MUZEUM ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH Na Mokotowie, gdzie pachnący old spice’em Różański torturował bohaterów

Piotr Zaremba
Fotoreportaż z Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL
Fotoreportaż z Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL Bartek Syta
Wśród pustych cel Dziesiątego Pawilonu unosi się Matka Boska Częstochowska. Ona też była kiedyś więźniem…

Tę drogę przeszedłem z dziennikarzem Pawłem Siennickim, naczelnym tygodnika „Polski”oraz aktorem Wojciechem Solarzem. Dobre towarzystwo. Oni szli po raz pierwszy. Ja już tu byłem.

Zmieniły nam się twarze
Po mokotowskim więzieniu oprowadzał nas dyrektor muzeum wyklętych dr Jacek Pawłowicz. Robi to dziesiątki razy w ciągu tygodnia. Muzeum jest w stadium tworzenia. Ale duch takiego nagiego, pustego więzienia wyczuwa się może najmocniej teraz. W latach 1945-1956 była tu katownia, areszt śledczy przez który przeszły tysiące partyzantów, ludzi opozycji i ofiar systemu. Potem do końca PRL właśnie tu osadzano więźniów politycznych

Moim przyjaciołom zmieniały się podczas wędrówki twarze. Tak samo zmieniały się studentom, z którymi zwiedzałem mokotowskie więzienie po raz pierwszy - wiosną tego roku. Przekraczali bramę na Rakowieckiej jako beztroscy młodzi ludzie. Wychodzili jakby im dołożono na plecach po kilkadziesiąt kilo. Ale ja też, i wtedy i teraz, tylko przez chwilę grałem twardziela.

Większość tej wycieczki polega na oglądaniu Dziesiątego Pawilonu. Budynek ma trzy piętra, do cel wchodzi się wprost z blaszanych platform ograniczonych barierkami. Pomiędzy nimi pusta przestrzeń. Ściany cel są dziś żółte. Wtedy były ponuro szare, to spostrzeżenie przewija się w wielu wspomnieniach dawnych więźniów. To także był środek ich udręczenia, naturalnie nie największy.

W jednej z cel oglądamy karcer, „wydrążoną” w ścianie ciasną komórkę, do której wpychano więźnia za karę. Męką było tu wszystko: niemożność wyprostowania się, kalecząca ciało posadzka, konieczność wypróżniania się pod siebie. Kiedy wydobyto z takiego karceru majora „Łupaszkę”, Zygmunta Szendzielarza, dowódcę 5 wileńskiej brygady AK, nie mógł chodzić.

CZYTAJ TAKŻE: Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Warszawie coraz bliżej

Spotkanie z bohaterami
Na drzwiach niektórych cel wiszą tabliczki z nazwiskami tych najbardziej znanych, którzy w nich kiedyś siedzieli. Dawne numery pomieszczeń odkryto nad oknami po ściągnięciu tynku. W więziennych dokumentach zebranych w IPN można było w niektórych przypadkach przeczytać, do której celi kogo zamykano. Mamy więc drzwi prowadzące do miejsca męki „Łupaszki”, generała „Nila”, czyli Emila Fieldorfa, Witolda Pileckiego.

Ja poczułem szczególne wzruszenie przy celi, z której wyprowadzano na śmierć w 1951 roku Karola Chmiela, zapomnianego bohatera WiN. Był równocześnie ludowcem, pośredniczył w kontaktach między WiN i PSL, rozmawiał z pułkownikiem Franciszkiem Kamińskim (to jego Kamiński prosił podobno aby podziemie zabiło kogoś z ważnych PPR-owców przed wyborami 1947, w odwecie za przedwyborczy terror).

Można pokazać na jego przykładzie, jak absurdalny jest spór o to, co ważniejsze: podziemie czy opozycja jawna, opór cywilny. Chmiel był skromnym, kryjącym się w cieniu człowiekiem, nauczycielem. Został zabity razem z IV Zarządem WiN. Już w więzieniu napisał piosenkę na melodię „Czerwonych maków”, tak zwany „Hymn Mokotowa. „Czy widzisz te mury czerwone. To grozy i kaźni jest dom” - to jej początek.

On pojawia się w mojej powieści „Zgliszcza” - jako tajemniczy WiN-owski emisariusz, który ma żal do kolegów PSL-owców, że się odcinają od podziemia. Tam patrzyłem na jego niewyraźną fotografię przy drzwiach celi. Chyba jedyną, jaka się zachowała. Przynajmniej wiemy, jakie były jego ostatnie chwile i gdzie to się działo.
Wszystko jest przerażające w opowieściach dyrektora Pawłowicza - od liczby więźniów upychanych w jednej celi: czasem ośmiu, czasem kilkunastu, po opisy tego co z nimi robiono. Makabra osiąga swoje apogeum, kiedy schodzimy na sam dół - do wykopanej jamy.

Tam jest pomieszczenie - kiedyś było metr niższe - gdzie kiedyś przykuwano ludzi do ścian aby stali po kolana w wodzie pośród biegających szczurów. A tuż obok ciasna cela, w której trzymano pojedynczego więźnia w zupełnej ciemności aby słuchał jak innych zabija się strzałem w tył głowy na schodach Tu cały czas stoi paląca się lampka, leżą kwiaty.

Odkąd jest tu Matka Boska…
Są też akcenty świadczące o ciągłości polskich losów. Pawłowicz opowiada, że w celi 32, w której czekał na śmierć w 1951 roku „Łupaszka”, między marcem i sierpniem 1968 roku siedział… Antoni Macierewicz. Rozpoznała ją zarówno towarzyszka życia majora Szendzielarza Lidia Lwow jak żona obecnego ministra Macierewicza.

Co więcej, na moją prośbę dyrektor zaprowadził nas do celi, gdzie w 1983 posadzono jego samego - jako działacza solidarnościowego podziemia z Płocka. Niechętnie o tym opowiada. Namawiany, przypomina sobie anegdotę. - Byłem tak zszokowany, że kiedy wpychano mnie do pomieszczenia pełnego więźniów, kryminalnych, spytałem: panowie, jest tu następny pokój? Nie chciało mi się wierzyć, że tylu chłopa tu się mieści.

Ale jedna rzecz była nowa w stosunku do poprzedniej mojej wizyty. W powietrzu między balustradami Dziesiątego Pawilonu, wisi… Matka Boska Częstochowska. W ramach ściągania eksponatów poproszono ojców paulinów o kopię obrazu. Przecież on też był „aresztowany, choć już w latach 60., za rządów Gomułki. A muzeum pokaże całe dzieje peerelowskich represji i poszukiwania wolności przez Polaków.

- Odkąd ona tu jest, czujemy większy spokój - powiedział nam dyrektor. A mnie przypomniała się opowieść Kaprala z III części „Dziadów”. Zawieszona tymczasowo, Matka Boska już w tym miejscu pozostanie. - Nosili ją na ryngrafach, na medalikach - to objaśnienie Jacka Pawłowicza.

CZYTAJ TAKŻE: Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Warszawie coraz bliżej

Pod tym murem…
Po Dziesiątym Pawilonie przyszedł czas na wędrówkę podwórkami pod mur. Minęliśmy świeżo rozkopaną ziemię, to tu zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka niedawno szukał ludzkich szczątków.

Znaleziono 200 butów, niektóre z kośćmi ludzkimi. Także łuski, butelki po wódce. To prawdopodobnie głównie ślady po egzekucjach niemieckich z 1944 roku. Mokotów był więzieniem przed wojną i podczas wojny, a w czasie Powstania wielkim miejscem likwidacji Polaków. - Możliwe, że nałożyły się na siebie różne warstwy, mogą tam leżeć też ludzie zamordowani w 1945 roku przez komunistów - dyrektor pokazał nam w tym jednym zdaniu naturę polskich nekropoliów.

Doszliśmy do muru. Kładziono na niego później wiele warstw tynku, aby zamaskować ślady po zbrodni. To tu zginęło ponad 2 tysiące osób, tu prawdopodobnie zastrzelono rotmistrza Pileckiego.

Trzeba choć raz stanąć pod tym murem. Trzeba zajrzeć do karceru, stanąć na krawędzi jamy. Są jeszcze miejsca na razie niedostępne, a przechowujące do dziś ducha tamtych zbrodni. Choćby oddzielny budynek tak zwanego Pawilonu Śledczego, dziś służący przejściowo jako magazyn eksponatów. To tam pachnący old spice’em sławny pułkownik Józef Różański torturował więźniów próbując wymusić na nich zeznania. On i jego ludzie: Humer, Dusza, Chimiak i inni - nazwiska od których więźniom przechodziły ciarki po plecach.
Kiedy się o tym myśli, zgromadzone na podwórku nowsze eksponaty: polewaczka, która rozpędzała manifestację studenckie w roku 1988, oraz transporter przy pomocy którego ZOMO pacyfikowało stocznię gdańską w roku 1981, wydają się prawie poczciwe, obłaskawione.

Przeszliśmy jeszcze po zamkniętym murem prostokącie spacerniaka, po czym zakończyliśmy obchód w Pierwszym Pawilonie, wysuniętym ku bramie. Tu była administracja, teraz jest dyrekcja muzeum. Przy pierwszych drzwiach, wtedy prowadzących do gabinetu naczelnika więzienia, widać zegar. To przy tym zegarze - Pawłowicz opowiada tę historię za każdym razem - czekali więźniowie na decyzję o ułaskawieniu. Czasem wiele godzin stali na korytarzu po odpowiedź: śmierć czy życie. Jak się obmyśla taką piekielną maszynerię?

Muzeum wielu tematów
Kilka dni później trafiam tu znowu, żeby dowiedzieć się wszystkiego o muzeum. Rozstrzygnięto konkurs architektoniczny - wygrała go pracownia Moc Architekci. Zobowiązali się do zachowania bryły więziennych budynków. Znaczna część eksponatów będzie demonstrowana pod ziemią, wycieczki pójdą siecią podziemnych korytarzy.

Ale nie wszystkie pamiątki tam będą. W Pawilonie Śledczym poznamy komplet informacji o bezpiece - UB i SB, łącznie z twarzami tych, którzy ten system stworzyli. W Pierwszym Pawilonie będzie umieszczona część eksponatów dotyczących powojennego, antykomunistycznego ruchu oporu. W Pawilonach Trzecim i Jedenastym znajdą się ekspozycje opowiadające o więźniach politycznych. Tam ma być pokazana zarówno historia cywilnego oporu w latach 1945-1980, jak i dzieje „Solidarności”.

CZYTAJ TAKŻE: Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Warszawie coraz bliżej

Tylko Dziesiąty Pawilon pozostanie taki jak teraz, posępny i pusty. Tam też nie wszystko jeszcze odkryto - choćby pozostawione przez więźniów napisy na ścianach, do nich nie dotarto, pomimo zdzierania kolejnych warstw ze ścian celi. Wiele nadziei budzi wciąż dokładne przekopanie terenu. Podziemne tunele mogą kryć niejedną tajemnicę.

Muzeum ma być nowoczesne, interaktywne. Zostanie na przykład odtworzona partyzancka ziemianka z pełnym wyposażeniem - na podstawie zdjęć. Zwiedzający ma się poczuć tak, jakby znalazł się w prawdziwym miejscu zdarzeń. Za to elementem symbolicznym będą cztery wieże, dobudowane na obrzeżach więziennego kompleksu. Nazwane: Bóg, Honor, Ojczyzna i Wolność, słać będą światło - ku niebu, ale i do podziemnej sieci przejść z eksponatami.

Na razie eksponaty zalegają w pokojach, gdzie kiedyś Różański bił ludzi, a te jeszcze nieopisane w pomieszczeniu sąsiadującym z gabinetem dyrektora Pawłowicza, ba, i w samym gabinecie. Mieszają się epoki i emocje.

Relikwie w zwykłym pokoju
Pawłowicz pokazuje oficerki, które nosiła łączniczka poakowskiego oddziału „Orlika”, przywiezione spod Puław , i nadajnik radia „Solidarność - podobno można go nadal uruchomić. W swoim pokoju przechowuje szereg urządzeń do inwigilacji, w tym przybory do otwierania listów czy do zapachowego oznaczania człowieka podczas „przypadkowego” spotkania na ulicy. One zasilą wystawę poświęconą historii bezpieki. Będzie można zobaczyć i poczuć, jak ludzie systemu podsłuchiwali i podpatrywali opozycjonistów i zwykłych Polaków.
Jak cenną relikwię pokazuje dyrektor orzełka wykonanego własnoręcznie przez żołnierza z oddziału „Ognia”. No i przedmioty osobiste Anny Walentynowicz przekazane niedawno przez rodzinę. Obok skromnej portmonetki obrączka z palca i okulary ze śladami smoleńskiego błota, bo miała je na sobie w ostatniej chwili życia.

Szef tej placówki jest pasjonatem. Zanim w lutym 2016 roku został dyrektorem placówki (oficjalna nazwa: Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL), w warszawskim IPN badał dzieje partyzantki antykomunistycznej i cywilnego oporu na zachodnim Mazowszu, czyli w jego rodzinnych stronach (jest z Płocka). Sam zaznałem skutków dociekliwości Jacka Pawłowicza, kiedy pomógł mi znaleźć materiały dotyczące ubeka, który występuje w „Zgliszczach”.

Do dziś będąc dyrektorem, jeździ w różne zakątki Polski w pogoni za pamiątkami i relacjami. Demonstruje mi smsy i maile. Tu ktoś chce udostępnić pas partyzanta, tam znów fragment wyposażenia drukarni „Solidarności Walczącej”. Wyczuwa się w tym taki społeczny entuzjazm, jak wtedy, kiedy ludzie oddawali pamiątki po powstańcach warszawskich do muzeum na Przyokopowej, dyrektorowi Janowi Ołdakowskiemu.

Pawłowicz był w grupie pracowników IPN, która wkroczyła do więzienia mokotowskiego w roku 2004, żeby je po raz pierwszy obejrzeć jako obiekt historyczny. Jeszcze niedawno byli tu przetrzymywani więźniowie - kiedy zwiedzałem Dziesiąty Pawilon wiosną, tak manewrowano żebyśmy nie spotkali grupy wyprowadzanej na spacer. Dopiero niedawno resztki aresztu i więzienia ewakuowano stąd definitywnie.

Coś jednak po tamtej placówce zostało. Pawłowiczowi od początku pomagali zgłębić różne tajemnice pracownicy współczesnej służby więziennej, ci zatrudnieni po roku 1989. Jeden z nich, Andrzej Rytka, był tu kapitanem, a teraz jest szefem działu obsługi i ekspozycji. To on oprowadza niektóre grupy. Mnie, Siennickiego i Solarza także przejął on, kiedy dyrektor musiał popędzić na jakiś swój służbowy wyjazd.

CZYTAJ TAKŻE: Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Warszawie coraz bliżej

Historia szara, historia chwały
Personel na razie jest tu niewielki - ledwie dziewięć osób. Docelowo ma być około 150. I tak jak w Muzeum Powstania Warszawskiego szczupły personel uzupełniają wolontariusze. To studenci historii, członkowie grup rekonstrukcyjnych. Pomagają przywozić eksponaty, organizować uroczystości, przywozić kombatantów i członków ich rodzin.

Tych z czasów walki wyklętych pozostało niewielu. Są jednak weterani bardziej współczesnych zdarzeń. Pawłowicz ma wśród nich wielu kolegów. Pomagają mu gromadzić pamiątki po „Solidarności”, a on chciałby aby to było miejsce dla nich. Żeby tak jak powstańcy na Przyokopowej, mogli tu wpaść, porozmawiać z ludźmi, napić się kawy. - O wielu z nich, bezimiennych drukarzach czy członkach związkowych komitetów, po prostu zapomniano - martwi się.
Bardzo mocno podkreśla zasługi ministra Zbigniewa Ziobro i jego zastępcy Patryka Jakiego w tworzeniu placówki. I boi się aby stosunek do muzeum nie stał się kolejną przestrzenią politycznego starcia. Zapewnia, że trudne epizody z dziejów antykomunistycznego oporu, np. kontrowersje wokół dokonań majora „Burego, też zostaną przedstawione. - Ale nie będę ukrywał, zasadniczo to jest muzeum chwały - deklaruje.

Kiedy wychodzimy, stajemy na moment koło stojącego na korytarzu starego stołu. To przy nim odprawiał swoje ostatnie msze święte ksiądz Władysław Gurgacz, jezuita skazany na śmierć i stracony w 1949 roku, za to że był kapelanem nowosądeckich wyklętych. Przypominam, że biskupi odnosili się do podziemia niechętnie, a sam Gurgacz został wydalony z zakonu. - Tak, historia bywa czasem szara - przyznaje Pawłowicz.

CZYTAJ TAKŻE: Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Warszawie coraz bliżej

Moim zdaniem o tej szarości także powinno się powiedzieć zwiedzającym, choć zgadzam się, że zasadniczo to muzeum ma być pomnikiem chwały Polaków. Znękanych wojną, niszczonych przez Niemców i Sowietów, a jednak choć upadających, to nie dających się historii.

Przed wyjściem z gabinetu Jacek Pawłowicz zdążył mi pokazać jeszcze jedno: okno jednej z cel Dziesiątego Pawilonu widoczne z jego okna. - To ta moja cela - przypomniał pogodnym tonem. Trudno o lepszy symbol spotkania dawnych i nowych czasów. I trudno o odpowiedniejszego człowieka w tym miejscu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl