Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Noc Helvera": Nocą, w porozrywanej krainie...

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Akcja sztuki, będącej nową premierą Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, rozgrywa się w ciągu jednej nocy. No bo wiadomo - demony najchętniej nocą się budzą. Jednak u nas, w dobie 24-godzinnych telewizji potrzebujących armii zasłużonych wyznawanej opinii gości, demony szaleją od rana do zmroku, nie znając dnia ani godziny.

Ingmar Villqist (czyli Jarosław Świerszcz) opublikował „Noc Helvera” w roku 1999 i pierwsze dwudziestolecie XXI wieku nie potrafiło odebrać tekstowi świeżości. Ba, zdaniem reżyserującej przedstawienie na Scenie Kameralnej Teatru im. S. Jaracza Małgorzaty Bogajewskiej, dramat nawet zyskał na aktualności i celnie wyraża lęki oraz podziały, z którymi się obecnie zmagamy, a także niezdolność dużej części z nas do zareagowania na to, z czym się nie zgadzamy. Wystarczy dokonać kilku przesunięć...

Najbardziej uderzająca przemiana to wydobycie Helvera ze skóry lekko upośledzonego młodego mężczyzny, syna Karli (jak to jest w oryginale sztuki) i umieszczenie go w organizmie dorosłego męża kobiety. Dzięki temu zabiegowi sprawa staje się tym bardziej poważna - pokolenie, które przed mniej więcej dwudziestu laty z dziecięcej fascynacji figurkami żołnierzyków mogło wkraczać w młodzieńcze zaczadzenie siłą, wojskowym drylem i jednowymiarowym postrzeganiem świata, nazistowskimi hasłami dorosło, stało się decydentami, czynnymi graczami nie tylko politycznej przecież sceny, oddziałuje na rzeczywistość (a chciałoby się raczej, by wzięło za nią odpowiedzialność). To już nie jest tylko „zabawa”, z której - mogliśmy mieć nadzieję - Helver kiedyś wyrośnie. Helver nie wyrósł, urośli z nim także żołnierze, którzy z maleńkich figurek osiągnęli rozmiar pomników.

Małgorzata Bogajewska przy tym - w konsekwentnie ostrożnie, inteligentnie wyreżyserowanym spektaklu, który ma być czymś więcej, niż jasną wypowiedzią po jednej ze stron odbierającego nam rozum konfliktu czy przekonywaniem przekonanych - nie pozostawia wątpliwości: wojenna retoryka to narracja zakrzepłych w piaskownicy gówniarzy, która w społecznym języku dojrzałości staje się groźnym zaczynem działania. Zatem bezruch wobec narastającego zacietrzewienia jest słabością. Lub okrzykiem bezradności wynikającym z coraz większego niezrozumienia tego, co się z nami porobiło. „To, co było, może przyjść” - ostrzegał Gospodarz. I to jeszcze wtedy, gdy chciało nam się weselić...

Reżyserka - wsparta zbudowaną skrupulatnie, do najdrobniejszego szczegółu, pełną odniesień scenografią Joanny Jaśko-Sroki - na tekst Villqista nakłada kolejne warstwy czysto teatralnymi, symbolicznymi rozwiązaniami osiągając poruszający efekt. Mieszkanie Karli i Helvera, oderwane jak większość naszych mieszkań od reszty społeczności, oddzielone jest od pozostałych ludzkich gniazd kanałem, którym płyną wylewane przez lokatorów pomyje, nieszczęścia, przerażenie, ale i nienawiść. Jest niczym wyspa, która z jednej strony może nieść złudne poczucie wyobcowania ze świata, z którym nie możemy sobie poradzić, z drugiej staje się makietą dla rozgrywanych w jej obrębie wojenek najbliższych sobie ludzi. Bolesny klimat buduje kapiąca woda, przeciekająca przez nasze dziurawe, niespełnione w wielu fragmentach życie i wypełniająca podstawione naczynia, gdzie każda kropla może być tą, która przepełni czarę goryczy.

I może jedynie w niektórych scenach zbyt łatwo podane są wytrychy dla tych, którzy pragną łatwych uogólnień - no bo skoro Helver z takim doświadczeniem leje w gardło gorzałę z butelki, to jasne jest, iż za ciemną stronę doby odpowiedzialni są alkoholicy, sfrustrowani, niedokształceni. A być może bardziej zatrważającym jest nie to, iż pijacy i przegrani mają swoich wybrańców, tylko że światowi, wyedukowani i aspirujący mogą stawiać na szalonych i pijanych...

Emocjonalność spektaklu kumulują w sobie aktorzy. Kapitalny jest w roli Helvera Mariusz Słupiński, w sposobie mówienia, wachlarzu skrajnych postaw i uczuć oddający psychiczną ułomność bohatera, ale i jego poturbowaną osobowość. Słupiński, gdy opowiada o tym, w co uwierzył, rozpala w sobie potężny płomień, gdy niepewność zamienia w agresję - przeraża, gdy naiwność przeistacza w niewinność - wyzwala czułość. W inny sposób, ale równie pierwszorzędnie buduje swoją rolę Milena Lisiecka. Mówiąca podniesionym, w stosunku do swej naturalnej tonacji, głosem, skupiona, złamana teraźniejszością, która okazała się tak odmienna od tego, o czym marzyła w przeszłości, drobnymi gestami prowadzi Karlę po cienkiej czerwonej linii, gotowa w każdej chwili wybuchnąć. Doskonały, przejmujący duet.

Finałowy deszcz oczyszczenia nie przynosi, ostatecznego potopu, który za nas rozwiąże nabrzmiałe problemy nie będzie. Już za ścianą są ci, co chętnie i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki