Na Białorusi wrzenie, tymczasem Polska odpuszcza politykę wschodnią [ANALIZA]

Witold Głowacki
Witold Głowacki
AP / Associated Press / East News
W Unii Europejskiej tradycyjną rolę Polski w mobilizowaniu wsparcia Zachodu na rzecz demokratycznych dążeń społeczeństw Wschodu przejęła tym razem z powodzeniem Litwa. Polska gra w sprawie Białorusi co najwyżej w chórze.

W Mińsku i innych większych białoruskich miastach zaczął się właśnie czwarty tydzień nieprzerwanych protestów po sfałszowanych wyborach prezydenckich z 9 sierpnia. Po sobotnich marszach kobiet, z których największy zgromadził około 10 tysięcy uczestniczek, w niedzielę Białorusini znów masowo wyszli na ulice. Wokół demonstrantów znów uwijali się zamaskowani funkcjonariusze OMON, wyciągający z tłumu pojedyncze osoby a następnie wlokący zatrzymanych do milicyjnych furgonetek. Determinacji Białorusinów protestujących przeciwko dyktaturze Aleksandra Łukaszenki kibicuje dziś cały demokratyczny świat. Polska jest tu co najwyżej gdzieś w głębi chóru.

Od momentu wejścia do Unii Europejskiej Polska dość konsekwentnie grała o to, by zająć pozycję europejskiego rozgrywającego w kwestii polityki wschodniej. Było to widoczne już u schyłku rządów Leszka Millera, później starali się o to na różne sposoby i z różnymi skutkami między innymi prezydent Lech Kaczyński i były minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Tę samą strategię starali się kontynuować ich następcy, co było widoczne również w pierwszych latach rządów PiS.

Stopniowo coś jednak pękało. Polska stopniowo zmniejszała swe zaangażowanie w kwestię kryzysu na Ukrainie, by ostatecznie niemal nie zajmować wobec niego stanowiska. Dziś zaś, gdy zainteresowanie międzynarodowej opinii publicznej ze zrozumiałych względów skupia się na Białorusie, Polska jest w tym bardzo słabo obecna. Warszawa interesuje się sytuacją na Białorusi jedynie w propagandzie Aleksandra Łukaszenki, który próbuje straszyć Białorusinów rzekomymi wrogimi zamiarami Polski i innych krajów NATO. Fakty są jednak takie, że nie wykorzystujemy nawet w pełni możliwości dyplomatycznych.

Od pierwszego dnia protestów na Białorusi postawa Polski wobec sytuacji w tym kraju jest niemal zupełnie bierna. Rolę europejskiego lidera kwestii wschodnich płynnie przejęła Litwa - nawet pierwse oświadczenie prezydenta Andrzeja Dudy tuż po białoruskich wyborach zostało wydane wspólnie z prezydentem Litwy a wcześniej zredagowane przez litewskie MSZ. W trakcie protestów zrezygnował ze stanowiska minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz, w MSZ dopiero urządza się nowy szef resortu Zbigniew Rau. co dodatkowo komplikuje sytuację polskiej dyplomacji wobec konfliktu na Białorusi. Relatywnie niewiele dzieje się też poza resortem. Niedługo po pierwszych protestach Mateusz Morawiecki deklarował, że zabiega o zwołanie szczytu Unii Europejskiej w sprawie Białorusi, w czwartek zaś na Twitterze wzywał Władimira Putina do porzucenia planów interwencji zbrojnej.

Tymczasem Aleksandr Łukaszenka bez przerwy oskarża Polskę nie tylko o mieszanie się do białoruskiej polityki, ale i o przygotowywanie zbrojnej inwazji. Białoruski dyktator w publicznych wystąpieniach od początku kryzysu opowiada o polskich czołgach i samolotach grzejących silniki tuż za Bugiem. Ostatnio twierdził, że Polska szykuje się do zajęcia Grodna - i uzasadniał tym otoczenie miasta przez białoruską armię. Od ponad 10 dni w białoruskich siłach zbrojnych obowiązuje stan pełnej gotowości. Po części to oczywiście stricte propagandowe prężenie muskułów i odpowiedź na wyssane z palca zagrożenie, po części jednak może chodzić o przygotowania na wypadek realizacji scenariusza pełnej siłowej rozprawy z protestami. Armia może być w nim ostatecznym argumentem - choćby w wypadku, gdyby milicjanci i OMON-owcy zaczęli na większą skalę opuszczać tarcze w konfrontacji z demonstrantami.

Podobną funkcję zdają się spełniać również ostatnie deklaracje Władimira Putina. Prezydent Rosji ogłosił, że jego kraj jest gotów do udzielenia czegoś w rodzaju „bratniej pomocy” Łukaszence. Putin mówił o przygotowaniu „pewnej rezerwy” złożonej z funkcjonariuszy milicji i innych rosyjskich służb, która miałaby wesprzeć białoruskich kolegów w rozprawie z opozycją i manifestantami.

Wymiana ministra spraw zagranicznych może być tylko jedną z przyczyn, dla których to dopiero w ostatni czwartek do MSZ został wezwany białoruski ambasador. Uładzimir Czuszau miał się wytłumaczyć ze słów Łukaszenki o rzekomych polskich planach zajmowania Grodna. W odpowiedzi oczywiście również białoruskie MSZ wezwało polskiego charge d'affaires na Białorusi Marcina Wojciechowskiego. Wręczono mu dyplomatyczny protest „przeciwko bezpośredniej ingerencji Polski w sprawy białoruskie”.
Zdecydowanie mocniej od polski angażuje się jednak w kwestię białoruską Litwa - co przekłada się i na działania litewskiej dyplomacji, i na gesty litewskiego społeczeństwa w rodzaju utworzenia żywego łańcucha solidarności od Wilna aż do białoruskiej granicy. To Litwa też pogania Unię Europejską do bardziej zdecydowanych działań -Nie wystarczy osądzać, oceniać, potępiać, trzeba działać. Musimy przyspieszyć.- mówił o tym przed weekendem w wywiadzie dla „Politico” minister spraw zagranicznych Litwy Linas Linkevičius. Wcześniej natomiast to Litwini odegrali kluczową rolę w nakłonieniu europejskich przywódców do zgodnego nieuznawania wyników powszechnie uznawanych za sfałszowane wyborów prezydenckich z 9 sierpnia. To także za sprawą przede wszystkim Litwinów Unia Europejska wzywała Łukaszenkę do ich powtórzenia.

Przejęcie pałeczki w kwestii europejskiej polityki wschodniej przez Litwę w kontekście sytuacji na Białorusi ma jedną niewątpliwie mocną stronę. Litwa z dość obiektywnych przyczyn może być naprawdę zręcznym pośrednikiem między Unią a Białorusią. Oba kraje - i Litwa, i Białoruś - odwołują się w swej polityce historycznej do dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego, oba też mają za sobą dość podobne doświadczenia historyczne z zarówno rosyjskim, jak i polskim dążeniem do dominacji w regionie. W dodatku Litwa to kraj znacznie mniejszy od Białorusi. O ile więc Łukaszence jest relatywnie łatwo straszyć swych zwolenników i bardziej naiwną część społeczeństwa rzekomym polskim imperializmem, o tyle w wypadku Litwy brzmi to niemal kompletnie absurdalnie. Głos Litwinów może więc być chętniej i z mniej licznymi zastrzeżeniami słuchany przez Białorusinów od tego, co miałaby do powiedzenia Polska.

Nie zmienia to jednak faktu, że przejście w kwestii europejskiej polityki wschodniej za pulpitu dyrygenta do szeregów chóru w dłuższej perspektywie nie przyniesie Polsce żadnych korzyści. Przeciwnie, może sprawić, że kluczowe europejskie decyzje w sprawie priorytetowego dla naszego kraju kierunku polityki zagranicznej i międzynarodowej będą zapadały nie tylko bez udziału Polski, ale nawet bez jej wiedzy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl