Mroźna zima 1919 roku. Polska powoli wraca do życia

Julia Kalęba
Julia Kalęba
1919 to dla Polaków rok próby i wielkich wyzwań. O tym, jak wyglądał pierwszy rok wolności, opowiada prof. Andrzej Chwalba, historyk i eseista, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Jagiellońskiego, badacz dziejów Krakowa.

Czym był dla Polaków rok 1919?

To pierwszy rok wolności. Ale też moment zapewne najtrudniejszy po jej odzyskaniu. Czas listopadowej euforii szybko mija, a Polska musi się uporać z powojennymi ranami. I to nie jest proste. Zniszczone są wsie i miasteczka. Rolnik, który wraca z frontu, widzi, że nie ma już domu ani gospodarstwa. W zamian są okopy i leje po pociskach. Brakuje żywności, a choroby zakaźne zabijają tysiące osób. Inny jest poziom wykształcenia, stosunek do kultury, jakość życia i mentalność mieszkańców Polski, którzy do tej pory przebywali pod trzema zaborami.

Jan Baudouin de Courtenay, którego cytuje pan w „1919”, twierdził, że gdyby Polska była podległa jeszcze przez 100 lat, mówilibyśmy o trzech różnych narodach polskich. Podziały były aż tak głębokie?

Rzeczywiście Polacy coraz bardziej się od siebie oddalali. Chociaż istniały kontakty pomiędzy mieszkańcami dzielnic, to jednak miały ograniczony charakter. Doświadczenia niejednego mieszkańca wsi, zwłaszcza we wschodniej części przyszłej Polski, zamykały się w granicach najbliżej okolicy, kościoła parafialnego i karczmy. Tylko najbardziej odważni wsiadali w tym czasie na okręty, wypływając za pracą do Ameryki. Kontakty z miastami, a na wschodzie z miasteczkami, też były ograniczone. Najszybciej oddalali się od kultury polskiej ci, którzy zamieszkiwali ziemie już od dawna do Polski nienależące, jak Górny Śląsk. Zapewne już nawet po około 50 latach Górny Śląsk przestałby być polski. Proces germanizacji posuwał się tam szybko, a Ślązacy stopniowo ulegali silnej kulturze niemieckiej. Po 50 latach nie tyle połączenie z resztą Polaków byłoby niemożliwe, ale nie miałby się już kto łączyć. Jeszcze szybciej te procesy zachodziły na Mazurach, gdzie tamtejsi polskojęzyczni ewangelicy w 1914 nie identyfikowali się z polskimi nadziejami politycznymi.

Do tego swoje dokłada wojna.

Przede wszystkim umacnia więzi mieszkańców ziem polskich z państwami zaborczymi. Polacy, na ogół, są solidarni ze swoimi zaborczymi armiami. Na tamtych ziemiach się żenią, prowadzą gospodarstwa, wszystko w ramach zaboru - czy to pruskiego, Królestwa Polskiego czy Galicji. Na przestrzeni wieku XIX ukształtowały się trzy różne, choć polskie mentalności. Trudno o poczucie wspólnoty między mieszkańcem Wielkopolski a Polesia. Ci pierwsi żyją w domach murowanych, z kominem, są elegancko ubrani, a na Polesiu mieszka się w kurnej chacie i chodzi w łapciach. W zaborze pruskim rolnicy są wykształceni, a na Polesiu analfabeci. Ale nawet w Łodzi tramwaje, obok numeru linii, mają wówczas rysunki. Ludzie poznają, czy to ich tramwaj, po tym, co zostało namalowane. Polacy z trzech zaborów coraz trudniej też znajdują to, co wspólne. Oczywiście nie mają takich problemów elity narodowe. Ale wydaje się, że niepodległość przyszła w ostatnim momencie.

Teraz Polacy musieli się z tym wszystkim skonfrontować. Jak rodziło się jednolite państwo?

Z tą tożsamością w 1919 roku nie od razu jest tak łatwo, bo mieszkańcy Królestwa nadal mówią o ludziach zaboru pruskiego „krzyżacy”, tamci z kolei nazywają ich „moskalami”. W tym czasie wciąż funkcjonują stereotypy, które kształtowały się w czasie zaborów. Wyobrażano sobie na przykład, że krakowski centuś robi jajecznicę z połowy jajka, bo jest skąpy. A skoro już mówimy o języku - słownictwo mieszkańców trzech zaborów zawierało w swoim zasobie szereg naleciałości z języka gospodarza. I tak na ziemiach po zaborze austriackim w języku mieszkańców sporo jest słów pochodzenia niemieckiego, czeskiego, chorwackiego, a zaboru pruskiego jeszcze silniejsze niemieckiego. Poznaniacy mówią twardą polszczyzną, natomiast mieszkańcy kresów wschodnich śpiewną, melodyjną.

Rozumieją się?

Nie zawsze komunikacja jest możliwa. Najwięcej problemów pojawia się w powstającej armii polskiej. Żołnierze znają język wojskowy z armii zaborczych. Nic dziwnego, że żołnierz z zaboru rosyjskiego nie rozumie rozkazów dowódcy, który mieszkał na ziemiach zaboru pruskiego. To z kolei powoduje wiele frustracji i niepowodzeń, bo zanim żołnierze zrozumieją się nawzajem, to przeciwnik jest już w okopach.

To prawda, że w 1919 roku również z takich powodów odchodzi się z wojska?

Dezercja to utrapienie, skądinąd zrozumiałe, ponieważ ludzie nie chcą już walczyć po Wielkiej Wojnie. Żołnierze uciekają zresztą ze wszystkich armii Europy Środkowej, a nie tylko polskiej.

Tymczasem trzeba walczyć o utrzymanie granic.

Ale to już nie jest ten entuzjazm z roku 1914, gdy wybucha wojna, a młodzi ludzie idą z zapałem, by walczyć. Po pięciu latach wojny bojowość gaśnie. Mężczyźni chcą wrócić do domu, gospodarować, żenić się, zakładać rodziny. Kolejny powód braku entuzjazmu dla wojska polskiego to słaba identyfikacja chłopskich rekrutów. Polska dla wielu z nich nie jest żadną wartością, więc pojawia się wątpliwość, czy mają się bić za coś, co nie jest dla nich tak cenne.

Mają gdzie uciec?

Mają. Z czasów I wojny światowej w lasach pozostało tysiące dezerterów, głównie z armii austriackiej, tzw. zielone brygady. Posiadają broń, nie pracują, a muszą z czegoś żyć. Wobec tego napadają na mieszkańców wsi, na żydowskie miasteczka, dwory, a nawet plebanie. W 1919 roku przestępczość jest ogromna.

Ale przestępczość w tym czasie podniosła się w całej Europie, nie byliśmy w tej kwestii odosobnieni.

Oczywiście, ponieważ to jest naturalne następstwo każdej wojny. Pojawia się tylko kwestia skali, form przestępczości. I tu trzeba przyznać, że w Polsce rzeczą charakterystyczną jest powstanie polsko-żydowskich grup przestępczych. Generalnie między Polakami a Żydami panuje duże napięcie, mają miejsca liczne ekscesy antyżydowskie. Ale w „biznesie” przestępczym Polacy i Żydzi współpracują znakomicie. Są sobie wzajemnie potrzebni.

Polski bandyta organizuje napad, zabiera towary, przekazuje Żydom, a ci je upłynniają?

Tak, Żydzi stają się paserami i tak tworzy się naturalny podział pracy. Proszę zwrócić uwagę, ile słów pochodzących z jidysz występuje w dzisiejszym języku polskim: melina, ksywa, szmugiel, szaber. Wszystko za sprawą polsko-żydowskiej współpracy w obszarze przestępczości.

A jak wygląda życie przeciętnego mieszkańca wsi, który dodatkowo bywa ofiarą takich napaści?

Problemem są sanitaria, brak bieżącej wody, ale przynajmniej w chałupach wiejskich jest cieplej zimą, niż w miejskich domach. Tam brakuje opału, węgla, nafty. Jeszcze nie należą do Polski kopalnie Śląska, a Czesi zajęli kopalnie na Śląsku Cieszyńskim i niechętnie sprzedają węgiel. Na Uniwersytecie Jagiellońskim zimą rektor zawieszał wykłady, bo w salach temperatura nie przekraczała 5 stopni C. Studenci mieli niespodziewane wakacje.

Stąd tyle epidemii?

Choroby zakaźne towarzyszą każdej wojnie, a czasem więcej ludzi umierało z powodu zakażenia, niż ginęło od kul. Przemieszczające się wojska, zwłaszcza pod koniec wojny, to zwykle armie tyfuśniczne. Cywile stają się ofiarami „wędrujących” chorób zakaźnych, z którymi po wojnie, wracając z wielu frontów, wędrują żołnierze. Co więcej, w 1919 nadal panuje hiszpanka. Jest o tyle groźna, że jej szczep kolejny raz się odnawia. Wprowadzone są kordony sanitarne, specjalne obozy i szpitale, obowiązkowa jest kwarantanna. Ale to jednak nie zapobiega problemom. W desperacji ludzie sami próbują w szamański sposób radzić sobie z chorobami.

Na przykład?

Uważa się, że aby uchronić się przed hiszpanką, młodzi powinni zawrzeć ślub o północy na cmentarzu. Żeby osłonić dzieci, trzeba je trzymać główką w dół, okrywać mokrym prześcieradłem lub podawać wodę z dna konewki. I jeszcze zabobony ekstremalne: żeby małżonkowie mogli uchronić się nawzajem, powinni pić swój mocz. Ale nie wiem, czy o tym wypada pisać.

Skoro taka prawda…

Ludzie szukali rozwiązania wszędzie i na wszelkie możliwe sposoby. Rabini polecali Żydom, by święte słowa Tory spisywali na karteczkach i puszczali na małych tratwach rzekami. Wierzono, że wtedy Jahwe wysłucha ich próśb i uchroni od zarazy. Ci, którzy składali litery, pisali na drzwiach: cholery nie wpuszczamy. Albo nie wpuszczamy grypy, hiszpanki. Uważano, że to powstrzyma groźny atak wirusów. Nie tylko na wsiach ludzie nie radzą sobie z chorobami. Podobnie jest w miastach. Przed skutkami wojny i trudnym rokiem 1919 nie chronią ani pieniądze, ani tak zwane dobre urodzenie.

I z monetą też jest niemało zamieszania. Reforma walutowa Władysława Grabskiego wprowadziła złoty dopiero w 1924 roku. Jak radzono sobie dotychczas?

W obiegu są walory jeszcze z czasów zaborów. Mało tego - są też w obiegu wprowadzone na potrzeby Królestwa Polskiego marki polskie, które to, tymczasowo, zostaną uznane za walutę obowiązująca w Polsce. A ponieważ na ogół brakuje pieniędzy, władze je dodrukowują. Pieniądze z dnia na dzień tracą na wartości, na rynku walutowym pojawia się chaos, kursy zmieniają się z dnia na dzień, kwitnie spekulacja. Dlatego np. zamożni kamienicznicy wynajmujący drogie lokale oczekiwali czynszu w twardej walucie, najchętniej w USD, dolarach.

Więc co sprawia, że mimo tych wszystkich przeciwieństw Polakom i Polsce jednak się udaje?

Przede wszystkim odbudowa państwa jest rozpisana w czasie. Egzystencjalne problemy powodują, że ten pierwszy rok wolności jest dla ludzi czasem troski, bólu i poczucia krzywdy. Szklane domy Żeromskiego pozostają tylko mitem, a wyobrażenia o tym, że niepodległość od razu będzie piękna, weryfikuje rzeczywistość. Ale w tym samym czasie, dzięki determinacji polskich władz, polityków, wojskowych, urzędników, powstają struktury państwa polskiego. Proszę zauważyć, że nie buduje się od zera. Zaborcy opuszczając Polskę, zabrali ze sobą dokumentację, doświadczenie, zabrali część pracowników, ale pozostawili struktury administracyjne i prawo. Biurka zostały, należało tylko wprowadzić nowych ludzi.

Tylko czy było kogo?

No właśnie. Brakuje wykształconych urzędników i zdarza się, że za biurkami siadają przypadkowe osoby. Dlatego Polacy na terenach dawnego zaboru pruskiego, w kryzysowej sytuacji, proponują Niemcom pozostanie na stanowiskach. I generalnie ci pracują lojalnie. Nic dziwnego, że przedstawiciele politycznych misji alianckich, którzy są w Polsce, mówią, że Polakom brakuje instynktu i doświadczenia państwowego. Brakuje również państwowotwórczej myśli. Ponieważ nasza myśl polityczna w wieku XIX zajmowała się nie tyle tym, jaka będzie Polska, ale jak Polskę odzyskać. A co będzie dalej? Znamy to z „Pana Tadeusza”.

Jakoś to będzie.

„Ja z synowcem na czele, i? - jakoś to będzie!”. A jednak w roku kumulacji nieszczęść widać proces wzmacniania się państwa i budowania armii. Urzędnicy pojawiają się tam, gdzie dotąd ich nie było. Rząd zajmuje się sanitariami, administracją, aprowizacją, a Piłsudski koncentruje się na tworzeniu siły zbrojnej. Na armię przeznacza 50, a nawet 60 proc. budżetu kraju. Dla porównania - dziś na wojsko przeznaczamy 2 proc. budżetu.

Nic dziwnego, że faktycznie na nic innego nie było pieniędzy. Ludzie się nie buntowali?

Były manifestacje i strajki, zwłaszcza rolników. Ale społeczeństwo, mimo wszystko, ufało Piłsudskiemu. Ufało też Sejmowi. Wierzono jednak, że po pokonaniu Armii Czerwonej i ostatecznej obronie wschodnich granic przyjdzie prawdziwa niepodległość i część ich problemów zostanie automatycznie rozwiązana.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mroźna zima 1919 roku. Polska powoli wraca do życia - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl