Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mord w Piaśnicy po raz pierwszy w kinie. Nowy film Filipa Bajona [ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Filip Bajon, reżyser "Kamerdynera"
Filip Bajon, reżyser "Kamerdynera" Mikołaj Nowacki/archiwum polskapresse
- Ja publicystyki bardzo nie lubię. Historia to wielka frajda dla reżysera, bo pewne elementy może stworzyć, wykreować - mówi Filip Bajon, który niebawem przystąpi do realizacji kaszubskiej sagi filmowej "Kamerdyner". Z reżyserem rozmawiała Ryszarda Wojciechowska.

Wkrótce rozpoczyna Pan pracę nad "Kamerdynerem", filmową sagą kaszubską, która opowiada o wielkiej miłości na tle wielkiej historii. Pana wcześniejsze filmy, m.in. "Przedwiośnie", "Magnat" czy "Poznań 56", wskazują na ogromny sentyment do tematów historycznych. Czego Pan szuka w przeszłości?
Gdybym pani powiedział, że szukam prawdy, to powiedziałbym prawdę. Historia interesuje mnie dlatego, że jest tak bardzo złożona i niejednoznaczna. Dwóch wybitnych profesorów, jeden z Niemiec, drugi z Polski, opowiedzą to samo wydarzenie na dwa różne sposoby. I obaj będą mówili prawdę. Rozmawiamy w budynku dawnej dyrekcji stoczni gdańskiej, a ja przypominam sobie książkę reportażysty Marka Millera o strajku w tej stoczni. Skomponował ją z relacji wielu naocznych świadków. Zrelacjonował wydarzenia minuta po minucie. I co się okazało? Że dwaj świadkowie zupełnie inaczej zapamiętali jeden z momentów tamtych wydarzeń.

O czym to świadczy?
Że historia szybko się zaciera, ucieka, dochodzą nowe interpretacje. Kiedy teraz czytam komentarze na temat drugiej wojny światowej, to mam wrażenie, że takiej wojny nie było. Że opisuje się zupełnie inną wojnę. Tak ją już zakłamano, tak uproszczono i tak potraktowano hasłowo.

A film?
Film to narzędzie, które odtwarza rzeczywistość. Historia się zatarła, ale zostały po niej budynki, kocie łby, różne inne ślady. A ja mogę wprowadzić w te miejsca aktorów i opowiedzieć jedną z możliwych wersji wydarzeń. Zawsze staram się opowiedzieć wersję najpełniejszą, ale pozbawioną publicystyki. Bo ja publicystyki bardzo nie lubię. Historia to wielka frajda dla reżysera, bo pewne elementy może stworzyć, wykreować. To też wielkie pole doświadczalne. Ale na filmy historyczne potrzeba pieniędzy, których u nas nie ma, bo takiego kina się, po prostu, nie robi. Jeśli więc ktoś proponuje mi reżyserię takiego filmu jak "Kamerdyner", to od razu robię się łasy na reżyserowanie. Byłbym idiotą, gdybym tej oferty nie przyjął.

Pan zazwyczaj sam pisze scenariusze do swoich filmów. A tu przyjdzie pracować na cudzym tekście Mirosława Piepki, Michała Pruskiego i Marka Klata.
Ale mam prawa do, jak ja to nazywam, ufilmowienia tego scenariusza, do wprowadzenia pewnych scen. "Poznań 56" też pisałem wspólnie z moim kolegą, pisarzem, który stracił oko w czasie tamtych wypadków poznańskich. Nie odrzucam współpracy.

"Kamerdyner" to kilkadziesiąt lat historii niemiecko-kaszubsko-polskiej, niezwykle trudnej.
To przede wszystkim historia kaszubsko-niemiecka. Bo najpierw byli tu Kaszubi i Niemcy. Potem przyszli Polacy i te relacje też nie były różowe. Sam temat jest dla mnie również ciekawy dlatego, że jeszcze całkowicie nieprzetarty w kinie. Może tylko pokazano ten problem w "Blaszanym bębenku".

Jakie sceny w "Kamerdynerze" będą najtrudniejsze?

Piekielnie trudny do sfilmowania będzie mord w Piaśnicy. W polskim filmie pokażemy go po raz pierwszy. Wiem, że w kinie mord bardzo szybko się nudzi. A tu trzeba pokazać go tak, żeby wszystkimi wstrząsnęło. Doskonały pomysł miał Andrzej Wajda w "Katyniu". Nie pokazał zbiorowego zabijania, tylko pojedyncze strzały w głowę, jeden po drugim. Przez to jeszcze mocniej czuło się grozę tamtego ludobójstwa. My też chcemy pokazać mord w Piaśnicy poprzez jedną ofiarę, która w tym przypadku uosabia śmierć 13 tysięcy Kaszubów, wymordowanych przez Niemców w Lasach Piaśnickich.

Głównym wątkiem filmu jest jednak miłość, niespełniona, idąca pod prąd różnicom klasowym, a także pod prąd samej historii. I to, jak wichry wojny wpływają na losy bohaterów i ich zachowania.

To wątek miłosny z wielkimi komplikacjami. Może nie całkiem zdrowy, chociaż pewności nie ma. Zostawiamy to bez odpowiedzi. Tytułowy kamerdyner to młody Kaszub przyhołubiony przez pałac, który zakochuje się w córce pruskiej arystokratki Gerdy von Krauss. Zakochuje się z wzajemnością. Być może jest on synem Hermana von Kraussa, arystokraty pruskiego, właściciela pałacu, który go przyhołubił. Tymczasem świat zmierza w stronę faszystowsko-nazistowskiej degradacji, więc taki związek, mimo że może być grzeszny, staje się nadzieją.

Czy momenty będą? Pytam, bo Pan jest autorem sceny uznanej za najlepszy kadr erotyczny w historii kina polskiego. Grażyna Szapołowska i Bogusław Linda na makowcach w filmie "Magnat" to niezapomniany obraz.
Erotyka oczywiście będzie. Planujemy kilka mocnych scen. Ale jeszcze nie wyselekcjonowałem tej jedynej, która mogłaby zapaść widzom w pamięć. Może to będą ujęcia w rybaczówce na zamarzniętym jeziorze? Zobaczymy.

Brzmi nieźle. Ale wracam do makowców... Jak się Panu udało stworzyć taki nastrój erotyczny bez nagości?
Mnie samego to zdziwiło. Bo przecież aktorzy w tej scenie byli ubrani. Wydawało się, że Szapołowska i Linda na stole, wśród mających trafić za chwilę do pieca surowych makowców, to nic nadzwyczajnego. A jednak zadziałało. Wiem jedno - ta scena nie byłaby tak nasycona erotyką, gdyby aktorzy byli nadzy. Bo w filmie mniej znaczy więcej. No i jeszcze te nakładające się różne puenty. Książę ich słyszy, zjeżdża na wózku do kuchni, musi po drodze pokonać wiele trudności. My nie wiemy, jak oni się zachowają, co zrobią. Kaskada puent, których widz się nie spodziewa, też tworzy nastrój podniecenia. Do tego gra aktorów, no i makowce, które były bardzo filmowe (śmiech).

Przeczytałam, że te makowce były najtańsze w tej scenie.
Dekoracje sporo nas wtedy kosztowały. Tę pałacową kuchnię musieliśmy zbudować w jednej z łódzkich hal, bo takiej kuchni nie było w pałacu w Pszczynie. Odtworzyliśmy piece z epoki, stoły i ściany pokryliśmy kaflami, nawet pojawiła się winda.

W "Kamerdynerze" jedną z ról zagra Janusz Gajos, któremu Pan pomógł przed laty zrzucić mundur czołgisty, obsadzając go po "Czterech pancernych..." w filmie "Wahadełko".

Można powiedzieć, że byłem wtedy jego Szarikiem. Janusz Gajos zagra w "Kamerdynerze" prawdziwego przywódcę Kaszubów, trochę wzorowanego na Antonim Abrahamie, znanym kaszubskim działaczu społecznym. Jego bohater to jednak wypadkowa wielu postaci. To człowiek, który w naturalny sposób rządzi ludźmi. Ma to we krwi. Ale nie jest człowiekiem nienawiści. On także ginie w Lasach Piaśnickich.

Kto jeszcze wystąpi?
Hrabinę Gerdę zagra Anna Radwan. To świetnie napisana kobieca rola. Wieloznaczna postać. Dlaczego akurat tak się zachowuje, nigdy nie będziemy wiedzieć. Dla aktorki taka bohaterka to bardzo ciekawy materiał do pracy. Udało mi się namówić też Adama Woronowicza. Będzie Hermanem von Kraussem. Początkowo widziałem go w innej roli. Ale zmieniłem zdanie. I dobrze zrobiłem. Zresztą w "Magnacie" też coś podobnego mi się zdarzyło. W roli najtwardszego faceta obsadziłem najpierw Daniela Olbrychskiego. Ale Daniel, niestety, wypadł z obsady. Zastąpiłem go Olgierdem Łukaszewiczem, i to było świetne posunięcie. Bohater Woronowicza jest postacią niezwykle silną i wieloznaczną. To człowiek szalenie niezależny, ale mocno zepsuty, konfliktowy, lecz dalekowzroczny, który bez złudzeń widzi wszystkie konteksty.

Daniel Olbrychski też zagra w "Kamerdynerze".
Będzie niemieckim arystokratą, podróżnikiem, intelektualistą, bywalcem.

Pojawią się również młodzi aktorzy.
Sprawdziłem ich już w "Paniach Dulskich". I jestem z ich gry bardzo zadowolony. Marianna Zydek to jeszcze studentka w łódzkiej szkole aktorskiej, a tytułowego "Kamerdynera" zagra Sebastian Fabijański.

Co może być największą siłą tego filmu?
Losy ludzkie, które zawijają się w sposób dość niespodziewany. Bo przecież pierwsza wojna światowa była niespodziewana, podobnie jak nadejście Rzeczypospolitej czy druga wojna światowa. Bohaterowie to ludzie, którzy wierzyli, że to wszystko będzie trwać wiecznie. Że Prusy będą na zawsze takim przedsionkiem raju, z pięknymi lasami, zwierzyną, jeziorami, z Królewcem, do którego było blisko, i z Berlinem, do którego nie było daleko.

Język kaszubski "zagra" w filmie?
Rozmawiamy o tym, jak to zrobić. W "Magnacie" też mówią po polsku i po niemiecku. I na nikim to nie robi wrażenia, za to robi pewien klimat. Kaszubski musi być w pewnych fragmentach użyty. Nie mam co do tego wątpliwości. Tak samo jak Niemcy powinni w kilku scenach mówić po niemiecku.

Zanim pod koniec września zaczną się zdjęcia do "Kamerdynera", wcześniej przyjedzie Pan do Gdyni na festiwal z "Paniami Dulskimi". Tu też mamy historię.

Ale tym razem będzie również trochę współczesności. Bo film rozgrywa się w trzech planach czasowych: w 1914 roku, 1954 roku i pod koniec lat 90. Mamy tu trzy panie Dulskie: Krystynę Jandę, Katarzynę Figurę i Maję Ostaszewską. Takie trzy lejdis, tylko w różnych epokach.

Tu też musiał się Pan przy pisaniu scenariusza podzielić z innym autorem, Gabrielą Zapolską. Chociaż wiele do powiedzenia nie miała.
To prawda, ale w moim filmie nadal pozostało 25 procent jej tekstu. Myślę, że gdyby zobaczyła, co zrobiłem, byłaby zadowolona.

Doszukał się Pan dulszczyzny w latach 90.?
Dulszczyzna jest dziedziczna, choć czasem zmienia się jej wymiar. Pozostaje jednak ten sam rodzaj konformizmu. Dulszczyzna w 1914 roku opisana przez Zapolską polegała na nieujawnianiu szczegółów życia, na zamiataniu brudów rodzinnych pod dywan, w obawie przed skandalem. Dulszczyzna lat 50. miała wymiar polityczny. Ze strachu przed stalinizmem, przed tym, że wszyscy generalnie donoszą, dbano o to, żeby z mieszkania nic nie wyciekło. A ta najmłodsza dulszczyzna, z lat 90., jest nieco przewrotna, bo tu wszystko wywala się spod dywanu, wynosi na zewnątrz. To rodzaj ekshibicjonizmu, kompletny brak wstydu. "Panie Dulskie" są rodzinną opowieścią o wielkim kłamstwie. I o tym, że choćby człowiek stanął na głowie, to nie odkryje tajemnic swojej rodziny. O tym jest ten film.

Filip Bajon (ur. w 1947 w Poznaniu) - reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta, prozaik. Jego najważniejsze filmy to: "Aria dla atlety" (1979), "Limuzyna Daimler-Benz" (1981), "Wahadełko" (1981), "Magnat" (1986), "Poznań 56" (1996), "Przedwiośnie" (2001). Jest wykładowcą na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach

ryszarda.wojciechowska@polskapress. pl

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki