O Jezusie, jego tajemniczej żonie i żądnych władzy Merowingach

Redakcja
fot. polskapresse
Jezus z kart Ewangelii doczekał się konkurenta w postaci mitycznego Jezusa, którego potomkowie przy pomocy Świętego Graala chcą zawładnąć światem. Spiskowe rewelacje na temat Zbawiciela i jego roli w historii rekonstruuje Lucjan Strzyga

Wielkanoc to czas wyjątkowo wzmożonej krzątaniny teologów, tłumaczących tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Ale to także okres, gdy do głosu dochodzą ci, dla których najważniejsze chrześcijańskie święto to okazja do bajań i klechd. Czasami tak nieprawdopodobnych, że zaliczyć je można niemal wręcz do literackiego fantasy. I wcale nie jest to zjawisko charakterystyczne tylko dla naszych czasów. Osoba Chrystusa już w chrześcijańskiej starożytności doczekała się tylu interpretacji, że w ich gąszczu gubią się nierzadko nawet najtęższe umysły.

O zmartwychwstanie i jego kulisy toczono kłótnie, okładano się klątwami, a nawet dopuszczano się rękoczynów, jak to miało miejsce choćby na pierwszym soborze powszechnym w Nicei w 325 roku, kiedy to - jak podaje legenda - św. Mikołaj nakładł po gębie Ariuszowi za bluźniercze komentarze na temat boskości Jezusa. Ariusz nie był zresztą wówczas najbardziej radykalnym interpretatorem chrystologicznych tajemnic. Dopiero później miał bardziej doszlifować swoją doktrynę, która przeszła do historii Kościoła pod mianem arianizmu

Czytaj także: Watykan: Msza Wigilii Paschalnej pod przewodnictwem Benedykta XVI

Wśród starożytnych wiernych, członków szybko rozwijających się gmin chrześcijańskich, spotkać można było i takich, dla których Chrystus był aniołem, który dla niepoznaki udawał, że je, śpi i cierpi (aftartodoketyzm), takich, co widzieli w nim jedynie fantom na podobieństwo hologramu (doketyzm) albo oszusta, który umknął spod krzyża, na którym zawisł Szymon z Cyreny (bazylidianizm). Byli i tacy, co głosili, że jego powstanie z martwych było jedynie symboliczną grą na użytek maluczkich (eutychianizm), oraz tacy, wedle których Chrystus nie dokonał osobiście odkupienia, ale przyszedł na świat z misją nauczenia ludzi, jak mają to zrobić sami (pelagianizm).

Nim sformułowano pierwsze chrystologiczne dogmaty, wyobraźnia ludzka miała wielkie pole do popisu. Spora rzesza wiernych była przekonana, że Jezus posiadał prawowitą małżonkę, że cuda w Kanie Galilejskiej czynił na własnym ślubie, że kaźń na krzyżu wyglądała zupełnie inaczej, niż podają autorytety, a zaświadczyć to może mityczna grupa 500 świadków, którzy czekają tylko, by dać świadectwo, wreszcie - że Jezus odzyskał siły potrzebne do odsunięcia nagrobnego kamienia, bo spożył cudowne zioła z Getsemani. Grupa pobożnych mężów pokutująca na Pustyni Judzkiej świadczyła nawet, że widziała, jak Chrystus spłynął z nieba na ognistym rydwanie, aby nauczyć ich prawdy o swoim boskim posłannictwie, dzięki czemu mogliby być uznani niemalże za protoplastów dzisiejszych łowcówUFO.

Po dwóch tysiącach lat istnienia chrześcijaństwa wszystkie te fantazje trwają w najlepsze. Co więcej, pojawiają się kolejne, będące nie tylko kompilacją poprzednich, ale całkiem oryginalne. W 2003 roku wypłynęły na światło dzienne cudem znalezione dokumenty, wedle których Jezus, uniknąwszy krzyża, wiódł wraz z gromadką potomstwa sielski żywot w Indiach, a nawet został gorliwym czcicielem Wisznu. Ale to jeszcze nic: William Turner, prezbiteriański pastor z Ohio, ogłosił trzy lata temu teorię, że Chrystus sprzed dwóch tysiącleci był kolejną reinkarnacją Amauszumgalany, jednego z sumeryjskich bożyszcz. Jego parafianki wyznały ekipie telewizyjnej, że na głowie duchownego często widzą zarys korony cierniowej, z czego jasno wynika, że kolejną reinkarnacją Syna Bożego jest właśnie on. Pastor nie zdementował tej rewelacji.
W sukurs człowieczej wyobraźni idzie dziś również popkultura, lubująca się w dziwactwach, także teologicznych. Popkulturowa wersja życia i misji Chrystusa zdaje się skutecznie konkurować z przekazem Ewangelii i doktryną Kościoła. Co więcej, ma ona swoich proroków, którzy sprytnie łącząc komercję z sensacją, opowiadają nam wręcz nową mitologię. Jej świętą księgą jest opublikowane w 1982 roku w Wielkiej Brytanii dzieło "Święty Graal. Święta Krew", sygnowane nazwiskami Michaela Baigenta, Richarda Leigha i Henry'ego Lincolna. Nazwanie ich spryciarzami to mało, to geniusze, którzy serwują nam danie zawierające w sobie wszystkie możliwe herezje i androny, które przez wieki rozpalały ludzkie umysły. Trzy dekady po opublikowaniu "Świętego Graala..." nie ma on sobie równych w dziedzinie tzw. alternatywnej chrystologii.

Okazuje się zatem, że prawda o Chrystusie została tak skutecznie zmanipulowana przez chrześcijaństwo, że wymaga gruntownej rekonstrukcji. Nie był on oczywiście żadnym Bogiem, bo sama idea boskiego syna byłaby dla ówczesnych Żydów niedorzeczna. Trudnił się ciesiołką, jego małżonką była Maria Magdalena, kapłanka pradawnych i tajemniczych kultów, która jeśli nawet trudniła się nierządem, czyniła to w niepospolity sposób. Ale też owa niepospolitość czyniła ją osobą zamożną, czego dowodem był bezcenny olejek nardowy, którym - w specjalnym rytuale - namaściła Chrystusa na obdarzonego misją Mesjasza. Cuda czynione przezeń w czasie wędrówek po Palestynie dadzą się łatwo wytłumaczyć kuglarskimi sztuczkami i prestidigitatorstwem.

Czytaj także: Włochy: Setki Polaków ze święconkami w polskim kościele w Rzymie

Ukrzyżowany na niby (zniósł rzymskie tortury dzięki specjalnie przygotowanemu specyfikowi), Chrystus uciekł z rodziną do Marsylii i tam, żyjąc spokojnie do roku 45, dał początek linii Merowingów (znak rozpoznawczy: złote pszczoły). Z niej zrodziły się wielkie rody Europy, dzięki czemu idea tysiącletniego królestwa stała się faktem. Jego istnienie jest solą w oku Kościoła katolickiego - dowodzą autorzy "Świętego Graala...", dlatego też od wieków trwa bezlitosna walka między siłami Jasności, czyli potomkami Chrystusa, a Mrokiem, uosabianym przez papieża i jego popleczników.

Tak w zarysie wygląda historiozoficzno-teologiczny zrąb książki, który w zależności od sytuacji można uzupełniać o komplementarne wątki. Liczni komentatorzy "Świętego Graala..." wielokrotnie zwracali uwagę na jego klasycznie gnostycki charakter: światem rządzi nie tylko spór Dobra i Zła, ale walka o Prawdę, którą dziś znają tylko nieliczni, ale która w przyszłości zmieni duchowe oblicze ludzkości. Klucz do tej prawdy odkryli przed poszukiwaczami autorzy dzieła, a od nas zależy, czy włożymy go w odpowiedni zamek.

Można się śmiać ze spiskowej obsesji trzech Anglików, ale przyznać trzeba, że zaserwowali bliźnim niebywały przysmak: poczucie bycia wybranym. Czyż wiedza o tym, że osoba Chrystusa został użyta przez chrześcijan w złej wierze, nie jest powodem intelektualnej ekscytacji? Dla popkultury to kopalnia inspiracji i prowokacji. Kinowe "Ostatnie kuszenie Chrystusa" Martina Scorsese albo powieści "Król Jezus" Roberta Gravesa czy "Ewangelia według Jezusa Chrystusa" José Saramago dowodzą, że losy Zbawiciela można spleść w sposób dowolny i niepoddany żadnym historyczno-teologicznym dogmatom. Oczywiście nie za często i nie wszystko. Wszak prawda o Chrystusie nie jest przeznaczona dla każdego.

Od czasu publikacji panów Baigenta, Leigha i Lincolna można już mówić o powstaniu całościowej doktryny zdemistyfikowanego Chrystusa. Oprócz prawdy o jego życiu i misji założycielskiej tysiącletniego królestwa, jej składowymi są historie Graala, Merowingów i templariuszy. Dopiero ich prześledzenie i umieszczenie w odpowiednich miejscach historycznej mozaiki daje pełny obraz dzieła, które zapoczątkował żydowski mesjasz.
Cofnijmy się do średniowiecza, gdy papież Innocenty III ogłosił krucjatę przeciwko katarom. Walki z nimi trwały blisko pół wieku, a zakończyły się zdobyciem twierdzy Montségur. Nim jej obrońcy zostali wycięci w pień, zaginął legendarny skarb katarów - kielich z czystego złota, ozdobiony kosztownymi kamieniami , wedle opisów z epoki najpiękniejszymi, jakie są tylko w morzu i na ziemi. To z tego kielicha Chrystus miał pić wino podczas Ostatniej Wieczerzy i do niego miała spłynąć krew z jego przebitego boku.

Dlaczego Święty Graal jest taki ważny dla legendy tysiącletniego królestwa, że uganiali się za nim przez wieki krzyżowcy, poszukiwacze prawdy, wolnomularze wszelkich opcji, a nawet grupa archeologów Heinricha Himmlera, nazistowskiego wielbiciela podobnych zabaw? Odpowiedź jest jasna - Święty Graal to gwarancja potęgi i chwały, dzięki której ci, którzy posiedli moc Chrystusa, będą władać światem. Graal jest siłą napędową całej historii i dopóki nie dowiemy się, gdzie ukryli go katarzy z Montségur, mowy nie ma o nastaniu Nowej Ery.

Czytaj także: Premier na Wielkanoc: Zapomnijmy o słowie "niemożliwe"

Niektórzy twierdzą, że Graala tak naprawdę przed oczami ciekawskich ukryli nie katarzy, ale templariusze, średniowieczni mnisi-rycerze, których los przypieczętował w roku 1307 król francuski Filip IV Piękny, paląc w Paryżu na stosie wielkiego mistrza Jakuba de Molaya i jego 54 druhów. Historycy mówią, że rozprawa z zakonem była spowodowana chęcią zawładnięcia jego bajecznymi skarbami, ale dobrze poinformowani wiedzą swoje: Filip chciał odebrać templariuszom Świętego Graala i został władcą, jakiego jeszcze świat nie widział. Ponoć święcie wierzył, że posiadanie relikwii daje nieśmiertelność i bezpośredni, mistyczny kontakt z Bogiem. Musiał być nielicho rozczarowany, gdy w skarbcach zakonnych nie znaleziono nic.
Ortodoksyjni wyznawcy tysiącletniego królestwa wiedzą swoje: Filip nie mógł posiąść Graala, bo nie był wybrany. Nie zaliczał się do potomków Chrystusa, którzy we wszystkich tajemnych podaniach noszą imię Merowingów, długowłosych półelfów, których nie zmógł szerzący się gwałtownie Kościół. Istnieje nawet stosowna legenda, że gdy w 1099 roku Godfryd de Bouillon (Merowing co się zowie) zdobył Jerozolimę podczas I krucjaty, odzyskał prawowite dziedzictwo, które zostało nadane Mesjaszowi w epoce Starego Testamentu.

Ów Mesjasz musiał znaleźć cielesno-duchowe uzupełnienie w osobie Marii Magdaleny. Na jej przykładzie widać, że katolicka święta, która stała pod krzyżem i pierwsza odkryła zmartwychwstanie Chrystusa, może robić zawrotną karierę także wśród wrogów Kościoła. Modernistyczni teologowie widzą w niej oświeconą przywódczynię pierwotnego Kościoła, z kolei feministki wyzwoloną niewiastę, która nie bacząc na żydowskie obyczajowe tabu, z dumą obnosi swój fach prostytutki. Dla wyznawców tysiącletniego królestwa Maria Magdalena jest westalką odwieczną duchowych sił, przeznaczoną do wypełnienia proroctwa: spłodzenia z Chrystusem tych, których następcy będą władać Nowym Syjonem.

Wydaje się, że Merowingowie działają na wyobraźnię współczesnych jeszcze bardziej niż na średniowiecznych heraldyków. Brytyjski historyk sir Laurence Gardner opublikował nawet swego czasu głośną pracę "Krew z krwi Jezusa", w której zamieścił genealogię władców francuskich, angielskich i szkockich wywiedzioną wprost od Chrystusa. To z informacji Gardnera skrzętnie korzystał Dan Brown pisząc "Kod Leonarda da Vinci". W nim również znaleźć można dowody, że Chrystus wcale nie był przeznaczony do śmierci krzyżowej, ale do zupełnie innego zadania.

Jak widać, starożytne legendy na temat Chrystusa wydają się jedynie naiwnym bajdurzeniem w porównaniu z tym, czym inteligentni nieraz ludzie obdarzają nas współcześnie. Ostatecznie, któż z nas nie lubi dreszczyku emocji przy odkryciu, że coś wygląda inaczej, niż do tej pory sądziliśmy. Czy wiedza, że rządzą nami uganiający się od tysiącleci za świętym Graalem potomkowie Merowingów, którzy - dodajmy - mają arystokratyczne żydowskie korzenie, nie jest warta uwagi?

Bycie wybranym kusi. Siłę tej prawdy zna zapewne Barbara Turlińska, autorka rozprawy "Krew Merowingów. Polscy potomkowie Jezusa". Tylko na pozór tytuł brzmi absurdalnie, to przecież konsekwentne rozwinięcie tezy ze wspomnianej już książki Laurence'a Gardnera. Skoro potomkowie Chrystusa mogli się znaleźć w Anglii i Francji, dlaczego ma ich zabraknąć nad Wisłą? Po szczegółowej historycznej kwerendzie pani Turlińska znalazła dowody, że od Merowingów wywodzili się i wywodzą m.in. Wojciech Kossak, Emilia Plater, Józef Piłsudski, Melchior Wańkowicz, Jacek Malczewski, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Lech Kaczyński, Beata Tyszkiewicz, Maja Komorowska, Małgorzata Braunek i Grzegorz Turnau.

Imponujące, prawda? Gdy pomyśli się, że krakowski bard ma w swoich żyłach krew Chrystusa, spogląda się na rzeczywistość innymi oczyma. "Przyszłość należy do nich" - wieszczą autorzy "Świętego Graala...", prorocy zadziwiająco żywotnego mitu współczesnej ludzkości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl