(Nie)zdrowo na szpitalnym talerzu

Kolacja wydawana kilka dobrych godzin przed zmrokiem, a potem wielogodzinna głodówka zanim wstanie nowy dzień, a na oddziały wjadą długo oczekiwane wózki ze śniadaniem.

O tym, że szpitalne diety pozostawiają dużo do życzenia, nie trzeba przekonywać nikogo, kto mniej lub bardziej regularnie korzysta z pomocy tego rodzaju placówek. Zadaniem szpitala z pewnością nie jest spełnianie kulinarnych zachcianek pacjentów. Posiłki trafiające na talerze chorych mają jednak znacznie ważniejszą rolę niż jedynie zabicie głodu. Mogą skutecznie przyspieszyć powrót do zdrowia albo wręcz przeciwnie - spotęgować problemy szwankującego organizmu.

Brak jednoznacznych standardów dotyczących szpitalnych posiłków - chociażby określenia minimalnej dziennej stawki żywieniowej - to duży błąd, o którego naprawę od lat zabiegają eksperci. Po latach zamiatania niesmacznego problemu pod dywan, Ministerstwo Zdrowia kierowane przez Łukasza Szumowskiego w końcu bierze pod lupę jedzenie serwowane na oddziałach. Na początek chce, żeby nowe przepisy i dodatkowe pieniądze objęły tylko jedną grupę pacjentów - przyszłe i świeżo upieczone mamy - i obowiązywały wyłącznie na oddziałach placówek, które będą chciały wziąć udział w pilotażu.

Inicjatywę resortu zdrowia warto docenić. Do dietetycznej rewolucji ciągle jednak bardzo daleka droga. Na smaczne i zdrowe posiłki z niecierpliwością czekają przecież nie tylko kobiety w ciąży, ale także pacjenci z oddziałów sąsiadujących z tymi położniczymi. Dopóki zaś placówki kijem (normami) i marchewką (dodatkowymi budżetami) nie zostaną zachęcone do zadbania o standard ich wyżywienia, poza porodówkami rzeczywistością wielu chorych ciągle pozostanie dzienne menu stworzone za niespełna 10 zł.

WIDEO: Dzieci mówią jak jest