Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niebezpieczne komary. Czy grożą nam epidemie malarii i gorączki Zachodniego Nilu?

Dorota Abramowicz
Fot. Archiwum DB
Rozmowa z dr Beatą Biernat, entomologiem, adiunktem Zakładu Parazytologii Tropikalnej Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej GUMed

Co najmniej 20 osób, które nigdy z Polski nie wyjeżdżały zostało zakażonych dirofilariozą, przenoszoną na człowieka przez komary z psów. Jej larwy przemieszczają się do pnia tętnicy płucnej, a dorosłe mogą urosnąć nawet do 30 centymetrów. Ponoć w coraz cieplejszym klimacie krajowym dobrze się mają również komary z rodzaju Anopheles, przenoszące malarię. Czy trzeba już bić na alarm?

Choroby pasożytnicze rozprzestrzeniają się ze względu na postępująca globalizację, szybkie podróże międzykontynentalne i coraz większy ruch turystyczny, jednak należy spokojnie podejść do problemu. Powinniśmy pamiętać, że cały czas mówimy o pojedynczych przypadkach. Żyjący u nas Anopheles, czyli komar widliszek ma możliwość przenoszenia malarii, jednak nie ma co przenosić, gdyż pierwotniak wywołujący malarię już w naszym kraju nie występuje. Na razie w Polsce występuje ok. 50 gatunków komarów (wobec ok. 100 gatunków występujących w Europie). Potencjalni nosiciele malarii to komary, które rozwijają się w bardzo czystych wodach. A takich zbiorników wodnych jest coraz mniej. Trzeba jednak pamiętać, że całkiem niedawno Polska była krajem, w którym endemicznie występowała malaria. Po II wojnie światowej zanotowano około 50 tys. zachorowań! W 1968 WHO uznało nasz kraj za wolny od malarii rodzimej.

Jakim cudem udało się skutecznie pokonać groźną chorobę?

Przeprowadzono drastyczną akcję, na którą dziś nikt nie wydałby zgody. Przede wszystkim stosowano na szeroką skalę DDT, czyli insektycydy szkodliwie oddziałujące na środowisko. Ponadto niektóre zbiorniki wodne, w których wylęgały się komary, zalewano olejami i oczywiście leczono pacjentów.

Pojawiły się opinie, że ze względu na coraz częstsze podróże rodaków do krajów tropikalnych, malaria może powrócić. Wystarczy, że zakażony tam obywatel tu zostanie ukłuty przez widliszka, który poleci szukać kolejnej ofiary lub zarażony zarodźcem malarycznym komar "na gapę" przyfrunie samolotem do Polski.

Mówi pani o tzw. malarii lotniskowej. Chorowały osoby, które wprawdzie nie wyjeżdżały za granicę, ale mieszkały w pobliżu dużych portów lotniczych. Choroba pojawiała się głównie latem, głównie w krajach Beneluxu.

Dlaczego właśnie tam?

Być może ze względu na bliskość osiedli, dużej liczby lotów do stref endemicznego występowania malarii, a może wskutek niedostatecznej dezynsekcji wnętrz samolotów.

Co jeszcze mogą roznosić żyjące w Polsce komary?

Również niebezpieczny może być wirus gorączki Zachodniego Nilu, choroba, na którą do tej pory nie opracowano szczepionki. Przypadki zachorowań pojawiały się już u naszych sąsiadów, m.in. w Czechach.W Polsce był prawdopodobnie też jeden przypadek u pacjenta z okolic Białegostoku. W naszym zakładzie prowadziliśmy badania nad występowaniem tego wirusa w komarach.

Znalazła pani zakażone gorączką Zachodniego Nilu komary?

Nie, było to jak poszukiwanie igły w stogu siana. Co jednak nie znaczy, że ten wirus nie występuje.

Czy człowiek ma szanse na wygranie wojny z brzęczącym roznosicielem groźnych chorób?

Możliwości są olbrzymie, ale trzeba mieć na to pieniądze. Można zastosować np. metodę biologiczną, wykorzystując bakterię zabijającą larwy komara. To bardzo dobry sposób, bo owa bakteria, właściwie stosowana, nie szkodzi nawet innym blisko spokrewnionym z komarami muchówkom. W latach 2000/2001 w ten sposób skutecznie zwalczyliśmy ponad 95 proc. populacji komarów w Krynicy Morskiej na Mierzei Wiślanej.

Dlaczego nie powtórzono tej akcji?

To był projekt pilotażowy. Koszty są bardzo duże. Środkiem trzeba spryskać całą powierzchnię zbiorników wody. Czasami wymaga to nie tylko wędrówki brzegiem z tzw. opryskiwaczem plecakowym, trzeba też korzystać z samolotów lub śmigłowców.. Wcześniej należy jeszcze przeprowadzić badania, pozwalające na precyzyjny wybór miejsca i czasu oprysku czyli przeprowadzić badania faunistyczne jakościowe (jakie są gatunki) i ilościowe czyli jaka jest liczebność poszczególnych gatunków. Metodę biologiczną zastosowano we Wrocławiu, zmagającym się z plagą komarów. Innym sposobem jest sterylizacja samców za pomocą promieni rentgenowskich. To też droga metoda.

To co nam zostaje?

Proste środki, stosowane również przez nasze babcie - zakładanie siatek na oknach, by komary nie wleciały do domu. A ponadto stosowanie repelentów na skórę, a w pomieszczeniach elektrofumigatorów czyli małych, sprytnych urządzeń, które wkłada się do kontaktu, a one uwalniają środek odstraszający komary.

Wystarczy?

Musi wystarczyć.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i w sierpniu korzystaj za darmo: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki