Nasze rozmowy: Marcel Szytenchelm jako Marian Koniuszko znów wjechał fiatem 125p na plan „Zmienników”

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Rozmowa z Marcelem Szytenchelmem, aktorem, reżyserem, odtwórcą roli Mariana Koniuszko w serialu „Zmiennicy” Stanisława Barei.

Jak długo nosiłeś się z zamiarem powrotu do postaci Mariana Koniuszki z pamiętnego serialu „Zmiennicy” Stanisława Barei?

Kilka lat, sam scenariusz powstawał półtora roku. Bareja mawiał, że każde czasy są dobre, szczególnie dla komedii. Ta jego myśl stanowiła moje motto, zastanawiałem się też, jak by to było, gdyby Bareja nadal mógł tworzyć. Uznałem, że miałby znakomity materiał dla swoich komedii. I że może jest czas, aby podjąć takie wyzwanie. Pozwoliłem więc sobie przystąpić do pracy nad serialem nawiązującym do „Zmienników” także dlatego, iż należałem do ostatniej zmiany aktorów Barei i miałem swój skromny, nie tylko aktorski wkład w tamtą produkcję. Podpowiedziałem tytuł „Zmiennicy”, bo początkowo serial miał nosić tytuł „Taksówkarze”, ale wtedy właśnie wszedł na ekrany głośny amerykański „Taksówkarz”. Moim pomysłem były też dwie pechowe trzynastki jako numer boczny naszej taksówki. Wszystko to złożyło się na odważną myśl, że warto spróbować zobaczyć, jak mogłoby wyglądać życie Mariana Koniuszki dzisiaj.

W jaki sposób trafiłeś do obsady „Zmienników”?

Ze swoim Studiem Teatralnym „Słup” zrobiłem spektakl „Siedem dni Polaka - tytółmyloncy”, z którym objechałem całą Polskę i między innymi, jako laureat różnych nagród, grałem przez kilka dni w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Na jedno z przedstawień trafił Bareja, po spektaklu przyszedł do mnie i mówi: „panie Marcelu, żeby taki spektakl zrealizować trzeba mieć niezwykłe poczucie humoru i wyobraźnię, bardzo mi się to spodobało, tu jest moja wizytówka, jak pan będzie w Warszawie, proszę się ze mną skontaktować”. Ja odpowiedziałem, że to dla mnie bardzo szczęśliwy dzień, bo jako aktor nigdy nie marzyłem, żeby zagrać Hamleta, ale żeby zagrać u Barei. Tak to się zaczęło, po tygodniu byłem już w Warszawie. I powolutku znalazłem się w „stajni Barei”. W pewnym momencie dostałem rolę Mariana. Nosiłem wtedy charakterystyczne wąsy, zaproponowałem też dżinsowy strój i pod ten wizerunek zaczęto poszukiwania aktorki. Bareja był wspaniałym reżyserem, choć środowisko filmowe nie potrafiło go docenić. Bolało go to, ale pozostawał ciepłym człowiekiem. Utwierdził we mnie przekonanie, że ludzi i swoich bohaterów trzeba lubić. Tak też pracuję nad swoim serialem: chciałem postacie i sytuacje, które wymyśliłem dotknąć, pragnąłem, żeby one się zmaterializowały, podzielić się nimi z innymi. Towarzyszą mi w pracy słowa Barei: „Marcel nie zmarnuj swojego talentu, poczucia humoru i wyobraźni”. I trzymam się tego.

Warto zauważyć, że Bareja nie sięgał raczej po aktorów spoza Warszawy...
To prawda, byłem jedynym aktorem spoza Warszawy w jego „stajni”. Bareja uważał, że wszyscy najlepsi aktorzy mieszkają w Warszawie. A większość aktorów go ceniła i dzięki temu nie miał problemu, by nawet do najmniejszych epizodów zaprosić znakomitości. Gdy powiedziałem mu: „no dobrze Staszku, ale ja jestem spoza Warszawy, z Łodzi”. Odpowiedział: „wyjątek potwierdza regułę”.

Zachęcał cię do pracy, także nad sobą?

Bardzo. Bareja uważał, że jak ktoś nie ma wyobraźni, to jej mieć nigdy nie będzie. Ale jeżeli ją ma, to można ją rozwijać przebywając z kimś wyobraźnią obdarzonym. Pozwalał mi więc podpatrywać się w pracy. Zaprosił mnie nawet do telewizji na obowiązkową wówczas kolaudację „Zmienników”, z udziałem cenzorów. Mieli uwagi do reżysera, ale on podszedł do mnie i powiedział: „Marcel znakomicie, wszystkie moje oczekiwania dotyczące tej postaci spełniłeś”. Później była rozmowa o tym, że zagram znaczącą rolę w jego kolejnym filmie. Niestety, wkrótce Bareja zmarł. A po latach pomyślałem sobie, dlaczego nie spróbować dziś zrobić czegoś, co będzie nawiązywało do jego twórczości i zarazem będzie dla niego hołdem.

Jak się z nim pracowało?

Bardzo lubił aktorów. Miał oczywiście swój precyzyjny scenariusz, ale jak aktor zaproponował coś lepszego niż to, co było zapisane, to chętnie się zgadzał. Co więcej, miał nosa do tego, że to jest rzeczywiście lepsze. Świetnie też bawił się na planie, znakomicie reagował, aktorzy mieli przy tym poczucie bezpieczeństwa, że nie wpuszcza ich w jakieś mielizny. Bareja mówił też, że aktor komediowy gra nie tylko tekstem, ale również między tekstami. Dzisiaj takich aktorów komediowych wielu nie ma.

W relacjach z wami był człowiekiem oschłym czy raczej z poczuciem humoru?

Z wielkim poczuciem humoru i z sympatycznymi nawykami. Na przykład chodził ze staromodną teczką, z którą wyglądał, jak księgowy. Dużo słuchał i obserwował, bardzo lubił czytać gazety, bo twierdził, że w nich są jego scenariusze. Często się uśmiechał i zawsze okazywał sympatię, choć zarazem nie pozwalał sobie wejść na głowę.

Co teraz, do swojego filmu, bierzesz z tamtego świata, poza postacią Koniuszki?

Klimat, poczucie humoru i sposób pracy z aktorami. Akcja mojego serialu, zatytułowanego „Marian Koniuszko - najtańsze taxi w mieście”, dzieje się współcześnie, w Łodzi. Marian nie dorobił się niczego, nadal jeździ wysłużonym fiatem 125p o numerze bocznym 1313. Nie dysponuję oryginalnym samochodem z serialu, bo tamto auto zostało już dawno przerobione na żyletki, ale mam replikę, wykonaną przez miłośnika starych samochodów i wielkiego fana serialu, mieszkającego w Radomiu. Jak ktoś pamięta „Zmienników”, to znajdzie też inne elementy z serialu, na przykład słynny miodek, występuję też w dżinsowym bezrękawniku, ale nie trzeba znać tamtego filmu, by oglądać mój.

Jak duży ma to być serial?

Na razie realizuję cztery odcinki po 40 minut, w planach mam więcej. Ale teraz jest era producencka, trzeba pójść do telewizji z gotowymi filmami. Dlatego chcę zakończyć cztery odcinki do wakacji przyszłego roku i zaproponować je różnym telewizjom. W tym roku będą gotowe trailer serialu i teledysk z filmową piosenką. Jestem nie tylko reżyserem, scenarzystą, odtwórcą głównej roli, ale i producentem, realizuję całość przedsięwzięcia za własne fundusze, co nie jest łatwe. Serial powstanie, nie wiem jednak jeszcze, gdzie zostanie zaprezentowany. Być może trafi do sieci. Traktuję to już zresztą jako swój obowiązek artystyczny. Dla pamięci Barei i dla miasta.

Dla Łodzi?

Tak, bo Łódź jest coraz mniej filmowa. W naszym mieście realizowano 30-40 filmów rocznie, w tym mnóstwo komedii. Tymczasem od lat nie powstała w Łodzi komedia, i nie mówię o sytuacji, kiedy przyjeżdża tu ekipa na kilka dni zdjęciowych. Aktorzy łódzcy w takich produkcjach są tylko statystami. W moim filmie są aktorzy profesjonalni, i amatorzy, z którymi współpracuję od lat. Mam kompozytora, Witolda Ambroziaka, operatora Karola Wysznackiego. I widzę zarazem, ile zawodów filmowych już w Łodzi nie istnieje. Obecnie mamy Łódź filmową muzealną, z pięknymi wspomnieniami, ale bez bieżącej produkcji. Kiedyś łódzką Wytwórnię Filmów Fabularnych nazywano „fabryką snów” i ja to w swoim serialu przywołuję. W każdym z odcinków pojawiają się postaci z kultowych filmowych produkcji. Już w pierwszym będą to bohaterowie „Ziemi obiecanej” i też będą budowali w Łodzi fabrykę, ale „fabrykę snów”. W kolejnych częściach będą to np. bohaterowie „Czterdziestolatka”, Kloss i Brunner oraz Bogusław Linda, który wyrazi swój stosunek emocjonalny do powstającej na nowo Wytwórni Filmów Fabularnych. Wkrótce będę poszukiwał sobowtórów tych aktorów. A Marian Koniuszko będzie wspominał: „my, taksówkarze, żyliśmy z filmu i woziliśmy wielkich aktorów”. Teraz chciałbym zorganizować w Łodzi odbywający się co dwa lata przegląd filmów i seriali komediowych Łódź Komediowa, ze specjalną nagrodą.

Kogo jeszcze będzie woził Marian?

Marian wozi wiele postaci. Są na przykład wicepremier, w każdej części w innej partii politycznej, piłkarz, który się uważa za lepszego od Lewandowskiego, czy kobieta lekkich obyczajów. Pokazuję różne ludzkie przywary i słabości, ale z ciepłem, humorem i życzliwością. W stylu barejowskim.

Co by o tej rzeczywistości, powiedział Bareja, gdyby żył?

Jestem przekonany, że miałby w tej rzeczywistości wiele tematów i postaci dla siebie, i swojej twórczości. Mogłoby się nawet okazać, że mimo upływu lat, rozwoju i postępu, nasz świat tak bardzo od świata Barei się nie różni...

Fot. Karol Wysznacki

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Nasze rozmowy: Marcel Szytenchelm jako Marian Koniuszko znów wjechał fiatem 125p na plan „Zmienników” - Dziennik Łódzki

Wróć na i.pl Portal i.pl