Nieznany portret szpitala psychiatrycznego w Gdańsku. "Karze się nas za niewydolność systemu. My nie jesteśmy cudotwórcami, tylko lekarzami"

Dorota Abramowicz
Dorota Abramowicz
Wojewódzki Szpital Psychiatryczny w Gdańsku
Wojewódzki Szpital Psychiatryczny w Gdańsku Przemyslaw Swiderski
Od dwóch miesięcy pojawiaja się sensacyjne nagłówki o gwałtach, dokonywanych w w szpitalu na gdańskim Srebrzysku. Pod szpitalem pojawiły się ekipy telewizyjne, media przywołują kolejne doniesienia, trwają kontrole, a wieloletni dyrektor został zmuszony do przejścia na emeryturę. I tylko nikt nie zauważył, że w komunikatach prokuratury nie ma słowa o gwałcie. I że problem jest znacznie poważniejszy.

Izba przyjęć szpitala na Srebrzysku. Wtorkowe przedpołudnie. Właśnie odjechała kolejna karetka, która przywiozła pacjenta. Trafił na oddział. W poczekalni na przyjęcie czeka nastolatek, przywieziony przez ojca.

Dyżuruje pielęgniarka Agata Kacprzak. 43 lata pracy. Inne pielęgniarki są od niej z pięć-siedem lat młodsze. Spokojna, pełna empatii.

Nocne przyjazdy karetek kończą się z reguły nad ranem. Teraz, latem, jest szczególnie ciężko. Od stycznia do czerwca na izbę zgłaszało się średnio 376 pacjentów miesięcznie. W lipcu było już 421. Najgorzej jest, gdy nadchodzi pełnia Księżyca.

Ściana przy biurku popękana, ze śladami uderzeń.

- Tu jest tyle agresji - mówi Małgorzata Lubicz-Krośnicka, pielęgniarka oddziałowa izby przyjęć. - Trafiają do nas pacjenci z ukrytymi nożami, pałkami teleskopowymi, maczetami, gazem. Jeśli są w stanie psychozy, czują się zagrożeni i mogą traktować to jako narzędzia do obrony. Spotykamy się z wyzwiskami, atakami, także ze strony osób im towarzyszących.

To jedna strona medalu.

Druga to wypisani chorzy, którzy pozdrawiają ich na ulicy. Wdzięczni za pomoc. - Lubimy naszych pacjentów - podkreśla oddziałowa.

Ostatnio jednak w izbie przyjęć pojawiła się odręcznie zapisana kartka, informująca o zakazie przyjmowania małoletnich na oddział dla dorosłych. A z zaufaniem też bywa różnie. Niedawno starszy pacjent z zespołem abstynencyjnym po odstawieniu alkoholu wyraził obawy, czy nie zostanie zgwałcony. Z kolei ojciec młodej dziewczyny nie wyraził zgody na pozostawienie jej w szpitalu.

Żyjemy w kulturze winy

Afera wybuchła na początku czerwca, gdy dziennikarzy zaalarmowała matka 15-latki, która trafiła na oddział dla dorosłych gdańskiego szpitala. W nocy w pokoju zajmowanym przez dziewczynkę pojawił się 26-letni pacjent szpitala. Podejrzenie popełnienia przestępstwa policji zgłosił ordynator oddziału. Nagłówki przez kolejne tygodnie krzyczały o zgwałconej dziewczynce.

- Gwałt? Nie było prawdopodobnie żadnego gwałtu - słyszę od osób znających sprawę.

Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, pyta: - Czy kiedykolwiek w komunikacie prokuratury pojawiła się informacja o gwałcie? Na naszych stronach wyraźnie piszemy, że zarzut dotyczy czynu o charakterze seksualnym. Postępowanie jest na etapie przygotowawczym, wiele może jeszcze zweryfikować akt oskarżenia.

Skąd więc te nagłówki?

No cóż, nic tak nie przyciąga zainteresowania odbiorcy jak gwałt w tytule. Nieoficjalnie słyszę w prokuraturze, że nie można mieć nawet pretensji do autorów artykułów na temat Srebrzyska. Oni w miarę rzetelnie powtarzają to, co przekazuje prokurator. Za to przy wymyślaniu tytułów łatwo zastąpić „czyn o charakterze seksualnym” krótszym i bijącym po oczach „gwałtem”. Bo w gruncie rzeczy, kto to odróżni?

Zresztą na niuanse było już za późno. Kolejna sensacyjna informacja dotyczyła sytuacji z końca maja. Też z oddziału dla dorosłych. Chory na schizofrenię pacjent miał molestować dwie trzynastolatki. Wprawdzie pozostali pacjenci mówili, że sytuacja nie była tak jednoznaczna, jak wskazywały doniesienia prasowe, ale policja ich jeszcze nie przesłuchała.

Potem jeszcze doszła wiadomość o 14-latce, która padła ofiarą „innej czynności seksualnej” ze strony starszego o cztery lata pacjenta oddziału dziecięco-młodzieżowego.

Machina ruszyła. Niewielu interesowało wdawanie się w szczegóły na temat organizacji opieki psychiatrycznej w Polsce, braku pieniędzy, systemu, lekarzy. Nawet fakt, iż to szpital alarmował śledczych, nie przebił się do świadomości społecznej.

- Nasze procedury nakazują, by każdą podejrzaną sytuację zgłosić na policję - wyjaśnia Jolanta Ferszka-Bykowska, dyrektor ds. medycznych Srebrzyska. - Nawet jeśli nie jesteśmy pewni, że rzeczywiście doszło do przestępstwa. Wystarczy sygnał od pacjenta, spostrzeżenia personelu. Zawsze mamy nadzieję na wnikliwe, rzetelne dochodzenie. Żadna z tych głośnych ostatnio, medialnych spraw jeszcze się nie skończyła.

- Media od razu ferują wyroki - dodaje Joanna Pleskot-Kaczmarek, lekarz oddziału dziecięco-młodzieżowego. - Każde takie doniesienie komentują jako fakt. A to tylko zgłoszenia zdarzeń niepożądanych, do których mogło dojść. Lub nie. I te procedury, niestety, obracają się przeciwko nam. Nagle jesteśmy winni.

Mateusz, ratownik izby przyjęć szpitala, wzrusza ramionami: - Usłyszałem ostatnio, że żyjemy w kulturze winy. Nie jest ważne rozwiązanie problemu, ważne jest wskazanie winnego i ukaranie go.

Wegetacja na oddziale

Pierwsze pytanie brzmiało: dlaczego dzieci przebywają na jednym oddziale psychiatrycznym z dorosłymi?

Szybko okazało się, że w związku z brakiem miejsc dla najmłodszych pacjentów w całym kraju zezwoliła na to centrala NFZ. Nieoficjalnie mówiono, że zielone światło zapalił były już (powodem dymisji miała być właśnie sytuacja w psychiatrii) wiceminister zdrowia Zbigniew Król. Nikt jednak tego nam nie potwierdził, a odpowiedzi na jednoznaczne pytania wysyłane do resortu zdrowia i NFZ mogą być wzorem urzędniczych uników.

Tak czy inaczej była to, może nie do końca przemyślana, ale jakaś próba ratowania życia najmłodszych pacjentów.

- Wszystkie te dzieci są w kryzysie - twierdzi dr Izabela Łucka, wojewódzki konsultant w dziedzinie psychiatrii dziecięcej. - Ponad 90 proc. dzieci i młodzieży trafia tu w stanach zagrożenia życia. Potrzebują naszej pomocy tu i teraz, bo nie miały jej przedtem. I nie będą miały potem. Nasze ogarnięcie kryzysu nie oznacza, że dziecko sobie poradzi.

Dr Pleskot: - Dzieci trafiające do szpitala są po mniej lub bardziej drastycznych próbach samobójczych. Przyjeżdżają do nas po zatruciach z toksykologii albo z SOR po zaopatrzeniu przez chirurga, bo usiłowały podciąć sobie żyły.

Psychiatrzy jednoznacznie oceniają - to państwo dopuszcza do takiej sytuacji.

- Brakuje pomocy terapeutycznej dla dziecka, brakuje też pomocy prawnej - mówi dr Łucka. - Wobec rodziców, którzy przez dziesięć lat rozwodzą się, manipulując życiem dziecka, wystarczyłaby mediacja. Doprowadzenie do ugody i zaprzestania grania tym dzieckiem. Są to bardziej kryzysy wywołane czynnikami środowiskowymi niż endogennymi, które stanowią około 30 proc. przypadków. Równocześnie te ostatnie także są bardzo często związane z niestabilną sytuacją rodzinną, szkolną. Bardzo dużo niepokojów wzbudziły też gwałtowne ruchy związane z reformą edukacji. Najsłabszym ogniwem jest dziecko.

Lekarze przewidują, że więcej dzieci z podwójnego rocznika zobaczą w szpitalu we wrześniu, październiku. Natomiast niepokój związany z tym, czy się dostały do szkoły, czy dobrze aplikowały, widać już teraz.

Wiele gorzkich komentarzy wzbudziła także inna, medialna sprawa - pobyt 19-letniego Dominika z autyzmem w gdańskim szpitalu. Chłopak nie jest chory psychicznie, nie można go leczyć, ale ze względu na wysoki poziom agresji i autoagresji leży na oddziale przywiązany pasami.

Szpital chciał go wypisać, problem w tym, że nie ma w Polsce placówek dla takich osób.

Interweniował minister zdrowia, nakazując zatrzymanie pacjenta w szpitalu. - Jest to obraz słabości państwa w stosunku do osób niepełnosprawnych i agresywnych, które nie wymagają leczenie psychiatrycznego - mówi wicedyrektor Ferszka- Bykowska. - Terapia powinna być stosowana, ale nie tutaj.

Odpisali ministrowi 30 lipca, że rolą szpitala jest leczenie ostrych stanów chorobowych, natomiast osoby wymagające całodobowej opieki i pielęgnacji powinny być kierowane do specjalistycznych zakładów opieki dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Reakcji brak.

Wojewódzki Szpital Psychiatryczny w Gdańsku

Nieznany portret szpitala psychiatrycznego w Gdańsku. "Karze...

Azyl dla ludzi
Zresztą nie tylko Dominik, ale i inni najmłodsi znaleźli się w luce systemowej. Dzieci te przebywają w szpitalu miesiącami (są przypadki, że nawet 7-9 miesięcy), bo nie mają dokąd wrócić. Żadna placówka ich nie chce. Dla sądu rozwiązaniem pozostaje umieszczenie ich w szpitalu. To wygodne rozwiązanie oznacza wegetację dziecka, które nie jest w stanie ostrym, na oddziale.

Dr Marcin Skarbek, ordynator oddziału dla dorosłych, dodaje, że podobnie jest ze starszymi pacjentami.
- Traktuje się szpital jak azyl, podrzucając pacjentów na czas wakacji - stwierdza z goryczą. - Dorosłych i dzieci. Nie można się porozumieć z rodziną, bo rodzina na urlopie. Rodzice tłumaczą: nie odbierzemy, bo mamy wakacje. Dotyczy to zwłaszcza dzieci z niepełnosprawnością intelektualną, mieszkającymi w czasie roku szkolnego w internatach. Przed kilkoma laty podczas wakacji było 15-17 wolnych łóżek na oddziale dziecięco-młodzieżowym. Obecnie może dwa.

Teraz decydenci chcą, by w szpitalu opracowano procedury, jak zabezpieczyć bezpieczeństwo małoletnich na oddziałach dla dorosłych.

- To nierealistyczne - twierdzi dr Skarbek. - Nie do zrobienia. Nieletnich trzeba by było trzymać w zamkniętych pomieszczeniach. To świadczy o tym, że osoby z zewnątrz nie mają pojęcia, jak tu się ciężko pracuje.

Izabela Łucka: Obowiązuje myślenie: zamknąć człowieka w azylu, problem zniknie. A to nieprawda.

Jolanta Ferszka-Bykowska mówi też o dramatycznym braku ośrodkowej terapii dla rodzin w kryzysie. Obejmującej całe rodziny. O braku psychologów i pedagogów w placówkach wychowawczych, którzy - mając 14-15 podopiecznych - nie są w stanie zaopiekować się dzieckiem z zaburzeniami. Pozostaje szpital. A kadra jest skąpa nie dlatego, że nie ma chętnych do pracy, ale dlatego, że nie ma pieniędzy, by ich zatrudnić. I kółko się zamyka.

Bezpieczniej na zewnątrz

Po godzinie 20 na Srebrzysku pozostaje jeden lekarz, przeważnie rezydent, na wszystkie oddziały (365 pacjentów). Drugi, już ze specjalizacją pełni dyżur w izbie przyjęć. Tak jest we wszystkich szpitalach psychiatrycznych.

- Nikt nie zwraca uwagi na fakt, że pacjenci trafili do tego szpitala pobudzeni, z agresją, zachowaniami autoagresywnymi - mówi Tomasz Wróblewski, lekarz psychiatra. - I że poprzez umieszczenie tych osób w szpitalu ogranicza się takie zachowania na zewnątrz. Zdarza się, że podobne zachowanie występuje też w szpitalu. To jest wliczone w hospitalizację psychiatryczną. Nasi pacjenci nie przychodzą do szpitala odpocząć. Najczęściej to przypadki ostre, wymagające leczenia bez zgody pacjenta. Chorzy podejmują próby ucieczki, nie zgadzają się na hospitalizację, nie licząc się ze swoim stanem zdrowia.

- Mówiąc w skrócie: na małej przestrzeni zgrupowane są osoby najbardziej potencjalnie niebezpieczne dla społeczeństwa - wyjaśnia ordynator Ewa Bykowska. - Najbardziej rozchwiane. I tu, w odizolowanej grupie, koncentruje się największa agresja. Trudno się później dziwić, że takie zdarzenia niezwykłe, agresywne, nagłe, gwałtowne tu się zdarzają. I zdarzać się będą.

Kiedy na niewielkiej przestrzeni znajduje się kilkuset potencjalnie niebezpiecznych chorych, ryzyko rośnie.

Arkadiusz Bobowski, zastępca dyrektora ds. pielęgniarstwa, wspomina, jak przez ponad rok pracował na duńskim oddziale psychiatrii sądowej. Na 25 pacjentów przypadało na dyżurze 20 osób personelu. Z monitoringiem i jednoosobowymi salami, gdzie czasem nawet dwie osoby siedziały przy pacjencie. I tam też były zdarzenia niepożądane.

Śledczy teraz pytają, czy są standardy, jak pacjent ma chodzić po oddziale. Personel odpowiada: pacjent może w nocy opuścić pokój. Iść do toalety, napić się wody.

Bunt na izbie przyjęć

Bunt narastał. W ostatnich miesiącach kolejni lekarze odmawiali dyżurowania na izbie przyjęć.

- Izba pełni rolę SOR, choć nim nie jest - mówi dr Skarbek. - Pacjenci przyjeżdżają z Wejherowa (choć jest im bliżej do Lęborka), Gdyni, Sopotu, Malborka, Sztumu, nawet Bydgoszczy. Zewsząd jest najbliżej na Srebrzysko.

A tu nie ma możliwości położenia pacjentów na łóżkach. Pozostają tylko krzesła w poczekalni izby przyjęć. Od rana obdzwaniają więc inne pomorskie szpitale psychiatryczne, pytając, czy ewentualnie nie można w podbramkowej sytuacji na koszt szpitala wysłać karetki z chorym, który poza szpitalem może zagrażać swemu życiu.

Na każdy dyżur idą z dużym napięciem. Czują się jak na pierwszej linii frontu. Często o godzinie 20 w szpitalu nie ma ani jednego wolnego łóżka. Przyjedzie potencjalny samobójca, więc o godzinie trzeciej nad ranem szukają miejsca przy ścianie na korytarzu, by położyć materac.

- Jedna z lekarek buszowała nocą po piwnicach szpitalnych, by znaleźć choć jedno zepsute szpitalne łóżko - wspomina zastępczyni dyrektora. - Dzwoniła, pytając, czy może gdzieś w tunelu jedno się uchowało.

Dzieci próbują odsyłać do Grudziądza, Torunia, Bydgoszczy, Starogardu Gd., Świecia, Chojnic. Co jednak robić, gdy miejsc nie ma, a chory człowiek jest przywieziony do szpitala?

- To prawny dramat, dlatego ludzie boją się dyżurować - tłumaczy dr Ferszka-Bykowska. - Dajemy lek, ale gdy się coś wydarzy, to będzie nasza wina.

Pytam, czy nie sami potrzebują pomocy? Odpowiadają: - Przede wszystkim prawnej. Boją się konsekwencji prawnych. System jest niewydolny, ale to oni przez ten system mogą w końcu trafić do więzienia.

- Kładziemy materace na oddziale dziecięco-młodzieżowym, czasem na dorosłych - mówią rozgoryczeni psychiatrzy. - Zagęszczanie oddziału pogarsza bezpieczeństwo. A jednocześnie my za to bezpieczeństwo odpowiadamy. Cokolwiek się wydarzy, atak jest na nas. Nie dość, że personel znacznie ciężej pracuje, dla pacjentów jest gorsza jakość pomocy, bezpieczeństwo gorsze. Seksualne molestowanie, choć ostatnio bardzo nagłaśniane, to niejedyny skutek. Jesteśmy wśród ludzi chorych i zaburzonych, to nie są wczasy, gdzie przyjeżdżają turyści. To częsta agresja, autoagresja, wypadki.

Lekarze z Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego na okrągło są wzywani na przesłuchania. Każdy z nich co najmniej raz był w sądzie, na prokuraturze, w policji.

- Na szczęście żaden wyrok jeszcze nie zapadł - mówią. - To jednak wcale nie znaczy, że w końcu system karny nie wyciągnie po nas ręki.

Dlatego zapowiedzieli - jeśli nie poprawi się organizacja pomocy psychiatrycznej na Pomorzu, rozważają złożenie wypowiedzeń z pracy.

Na razie na własną rękę szpital zadecydował, że dzieci w stanie zagrożenia życia będą odsyłane na KOR w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym i na SOR-y.
- Zdajemy sobie sprawę, że to będzie burzliwe rozwiązanie, ale tam przynajmniej można dziecko położyć na łóżku - mówią lekarze, dodając, że u nich na krześle nikt dziecka nie przypilnuje.

Czara goryczy

- Obecna medialność nas bardzo boli - słyszę od personelu szpitala. - Praca jest niedoceniona, a mówienie o karaniu, konsekwencjach wpływa bardzo niekorzystnie na nasze morale. Wizerunek, jaki się wytwarza, jest niekorzystny także dla chorych. Tak naprawdę 80 procent pacjentów jest zadowolonych. Ferowanie wyroków na podstawie kierowanych na policję naszych podejrzeń jest głęboko niesprawiedliwe.

W ostatnich dniach czarę goryczy przepełniła informacja o wymuszonym przejściu na emeryturę dr. Leszka Trojanowskiego, od 21 lat dyrektora Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego.

W ostatnią sobotę lekarze napisali do marszałka Mieczysława Struka list. „Uważamy, że decyzja [o przejściu dyrektora na emeryturę - red.] w znacznej mierze została spowodowana przez wydarzenia z ostatnich miesięcy i towarzyszącą im niekorzystną atmosferę, jaka wytworzyła się wokół szpitala. Naszym zdaniem (...) ta sytuacja to wynik zaniedbań systemowych, dotyczących psychiatrii, a nie ewentualnych zaniedbań ze strony dyrekcji naszej placówki. Wyrażamy rozżalenie i zaniepokojenie, że trudna sytuacja Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego jeszcze bardziej pogorszy się z chwilą odejścia ze stanowiska wieloletniego dyrektora placówki, przez lata cenionego przez organ założycielski”. Na koniec lekarze proszą marszałka, by nakłonił dr. Trojanowskiego do pozostania na stanowisku.

- Nowa dyrekcja szpitala może pojawić się w sytuacji niestabilnej - tłumaczy dr Ewa Bykowska. - Czujemy oburzenie, smutek, rozgoryczenie, że w takiej atmosferze, po tylu latach, bardzo szanowany w środowisku dyrektor musi odejść. Że tak dziękuje się człowiekowi za wiele lat pracy.

Izabela Łucka: - Szukano kozła ofiarnego za brak systemu, ochrony prawnej, ochrony pacjentów, których musimy przyjmować, odpowiedniego finansowania. I się znalazł.

- Ku uciesze gawiedzi - dodaje jeden z psychiatrów. - Pracujemy na ponad 100 procent. Próbowaliśmy nieraz dyskutować o trudnościach z ministerstwem, władzami samorządowymi, wojewódzkimi. A teraz karze się nas za niewydolność systemu. Mamy robić tu cuda. Nie jesteśmy cudotwórcami, tylko lekarzami, pielęgniarkami, ratownikami.

I co dalej?

Pytam, jak szpital będzie pracować za miesiąc.

- Żyjemy z dnia na dzień - odpowiada dr Ferszka-Bykowska. Na razie, z dużą trudnością, obsadziliśmy dyżur na 12 sierpnia. Próbujemy łatać grafik, włączył się dyrektor Trojanowski, mamy sześciu lekarzy, dyrektor jest siódmy.

Władze samorządowe obiecały zbudować oddział psychiatryczny dla dorosłych pacjentów w Gdyni, ewentualnie Wejherowie.

- Tylko kiedy? - pytają psychiatrzy. - Za cztery lata?

Pytają też, dlaczego dostęp do psychiatry jest nadal limitowany. Dlaczego do psychologa potrzebne jest skierowanie?

Dr Wróblewski przypomina, że zaburzenia psychiczne są w czołówce chorób cywilizacyjnych.

A dr Pleskot dodaje: - Skala zaburzeń psychicznych 10 lat temu i teraz jest nieporównywalna. W Polsce mamy najwięcej prób samobójczych w Europie. Nie idą za tym pieniądze na leczenie. Nikt też nie liczy kosztów hospitalizacji. Lepiej umieścić kogoś w szpitalu, choć jest to najdroższa forma opieki, niż zapewnić pomoc środowiskową.

Przypominają też, że szpital stoi na ludziach. Symboliczne odejście dyrektora uderza także w nich.

Pod Warszawą dzieci z zaburzeniami psychicznymi też trafiały na koce, karimaty. W pewnym momencie psychiatrzy powiedzieli dość. Oddział zamknięto, potem zmieniono profil.

Już nie przyjmują na ostro.

Tak się może skończyć w Gdańsku.

----------------------------------------------

Zobacz także:
„Pracujemy jak na wojnie”. Ostatni oddział psychiatrii dziecięcej w Warszawie ma zostać zamknięty (materiał z marca 2019)

Źródło:
TVN 24

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl