Mroczna strona miasta. Goście ze stolicy z niezapowiedzianą wizytą

Czytaj dalej
Włodzimierz Jarmolik

Mroczna strona miasta. Goście ze stolicy z niezapowiedzianą wizytą

Włodzimierz Jarmolik

Pechowi złodzieje warszawscy wpadali często już na dworcu.

Policjanci z V komisariatu na dworcu mieli dużo roboty. Zwłaszcza kiedy przybywały pociągi z Warszawy. Zwykle dwa pośpieszne i dwa osobowe. Głównym zadaniem posterunkowych było wyławianie już na peronach podejrzanych osobników. Szukano kurierów z komunistyczną bibułą, szmuglerów i dezerterów z wojska. Wypatrywano też rzecz jasna złodziei, którzy chętnie przybywali do nas na gościnne występy.

Już w pociągu ruszającym z Dworca Wschodniego swoje podchody rozpoczynali doliniarze. Działali w zgranych szajkach. Dobierali się do kieszeni, torebek i walizek pasażerów. Wykorzystywali tłok w wagonach III klasy. Obłowieni wysiadali na kolejnych stacjach: Małkinia, Szepietowo czy Łapy. Najbardziej wytrwali dojeżdżali do samego Białegostoku, ryzykując nieprzyjemność spotkania z miejscowymi szyrmaczami i policją. W ten sposób latem 1934 r. nakryty został na kradzieży przy dworcowych kasach znany stołeczny kieszonkowiec, 27-letni Izrael Feld.

Z rzadka, ale fatygowali się nad Białą również warszawscy spece od kas pancernych. Było potem o tym głośno w lokalnych gazetach. M.in. w 1924 r. okradziono zostało Towarzystwo Pożyczkowo-Oszczędnościowe przy ul. Kilińskiego 29, a kilka lat później pękła kasa w pobliskiej firmie transportowej Scheneker i S-ka. Po sprawach włamania został tylko wykorzystany i porzucony czarny parasol. Kolesie po fachu słynnego Szpicbródki wpadali u nas raczej rzadko. W 1932 r. przytrafiło się to znanemu w całej Polsce kasiarzowi Janowi Kuryłowiczowi. Policja zgarnęła go jednak jeszcze przed robotą. Na dworcu.

Najwięcej przyjezdnych wizytatorów reprezentowało bractwo spod znaku łomu i wytrycha. Dobierali się, zwykle w dzień, do mieszkań białostoczan przy bardziej porządnych ulicach. Nie zawsze wychodziło to im na zdrowie. W 1932 r. swój występ w Białymstoku zapragnęli wykonać dwaj stołeczni włamywacze - Stanisław Bartoszewicz i Hieronim Stryjewski. Kiedy o godz. 3 min. 25 po północy wygruzili się z pociągu pośpiesznego jadącego do Wilna, policjanci dworcowi od razu wzięli ich na celownik. Zrewidowano bagaż. Co znaleźli? Duży tasak kuchenny, latarki elektryczne, wytrychy (francuskie) do otwierania wszystkich zamków, żyletki do przecinania kieszeni i inne złodziejskie akcesoria. Zawiadomiony o zatrzymanych osobnikach warszawski Urząd Śledczy pogratulował białostockim kolegom udanego połowu.

A rok wcześniej odwiedził nasze miasto ze swoją ekipą weteran warszawskich klawiszników, 63-letni Chaim Ajzenberg. O godz. 4 po południu złodzieje dokonali zuchwałego włamania do mieszkania Arona Biszkowicza przy ul. Nowy Świat 7. Łupem padła biżuteria, zastawa srebrna i garderoba. Policja, podejrzewając robotę przyjezdnych opryszków, obstawiła szczelnie dworzec. Wpadł sam szef szajki. Znaleziono przy nim trefne precjoza, a także komplet „40 różnych wytrychów i kluczy najrozmaitszych gatunków”. Na przesłuchaniu Ajzenberg z uporem odmawiał wydania swoich wspólników.

Podążali do Białegostoku także warszawscy farmazoni. Przywozili ze sobą garście fałszywych brylantów i tombakowe złoto. W połowie lat 20. pojawiał się nawet taki mistrz, jak Józef Koryciński, zwany Grojse Józio z Wołomina. Pracował „na kopertę”. Wtryniał naiwnym pocięty papier zamiast dolarów. Jego ofiarami byli liczni bywalcy nielegalnej giełdy przy ul. Giełdowej i Kupieckiej.

Z kolei inna ówczesna gwiazda warszawskiej hochsztaplerki, Dawid Dąb, odwiedzał białostockie sklepy i podając się za niezamożnego ziemianina z Kresów wyłudzał towary za pomocą fałszywych rachunków. Takie wizyty warszawiaków nie były mile widziane w dawnym Białymstoku.

Włodzimierz Jarmolik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.