Nie wierzył w Boga. Nawrócił się w trakcie... pracy nad filmem

Grażyna Starzak
materiały prasowe
Z Bartoszem Konopką, reżyserem i współscenarzystą filmu „Krew Boga” rozmawia Grażyna Starzak.

Jest Pan osobą wierzącą?

Dzisiaj już tak.

Co to znaczy?

Kiedyś nie wierzyłem w Boga i inne tego typu baśnie. Nie akceptowałem Kościoła jako instytucji, która mówi, jak mamy żyć, a jej niektórzy reprezentanci wcale nie są przykładem do naśladowania.

Kiedy zmienił się Pana stosunek do wiary?

W czasie pracy nad moim ostatnim filmem - „Krew Boga”. Wcześniej, czułem, że tracę kontrolę nad swoim życiem. Zalewała mnie złość. Przeżywałem rozczarowania i frustracje. Czułem, że jest we mnie zła energia, która utrudniała kontakty z ludźmi. I w pewnej chwili Bóg zaczął działać. Puściła tama trzymanych od lat emocji. Pojawiła się wrażliwość na ludzi, na zdarzenia. Jakby mi spadły łuski z oczu. Odpuściła złość, odeszło zniechęcenie. Zacząłem się cieszyć każdym dniem. Zacząłem częściej spotykać się z ludźmi. Słuchać ich, obserwować. Poczułem wtedy, jak mi pęka lód w sercu, jak ono zaczyna szybciej bić. Spodobało mi się ta moja nowa wrażliwość na świat i ludzi. Czułem się jak nastolatek, jakby każdego dnia życie zaczynało się od nowa. Równocześnie pojawiła się też wdzięczność wobec nieokreślonej wtedy Siły Wyższej, która - czułem to - sprawiła, iż moje życie tak diametralnie się zmieniło. Oczywiście film był katalizatorem mojego nawrócenia. Przygotowując się do nakręcenia go, zgłębiałem temat wiary. Czytałem, oglądałem filmy, rozmawiałem z mądrymi ludźmi o życiu duchowym. Dziś myślę, że Bóg mną tak pokierował, żebym tego tematu nie potraktował powierzchownie, tylko poważnie i do końca. Można powiedzieć, że przeszedłem „na druga stronę lustra”. I zobaczyłem, co może zdziałać miłość, która buduje, umacnia człowieka.

Ktoś mógłby powiedzieć, że Pana nawrócenie jest świetnym chwytem marketingowym…

Na początku tłumaczyłem sobie, że ta moja odmiana jest dobra dla filmu. Dzisiaj wiem, że bardzo tego potrzebowałem, tylko wstydziłem się sam przed sobą do tego przyznać. Muszę wyjaśnić, że przed rozpoczęciem zdjęć pracowałem w stanie najwyższego napięcia. Ten film miał być dziełem życia. Taki sobie postawiłem cel i wiedziałem, że tego oczekują ode mnie inni. Pracowałem pod presją, która w pewnym momencie okazała się nie do udźwignięcia. Po nawiązaniu mojej prywatnej relacji z Bogiem, ciśnienie spadło. Zrozumiałem, że nie muszę się tak napinać, bo efekt finalny nie zależy tylko ode mnie, że muszę się zdać również na tego Reżysera, który chce dla mnie jak najlepiej. Po raz pierwszy odpuściłem. Ustąpiły lęki, napięcie. Rozpocząłem zdjęcia jako człowiek szczęśliwy, spokojny. Cieszyłem się z każdego rekwizytu, udanej sceny, chwil spędzonych z fantastyczną ekipą, którą udało się zebrać. Co już samo w sobie było cudem. Okazało się, że to moje pozytywne nastawienie udziela się innym, że jeśli ze mnie emanuje dobra energia, ludzie chętnie się nią karmią, ładują swoje akumulatory. Ta energia się kumuluje i w efekcie wszyscy chętnie wstają na zdjęcia o czwartej rano. Dzielnie walczą z materią w błocie i w deszczu. Przeciwności losu nagle przestały być ważne. Dlatego, że w naszej małej wspólnocie krążyła dobra energia.

Pana film początkowo miał mieć raczej antyreligijną wymowę…

Film miał być wyrazem mojego odwiecznego sprzeciwu wobec bezdyskusyjnych dogmatów i autorytetów. Zrodził się z potrzeby szukania dialogu, alternatyw, które mogą godzić różne pomysły na świat, a nie zaogniać konfliktów. Jego fabuła zmieniała się w trakcie realizacji, gdy doświadczyłem duchowej przemiany. Dodałem wątek, który miał pokazać widzom zagubienie dwójki głównych bohaterów oraz ich tęsknotę za siłą wyższą, pragnienie Boga.

Skąd pomysł na ten film?

Zawsze fascynowali mnie pokojowi buntownicy. Historia pierwszych misjonarzy chrześcijańskich jest bardzo interesująca, a nie została dotąd kompleksowo przeniesiona na ekran. Podejmowano próby, jak np. irlandzka „Pielgrzymka”, ale my poprowadziliśmy temat inaczej, używaliśmy innych mechanizmów. Po to, by odpowiedzieć na pytanie, jak przed wiekami mogło wyglądać szerzenie chrześcijaństwa. Interesowali mnie pokojowi buntownicy, którzy wnoszą nowy porządek w zastaną rzeczywistość, nie używając przemocy. Takimi bohaterami byli: Jezus Chrystus, Mahatma Gandhi, Martin Luter King i takiej postaci poszukiwałem do filmu. Analizowałem też życiorysy misjonarzy, którzy nawracali Słowian i Prusów, św. Wojciecha czy świętych Cyryla i Metodego. Chciałem opowiedzieć o tym, jak ci ludzie odczuwali pewne sprawy i co robili w pewnych sytuacjach. Chciałem skupić się na relacji dwójki ludzi, a z drugiej strony pokazać okrutny świat, który ich otacza. Dlatego akcja filmu toczy się we wczesnym średniowieczu. Ale był taki moment, że się zastanawiałem, w jakiej rzeczywistości chcę tę opowieść osadzić, żeby pokazać kontrast pomiędzy duchowością i brutalnością. Nagle przypomnieli mi się misjonarze. Dzisiaj widzę to tak, że Bóg lekko pukał do mnie, aż wreszcie wsadził palec w drzwi i się upomniał: „Słuchaj, a może by…” i popchnął właśnie w tę stronę.

O czym jest ten film?

Bohaterem jest rycerz Willibrord, który dociera na ostatnią pogańską wyspę, cudem uniknąwszy śmierci. Gra go Krzysztof Pieczyński. Okrutnie doświadczony przez los, lecz twardo stąpający po ziemi wojownik, już dawno zginąłby, gdyby nie pomoc Bezimiennego (Karol Bernacki). Pełnego ideałów chłopaka, skrywającego przed światem prawdziwą tożsamość. Pomimo różnic w światopoglądzie i podejściu do religii mężczyźni zostają towarzyszami podróży. Kontynuują wędrówkę połączeni wspólnym celem - chcą odnaleźć i ochrzcić ukrytą w górach osadę pogan. Chociaż chrystianizacja mieszkańców to jedyny sposób, by uchronić ich przed zbliżającą się zagładą, misję bohaterów spróbują zatrzymać kapłan pogan oraz wódz plemienia Geowold. Ich działania wystawiają poglądy obcych na wielką próbę. Jednak w ostatnim bastionie „starej wiary” Willibrord i Bezimienny mogą liczyć na nieoczekiwanego sojusznika. Jest nim Prahwe - charyzmatyczna córka Geowolda. Wkrótce miłość skonfrontuje się z nienawiścią, dialog z przemocą, szaleństwo z zasadami, a wielu będzie musiało zginąć. W filmie skupiam się na podstawowych relacjach międzyludzkich, w których jak w soczewce odbijają się problemy całego świata.

Jak streściłby Pan fabułę filmu?

To opowieść o dwóch różnych postawach, jaką reprezentują Willibrord i Bezimienny. Pierwszy próbuje osiągnąć cel słowami, układaniem się z poganami oraz mieczem. Dąży do tego, aby zmanipulować tubylców. Drugi jest milczący, wycofany i jego postawa bardzo mnie fascynuje. Podejmuję swoisty protest przeciwko „zagadaniu”, które stało się symbolem współczesnego świata. To generalnie film o tym, jak łatwo błądzić w relacji z Bogiem i jak trudno zrozumieć, co do nas mówi. Oczywiście, jeśli mamy otwarte serce i żyjemy w dobrych, szczerych kontaktach z ludźmi, to łatwiej jest rozpoznać swoje przeznaczenie i iść dobrą ścieżką. Ale kiedy zaczynamy służyć innym bożkom albo władzy, zakłamywać siebie i otoczenie, to wtedy coraz trudniej usłyszeć głos Boga albo ten nasz, wewnętrzny.

Film pierwotnie miał nosić inny tytuł…

Chciałem, żeby miał tytuł „Niemy”. Za scenariusz „Niemego” - kostiumowej opowieści o pierwszych misjonarzach w średniowiecznych czasach - otrzymaliśmy razem z Przemysławem Nowakowskim nagrodę ScripTeast im. Krzysztofa Kieślowskiego, przyznaną podczas Festiwalu Filmowego w Cannes, w 2013 r. W uzasadnieniu werdyktu napisano m.in., że członkowie Rady są pewni, iż „mocny dramatyczny potencjał tej wciągającej historii zaowocuje filmem, doskonałej, jakości z międzynarodową publicznością”. Nie ukrywam, że sugestia osób darzonych szacunkiem i uznaniem w świecie filmu była jedną z inspiracji do zrealizowania filmu na podstawie tego scenariusza.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Nie wierzył w Boga. Nawrócił się w trakcie... pracy nad filmem - Plus Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl