Niewinnym ofiarom wołyńskiej rzezi należy się od nas prawda i pamięć

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Marzena Bugała (O)
Polsko-ukraińskie relacje są obecnie słabe i kruche jak bańka mydlana. Będę tę bańkę nakłuwał - mówi ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski - bo na fałszu niczego trwałego zbudować się nie da.

Prawie dokładnie za miesiąc - 11 lipca - przypada rocznica tzw. krwawej niedzieli na Wołyniu. Będzie - po raz pierwszy - obchodzona z udziałem władz jako oficjalne święto - Dzień Pamięci Męczeństwa Kresowian?

Rocznica krwawej niedzieli, która była apogeum zbrodni UPA, jest zawsze świętowana przez rodziny pomordowanych oraz organizacje kresowe i patriotyczne. Niestety, III Rzeczpospolita od 27 lat nie potrafi tego dnia uznać za ważne święto narodowe. W tej chwili w Sejmie są złożone dwa projekty. Najbardziej racjonalny napisało ugrupowanie Kukiz ‘15. Natomiast PiS, który w czasie kampanii wyborczej opowiadał się za tym świętem, jest - jak kiedyś Lech Wałęsa - „za, a nawet przeciw”. Prezes Jarosław Kaczyński zadeklarował wprawdzie, że ludobójstwo trzeba potępić, ale datę obchodów chce przesunąć na 17 września. W ten sposób zbrodnie nacjonalistów ukraińskich zostaną przykryte zbrodniami dokonanymi przez Sowietów i NKWD.

Będąc w opozycji, PiS jednoznacznie mówił o ludobójstwie na Wołyniu i o jego upamiętnianiu. Skąd ta zmiana, odkąd jest przy władzy?

Myślę, że tak naprawdę PiS nigdy nie miał i do dziś nie ma jasnego stanowiska w tej sprawie. Śp. Lech Kaczyński, który szedł pod sztandarami prawdy historycznej, z uznania ludobójstwa się wycofywał, w 2008 roku odmówił przyjęcia patronatu nad uroczystościami na Skwerze Wołyńskim w Warszawie, a udzielił go świętu kultury ukraińskiej. Nawet proszony przez rodziny pomordowanych o powiedzenie prawdy o tamtych zbrodniach nigdy tego nie zrobił. Jarosław Kaczyński zachowuje się podobnie. Twierdzi, że uznaje prawdę o ludobójstwie, ale ze względu na dobre relacje z Ukrainą trzeba pewne kwestie przemilczeć. Odkąd pojawił się trzy lata temu na Majdanie, ma ogromny problem, czy zrobić krok do przodu czy krok do tyłu. Jest chwiejny. Bardzo się temu dziwię, bo to wytrawny polityk.

Jaki jest efekt takiej postawy?

Kontynuacja takiej polityki, jaką w tej sprawie prowadziła PO. Pamięć o zbrodni wołyńskiej zostaje zepchnięta do rangi trzeciorzędnego wspomnienia, którym zajmują się rodziny ofiar, a jako państwo mamy wspaniały sojusz z Ukrainą i kochamy Ukrainę i banderowców. To jest o tyle przykre, że środowiska kresowe były namawiane w kampanii wyborczej do głosowania na PiS i prezydenta Andrzeja Dudę. Składano nam obietnice dotyczące kwestii ludobójstwa i jego upamiętnienia. Tym bardziej przykro, że pamięta się o pomordowanych w Auschwitz, w Katyniu, o ofiarach powstania warszawskiego (i zawsze trzeba pamiętać), ale prawdę o zbrodni wołyńskiej się wymazuje i zaciera. Politycy powinni się tego wstydzić. Ich dyskusje za chwilę okażą się kompletnie bez sensu, kiedy pojawi się film Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń” i pokaże, czym to ludobójstwo było.

Czym kieruje się Jarosław Kaczyński?

Jeden z dziennikarzy napisał niedawno, że on jest ukształtowany przez myślenie Jerzego Giedroycia. Podobnie jak Adam Michnik czy kiedyś Jacek Kuroń. To są ludzie, którzy uwierzyli w koncepcję, że bez Polski nie ma Ukrainy, a bez Ukrainy nie ma Polski, dobrą może jeszcze 40 lat temu, ale dziś przestarzałą. Jarosław Kaczyński jest ostatnim epigonem, który wierzy, że Polska zbuduje sojusz od morza do morza i będzie tworzyła z Ukrainą coś na kształt unii personalnej, obali Putina itd. Życzę mu, by żył jak najdłużej, ale myślę, że to się za jego życia nie stanie.

Nie zabrzmiało to optymistycznie.

Jestem sceptykiem co do działań obecnej władzy w kwestii Ukrainy. Tym bardziej, kiedy widzę, jak PiS mianuje ambasadorem w Kijowie nie wytrawnego polityka, nie kogoś, kto ma doświadczenie w dyplomacji i wiedzę na ten temat, kto się świetnie orientuje w sprawach międzynarodowych. Przy całym szacunku wybrano dziennikarza z Krakowa Jana Piekło, znanego ze swych ukraińskich sympatii, który usprawiedliwia działania UPA, a ludobójstwo potrafił nazwać epizodem. Rodzinom kresowym zarzuca, że reprezentują opcję rosyjską. To oznacza kontynuację polityki zacierania prawdy, a nie budowania prawdziwego pojednania polsko-ukraińskiego w oparciu o prawdę. Na fałszu niczego się nie zbuduje.

A może inaczej się nie da, jeśli Polska chce być liderem w tej części Europy i pomostem Ukrainy w drodze ku Zachodowi.

Nawet jeśli się ma uczciwe plany polityczne, nie można handlować pamięcią o pomordowanych 200 tysiącach polskich obywateli. To byli nie tylko Polacy, także Żydzi, Ormianie, Czesi i sprawiedliwi Ukraińcy. Ten wrzód od 27 lat rośnie. Każdy się boi go rozciąć. A po stronie ukraińskiej mamy pełną gloryfikację UPA. Podczas wizyty Bronisława Komorowskiego w Kijowie uznano członków UPA za bohaterów narodowych. Takich afrontów były dziesiątki. Zastanawiam się, dokąd Polska bita po twarzy będzie twierdzić, że to czemuś służy. Moim zdaniem nie służy, a sami Ukraińcy są w tej sprawie podzieleni.

Ukraińcy nie tylko nas policzkują. Niedawno został opublikowany list, podpisali się pod nim m.in. dwaj byli prezydenci Ukrainy i przedstawiciele duchowieństwa, z wyrazami ubolewania za zbrodnie dokonane przez Polaków.

Ten list aktem pojednania nie jest. W większości podpisali się pod nim ludzie szerzej nieznani. Nie ma wśród nich ani jednego współczesnego znaczącego polityka - prezydenta czy premiera - który mógłby powiedzieć, że występuje w imieniu narodu ukraińskiego. Dwaj byli prezydenci są muzealnymi autorytetami moralnymi ukraińskiej polityki, w dodatku mocno skompromitowanymi. Leonid Krawczuk był prezydentem komunistycznym i nic nie zrobił dla relacji polsko-ukraińskich. Wiktor Juszczenko - jeszcze bardziej skompromitowany - gloryfikował zbrodniarzy. W tym liście wyraźnego aktu skruchy nie ma. Zawiera on pokrętne sformułowania. Najgorsza jest próba zrównania zbrodni banderowców z innymi sprawami pod przykrywką polsko-ukraińskiego konfliktu czy wojny. To nie była żadna wojna, nie walka oddziałów wojskowych ze sobą, tylko świadome ludobójstwo dokonane na bezbronnej ludności przez oddziały UPA wyrzynające barbarzyńsko najpierw Żydów, a potem Polaków. Więc pomysł wspólnego dnia pamięci ofiar konfliktu polsko-ukraińskiego jest nieporozumieniem.
Trudno zaprzeczyć, że istniała polska samoobrona i Ukraińcy z jej rąk także ginęli.

Ale to nie uchyla rozróżnienia, kto jest katem, a kto ofiarą. To jest tak, jakby ktoś, zamiast mówić o holokauście Żydów, szerzył wizję wojny niemiecko-żydowskiej, bo w getcie warszawskim zginęło 500 tys. Żydów, ale zabito też kilkunastu esesmanów. A skoro tak, to jedni i drudzy mordowali. Taka logika jest fałszywa i pokrętna.

A może Polska wobec Ukraińców prowadzących dziś wojnę z Rosją zachowuje się tak, jak bezstronny kibic na stadionie, który odruchem serca kibicuje słabszemu.

Nie można ciągle patrzeć na Ukrainę jako na słaby kraj, na małe - przepraszam, że tak powiem - nieznośne dziecko, któremu co chwila trzeba wkładać batonik do ust, żeby było lepsze i żeby mniej hałasowało. Ukraina jest ważnym partnerem dla Polski. Ale nie powinniśmy zapominać, że mieszka tam bardzo duża mniejszość polska, która nie ma żadnego wsparcia ze strony władz Ukrainy i małe wsparcie z Polski. Trzeba prowadzić politykę zdecydowaną, nie wciąż ustępować. Przecież 10 czy 15 lat temu wojny na Ukrainie nie było, a polska polityka wyglądała tak samo. Teraz wojna jest, więc wygląda, że prawda o ludobójstwie nigdy nie zostanie wypowiedziana wprost. Nie ma po temu chęci ze strony polityków. Ani lewicowych, ani prawicowych. Obietnice wyborcze są gruszkami na wierzbie.

Nie powinniśmy pomagać Ukrainie prowadzącej wojnę z Rosją?

Należy pomagać mądrze. Mam na Ukrainie rodzinę i wielu przyjaciół. Mówią to, co potwierdzają badania robione przez portale ekonomiczne. Do zainteresowanych pomoc dociera w ośmiu procentach, czyli 92 procent trafia do kieszeni oligarchów albo jest pożerane przez korupcję. Polska pożyczyła Ukrainie 4 mld dolarów. To jest kamień rzucony do studni. Nigdy tych pieniędzy nie odzyskamy. Tymczasem prezydent Ukrainy jest oligarchą. Jego majątek jest szacowany na 1,5 mld dolarów. Pytam: Czy on się dzieli tym majątkiem? Czy on swojemu krajowi pomaga?

Powinniśmy go naśladować?

Nie, oczywiście pomagajmy. Najpierw Polakom żyjącym na Ukrainie, także parafiom. Nie tylko katolickim, także innych wyznań, które są wiarygodne i potrafią tę pomoc - żywność czy pieniądze - sensownie podzielić. Wspierajmy te środowiska, które nie są skorumpowane, a nie struktury państwa, które trzeszczy w szwach. Wojna Ukrainy z Rosją jest czymś strasznym. To jest tragedia, giną ludzie. Po obu stronach. Ale jednocześnie w trakcie, gdy ta tragedia ma miejsce, do Polski przyjeżdżają masowo młodzi Ukraińcy, by tu studiować i pracować.

W naszej sytuacji demograficznej bardzo ich potrzebujemy...

Ja temu nie zaprzeczam. Chcę tylko pokazać, że oni się nie kwapią do walki o swój kraj. Nie mają takiej odpowiedzialności. Znaczna część społeczeństwa ukraińskiego nie widzi interesu w tym, żeby się bić o Donbas. Polacy mają nadstawiać karku za nich? Mamy wyjmować kasztany z ognia? A jeśli już Polska ma się politycznie dla Ukrainy narażać, to niech w zamian otrzyma choćby wsparcie dla swojej mniejszości narodowej, choćby uznanie prawdy o ludobójstwie. Dziś my dajemy, ale nie chcemy niczego w zamian. To jest naiwność.

Wracamy do Polski. Jak zdaniem księdza rozwiązać sprawę czczenia pamięci ofiar pomordowanych na Wschodzie?

Podobnie jak rodziny kresowe uważam, że powinny być dwa święta. Zbrodnie sowieckie też były ludobójstwem. Jego ofiary upamiętniajmy 17 września. Bo tamtego dnia od wbicia noża w plecy zaczęły się wywózki i inne zbrodnie NKWD, w tym zbrodnia katyńska. Czym innym są zbrodnie nacjonalistów ukraińskich w szeregach UPA, OUN czy SS-Galizien. Ich apogeum była krwawa niedziela 11 lipca 1943 roku. Wtedy zbrojne oddziały UPA zaatakowały 100 polskich wiosek, mordując m.in. księży i wiernych w kościołach. Zlewanie tego w jedno święto, przykrywanie jednych zbrodni drugimi jest polityczną manipulacją.

Sejm ogłosi święto 11 lipca?

Uważam, że szanse na to są bardzo małe. Pewnie znów rodziny pomordowanych same będą upamiętniać swoich zmarłych w wielu miejscach. Planowane są uroczystości m.in. we Wrocławiu, w Krakowie, w Warszawie i w Zamościu. Na te obchody nie przychodzili w poprzednich latach ani Lech i Jarosław Kaczyńscy, ani Komorowski, ani Tusk. Nie wierzę, że w tym roku władze państwowe przyjdą. Obawiam się, że wyślą kierowcę albo jakąś sekretarkę.

Wspomniany wcześniej przyszły ambasador Jan Piekło zarzuca księdzu, że przez swoją postawę i wypowiedzi psuje relacje polsko-ukraińskie. W podobnym tonie wypowiadał się kilka lat temu biskup greckokatolicki Jan Martyniak.

To jest śmieszne, jeśli szary obywatel, jak ja, który nie pełni żadnych znaczących funkcji ani w państwie, ani w Kościele, może wpływać na relacje polsko-ukraińskie. Moim zdaniem one są nijakie. Dlatego wystarczy pojedynczy głos, choćby mój, żeby się od razu coś działo. One są jak bańki mydlane. Wystarczy jedno nakłucie i pękają.

Coś mi się zdaje, że ksiądz nie przestanie tej bańki nakłuwać.

To jest mój obowiązek. Mój zmarły ojciec był świadkiem wymordowania swojej rodzinnej wioski przez UPA. W pamiętnikach napisał, że Kresowian zabito dwukrotnie. Raz przez ciosy siekierą, a drugi raz przez przemilczenie. I dodał, że śmierć przez przemilczenie jest gorsza od śmierci fizycznej, bo wyciera te osoby z pamięci. Jako potomek Kresowian i ich duszpasterz mam obowiązek przypominać, że ofiar na lepsze - zabite przez Niemców i Rosjan - i gorsze - zamordowane przez Ukraińców - dzielić nie wolno. Przecież wszyscy ginęli za wolną Polskę.

Ks. Tadeusz Isakowicz- Zaleski

duchowny obrządków łacińskiego i ormiańskiego, w PRL zaangażowany w opozycję demokratyczną. Aktywny działacz środowiska ormiańskiego.

Opiekun niepełnosprawnych. Współzałożyciel i prezes Fundacji im. Brata Alberta.

Od lat apeluje o potępienie przez władze polskie ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.

W lutym 2006 wystąpił z postulatem ujawnienia konfidentów SB działających wśród duchowieństwa archidiecezji krakowskiej.

Krwawa niedziela na Wołyniu

Dzień 11 lipca 1943 roku był punktem kulminacyjnym rzezi wołyńskiej.

Oddziały UPA przy wsparciu chłopstwa ukraińskiego

przystąpiły do skoordynowanego ataku na miejscowości, w których żyli Polacy, głównie w powiatach włodzimierskim, horochowskim i kowelskim. Tego dnia zaatakowano 100 wsi. Do końca lipca - 520.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska