Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na odwyku od Facebooka

Marta Bigda
Janusz Wójtowicz/ Gazeta Wrocławska
Ułatwiają nam kontakty towarzyskie, pozwalają oszczędzać pieniądze za rachunki telefoniczne, umożliwiają szybką wymianę informacji. Ale też uzależniają jak alkohol czy papierosy. O ciemnej stronie serwisów społecznościowych pisze Marta Bigda.

Tak po prawdzie to nie wiem, ile czasu dziennie spędzam na Facebooku. Mam wrażenie, że dzieje się to mimochodem. Pewnie dlatego, że najczęściej korzystam z niego przez smartfon, który siedzi u mnie w kieszeni cały dzień - opowiada Radosław Łazarz, nauczyciel filozofii z Wrocławia.

Pan Radosław nie jest jedynym, któremu niemal nieodłącznie towarzyszy Facebook. Gdy na swoim facebookowym profilu zaapelowałam, by odważni przyznali się do swojego uzależnienia od serwisów społecznościowych, w ciągu niecałych pięciu minut miałam 10 zgłoszeń...

Podobno internetowe konwersacje w nadmiarze są niezdrowe, bo spłycają relacje i powodują uzależnienie. Inni mówią, że to ewolucja kontaktów międzyludzkich i nie powinniśmy się jej obawiać. - Na pewno nie uzależniają. To po prostu nowe narzędzia do wykorzystania. Kolejny krok w rozwoju. Gdyby nie serwisy, coś innego zajęłoby ich miejsce w tym wyścigu - przekonuje Szymon Sikorski, specjalista social media (serwisów społecznościowych, jak np. Facebook czy Twitter).

Pasuje nam, że wszystko dzieje się szybciej, że mamy łatwiejszy dostęp do informacji. Będąc w sieci, łatwiej nawiązać relacje. Łatwiej odezwać się na forum i kogoś obrazić albo wyrazić swoją kontrowersyjną opinię. - Sprawa ACTA albo Ruch Palikota uświadamiają nam, że sieć wlewa się do realnego świata. Internet rozszerza rzeczywistość, a nie jest osobnym bytem, na dodatek o złych zamiarach - śmieje się Sikorski.

Psychologowie mówią co innego. Doktor Julita Koszur ostrzega, że uzależnienie od serwisów społecznościowych pod względem mechanizmów psychologicznych nim rządzących niewiele się różni np. od... alkoholizmu.
Bo takie serwisy kuszą. Przede wszystkim łatwym dostępem do informacji i możliwością zaprezentowania siebie w odpowiednim świetle. - Przyznaję, że gdybym nie miał Facebooka, pewnie siedziałbym "po śląsku", czyli z łokciami na poduszce w oknie - śmieje się Radosław Łazarz. - Lubię obserwować. A serwis społecznościowy daje mi taką możliwość. Tworzy swoisty magiel informacyjny i nawet mi się to podoba.

Pan Radosław nie ma jednak planu autokreacji. Zamiast tego skupia się na analizie tego, co zamieszczają inni i jakie to wywołuje reakcje. - Tutaj co prawda jest się bardziej wyeksponowanym niż na wspomnianej już poduszce, bo jakieś dane o sobie wypada zamieścić. Z drugiej strony nie odgniatają się łokcie - często zdecydowanie wygodniej jest kontaktować się przez Facebook. Mogę z kimś rozmawiać, siedząc w ciepłym pokoju, gdy na zewnątrz szaleje burza. Albo zrobić przerwę w konwersacji, by pójść do kuchni po kawę - tłumaczy nauczyciel.

- Jak już zostało powiedziane, każdy może wybrać informacje, jakie zamieszcza. Niestety, czasem zapomina, kto tak naprawdę ma do nich dostęp. I - świadomie lub nie - kreuje siebie. - W sieci nietrudno wykreować się na autorytet. Niestety, ona równie łatwo obnaża nasze słabości. Trzeba się ukonkretnić, w naszych wpisach nie może być miejsca na puste pitu-pitu, jeśli chcemy osiągnąć jakiś cel - tłumaczy Sikorski.

- Nie interesuje mnie kreowanie siebie na Facebooku - mówi pan Grzegorz, koordynator zespołu we wrocławskiej firmie internetowej. - Znam osobiście każdego z mojej listy facebookowych znajomych. Nie zajmuję się sztucznym podbijaniem ich liczby przez dodawanie ludzi, których widziałem raz w życiu albo w ogóle. Nie ma sensu zgrywać się.

Przełożeni w firmach muszą się często zmagać z podwładnymi, którzy, zamiast pracować, zajmują się głównie uzupełnianiem swoich facebookowych statusów. - U nas takie serwisy są zablokowane. Nie możemy zupełnie z nich zrezygnować, bo jesteśmy firmą internetową, dlatego administratorzy mają do nich dostęp - opowiada pan Grzegorz. - Z komunikatorów, takich jak Gadu-Gadu, wolno korzystać, ale tak, by nie zaniedbywać swoich obowiązków. Z Facebookiem problemów nie mam, bo korzystam ze swojego konta przez smartfona (który zresztą zastąpił mi domowy komputer) podczas przerwy na kawę albo na stacji benzynowej.

Ale nic na tym świecie nie ma za darmo. Dostajemy wygodę, ale płacimy informacją. - Facebook i jemu podobni wiedzą, w które miejsce ekranu patrzymy najpierw i na co zwracamy uwagę, korzystając z ich usług - wyjaśnia Szymon Sikorski. - Typowy facebookowicz najpierw spogląda na ikonki powiadomień w lewym rogu ekranu, później sprawdza swoją "ścianę", gdzie pojawiają się posty znajomych. Następnie ogląda status i reklamy, na prawo od wcześniej wymienionych.
Ta wiedza pozwala serwisowi zbudować swój interfejs, czyli wygląd tak, aby był dla nas jak najbardziej czytelny. - Sieć dąży do uproszczeń. Do przewagi ikonografii nad tekstem. Stąd nowy pomysł Facebooka - linia czasu, na której umieszcza się wpisy - dodaje Sikorski.

Serwisy społecznościowe dokładają wszelkich starań, by utrzymać nas na swojej stronie jak najdłużej. One żyją z reklam, a im więcej czasu spędzimy na stronie, tym bardziej wzrasta prawdopodobieństwo, że którąś z nich klikniemy. Stąd również próby umilania nam czasu spędzonego w serwisie w postaci gier i quizów.

Chociaż na dystans nie da się razem lepić bałwana albo pomnażać ludzkiego rodu, internetowe interakcje cały czas zyskują na popularności. Konstruktorzy i informatycy prześcigają się w pomysłach, jak upodobnić rozmowę w sieci do tej w realnym świecie. - Kiedy jest się za granicą albo często się podróżuje, taki internetowy telefon, jak Skype naprawdę ułatwia życie. Potrafię spędzić kilkanaście godzin, gadając ze znajomymi, z którymi bez Skype'a raczej nie utrzymywałabym tak zażyłych kontaktów. Momentami trochę przeraża mnie, jak bardzo jestem przywiązana do tego komunikatora - opowiada Kinga Kozłowska, studentka prawa z Wrocławia, która w tej chwili żyje w Londynie.

Jak dodaje, wideorozmowa to dobre rozwiązanie dla ludzi, którzy są oddaleni od siebie o tysiące kilometrów. - Z drugiej strony wiem, że nic nie zastąpi rozmowy w cztery oczy. Bo chociaż z ekranu uśmiecha się do mnie znajoma twarz, to mina ta, przefiltrowana przez piksele, ma w sobie coś mechanicznego - opowiada. Jak mówi, z Facebooka prawie nie korzysta, bo więcej w nim z tablicy ogłoszeń niż rozmowy...

To, w jakiś sposób złudne poczucie skrócenia dystansu, gdy rozmawiamy z osobą na drugim końcu świata, okazuje się być bardzo atrakcyjne. - Dużo podróżuję, głównie dzięki wymianom studenckim. Trochę sobie nie wyobrażam, jak miałabym utrzymywać kontakt z tymi wszystkimi ludźmi rozrzuconymi po całym świecie bez Facebooka - zwierza się Gabriella Papp, studentka turkologii na Uniwersytecie Warszawskim. - Nie wydaje mi się, żebym była uzależniona, ale muszę przyznać, że w chwili, gdy tylko czuję się nieco znudzona, mam silną potrzebę, by tam zajrzeć. Może to i strata czasu, ale mnie do tego ciągnie.

Serwis społecznościowy nie musi jednak służyć tylko do bezpośrednich rozmów. - Często łapię się na tym, że Facebook przestaje być tylko narzędziem do "bycia na bieżąco", a staje się moim centrum obserwacyjnym. Mogę tam zobaczyć, jak ludzie, których za dobrze nie znam, albo właśnie znam bardzo dobrze, zachowują się "publicznie" - mówi pani Gabriella. - Poza tym często, gdy spotykam się ze znajomymi na żywo, przekonuję się, że Facebook gra rolę forum publicznego, które należy oplotkować.

Być może, tak jak przekonuje gdański poeta Piotr Czerski w artykule "My, dzieci sieci", nie korzystamy z sieci, tylko w niej żyjemy. A może sieć jest tylko dodatkowym elementem naszego życia, któremu czasem pozwalamy na zbyt dużo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska