Nasze marzenia po pandemii koronawirusa: Znowu pomalować usta krwistoczerwoną szminką

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
123RF
Pozamykani w domach, trochę osamotnieni myślimy już o tym, co będziemy robić, kiedy czas koronawirusa przeminie, a przynajmniej da nam trochę więcej oddechu. Będą spotkania z rodziną, kawa ze znajomymi, kino, teatr, może jakaś podróż. Jak mówi prof. Zbigniew Mikołejko, pandemia i związane z nią ograniczenia w okrutny sposób uzmysłowiły nam rzeczywistą hierarchię wartości.

To było coś odległego i zupełnie nierealnego: jakieś Wuhan, gdzieś w środkowych Chinach, jakiś wirus, jakieś targowisko, jakieś nietoperze. Świat patrzył na tę historię trochę obojętnie, żył swoim własnym życiem. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, ludzie ubierali choinki i biegali po sklepach w poszukiwaniu prezentów.

Ze swojego świątecznego i noworocznego snu obudzili się zaraz na początku 2020 roku, już w lutym ogniska zakażeń COVID-19 z setkami chorych wybuchły w Korei Południowej, we Włoszech i w Iranie. 13 marca WHO podała, że centrum pandemii koronawirusa stała się Europa, ale chorzy byli już na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. Naukowcy nie mieli wątpliwości: mamy do czynienia z pandemią, doświadczeniem obcym żyjącym pokoleniom.

Takich obrazków ze szpitali te pokolenia nie widziały: setki chorych, przemęczeni lekarze, karetki jeżdżące na sygnale, w Ameryce Północnej ludzie umierali na ulicach, leżeli na chodnikach ubrani tak, jak wyszli, czy raczej wyczołgali się z domów. Chaos i przerażenie. Wreszcie pytanie: jak z wirusem SARS-COV-2 skutecznie walczyć, a raczej jak walczyć tak, by ofiar nie liczyć w milionach? By ludzie nie musieli umierać w samotności, bo zakażeni korona-wirusem tak umierają - w domach czy szpitalach.

Odpowiedź na to pytanie była tylko jedna: lockdown, izolacja, jak najrzadsze kontakty z drugim człowiekiem, bo ten człowiek, nawet nam najbliższy, może być dla nas śmiertelnym zagrożeniem.

Strach i zdezorientowanie - to, co do niedawna wydawało się oczywiste, nagle przestało takim być. Bo okazało się, że święta można spędzać bez rodziny, że nie można pójść do kina czy teatru, ani odwiedzić schorowanej mamy. Zamknęliśmy się w swoich domach, dzielnicach, miastach - miało być lepiej, ale po pierwszej fali pandemii, przyszła druga, obrazki opustoszałych miast znowu wróciły na czołówki gazet.

Do 1 grudnia 2020 roku odnotowano na świecie blisko 64,09 miliona zakażeń wirusem SARS-COV-2. Gdzieś tam pojawiła się jednak nadzieja - szczepionka. Więc może w styczniu, lutym, marcu, może wiosną będzie już trochę normalniej.

Prof. Zbigniew Mikołejko, filozof, etyk: - Nie marzę, nie myślę o jakichś rzeczach wyjątkowych i nadzwyczajnych. Pandemia i związane z nią ograniczenia - niestety - w okrutny sposób - uzmysłowiły nam bowiem rzeczywistą hierarchię wartości. To więc, że tak ważne są dla nas zwykłe, proste, elementarne cząstki nasze życia. Kiedy zatem Bestia odstąpi, właśnie im chciałbym oddać się bez lęku i skrępowania, radośnie i z jakimś nowym poczuciem świeżości: pójść z żoną na spacer do pobliskiego parku czy na kawę (bez maski oczywiście), pojechać do teatru. Chciałbym też swobodnie spotkać się ze znajomymi czy przyjaciółmi, pogadać o tym i owym, o sprawach poważnych i niepoważnych. Chciałbym pójść do księgarni i przejrzeć nowości... No i wreszcie pojechać w jakiś zakątek Polski, którego jeszcze nie znam albo taki, w którym byłem przed laty. Mam zarazem nadzieję, podsycaną jednak takim trzepotliwym niepokojem, że pewne międzyludzkie wiązania, pewne instytucje i relacje, które budowaliśmy z trudem przez lata, przetrwają ten trudny czas i będzie dokąd wrócić po zarazie. Myślę choćby o rozmaitych formach życia kulturalnego, ale nie tylko o nich, nie istnieją one przecież osobno, w oderwaniu od innych form społecznych czy gospodarczych, od innych miejsc i postaci naszej egzystencji. Istotne jest wreszcie i to, żeby opadła wraz z zarazą ta polityczna oćma, która nas teraz tak dławi i ciężkim brzemieniem kładzie się na naszych sercach i umysłach. Więc może będzie i tak.

Święta Wielkiej Nocy 2020 roku były inne, niż te, które znaliśmy do tej pory. Nie było tłumów w kościołach ani wspólnego wielkanocnego śniadania, a jeśli już, to w najbliższym gronie. Ludzie starsi, najbardziej narażeni na zakażenie i śmierć, zostali w domach sami, składali sobie świąteczne życzenia ze swoimi dziećmi i wnukami przez Skape.

- To były najgorsze święta w moim życiu - mówi Anna Wolska, 56 lat, ekspedientka. Głos jej się trząsł, kiedy przez telefon rozmawiała ze swoim tatą, wyczuła, że on też z trudem powstrzymuje łzy. Tym bardziej że nie widzieli się od kilku tygodni. Ona, mąż albo dzieci robili rodzicom i teściom zakupy, zostawiali wypchane torby pod drzwiami. Czasami wkładała do siatki jakiś liścik albo pocztówkę. Z trudem powstrzymywała się, żeby jednak nie zapukać i nie wejść do środka.

Nie widzieli się z rodzicami kilka miesięcy, potem, w wakacje udało im się spędzić trochę czasu razem na działce. Dwa tygodnie jakiej takiej normalności. Teraz znowu przestali się spotykać. Nie spotykają się też z przyjaciółmi, rodzeństwem, znajomymi. Nie ma piątkowego brydża, wspólnych wypadów do kina. Muszą z mężem chodzić do pracy, przychodzą do domu i zamykają drzwi na klucz. Otwierają je dopiero rano.

Maria Rotkiel, psycholog: „Mój cel, gdy skończy się pandemia, to spędzenie czasu z moją mamą, która będąc osobą przewlekle chorą jest w grupie szczególnego ryzyka, więc ja i mój synek nie widzieliśmy się z nią od miesięcy. Zabiorę moją mamę i synka na wspaniałe wakacje, podczas których spędzimy razem czas. Moim zdaniem pandemia była dla nas czasem ważnych refleksji i okazją do tego, aby bardziej doceniać to, co ma naprawdę wartość, czyli zdrowie i relacje z bliskimi”.

Każdy dzień wydaje się podobny do poprzedniego. Ewa, dziennikarka, od wielu miesięcy pracuje zdalnie, z domu. - Fajnie, bo jeszcze rozmawiam z ludźmi, muszę pisać teksty, muszę myśleć - opowiada. Ale coraz mniej jej się chce, coraz mniej się stara. Rano wkłada dres, w którym chodzi do wieczora. Zauważyła, że w szafie wiszą ciuchy, których nie miała na sobie od miesięcy. Ostatnio idąc rano po bułki do osiedlowego sklepiku ubrała długi, elegancki płaszcz, właściwie nie wiadomo po co. To znaczy wiadomo, poczuła się jakby lepiej: kobieco, elegancko. Wczoraj pomalowała usta szminką i zapytała kota, jak mu się podoba ten kolor.

- Przypominam sobie taki film, krążył po sieci, już na początku pandemii. Kobieta ubiera rajstopy, czerwone szpilki, garsonkę, zakłada kolczyki i wisiorek, potem narzuca na ramiona futerko. Wygląda na to, że wychodzi do teatru albo na jakieś ważne przyjęcie. Kamera podąża za nią, a ta sięga po worek ze śmieciami, prężnym krokiem idzie w kierunku drzwi, otwiera je i wyrzuca worek do śmietnika - śmieje się Ewa.

Tak to mniej więcej wygląda. Szara pandemiczna codzienność, w której nie ma miejsca na odrobię szaleństwa, w której przestajesz się czuć fajnym, atrakcyjnym człowiekiem, a jesteś tylko zmęczoną kobietą chodzącą cały dzień w starych, rozciągniętych dresach.

Marta Guzowska, archeolog, pisarka: - Nie wątpię, że świat po pandemii będzie inny. Jaki? Tego nie wiem, prorokowanie to ciężki kawałek chleba. Nigdy jednak nie uwierzę, że ludzie nie będą chcieli wrócić do jednej rzeczy: bycia z innymi ludźmi. Obiecuję sobie, że kiedy pandemia się skończy, będę spotykać się z moimi przyjaciółmi, nie na zoomie, ale w zwykłych, analogowych knajpach. Będziemy wspólnie jeść, pić wino, śmiać się i gadać jedno przez drugie. Będziemy obejmować się i całować na przywitanie i na pożegnanie. Będziemy blisko siebie. Moje drugie popandemiczne marzenie to podróże. A właściwie chodzi o morze (niestety mieszkam w Austrii, kraju bez morza i okropnie za nim tęsknię). Marzę o spacerach z psem po plaży. Nawet nie muszę się kąpać, wystarczy mi sam zapach słonej wody i szum fal. No i jeszcze drobiazg: chcę znowu malować usta czerwoną szminką. Pod maseczką się rozmazuje…

Darek, informatyk, mówi, że go nosi, że jeszcze nigdy nie miał takiego „doła”. Razem z żoną, też informatykiem, prowadzą bardzo aktywny tryb życia: zimą narty, latem rower i skałki. Dużo podróżują, nie tylko po Polsce - przynajmniej raz do roku wyjeżdżają gdzieś dalej. Mają w sypialni na ścianie ogromną mapę świata, zaznaczają na niej miejsca, w których już byli. Sporo tego. - Całe dnie spędzamy przed komputerem, więc te podróże, sport, to taka odskocznia od codzienności, ale też sposób na zachowanie formy - tłumaczy. Lockdown był dla nich udręką. Latem wyjechali na dwa tygodnie w góry. Na szlakach tłumy. Marzą, żeby, jak dawniej spakować plecaki i ruszyć przed siebie. Nie martwić się, że odwołają loty albo że nagle zamkną ich w hotelu, bo u jakiegoś hotelowego gościa wykryto koronawirusa. Marzą o tym, żeby świat znowu się dla nich otworzył.

Barbara Piwnik, sędzia: - Podczas pandemii próbuję żyć tak, jak żyłam dotąd. Zachowuję dystans, ale nie boję się ludzi, ręce myłam zawsze, po przyjściu do domu zmieniam i piorę ubrania, co też robiłam także wcześniej. Do pracy jeżdżę miejskimi środkami lokomocji, chodzę po zakupy - nic się w tej kwestii nie zmieniło. Moje popandemiczne marzenie? Chciałabym zobaczyć uśmiechnięte ludzkie twarze. Na razie widzę twarze zmęczone albo brudne maseczki. Chciałabym, żeby ci, którzy rządzą, zrozumieli, co jest naprawdę człowiekowi potrzebne, jak ważna jest siła w ludzkiej głowie, jak ważne jest szeroko rozumiane poczucie bezpieczeństwa. Trzeba spróbować patrzeć i myśleć tak, jak to robi sędzia orzekający w sprawie: perspektywiczne, dalekosiężnie, trzeba się zastanowić, co robić, żeby ten uśmiech za stałe zagościł na ludzkich twarzach. Jeśli chodzi o pandemię, ona mnie nie zaskoczyła. Po tylu latach pracy w zawodzie jestem w stanie przewidzieć zachowania ludzi, wiem, że w sytuacji stresu, niektórzy popadają w depresje, inni, do tej pory spokojni, stają się agresywnymi. We mnie samej, także dzięki zawodowemu doświadczeniu, jest świadomość, że każdy nowy dzień może przynieść kolejne wyzwanie, jest we mnie też gotowość, aby się z tym wyzwaniem zmierzyć”.

Adam, lekarz ratunkowy, anestezjolog, spędza w szpitalu po 16 godzin dziennie. Biega między oddziałami. Mają u siebie chorych z COVID-19. Nigdy jeszcze, a pracuje w zawodzie ponad 20 lat, nie widział tylu umierających ludzi. Codziennie na dyżurze odnotowuje jeden, dwa zgony. Patrzy na kolegów i koleżanki, podobnie jak on, są zmęczeni. Brakuje ludzi, brakuje rąk do pracy. Jeden po drugim zarażają się koronawirusem, chociaż uważają, chociaż jest lepiej niż wiosną. Mają przynajmniej sprzęt ochronny, a raz w miesiącu robią im testy na obecność COVID-19.

- Chciałbym leczyć normalnie, zaopiekować się tymi pacjentami, którzy nie są zakażeni. Myślę sobie, że są w trudniejszej sytuacji. Boją się zgłaszać do szpitali. Inna rzecz, że szpitale są przeciążone, że wiele zabiegów i operacji jest odkładanych - mówi. Czasami czuje się bezradny i myśli sobie, że lekarz nie powinien się tak czuć.

Michał Komar, scenarzysta i krytyk filmowy, wydawca, publicysta: -Moje marzenia? Nie wiem, naprawdę nie wiem… Mam nadzieję, że doświadczenie pandemiczne nie spłynie w niepamięć, że jakoś wyposaży i mnie, i innych w pewien szczególny rodzaj czujności, w gotowość do wysnuwania wniosków z tego, co przeżyliśmy. A czy moja nadzieja się spełni? Chciałbym, żeby tak się stało - więc jestem marzycielem. Jakie nauki z pandemii wynoszę? Nader gorzkie. Uderzająca lekkomyślność ludzi sprawujących władzę, ten lód w majtkach, te zapewnienia, że covid niesie wielką szansę polskim przedsiębiorcom, tego nie zapomnę. Uderzający brak wiedzy o tym, że sprawa nadchodzącej pandemii była przedmiotem licznych opracowań naukowych - dostępnych też w formie publicystycznej, że przypomnę choćby spory traktat temu poświęcony w letnim wydaniu „Foreign Affairs” w 2005 roku. Na Boga, przecież to pismo jest czytane przez analityków rządowych… A może nie jest czytane? Niemożliwe! Chory optymizm, że jakoś to będzie, że wygraliśmy z wirusem, bo jesteśmy tacy wspaniali… ton akwizytora wyćwiczonego w sprzedaży obligacji… Tak się złożyło, że zachorowała osoba bardzo mi bliska. Obserwowałem lekarzy morderczo zmęczonych, tych lekarzy, których nie tak dawno głupcy sejmowi wyganiali z kraju: „Niech jadą! Niech jadą!”. Nie wiedzieli, że dobrze funkcjonujący system ochrony zdrowia jest fundamentem bezpieczeństwa narodowego w stopniu wyższym niż tajne służby i dywizje pancerne? Bo przecież i agenci, i generałowie mogą paść ofiarą zarazy - i kto ich będzie ratował? I promyk optymizmu: heroizm medyków, lekarzy, pielęgniarek, ratowników…

Powoli uczymy się żyć z pandemią, staramy się oswoić nową sytuację. Chodzimy w maseczkach, myjemy ręce częściej niż wcześniej. Przedsiębiorcy próbują się szybko przebranżawiać albo rozszerzać zakres swojej działalności, przenieśliśmy teatry i kina do sieci, młodzież robi internetowe imprezy: siadają przed komputerem, otwierają wino i gadają do rana. Uczymy się przez Internet, robimy internetowe konferencje, pisarze w sieci czytają nam swoje książki.

Pokazaliśmy też, że potrafimy zadbać o innych, pomóc tym, którzy tej pomocy najbardziej potrzebują. Robimy zakupy starszym sąsiadom, jeśli jakaś rodzina przechodzi kwarantannę, wyprowadzamy jej psiaka na spacery i dopytujemy przez telefon, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.

Ale gdzieś tam podświadomie bardziej niż wcześniej boimy się ludzi.

Prof. Łukasz Turski, fizyk: - Bardzo chciałbym pójść z wnukami na dobre lody, najbardziej żal mi właśnie wnuków. Poszedłbym też do teatru, który bardzo z żoną lubimy. Chciałbym, żeby wróciły różne cywilizacyjne rzeczy, żeby można było pojechać na Mazury i nie udawać w hotelu, że pracujemy zdalnie. Chociaż myślę sobie, że turystyka nie wróci szybko do szaleństwa tłumów. Jednym z minusów lockdownu było to, że próbował atomizować ludzi, tymczasem cywilizacja rozwija się w zbiorowości, w której później rodzą się indywidualizmy. Pandemia powinna nas nauczyć pokory, powinna nam uświadomić, że nic nie jest nam dane raz na zawsze, że musimy się wziąć do poważnej roboty. COVID-19 to nie jest najstraszniejsza rzecz, jaka nas spotkała. Siedzimy na tykającej bombie energetycznej, jeśli jej nie zdetonujemy, jeśli nie doprowadzimy do rozwiązania tego problemu, też będziemy siedzieli pozamykani w domach, tyle, że bez wody i prądu.

Tak, wszyscy byśmy chcieli, żeby doświadczenie pandemii czegoś nas nauczyło, żebyśmy zrozumieli, co w życiu ważne, żebyśmy docenili każdą chwilę spędzoną z rodziną, przyjaciółmi, żebyśmy potrafili się cieszyć zwyczajnym spacerem, czy pięknym, słonecznym dniem. Tą przysłowiową czerwoną szminką pieczołowicie naniesioną na usta. Czy tak się stanie? Dzisiaj nikt tego nie wie.

Cytowany już wcześniej prof. Zbigniew Mikołejko powiedział mi kiedyś tak: - Wszelkie zarazy - podobnie jak inne ogromne traumy, choćby klęski głodu, nieurodzaju, suszy, choćby wojny - zawsze nas przemieniają. Dotyczy to tych także, którzy za wszelką cenę chcą trzymać oczy szeroko zamknięte i udawać, najczęściej z lęku, że nic się nie stało (to obecnie przypadek „anty-covidowców” i innych „płaskoziemców”). Wielki francuski pisarz powiedział ongiś, że „dżuma przewartościowała wszelkie wartości” - no i teraz także nam jest to pisane. Co z tej apokalipsy jednak wyniknie, co wyłoni się z tej przemiany? Trudno powiedzieć. Chciałbym, oczywiście, żeby się zmieniła jakoś nasza wrażliwość, żeby wyłoniło się z tego bardziej czułe i odpowiedzialne spojrzenie na świat i nas samych - ale boję się, że mogą to być tylko pobożne życzenia. Że może być z nami tak jak z tymi arystokratami francuskimi po doświadczeniach rewolucji, o których znany konserwatysta Joseph de Maistre powiedział, że „niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli”. Oby nie, oby było inaczej.”

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl