w Afryce Zachodniej. Około 100 odkomenderowano na studia, 125 przeniesiono do Armii Polskiej na Bliskim Wschodzie.

Od listopada 1940 r. Obóz Oficerski w Rothesay miał swój podobóz utworzony w miejscowości o szkockiej nazwie Tighnabruaich leżącej na niedalekim półwyspie Cowal. Kierowano do niego oficerów z zarzutami natury prawnej i moralnej (m.in. alkoholizmu, braku dyscypliny, defraudacji pieniędzy, zboczeń seksualnych, alkoholizmu i hazardu).

Decyzję o likwidacji obozu na Wyspie Wężów podjął dopiero nowy wódz naczelny gen. Kazimierz Sosnkowski. Przeglądu pozostałych w nim oficerów dokonała specjalna Komisja Kwalifikacyjna. Jak obliczył dr hab. Krzysztof Kaczmarski w latach 1940-1944 przebywało w niej jednocześnie około 600 osób, a w sumie przewinęło się przez nią przez ten czas około 800 ludzi.

Nie tylko Rothesay

O ile obozy w Rothesay i Tighnabruaich były tylko miejscami zbornymi dla „zbędnych” oficerów, to charakter karny miał obóz założony w Kingledoors. Kierowano do niego podoficerów i szeregowych skazanych przez sąd oraz ukaranych dyscyplinarnie. Obóz tworzyły namioty rozbite na polu, otoczone drutem kolczastym (potem przeniesiono go na opuszczoną farmę Shinafoot). Obowiązywał w nim regulamin więzienny, a ekipa zarządzająca uczyniła z niego miejsce godne najgorszych sanacyjnych wzorów.

Więźniowie byli bici, maltretowani, poniżani. Stosowano wobec nich kary znane z dawnych armii zaborczych - słupek i szpangi, kopano ich, wybijano im zęby. Przodowali w tym dowódca kompanii wartowniczej kpt. Władysław Korkiewicz (określany jako alkoholik i psychopata) oraz profos chor. Edward Bogacki, były podoficer Legii Cudzoziemskiej.

Obóz w Kingledoors ze względu na panujące w nim warunki rzeczywiście można nazwać koncentracyjnym. Chirurg Adam Majewski, pracujący w szpitalu w Dupplin Castle, opisywał przywiezionego tam jednego z więźniów: młody żołnierz był wycieńczony i sponiewierany, i trząsł się na widok strażników. O skandalicznych praktykach w obozie usiłował poinformować władze kapelan, ks. Jan Starostka, który interweniował w dowództwie I Korpusu i u biskupa polowego Józefa Gawliny. Obozem interesowała się też szkocka prasa, a za nią brytyjscy posłowie do Izby Gmin.

W październiku 1941 r. obóz w Abernethy odwiedził sam gen. Władysław Sikorski, który rozmawiał z więźniami, nakazał zwolnienie kilku z nich, a 24 października wydał rozkaz o likwidacji placówki. Szefostwo i strażników obozu postawiono przed sądem, ale wszyscy zostali uwolnieni od odpowiedzialności.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Obozy generała Sikorskiego - Plus Dziennik Polski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl