Naszymi miastami rządzą dzisiaj gangi uliczne

Julia Kalęba
Julia Kalęba
Andrzej Banas
Rozmawiamy z dr hab. Małgorzatą Michel z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

We wtorek policja zatrzymała cztery osoby w sprawie zabójstwa 18-letniego Miłosza z Krakowa, który zginął w porachunkach pseudokibiców. Pani twierdzi, że to, co się rozegrało w tamtą noc, to skutek „drugiego życia miasta”. Czym ono jest?

To życie toczące się poza oficjalnym rytmem miasta, jakby w podziemiach, którym kierują inne normy, wartości, zasady. Bogate w symbole oparte na znakach i barwach, pewne rytuały i ceremonie. Życie, w którym ludzie mówią charakterystycznym językiem, walczą o każdy skrawek miasta, a narzędziami walki są puszki ze sprayem, szaliki klubowe, noże i maczety. Drugie życie miasta ma swój rytm, dla nas nie zawsze widoczny, a jeśli nawet - to często niezrozumiały. Jest ono analogiczne do drugiego życia w zakładach karnych, gdzie pomiędzy więźniami istnieje pewien zespół norm, wartości, obyczajów, które regulują ich interakcje.

Kto bierze udział w tym drugim życiu miasta?

Najczęściej osoby z ubogich przestrzeni, z blokowisk lub te wykluczone społecznie, dla których aktywność, jaką podejmują na ulicy - angażując się w bójki w imię drużyny, której kibicują, znacząc teren sprayem lub podejmując się innych działań poza prawem - jest jedyną. To też osoby, które traktują miasto osobiście, próbując zawłaszczać sobie jego kawałek. To sprawia, że mieszkając w danym miejscu, przebywa się zarówno w swoim mieszkaniu, jak i na terenie Wisły Sharks lub Jude Gangu - drużyn, z którymi identyfikują się członkowie gangów ulicznych.

Skąd wiemy, na jakim terenie akurat jesteśmy?

Rozpozna to pani po naklejkach w klatkach schodowych bloków, zawierających określone symbole w danych barwach.

Do kogo należy miasto?

Władzę w drugim życiu miasta ma ten, kto ma wiedze o znakach i symbolach pojawiających się w danej przestrzeni. Również ten, do kogo należy terytorium, ulica. Analizując problem przynależności do miejsca na krakowskich Azorach, usłyszałam od jednego z mieszkańców: tutaj jest wojna gangów, bo tutaj zawsze była Wisła, potem nagle pojawiła się Cracovia i zrobił się problem. To właśnie na poczuciu przynależności do tej konkretnej przestrzeni budowana jest tożsamość ludzi „drugiego życia miasta”. Badając specyfikę młodzieżowych grup bojówkowych, wchodziłam w bramy osiedli. Pierwsze pytanie, które słyszałam, często od dzieci, brzmiało: „za kim jesteś”? To pewien akces dostępu. Cały Kraków, jak większość dużych polskich miast, jest podzielony na strefy, oznakowany graffiti, symbolami terytorialnymi konkretnych grup.

Mówi pani o dzieciach. To prawda, że problem przestępczości nieletnich jest silnie związany z przestrzenią miasta? Że miasto temu szczególnie sprzyja?

Miasto zawsze było przestrzenią bardziej wykluczającą, przede wszystkim dlatego że mieszkańcy wsi są z reguły bardziej jednolici społecznie, homogeniczni. Miejskie rozwarstwienie sprawia, że są dzielnice bogatsze i biedniejsze, bezpieczne i „złe adresy”, gdzie rozwijają się bojówki kibiców. Trwa tu nieustanna wojna, swego rodzaju „gra uliczna”.

W jaki sposób rozwijają się miejskie gangi?

Wspomniałam o dzieciach, które na widok obcej osoby pytają, komu kibicuje - podczas badań w Łodzi pytały mnie o to czterolatki! Czasem już te są socjalizowane do konkretnych grup, doskonale wiedzą, jak mają się zachować, o co pytać.

Kto je tego uczy?

Starsze grupy. Najpierw powstają grupy zabawowe, które padają na podatny grunt. Oczywiście na pewnym etapie to tylko zabawa. Dopiero z czasem ewoluują one w grupy zabawowo-przestępcze; młodsi naśladują starszych kolegów, a ci przygotowują ich do „ciekawszych” zadań, socjalizują w nowej grupie. W pewnym momencie te grupy zaczynają się coraz bardziej radykalizować, mają własne zasady, których przestrzeganie to świętość. Dochodzi wreszcie do takiej sytuacji, gdy działają na granicy prawa, a potem to prawo zaczynają łamać.

Co takiego gangi proponują młodzieży, że chce ona do nich dołączać?

Przygodę. To grupy, w których cenione są spryt, umiejętność włamywania się do samochodów lub szybkiego uciekania przed policją. Ale zaspokajają też potrzeby psychospołeczne: przynależności i akceptacji. Ich członkowie odnajdują tam swoje zalety, uważają się za dobrych w tym, co robią, czują się doceniani przez rówieśników. To atrakcyjna przygoda, która może wypełnić ich wolny czas, pozbawiony możliwości uczestnictwa w kulturze czy edukacji. I ciągłe marzenia o lepszym jutrze, wyrwaniu się z ubóstwa, na przykład przez nagranie płyty hip-hopowej.

Czyli są to dzieci z pewnych środowisk wykluczone.

Często jest to młodzież ze środowisk wieloproblemowych, gdzie się nakłada wiele kwestii: niewydolność wychowawcza rodziców, ubóstwo, samotne rodzicielstwo, epizody osadzenia w więzieniach ojców. To wszystko, co nazwalibyśmy sytuacją trudną lub patologiczną. Czynniki te oczywiście nie determinują, ale zwiększają prawdopodobieństwo, że dziecko wychowane w tym klimacie będzie bardziej zachęcone do udziału w miejskich gangach. To często dzieci, które działają na granicy prawa z różnych powodów. Czasem dlatego że na granicy prawa działają ich rodzice.

Po zabójstwie 18-latka z krakowskiego Prokocimia słychać było opinie psychologów, którzy odpowiedzialność zrzucili właśnie na rodziców…

Akurat w tym wypadku się nie zgodzę. Specjaliści, którzy się wypowiadali, podawali za argument brak wychowania, przekonując, że rodzice najpewniej nie zaproponowali synowi alternatywnej formy spędzania czasu wolnego. Przede wszystkim nie wyobrażam sobie, jak rodzic może wypełnić czas wolny 18-latkowi. Po drugie, od pewnego wieku dziecko było wychowywane nie w domu, a w grupie rówieśniczej. A życie rówieśnicze na miejskiej ulicy jest bardzo twarde.

Mimo to jego ojciec zaapelował, żeby nie było odwetu.

Nie chcę być złą wróżką, ale moim zdaniem, ten odwet i tak będzie. Zasady gry ulicznej są silniejsze, a zasada wendety, czyli krwawej zemsty, do tych się zalicza. W Krakowie nie ma zintegrowanego programu profilaktycznego skierowanego na ulicę, który mógłby temu zapobiegać. W zamian jest wojna gangów, którą czytać może każdy wchodzący na ulicę.

Językiem tej wojny jest graffiti?

Tak, to też jeden ze sposobów ekspresji jej członków. Rodzaj powiedzenia światu: „ja tu jestem”, „istnieję”, „to moje miejsce”. Swoją drogą, właśnie od oznaczania miejsc, ale przez nowojorskiego listonosza, wzięło się „tagowanie”, czyli podpisywanie ulic, budynków, przestrzeni miejskich. Listonosz ten wszędzie, gdzie się pojawiał z listami, zostawiał podpisy „Taki83”. Co do graffiti, ich tradycję niektórzy eksperci wiążą już z człowiekiem pierwotnym, który za pomocą naskalnych malowideł informował, przestrzegał przed niebezpieczeństwem, ale przede wszystkim: świadczył o swoim istnieniu.

„Nie wolno niszczyć i zamalowywać napisów gangu, na terenie którego się przebywa” - to kolejna zasada gry ulicznej . Tak pisze pani w swojej książce.

Graffiti traktowane są jako niezbywalny element gier ulicznych, tworzą kulturę wizualną ulicy, są grypsem drugiego życia miasta. Za zamalowanie mogą grozić sankcje.

Czemu to służy?

Graffiti zostawiane na murze daje informację, na jakim terenie jesteśmy, kto na nim rządzi, czyli kto wyznacza zasady. Pokazuje pewne dane dotyczące konkretnych osób, ich statusu w grupie, na przykład napis informujący o tym, że ktoś o konkretnym pseudonimie jest „przerzutem”, informuje, że ten konkretny ktoś przeszedł z jednego miejskiego gangu do drugiego albo kto jest wrogiem. Na murach znajdują się groźby o krwawej zemście albo o tym, kto ma zginąć. Kiedyś na Azorach graffiti podawało informacje o ustawce, podczas której w akcie zemsty miał zginąć człowiek. Na szczęście dotarli do tego pracownicy komórki policyjnej trudniącej się przestępczością stadionową i uliczną, którzy udaremnili tę akcję. Ocalono jedno ludzkie życie.

Ale język graffiti często pozostaje dla nas nieczytelny i pozbawiony sensu.

Prawda, większość symboli jest zrozumiała tylko dla ludzi z „drugiego życia miasta”; jest językiem wewnętrznym pewnych grup i trzeba wiele wysiłku, a czasem i odwagi, by dotrzeć do ich znaczeń. Kiedy zajmowałam się odczytywaniem sensów niektórych z nich, długo nie potrafiłam rozszyfrować „CNB”. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że ten popularny napis na wielu krakowskich murach oznacza „Czarno Na Białym” i jest tagiem pojedynczego człowieka. A „PDW” w Bronowicach oznacza „Pozdrowienia Do Więzienia”. Poza tym dzisiejsze graffiti miejskie, przez prezentację znaków i inskrypcji konkretnych klubów, pokazuje zwykle tożsamość miejsc, ich przynależność do gangu.

A dla laików wciąż pozostaje niezrozumiałe.

Nam może się wydawać chaosem, przestrzenią pełną nieuporządkowanych elementów, wandalizmem, ale dla tubylców stanowi konkretny porządek rzeczy, pozwalający, wbrew pozorom, w tych przestrzeniach bezpiecznie się poruszać. Patrząc na miasto, widać więc pomieszanie graffiti, reklam, szyldów. I różni mieszkańcy odczytują różne języki. Dlatego często lubię powtarzać: miasto jest jak fascynująca książka. Można je czytać.

Szkoda tylko, że język jest wulgarny, pełen przemocy i dla mieszkańców osiedli nieciekawy.

Ponieważ gangi miejskie posługują się brutalnym językiem walki, zaczerpniętym bardzo często z gwary więziennej. Jeżeli idąc osiedlem, widzimy skierowane pod czyimś pseudonimem inwektywy „cwel” - oznaczające w slangu więziennym człowieka, który został zgwałcony przez współwięźniów i jest najniżej w hierarchii - możemy się domyślać, że osoba ta jest poniżana, traktowana najniżej w hierarchii gangu i na ulicy. Inne natomiast są bardzo dosłowne: „witamy w krainie, gdzie obcy ginie” - takie cytaty można spotkać choćby na chodniku w Krzeszowicach.

Zapytam być może naiwnie: czy miasto nie mogłoby po prostu należeć do mieszkańców miasta, osiedle do mieszkańców osiedla?

Mogłoby. Ale pierwszą, podstawową kwestią jest przyznanie się, że mamy taki problem. Mało mówi się o tym, że dziecko, które ostatnio zginęło w Krakowie, zginęło w porachunkach gangów młodzieżowych. Nie rozumiem, dlaczego wciąż nikt nie chce uznać, że w Krakowie i innych polskich miastach istnieją regularne gangi uliczne, a w samym Krakowie trwa ich wojna. I że wciąż brakuje zintegrowanego programu profilaktycznego skierowanego na pracę z tymi grupami, realizowanego przez dobrze przygotowane zespoły streetworkerów pod okiem ekspertów. W Instytucie Pedagogiki UJ, w którym pracuję, otworzyliśmy takie studia podyplomowe, wciąż jednak mamy mało chętnych.

Samemu trudno odejść z gangu - ich członkom grożą za to jakieś konsekwencje?

Te osoby, które nie są mocno związane z gangiem i nie tkwią w tych strukturach, kolokwialnie mówiąc, wyrastają z tego. Innym trudno, dlatego że grupa ma sposoby wpływu na jednostkę i uzależnia ją od siebie. Osoby zaangażowane, które potem próbują odejść, są straszone, a groźby te niejednokrotnie trafiają do ich bliskich. Poznałam chłopaka - jego siostrze grożono, że jeśli brat odejdzie, to ją zgwałcą.

Na czym miałby polegać program dla takich osób?

Potrzebny jest projekt skierowany zarówno do osób, które należą już do miejskich bojówek, jak i do dzieci, które są tym zagrożone. Wśród najmłodszych sprawdziłyby się programy profilaktyczne kibicowania fair, pokazujące, jak w dobry sposób kibicować, jak bezpiecznie spędzać czas na ulicy, ale i programy uczące szacunku do życia, dające alternatywne możliwości odniesienia sukcesu, poczucia się ważnym. Ze starszymi natomiast, nad ich resocjalizacją musieliby pracować różni specjaliści: pedagodzy, terapeuci, socjolodzy, a przede wszystkim streetworkerzy. Kilka lat temu mieliśmy w Krakowie program „kibic fair play”, tworzony przy współpracy z komandosami. Wykorzystywał metodę survivalu. Szkoda, że tak szybko zniknął. W Londynie z problemem tym uporał się miejski program profilaktyczny. Jego założenia oparte były na diagnozie środowiska, a pierwszą rzeczą, którą zrobiono, było wprowadzenie zakazu eksponowania barw drużyn poza stadionem. W Berlinie z kolei utworzono osiedlowe kluby młodzieżowe, w których zatrudniono specjalistów różnych dziedzin, m.in. terapeutów, pedagogów, kuratorów sądowych czy pracowników socjalnych, ale też liderów rówieśniczych.

Z problemem wojny miejskich gangów borykają się wszystkie wielkie miasta?

Zdecydowana większość. Zjawisko tworzenia się gangów jest ogólnoświatowe, tylko - w zależności od kontekstów kulturowych - przyjmuje różne formy. W Polsce nie ma na przykład slumsów. W Londynie gangi młodzieżowe nie funkcjonują zgodnie z barwami klubów, ale przynależą do konkretnych ulic - więc inny jest podział terytorium.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Naszymi miastami rządzą dzisiaj gangi uliczne - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl